Wyjazd na zachód w latach 1944–1946 był wyborem między ojcowizną a ojczyzną, życiem w znanym od dzieciństwa, jednak coraz bardziej obcym, otoczeniu a trudną podróżą w nieznane, ale do swoich – mówi PAP prof. Grzegorz Hryciuk, historyk, autor książki „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944–1946”, która ukazuje się 8 listopada.
Polska Agencja Prasowa: Książka pana profesora rozpoczyna się od przybliżenia sytuacji na Kresach włączonych do ZSRS. Deportacje i depolonizacja tych ziem dokonane przez okupantów sowieckich to symbole lat 1939-1941 i losu tamtejszych Polaków. Jaki były ostateczny cel polityki władz ZSRS prowadzonej wobec Polaków na tych ziemiach? Czy dążono do całkowitej depolonizacji „Zachodniej Białorusi” i „Zachodniej Ukrainy”?
Prof. Grzegorz Hryciuk: Celem władz ZSRS była sowietyzacja anektowanego obszaru, a więc takie przekształcenia struktury, politycznej, społecznej i ekonomicznej, by uczynić z zamieszkujących tam przedstawicieli wszystkich narodowości bezwzględnie posłusznych obywateli sowieckich, na wzór tych zamieszkujących pozostałe obszary „pierwszego państwa robotników i chłopów”. Nie sądzę, aby podstawowym celem było całkowite „wyeliminowanie” Polaków zamieszkujących Kresy, choć należy pamiętać, że w okresie wielkiej czystki w latach 1937–1938 nasi rodacy byli grupą narodowościową poddaną największym i najbrutalniejszym represjom. Zginęło ponad 100 tys. osób z mniejszości narodowej liczącej wedle oficjalnych danych ok. 700 tys. obywateli ZSRS. To pokazuje, że społeczność polska była traktowana szczególnie wrogo.
W latach 1939-1941 propaganda sowiecka oficjalnie głosiła hasła „stalinowskiej przyjaźni narodów”. Ostrze terroru zostało wymierzone głównie w grupy społeczne uważane przez reżim sowiecki za elitę. Należy jednak pamiętać, że podziały społeczne na Kresach pokrywały się w dużej mierze z narodowościowymi. Terror do roku 1940 uderzał więc w głównej mierze w ludność polską. Drugim elementem polityki okupantów było wspieranie działań ukrainizacyjnych i białorutenizacyjnych, oczywiście na sowiecką modłę. W drugiej połowie 1940 roku, w obliczu sukcesów III Rzeszy na zachodzie oraz perspektywy nieuchronnego starcia ZSRS i III Rzeszy, antypolska polityka uległa pewnemu złagodzeniu. Lwów i w mniejszym stopniu Białystok stały się swoistymi poligonami, poletkami doświadczalnymi polityki skierowanej wobec Polaków, która miała zostać w pełni zrealizowana w wypadku zwycięskiego marszu Armii Czerwonej na zachód Europy.
PAP: W 1944 roku Sowieci wracają na wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej. W jednym z raportów sowieckiej bezpieki Polacy zostali określeni jako bardziej sprzyjający władzom sowieckim niż Ukraińcy. Mimo to bardzo szybko zapada decyzja o wysiedleniu Polaków w nowe granice Polski. Dlaczego tak szybko podjęto tę decyzję i kto podjął taką decyzję – władze sowieckiej Ukrainy czy Kreml?
Prof. G. Hryciuk: Dla losów Polaków na Kresach kluczowy był przebieg granicy, a o tym decydował Stalin. Ambicje i apetyty przywódców partii komunistycznej na Białorusi i Ukrainie były większe niż Kremla. Próbowali wpływać na decyzje Stalina i sprawić, aby zarządzane przez nich republiki sowieckie pozostały w granicach z 1939 r., a w przypadku Ukraińskiej SRS powiększyły swoje terytorium na zachodzie. Pierwszy sekretarz KC Komunistycznej Partii (bolszewików) Białorusi Pantelejmon Ponomarienko próbował ostatecznie wywalczyć pozostawienie przy Białorusi choć części Białostocczyzny, natomiast stojący na czele KC Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy Nikita Chruszczow dążył do podporządkowania sobie Chełmszczyzny i części Podkarpacia. Zasadnicze decyzje dotyczące granic i zmiany oblicza etnicznego tzw. zachodnich obwodów Białorusi i Ukrainy podejmował jednak Stalin. Nie oznacza to, że przywództwo republik sowieckich nie miało wpływu na faktyczny przebieg pewnych procesów.
Wspomniany lojalizm Polaków był oczywiście bardzo względny i wymuszony. W momencie nadejścia tzw. drugich Sowietów w 1944 r. Polakom na Kresach Południowo-Wschodnich II RP wydawało się, że większe niebezpieczeństwa grozi im ze strony ukraińskich nacjonalistów. Polacy wiedzieli, że władze sowieckie będą brutalnie zwalczać OUN-UPA. Z drugiej strony Sowieci nie ufali Polakom. W dużej mierze słusznie postrzegali postawę Polaków jako element mimikry, pozwalający na „przeczekanie” do momentu zmiany politycznej, która zadecyduje o pozostaniu Kresów, ich małej ojczyzny w granicach niepodległej Polski.
Według sowieckiej bezpieki szczególnym ośrodkiem takich nastrojów był Kościół. Duchownych postrzegano nie tylko jako konkurentów ideowych dla komunizmu, ale również „nacjonalistów polskich” wzmacniających poczucie tożsamości narodowej Polaków. Księża często nawoływali wiernych do nieulegania panice i pozostania w swoich miejscowościach. Stąd wynikała szczególnie zaciekła walka z Kościołem katolickim i księżmi.
PAP: W PRL, poprzez takie filmy jak „Sami swoi”, przedstawiono przesiedlenia (nazywane wówczas „repatriacją”) na ziemie odzyskane jako podróż do lepszego, bogatszego świata, w którym można zamieszkać w murowanym poniemieckim domu. Jak rzeczywiście wyglądało przesiedlenie Polaków?
Prof. G. Hryciuk: Przesiedlenie czy też jak oficjalnie je określano „ewakuacja” było ogromnym dziełem swoistej inżynierii ludzkiej. Oznaczało przemieszczenie w ciągu niespełna dwóch lat ponad miliona dwustu tysięcy ludzi z dawnych Ziem Wschodnich Rzeczypospolitej setki kilometrów na zachód. Choć formalnie decyzja o przesiedleniu była dobrowolna, decyzja o wyjeździe podejmowana była w warunkach opresji zewnętrznej. Polacy mieszkający na Kresach doskonale zapoznali się z istotą reżimu sowieckiego. Pozostanie na miejscu oznaczałoby konieczność wyrzeczenia się wiary i polskości, pozostanie wśród nie zawsze życzliwych sąsiadów i wrogo nastawionych władz. Wyjazd na zachód był wyborem między ojcowizną a ojczyzną, życiem w znanym od dzieciństwa, jednak coraz bardziej obcym, otoczeniu a trudną podróżą w nieznane, ale do swoich.
Nie tylko wizja podróży – względnie wygodnej, odbywanej w krytym wagonie, co było raczej wyjątkiem niż regułą, ale i obraz postaw Polaków przekazany w „Samych swoich” rozmija się z pamięcią i odczuciami większości Kresowian. Jeśli w ogóle pojawiało się uczucie radości, a raczej ulgi, to wynikające jedynie z poczucia, że dzięki przesiedleniom uda się uratować życie zagrożone przez ukraińskich nacjonalistów. Zimą i wiosną 1945 r. dochodziło do bardzo okrutnych i krwawych ataków na polskie wsie na Podolu. Dominowały jednak gorycz i smutek, tęsknota za swoją ojcowizną.
Część Polaków mogła odczuwać ulgę, ponieważ wyrywali się spod wpływu władzy sowieckiej, której metody działania poznano w latach 1939-1941. To również skłaniało do wyjazdu, choć niekoniecznie na tzw. ziemie odzyskane. Bardzo często przesiedlani Polacy z wielkimi obawami jechali na „ziemie niemieckie”. Uważali, że nie zostały trwale przyłączone do Polski, było tam nadal wielu Niemców i wszechwładna Armia Czerwona. Poziom bezpieczeństwa był dramatycznie niski, co poświadczają nie tylko wspomnienia, ale również raporty władz, w których podkreślano, że największym problemem jest współpraca z Sowietami. Dlatego Polacy podążający z Wołynia czy Podola uważali, że należy opuścić transport najpóźniej po dotarciu na Górny Śląsk. Początkowo bardzo rzadko docierali do ustalonych przez Państwowy Urząd Repatriacyjny miejscowości na Dolnym Śląsku lub w Lubuskiem.
We wspomnieniach przesiedlanych widoczne jest ówczesne przeświadczenie, że wyjazd na zachód jest tylko czasowy, potrwa może kilka lub kilkanaście miesięcy, do czasu gdy zmieni się koniunktura międzynarodowa i Związek Sowiecki zostanie pokonany przez mocarstwa zachodnie, a Polska odzyska swoje ziemie wschodnie. Zdarzało się, że Polacy przed opuszczeniem swoich gospodarstw ukrywali narzędzia rolnicze i zboże do zasiewów, aby były gotowe do użycia, gdy powrócą. Podobnie postępowali – ukrywając pamiątki, cenne przedmioty lub tylko rzeczy przydatne w codziennym życiu – Niemcy opuszczający ziemie zachodnie.
Ten dramatyczny obraz przesiedleń był w Polsce Ludowej przemilczany. Zamiast niego władze kreśliły opowieść o entuzjastycznym zagospodarowywaniu tzw. ziem odzyskanych. Z czasem jednak wśród mieszkańców Kresów na „Ziemiach Odzyskanych” pojawiało się przekonanie, że choć pragną powrotu do swoich dawnych małych ojczyzn, to jednak nie zależy to od nich i należy budować swoją przyszłość w nowym miejscu, bo nie wiadomo, kiedy nastąpi zmiana sytuacji międzynarodowej. Najwięksi pesymiści obawiali się, że nie nastąpi to nigdy.
Można więc powiedzieć, że istniały dwie współistniejące postawy: rozpamiętywania dramatu utraty swojej dawnej ojczyzny i budowania rzeczywistości w nowym miejscu. To pierwsze odczucie trwało wyłącznie w pamięci indywidualnej i rodzinnej. Dziś te wspomnienia są pielęgnowane przez spadkobierców Kresowian. W tej książce chciałem przybliżyć przede wszystkim to, jak wyglądała tamta wielka wędrówka, właśnie ze względu na owo trwanie pamięci, która dziś jest pielęgnowana oddolnie w wielu organizacjach kresowych i muzeach.
PAP: Wielu Polaków chciało przenieść do „nowej Polski” także dorobek kulturowy Kresów. Zbiory bibliotek ratowali uczeni, wyposażenie kościołów duchowni oraz wierni, którzy często przewozili je w swoich bagażach. Jak wiele udało się uratować z polskiego dziedzictwa i przenieść w nowe granice Polski?
Prof. G. Hryciuk: Rzeczywiście ratowanie polskich kościołów było wyjątkowym przedsięwzięciem. Wierni często zabierali elementy ich wyposażenia ze sobą, nawet gdy nie byli o to proszeni przez swoich duszpasterzy. Z władzami sowieckimi cały czas trwała gra o to, co można wywieźć, a co musi pozostać. Stawką było uczynienie nowego miejsca zamieszkania bardziej bliskim i swojskim. Najwybitniejszym znawcą tego zagadnienia był Tadeusz Kukiz, który przybliżał dzieje Madonn kresowych i dramatyczny przebieg ewakuacji tych dzieł.
Zupełnie inaczej przebiegał proces ewakuacji zbiorów muzealnych i bibliotecznych Lwowa, które przetrwały II wojnę światową, choć uszczuplone m.in. przez dokonany przez Niemców rabunek zbiorów Ossolineum. Zdecydowana większość, ok. 90 proc. zbiorów lwowskich, pozostała w Związku Sowieckim. Ze względów polityczno-propagandowych władze sowieckie w latach 1945-1947 decydowały się na przekazywanie Polsce nielicznych dzieł w charakterze „darów”. Były one podstawą reaktywacji Ossolineum we Wrocławiu. Wielką rolę odegrały również działania dyrektora Ossolineum prof. Mieczysława Jana Gębarowicza i jego pracowników, którym udało się przewieźć część zbiorów w sposób nielegalny w swoich bagażach oraz dobytku zakonów opuszczających Lwów. Zgodnie z ustaleniami władz polskich i sowieckich przewożone bagaże były tylko wyrywkowo kontrolowane. Z magazynów Ossolineum do Polski trafiły także gromadzone w nich kolekcje prywatne pochodzące z zagrabionych przez władze sowieckie majątków polskiego ziemiaństwa. Jako że te zbiory nie zostały dokładnie opisane, to można było przewieźć te często bezcenne księgi i dzieła.
Symboliczny wymiar dla polskiej kultury miało również przewiezienie polskich pomników, poza lwowskim pomnikiem Adama Mickiewicza. W Polsce znalazły się pomniki Jana III Sobieskiego, Aleksandra Fredry i Kornela Ujejskiego. Wielkie boje toczyły się o „Panoramę Racławicką”, która znalazła się w Polsce, ale decyzją władz PRL ze względu na swój „antyradziecko-antyrosyjski” charakter nie była poddawana renowacji i prezentowana, aż do lat osiemdziesiątych. Dramatyczny przebieg miała sprawa przewiezienia „Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa”, której twórca Janusz Witwicki został zamordowany w bardzo tajemniczych okolicznościach trzy dni przed planowanym wyjazdem ze Lwowa.
Pamiętajmy także, iż profesorowie wywodzący się z Kresów Południowo-Wschodnich II RP tworzyli także fundamenty życia akademickiego – naukowego i kulturalnego we Wrocławiu, Gdańsku czy na Górnym Śląsku. Kresowianie budowali też struktury życia społecznego, gospodarczego czy politycznego, choć z reguły nie obejmowali wyższych funkcji, nie ciesząc się zaufaniem władz komunistycznych.(PAP)
Rozmawiał Michał Szukała
Książka „Przesiedleńcy. Wielka epopeja Polaków, 1944–1946” ukazuje się nakładem Wydawnictwa Literackiego
szuk/ skp/