Być może bez obecności intelektualistów w Sierpniu ’80 trudniej byłoby zakończyć negocjacje z sukcesem. Ale kto wie, równie możliwe, że owi doradcy wcale nie byli potrzebni i że aby nie dać się zmanipulować, wystarczyliby ci inteligenci, którzy byli w Gdańsku od początku, jak Bogdan Borusewicz czy Andrzej Gwiazda. Robotnikom na pewno nie brakowało odwagi. Byli bardziej zdeterminowani – mówi PAP prof. Andrzej Paczkowski, historyk z PAN.
Polska Agencja Prasowa: Czy bez wsparcia intelektualistów strajkującym w sierpniu 1980 r. robotnikom udałoby się osiągnąć to, co wówczas zostało osiągnięte?
Prof. Andrzej Paczkowski: Musimy pamiętać, że kluczową sprawą dla funkcjonowania „Solidarności” była obecność w niej różnych grup społecznych, a nie tylko robotników. Oczywiście to dzięki robotnikom „Solidarność” mogła powstać i to oni stanowili „masę krytyczną”, ale w jej działalność włączyła się szeroko rozumiana inteligencja, mówiąc ówczesnym żargonem – „inteligencja pracująca”. Na wzór robotników i owej pracującej inteligencji oraz ogółu osób zatrudnionych w administracji, służbie zdrowia, wymiarze sprawiedliwości czy handlu uspołecznionym, które zapisywali się do „S”, organizowali się też – w swoich „solidarnościach” – rolnicy i rzemieślnicy. O ile pamiętam, w Warszawie nawet taksówkarze utworzyli własną „Solidarność”.
Zatem każda grupa społeczna – poza wojskiem, służbami mundurowymi, prokuraturą oraz aparatem partii komunistycznej – była obecna w „Solidarności” jako wielkim ruchu społecznym, który daleko wykroczył poza obszar działania typowego związku zawodowego. Jednak rzeczywiście kluczowe dla jego funkcjonowania było współdziałanie – i to na absolutnie równych prawach – inteligencji i robotników (mas), co było ewenementem nie tylko w polskiej historii. W rozległych ruchach społecznych uczestniczą i jedni, i drudzy, jednak na ogół na ich czele – od Robespierre’a po Lenina – znajdują się inteligenci. Nie jako doradcy, ale jako „decydenci”. Polski przypadek był o tyle odmienny, iż w ścisłym kierownictwie – najpierw samego strajku w stoczni, później nowo powstałego związku zawodowego – robotnicy odgrywali co najmniej równorzędną, jeśli nie ważniejszą, rolę. Jeśli przyjrzymy się składowi władz regionalnych komitetów „Solidarności”, bez trudu znajdziemy tam znaczące grono robotników. To, że stawali się oni coraz bardziej „działaczami”, a byli coraz mniej „robotnikami”, nie zmienia postaci rzeczy.
PAP: Jak wyglądała zatem ta współpraca w czasie sierpniowych strajków?
Prof. Andrzej Paczkowski: Środowiska opozycyjnej inteligencji, sprawnie organizujące się w latach 1976–1977, bardzo wcześnie podjęły udaną próbę dotarcia do środowisk robotniczych. Z punktu widzenia strajków z lata 1980 r. momentem zwrotnym było utworzenie w 1978 r. Wolnych Związków Zawodowych (WZZ) z inicjatywy należących do inteligencji działaczy Komitetu Obrony Robotników (KOR). W WZZ od początku działali – i byli w nich de facto głównymi osobami – mgr Bogdan Borusewicz (historyk po Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, członek KOR) i inż. Andrzej Gwiazda. A więc inteligenci. Na tle spontanicznych strajków, które przetaczały się przez kraj od początku lipca, fundamentalnym novum strajku gdańskiego było to, że został zainicjowany przez WZZ, czyli przez zorganizowaną opozycję.
Zatem współobecność w „Solidarności” robotników i inteligentów była czymś absolutnie naturalnym, i to od samego początku. Jeżeli przyjrzymy się powstawaniu – zwłaszcza w końcu sierpnia, kiedy zbliżał się finał fali protestów – komitetów strajkowych w dużych miastach, takich jak Wrocław, Kraków czy Poznań, to zawsze znajdziemy w nich inteligentów – inżynierów, nauczycieli, profesorów, adwokatów, dziennikarzy czy poetów. No i oczywiście lokalnych działaczy opozycji demokratycznej czy uczestników studenckich protestów z 1968 r.
Kiedy jednak mówi się o „wsparciu intelektualistów” dla robotników strajkujących w Gdańsku, to najczęściej ma się na myśli grono doradców powołanych przez gdański MKS. Początkiem był przyjazd do stoczni – strajkującej już ponad tydzień – Tadeusza Mazowieckiego oraz Bronisława Geremka, którzy przywieźli z Warszawy i przedstawili skierowany do obu stron, władz i robotników, apel 64 intelektualistów o znalezienie kompromisu. Wspierali jednoznacznie robotników, ale zwracali się też do władzy. Wówczas zaproponowano im utworzenie zespołu doradców, w którego skład weszli także Jadwiga Staniszkis, Bohdan Cywiński, Andrzej Wielowieyski, Waldemar Kuczyński i Tadeusz Kowalik. W trakcie formalnych, plenarnych negocjacji zabierali głos członkowie Komitetu Strajkowego, a ściślej rzecz biorąc jego prezydium, bo cały komitet liczył paręset osób (strajkowało ponad 300 zakładów pracy). Mówili głównie Lech Wałęsa, Andrzej Gwiazda czy Bogdan Lis. Doradcy, których miała także strona rządowa, odbywali osobne spotkania. Na terenie stoczni działali również członkowie opozycyjnego, gdańskiego, Ruchu Młodej Polski (odegrali później ważną rolę w trakcie tworzenia biura Komisji Krajowej „Solidarności”) oraz kilkoro działaczy KOR, którzy wspólnie z ludźmi z WZZ zajmowali się publikowaniem ulotek, plakatów i wydawali biuletyn strajkowy pt. „Solidarność”. Aktywne było, oczywiście, całe środowisko WZZ, w tym związani z nim prawnicy.
Przez stocznię przewijały się dziesiątki dziennikarzy (także zagranicznych) czy artystów, odbywały się publiczne spotkania i występy, a wszystko trzeba było jakoś „obsłużyć”. Ale nie było na miejscu żadnego z najbardziej znanych działaczy KOR (większość z nich została aresztowana) czy innych organizacji opozycyjnych (część też aresztowano). Obecny w stoczni był Kościół, a msze polowe stanowiły bardzo ważny element psychologiczny. Bramy stoczni udekorowane były portretami papieża i wizerunkami Matki Boskiej, które pełniły funkcje puklerzy. Przed bramą gromadziły się tysiące ludzi, w tym rodziny strajkujących. Strajk i negocjacje, których część transmitowana była na żywo, tworzyły coś w rodzaju potężnego widowiska. Telewizja państwowa oczywiście nie transmitowała tego wszystkiego, oglądać je mogli raczej widzowie niemieccy czy francuscy.
PAP: Wspomniał pan profesor o Komitecie Obrony Robotników oraz Ruchu Młodej Polski. Z jakich jeszcze innych środowisk intelektualnych pochodzili ci, którzy włączyli się w pomoc strajkującym robotnikom?
Prof. Andrzej Paczkowski: Wymieniona powyżej grupa doradców przy Komitecie Strajkowym w Gdańsku należała do opozycji demokratycznej, ale żadna z tych osób nie była członkiem Komitetu Obrony Robotników, choć większość mniej lub bardziej systematycznie z nim współpracowała. Nie jest więc właściwe utożsamianie „doradców” strajkowych z KOR. Zresztą ścierali się oni między sobą, a Jadwiga Staniszkis szybko ustąpiła z tego grona. Na ogół nie chodziło o różnice drastyczne: dotyczyły głównie taktyki, a nie celów zasadniczych, które zresztą nie były jeszcze zdefiniowane. Ale Staniszkis odeszła z powodów pryncypialnych. Nieobecność członków KOR wśród oficjalnych doradców wynikała także z ostrożności: nie chciano bowiem ułatwiać życia rządowej propagandzie, która straszyła „korowcami” i „pełzającą kontrrewolucją”. Wśród doradców nie było korowców, ale nie było też działaczy innych środowisk opozycyjnych, które zresztą były wówczas znacznie słabsze, a najbardziej energiczne z nich – Konfederacja Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego – nie miała jeszcze swoich kontaktów na terenie robotniczym.
PAP: A z jakich tradycji ideowych i intelektualnych to grono doradców czerpało?
Prof. Andrzej Paczkowski: Chyba najlepiej mentalny, emocjonalny i świadomościowy konglomerat, z którego zrodziła się opozycyjna inteligencja końca lat siedemdziesiątych i początku osiemdziesiątych, przedstawił Bohdan Cywiński w wydanej w 1971 r. książce „Rodowody niepokornych”. Opisuje w niej m.in. lewicową warszawską inteligencję końca XIX i początku XX wieku, pisze o różnych formach społecznej, politycznej i kulturowej walki z zaborcą o niepodległą i demokratyczną Polskę. Samokształcenie i samoorganizowanie się – to były główne elementy tradycji, do której odwoływali się „doradcy” i zapewne większość inteligencji związanej z „Solidarnością”. Intelektualnymi przewodnikami byli Edward Abramowski (1868–1918) czy Ludwik Krzywicki (1859–1941). Wyraźnie zauważalna była również tradycja socjalistyczna, PPS-owska. Nieprzypadkowo KOR zaczął wydawać podziemną gazetkę „Robotnik” – taki sam tytuł nosiła gazeta wydawana od 1894 r. w konspiracji przez Józefa Piłsudskiego.
W środowiskach opozycyjnych bardzo silne były też odwołania do tradycji państwowej II Rzeczypospolitej, a także do mitu Armii Krajowej i Powstania Warszawskiego. Środowiska te jeszcze przed 1980 r. rozpoczęły z państwem komunistycznym wieloletnią „wojnę o przeszłość”. Trzeba jednak pamiętać, że opozycja demokratyczna – a niejako w ślad za nią także „Solidarność” – była pluralistyczna, silnie podzielona. Jeśli korowcom bliżej było do Abramowskiego i PPS, to wspominany Ruch Młodej Polski odwoływał się do myśli narodowej i Romana Dmowskiego, a Konfederacja Polski Niepodległej wprost nawiązywała do Legionów i Piłsudskiego. Ważniejsze były oczywiście spory o teraźniejszość, a niejednokrotnie ró wnież ambicje zbiorowe czy osobiste.
PAP: W jakim stopniu Porozumienia Sierpniowe są sukcesem robotników, a na ile inteligencji?
Prof. Andrzej Paczkowski: Tego nie da się rozdzielić ani policzyć. To był sukces naprawdę wspólny. Być może bez obecności intelektualistów trudniej byłoby zakończyć negocjacje z sukcesem. Ale kto wie, równie możliwe, że owi doradcy wcale nie byli potrzebni i że aby nie dać się zmanipulować, wystarczyliby ci inteligenci, którzy byli od początku, jak Bogdan Borusewicz czy Andrzej Gwiazda. Robotnikom na pewno nie brakowało odwagi. Byli bardziej zdeterminowani i chyba to ostatecznie zadecydowało, że komuniści zdecydowali się na ustępstwa, w tym kluczowe, czyli zgodę na „postulat nr 1” – wolne związki zawodowe. Edward Gierek (który zresztą przez 20 lat sam był robotnikiem) uznał to za „mniejsze zło”. W ten sposób zaczął się jeden z najważniejszych rozdziałów w historii Polski.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr /skp /