Jan Kowalewski o Rosji wiedział właściwie wszystko. Miał dostęp nie tylko do szyfrogramów wojskowych, lecz i politycznych oraz dyplomatycznych. Dzięki swojej wiedzy został attaché wojskowym w Moskwie. Największym zaś jego osiągnięciem było łączne zastosowanie metody „ataku” lingwistycznego i matematycznego – mówi PAP prof. Grzegorz Nowik, historyk z PAN.
Polska Agencja Prasowa: Jak zorganizowany był polski wywiad, do którego trafił Jan Kowalewski?
Prof. Grzegorz Nowik: Jedną z pierwszych decyzji Józefa Piłsudskiego, kiedy 10 listopada 1918 r. przyjechał z Magdeburga do Warszawy, był nakaz odnalezienia płk. Józefa Rybaka, byłego oficera austriackiego wywiadu wojskowego, któremu chciał powierzyć zorganizowanie struktur polskiego wywiadu wojskowego. Rybak zebrał grupę kilku oficerów z dawnego wywiadu austro-węgierskiego, a na swojego zastępcę, a potem następcę, w Sztabie Generalnym na stanowisku szefa polskiego wywiadu wojskowego zaproponował nikomu wcześniej w Polsce nieznanego ppłk. Karola Bołdeskuła, który w czasie I wojny był szefem radiowywiadu państw centralnych na Rosję. Piłsudski zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że czeka nas walna rozprawa z bolszewicką Rosją. W związku z tym na szczeblu szefa wywiadu według niego wówczas powinien być zatrudniony ktoś, kto doskonale zna Rosję i potrafi zorganizować radiowywiad tak efektywny jak ten, który w czasie I wojny mieli na froncie wschodnim Niemcy i Austriacy.
PAP: Jan Kowalewski także dobrze znał Rosję. Jaka była zatem jego droga do Biura Szyfrów?
Prof. Grzegorz Nowik: Kowalewski początkowo uczęszczał do rosyjskiej szkoły, natomiast od 1905 r. uczył się w polskiej Szkole Handlowej Zgromadzenia Kupców. Chcąc ominąć obowiązek zdawania matury w języku rosyjskim, wybrał studia zagraniczne i podjął studia na Wydziale Chemii Uniwersytetu w Liege w Belgii. Ojciec Kowalewskiego był osobą dobrze sytuowaną, zajmował się dostarczaniem barwników do tkanin dla przemysłu włókienniczego w Łodzi. Tą właśnie drogą starał się pokierować również syna. Jan wyjechał na praktykę latem 1914 r. na Ukrainę do jednej z tamtejszych cukrowni.
Wybuchła jednak wojna i młody Kowalewski nie wrócił już na studia (zrobił tzw. półdyplom). Natomiast jako poddany rosyjski otrzymał przydział do armii. Po ukończeniu szkoły oficerskiej został przydzielony do wojsk inżynieryjnych. Warto jednak wyjaśnić, że armia rosyjska miała dosyć zacofane struktury organizacyjne – wszystko, co było związane z techniką i inżynierią, podporządkowane było wojskom saperskim, także łączność i radiotelegrafia znalazła się w wojskach inżynieryjnych. W ten sposób Jan Kowalewski miał okazję pełnić służbę przy radiotelegrafach rosyjskich, wiedział, jak wyglądały rosyjskie szyfry i pragmatyka służby.
Po rewolucji lutowej 1917 r. w Rosji Kowalewski należał do Związku Wojskowych Polaków w armii rosyjskiej, a następnie wstąpił do organizowanego na Ukrainie II Korpusu Polskiego, gdzie otrzymał przydział do oddziału wywiadowczego sztabu korpusu. Po bitwie pod Kaniowem działał w konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, podległej Komendzie Naczelnej Nr III na Ukrainie. Następnie przedarł się z Ukrainy na Kubań, gdzie wstąpił do formującej się 4 Dywizji Strzeleckiej i wraz z nią w czerwcu 1919 r. powrócił przez Rumunię do Polski. W Wojsku Polskim otrzymał przydział do sztabu Armii gen. Józefa Hallera na Wołyniu, a następnie do Oddziału II Naczelnego Dowództwa WP.
PAP: Kowalewskiemu udało się złamać sowieckie szyfry. Jak udało mu się tego dokonać?
Prof. Grzegorz Nowik: O przełomie w złamaniu szyfrów opowiada anegdota, w której występuje wesele panny Sroczanki, lektury z dzieciństwa oraz … grzebień. W sierpniu 1919 r. siostra por. Bronisława Sroki miała wziąć ślub. Wszystko było już zaplanowane, ale akurat na ten dzień jej brat otrzymał przydziałowy nocny dyżur w centrali telegraficznej Sztabu Generalnego, dokąd napływały meldunki z całej Polski, ze wszystkich frontów. Por. Sroka zaczął zatem szukać kogoś, kto go by mógł zastąpić, i traf chciał, że był to Jan Kowalewski, który znał kilka języków – rosyjski, niemiecki, francuski. Była to istotna umiejętność, ponieważ oficer podczas swojego dyżuru musiał przetłumaczyć i posortować telegramy nadawane w różnych językach.
Kowalewski zwrócił uwagę na telegramy szyfrowane. Cała jego dotychczasowa znajomość kryptoanalizy sprowadzała się do znanych mu z dzieciństwa lektur Arthura Conan Doyle’a o Sherlocku Holmesie oraz noweli Edgara Alana Poe’ego „Złoty żuk”. Ta ostatnia opowiadała historię odczytania pirackiego szyfrogramu zapisanego sympatycznym atramentem na skórze i odnalezienia skarbu piratów. Jan Kowalewski pamiętał, że niezbędne jest znalezienie punktu zaczepienia, słabego punktu szyfrogramu. W opowiadaniu Poe’ego punktem zaczepienia było charakterystyczne przezwisko pirata – Kidd – w którym dwukrotnie występowała te same litery „dd”. Jeśli zatem był to szyfr podstawieniowy, to literki te powinny być zastąpione takim samym znakiem. Analogicznie jak w przypadku nazwiska pirata Kowalewski założył, że w szyfrogramie powinno znaleźć się słowo „dywizja”. Dzięki danym z polskich stacji kierunkowych wiedział również, że depesza została nadana z Odessy, którą w języku rosyjskim pisze się przez dwa „s” – „ss”. Rosjanie używali szyfrów kratkowych, o układzie podobnym do tabliczki mnożenia. Oznaczało to np., że jeśli w pole mnożenia – 2 x 2 – wpiszemy rosyjską literę „p”, wówczas w szyfrogramie będzie ona oznaczona jako „22”. Słowo „dywizja” w języku rosyjskim ma charakterystyczny układ sylab i liter – każda druga litera w sylabie to litera „i”. Jan Kowalewski posłużył się więc grzebieniem, z którego wyłamał zęby w regularny sposób, tak aby w miejsce po ich wyłamaniu wchodziły dwie cyfry oznaczające literki „i” i przesuwając nim po tekście szukał takiej sekwencji znaków, gdzie co druga grupa cyfr będzie się powtarzała. Gdy ją znalazł, odczytał słowo „dywizja”. Dzięki temu dysponował już pięcioma literami, co stanowiło około 1/5 alfabetu rosyjskiego.
PAP: A jak udało mu się odczytać pozostałe litery?
Prof. Grzegorz Nowik: Odkrył je dzięki ewidentnemu, wręcz szkolnemu błędowi szyfrujących, którzy podali nazwisko dowódcy i szefa sztabu dwukrotnie, raz tekstem otwartym (jawnym) – jak być powinno – a innym razem tekstem zaszyfrowanym. Z zasady nie wolno było szyfrować podpisów i nagłówków, bowiem były one niezmienne, a zmieniały się jedynie klucze szyfrowe, którym utajniano treść dokumentu. W ten sposób znając nagłówki i nazwiska, można było metodą podkładania tekstu jawnego pod tajny złamać klucz i odczytać szyfrogram.
Znając już część liter ze słowa „dywizja”, Kowalewski mógł sprawdzić, że podpisanym dowódcą był Iona Jakir i poznać dzięki temu kilka kolejnych nowych liter. Ponadto podwójne „s” w słowie Odessa, umieszczonym w nagłówku i powtórzonym w treści szyfrogramu, dopomogło odszyfrowaniu kilku kolejnych liter. Dzięki temu poznał już dwanaście liter, a więc niemal połowę alfabetu. Podstawiając w szyfrogramie znane litery pod grupy cyfr, poszukiwał brakujących liter (jak w krzyżówce), i w ten sposób odczytywał kolejne słowa, a następnie całą treść szyfrogramu. W ten sposób – metodą „ataku” lingwistycznego – Kowalewski złamał pierwszy rosyjski szyfr.
PAP: Wesele panny Sroczanki, lektury dzieciństwa i grzebień brzmią niesamowicie, ale chyba nie udałoby się to wszystko, gdyby nie inteligencja Kowalewskiego?
Prof. Grzegorz Nowik: Kowalewski był tęgim intelektem. Wyobrażam sobie, że jak zawiadomił o tym Sztab Generalny WP i swojego szefa Oddziału II (wywiadowczego) ppłk. Karola Bołdeskuła, to Bołdeskuł musiał go wyściskać – przecież udało się uzupełnić brakujące ogniwo w systemie radiowywiadu – stworzyć komórkę łamiącą szyfry obce. Nie jest to jednak koniec opowieści o intelekcie Kowalewskiego. Rosyjski klucz szyfrowy był czynny tylko kilka–kilkanaście dni, później Rosjanie wprowadzali następny i od początku trzeba było go łamać. Kowalewski postanowił zatem zaangażować do swojego Wydziału Szyfrów Obcych językoznawców – prof. Stanisława Słońskiego z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Stanisława Szachno-Romanowicza, który był jednym z najwybitniejszych badaczy pisemna sumeryjskiego. Kiedy Rosjanie zaczęli stosować szyfry matematycznego przekształcenia wtórnego, Kowalewski do współpracy zaprosił również profesorów matematyki z Uniwersytetu Warszawskiego i Lwowskiego: Stefana Mazurkiewicza, Józefa Leśniewskiego i Wacława Sierpińskiego, a także ich asystentów. Ale zaangażował jeszcze oficerów Wojska Polskiego, który wywodzili się z harcerstwa. Wśród współpracowników Kowalewskiego znaleźli się por. Jakub Plezia (komendant hufca i komendant chorągwi w Krakowie), ppor. Maksymilian Ciężki (drużynowy i komendant Hufca w Szamotułach) oraz por. Jerzy Suryn (zastępowy w polskiej drużynie harcerskiej w Odessie). Mieli oni, jak mawiał „swędzące mózgi” i byli zaprzeczeniem wszelkiej rutyny.
PAP: Łamanie szyfrów dało Polakom możliwość poznania zamiarów bolszewików, co w sytuacji wojny miało ogromne znaczenie…
Prof. Grzegorz Nowik: Rozkaz „Rewolucja” przejęliśmy 12 sierpnia 1920 r. rano. W ciągu trzech godzin Kowalewski razem z Mazurkiewiczem ten rozkaz odczytali, a następnie Kowalewski zadzwonił do Belwederu, aby w języku oryginału – by nie tracić czasu na tłumaczenie, przepisanie na maszynie oraz przekazanie treści rozkazu przez kuriera – podyktować Józefowi Piłsudskiemu to, co znalazło się w rozkazie.
Walorem radiowywiadu była przede wszystkim wiarygodność. Wyobraźmy sobie, że po drugiej stronie frontu mamy szpiega, który dostarcza nam informacji. Jednak nigdy nie wiemy, czy nie został on odwrócony lub złapany albo podsunięto mu fałszywe informacje, które mają nas wprowadzić w błąd. Drugim walorem była także szybkość przekazywania informacji. Co prawda na początku odczytanie szyfrogramów zajmowało nam kilka dni, ale później polscy kryptoanalitycy odczytywali szyfry już nawet w ciągu paru godzin. Na podstawie złamanego i ustalonego klucza można było nawet przez dwa tygodnie czytać szyfrogramy na bieżąco, a czasami nawet szybciej, niż odczytywali je sami Rosjanie. Z kolei trzecim walorem jest spektrum pozyskanych informacji. Użyłem kiedyś takiego określenia, że gdyby Lenin, Stalin, Trocki oraz wszyscy inni dowódcy sowieccy byli agentami polskiego wywiadu, to nawet nie mieliby możliwości przekazać takiej ilości informacji, bo nie mieli do nich dostępu.
PAP: Czy można zatem zaryzykować stwierdzenie, że Jan Kowalewski miał największą wiedzę dotyczącą sowieckiej Rosji?
Prof. Grzegorz Nowik: Kowalewski o Rosji wiedział właściwie wszystko. Miał dostęp nie tylko do szyfrogramów wojskowych, lecz i politycznych oraz dyplomatycznych. Dzięki swojej wiedzy został attaché wojskowym w Moskwie. W okresie międzywojennym trwała również wywiadowcza współpraca polsko-japońska. W polskim Biurze Szyfrów staż odbyła grupa japońskich oficerów, a w 1923 r. Jan Kowalewski został oddelegowany do Tokio, gdzie przeprowadził szkolenie w zakresie łamania szyfrów rosyjskich oraz pomagał w zorganizowaniu japońskiego Biura Szyfrów i struktur radiowywiadu.
Podczas wojny prowadził w Portugalii m.in. rozmowy z wojskowymi i dyplomatycznymi przedstawicielami Rumunii, Węgier i Włoch, przygotowując grunt do przejścia tych państw na stronę aliantów oraz przygotowania politycznych i wojskowych warunków do przeprowadzenia lądowania i ofensywy na Bałkanach. Godziło to jednak w interesy sowieckiej Rosji, dla której Bałkany miały stać się terenem ekspansji. Stalin po raz drugi osobiście interweniował w sprawie Kowalewskiego (pierwszy raz w 1933 r. kiedy Kowalewski został usunięty z Moskwy). Co prawda kryptolog został odwołany z Lizbony, był jednak dalej analitykiem wywiadu polskiego i brytyjskiego.
Po wojnie natomiast wydawał czasopismo sowietologiczne. Kowalewski był jednym z największych znawców Rosji, ostrzegał Europę i świat przed niebezpieczeństwem ze strony Sowietów.
PAP: Jaki był wkład Kowalewskiego w rozwój polskiej kryptologii?
Prof. Grzegorz Nowik: Największym jego osiągnięciem było łączne zastosowanie metody „ataku” lingwistycznego i matematycznego. To dzięki takiemu podejściu została złamana Enigma. Kowalewski znał doskonale język rosyjski, potrafił posługiwać się tym językiem niemal jak ojczystym, potrafił pisać, czytać, mówić, liczyć, a nawet myśleć po rosyjsku. Znał rosyjską literaturę i poezję. Był bardzo inteligentnym człowiekiem. Marian Rejewski, Henryk Zygalski i Jerzy Różycki, którzy złamali Enigmę, zostali wyłonieni na kursie matematycznym zorganizowanym na Uniwersytecie Poznańskim przez prof. Zdzisława Krygowskiego, który został z kolei wciągnięty do współpracy z Biurem Szyfrów przez prof. Mazurkiewicza. Kurs był adresowany do tych osob, które, tak jak Kowalewski rosyjski, znały bardzo dobrze język niemiecki.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr / skp /