Większość dokumentów powstańczych po 1956 r. była w MSW w ogóle niedostępna. Do dziś jest na nich adnotacja "Nie udostępniać nawet historykom". Tak komunistyczne władze chroniły historię, którą same pisały - mówi PAP historyk prof. Maciej Kledzik, którego część prywatnej kolekcji dokumentów Zgrupowania AK „Bartkiewicz” trafiła do Archiwum Akt Nowych.
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego zdecydował się pan na przekazanie kolekcji dokumentów Zgrupowania AK "Bartkiewicz" do Archiwum Akt Nowych?
Prof. Maciej Kledzik: Przekazałem ją, bo w 2004 r. ukazała się moja monografia tego zgrupowania. I już do tego nie wrócę. Mój wiek na to nie pozwala, poza tym mam jeszcze inne plany. Dla mnie to już zamknięta historia. Ale bardzo trudno mi się rozstać z moimi bohaterami, dlatego trochę to trwało i dopiero teraz zdecydowałem się na przekazanie dokumentów.
PAP: Przypomnijmy: ile jest tych dokumentów?
Prof. M. Kledzik: Około tysiąca, ale drugie tyle mam jeszcze w swoich zbiorach. Chcę też napisać drugie wydanie "Zgrupowania +Gurt+", które w Śródmieściu liczyło 1200 żołnierzy. Wczoraj na spotkaniu było tylko trzech. Obiecałem nieżyjącym już powstańcom, że napiszę jeszcze o konspiracji. W latach dziewięćdziesiątych wydałem publikację o Powstaniu i po Powstaniu. A konspiracja leży i czeka na wydanie.
PAP: Jak długo zbierał pan te materiały?
Prof. M. Kledzik: Zacząłem 40 lat temu, w 1982, 1983 r.
PAP: To jest pierwsza część całej pańskiej kolekcji?
Prof. M. Kledzik: Tak, to pierwsza część.
PAP: Które z tych dokumentów są pana zdaniem szczególnie istotne dla historyków badających Powstanie?
Prof. M. Kledzik: Ważne są przede wszystkim oryginalne dokumenty, które przekazałem. Cenne są także zdjęcia, korespondencja i osobiste relacje uczestników walk.
PAP: Skąd pochodzą archiwalia dotyczące Powstania Warszawskiego?
Prof. M. Kledzik: Głównie ze zbiorów Urzędu Bezpieczeństwa (UB). W 1956 r. dokonano podziału po rozwiązaniu UB. Zbiory podzielono na trzy części tak, by nikt z historyków nie mógł ich zebrać i połączyć. Te najcenniejsze dokumenty o największym znaczeniu dla historyków, ok. 1000 dokumentów, trafiły do archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Obecnie większość znajduje się w zbiorach IPN. Druga część dokumentacji powstańczej, ok. 50 tys., znalazła się w Archiwum Historii PZPR, mieściło się ono w podziemiach Sejmu. Część z nich była niedostępna dla historyków. A większość dokumentów powstańczych w MSW była w ogóle niedostępna. Do dziś jest na nich adnotacja "Nie udostępniać nawet historykom". Tak komunistyczne władze chroniły historię, którą same pisały, historię nieprawdziwą. Największa część powstańczych archiwów, ok. 70 tys., znalazła się w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie.
PAP: Czy po 1989 r. zadbano o to, by historycy mogli z tych dokumentów korzystać także w przyszłości?
Prof. M. Kledzik: Około dziesięciu lat temu w Rembertowie zeskanowano część dokumentów powstańczych. Widziałem, co zostało z tego skanowania. Pozostały po prostu nieczytelne lub prawie nieczytelne strony. Z archiwum w Rembertowie nie można korzystać inaczej, jak tylko przy biurku. Jest tam kilkanaście biurek z krzesłami, a kolejka jest taka, że czeka się miesiącami. Próbę digitalizacji dokumentacji powstańczej i archiwum Polskiego Państwa Podziemnego podjęło Archiwum Akt Nowych i są tu pewne osiągnięcia. Natomiast IPN nie jest raczej zainteresowany dokumentacją z Powstania.
PAP: Jaka jest skala digitalizacji powstańczych dokumentów?
Prof. M. Kledzik: Zdigitalizowano jeden procent. Zbiory powstańcze są rozproszone po różnych archiwach. Aby napisać historię Powstania, trzeba odwiedzić kilkanaście miejsc.
Rozmawiał Maciej Replewicz (PAP)
mr/ skp/