„The Second Act” jest jak relaksująca kąpiel z odrobią kwasu w wodzie. Ma rozbawić widzów w dzisiejszym niespokojnym świecie – powiedział Quentin Dupieux. Jego satyra na branżę filmową była pierwszym filmem pokazanym podczas 77. festiwalu w Cannes. W środę odbędą się premiery dwóch filmów konkursowych.
Nieważne, czy opowiada o skórzanej kurtce, wielkiej musze czy dziurze w piwnicy, Quentin Dupieux potrafi zaskoczyć widzów. Nie inaczej było podczas gali otwarcia festiwalu w Cannes, gdzie pokazano premierowo „The Second Act”. Film zapowiadano jako opowieść o Florence (w tej roli Lea Seydoux) zakochanej na zabój w Davidzie (Louis Garrel), która postanawia przedstawić ukochanego swojemu ojcu (Vincent Lindon). Kobieta organizuje spotkanie w przydrożnej restauracji. Nie wie jeszcze, że jej wybranek przyjdzie w towarzystwie swojego przyjaciela (Raphael Quenard) i będzie dążył do tego, by ten oczarował Florence. David chce w ten sposób uwolnić się od partnerki, której – z niewiadomych przyczyn – nie może znieść.
„To zabawne, że mogłem otworzyć festiwal filmem, w którym żartuję sobie ze wszystkich ludzi z branży filmowej, włącznie ze mną samym. Nie ma tu żadnego ukrytego przekazu. Może z wyjątkiem tego, że chciałbym, żebyście się wyluzowali i miło spędzili czas.”
Jednak już w początkowej sekwencji okazuje się, że śledzimy wydarzenia z planu filmowego, na którym spotykają się artyści o różnych temperamentach, różnym podejściu do życia i pracy. Gdy do głosu dochodzi zawodowa zazdrość, realizacja obrazu staje pod coraz większym znakiem zapytania. „To zabawne, że mogłem otworzyć festiwal filmem, w którym żartuję sobie ze wszystkich ludzi z branży filmowej, włącznie ze mną samym. Nie ma tu żadnego ukrytego przekazu. Może z wyjątkiem tego, że chciałbym, żebyście się wyluzowali i miło spędzili czas. >>The Second Act<< jest jak relaksująca kąpiel z odrobiną kwasu rozpuszczonego w wodzie. Ma rozbawić widzów w dzisiejszym niespokojnym świecie” – powiedział reżyser podczas środowej konferencji promującej film w Cannes.
Tylko i aż tyle, bo francuski twórca – nazywany też mistrzem absurdu - nie lubi mówić o swoich filmach. Wychodzi z założenia, że aktorzy najlepiej je prezentują. A im mniej publiczność wie na temat fabuły, tym chętniej wybierze się do kina i tym lepiej będzie bawić się na seansie. Takie podejście jeszcze nigdy go nie zawiodło. Jego filmy są regularnie pokazywane na najważniejszych festiwalach filmowych i odnoszą we Francji sukcesy frekwencyjne. „Nie mam żadnej metody pracy. Po prostu polegam na swojej intuicji. Mam wewnętrzny radar, który podpowiada mi, co jest dobre, a co nie. Pracuję nad scenariuszem niemalże automatycznie - film pisze się sam. Później muszę tylko upewnić się, czy poszczególne sceny współgrają ze sobą, tworząc harmonijną całość. To podświadoma metoda pisania” – przyznał Dupieux.
Reżyser słynie także z szybkiego tempa pracy. W ciągu 17 lat zrealizował 13 filmów pełnometrażowych. Jak tłumaczy, realizuje wyłącznie kameralne historie, więc praca nad nimi nie jest obciążająca. Gdyby się uparł, mógłby robić cztery obrazy w ciągu roku, jednak nie pracuje non stop. Robi sobie przerwy, bo chce mieć czas dla rodziny. „Mam wokół siebie lojalnych ludzi, takich jak mój dystrybutor, ale jeszcze pięć lat temu producenci niekoniecznie chcieli wspierać moje filmy. Musiałem bardzo się starać, żeby ich przekonać. Dlatego napisałem tak wiele scenariuszy. To, że teraz wszystko idzie sprawnie, jest rezultatem tamtej pracy. A przecież moje filmy nie należą do kosztownych i nie są obarczone dużym ryzykiem. To trochę tak jak w sporcie – jeśli ćwiczysz systematycznie, osiągasz lepsze rezultaty. Wiadomo, że przychylność może się skończyć. Można znaleźć się na szczycie i równie szybko wypaść z łask” – zwrócił uwagę.
Według Louisa Garrela, eksplorowanie filmowego uniwersum Dupieux jest dla aktorów niczym podróż na inną planetę. „Kiedy przenosisz się do jego świata, poznajesz jego sposób myślenia. Sądzę, że pierwszą rzeczą, która przyciągnęła Leę, Raphaela, Vincenta i mnie do tego filmu była potrzeba śmiechu, spędzenia dobrego czasu. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, na ile gram siebie. Naprawdę w tak mnie postrzegasz, Quentin? Jest w tej historii coś nieuchwytnego, pozaziemskiego” – ocenił.
„Mam wokół siebie lojalnych ludzi, takich jak mój dystrybutor, ale jeszcze pięć lat temu producenci niekoniecznie chcieli wspierać moje filmy. Musiałem bardzo się starać, żeby ich przekonać.”
Wtórowała mu Lea Seydoux, która przyznała, że tego dnia obudziła się z bardzo dziwnym poczuciem. „Zaczęłam zastanawiać się, co tutaj robię i przypomniałam sobie, że jestem aktorką. To dziwny zawód, który czasami wydaje mi się totalną abstrakcją. O co chodzi w aktorstwie? Co odróżnia dobre aktorstwo od złego? Często zadaję sobie te pytania. Z natury jestem dość nieśmiała. Tymczasem wykonuję tę pracę, staję przed publicznością. To paradoksalne. Myślałam o tym, czy można to uznać za prawdziwą profesję. Wciąż nie wiem, ale nigdy w życiu nie miałam alternatywy, planu B” – powiedziała.
Pytana o stosunek do ruchu Me Too, aktorka wyraziła zadowolenie, że kobiety wreszcie przestały bać się zabierać głos. „Ten ruch był fundamentem zmiany, jaka dokonuje się w branży filmowej. Jako aktorka widzę tę zmianę bardzo wyraźnie. Zrobiłyśmy krok naprzód i bardzo mnie to cieszy. Jestem przekonana, że mężczyźni odczuwają to podobnie i że zgodzą się ze mną, bo to powinna być oczywistość. Podoba mi się również to, że film Quentina porusza temat sztucznej inteligencji i innych przemian zachodzących w świecie. I że robi to w humorystyczny sposób. Oczywiście, jest to humor poprawny politycznie, bo w takich czasach żyjemy – i dobrze” – podsumowała.
„The Second Act” zaprezentowano poza konkursem. W tej samej sekcji zaplanowano pokazy m.in. "Furiosa: A Mad Max Saga" George’a Millera, „Horizon: An American Saga” Kevina Costnera oraz "The Balconettes" Noemie Merlant. W środę odbędą się premiery dwóch filmów rywalizujących o Złotą Palmę. Pierwszy z nich „Wild Diamond” to pełnometrażowy debiut fabularny Agathe Riedinger. Jego główną bohaterką jest dziewiętnastolatka uzależniona od programów typu reality show, która postanawia zostać „francuską Kim Kardashian”. Kolejny zaś – „Dziewczyna z igłą” – to koprodukcja duńsko-polsko-szwedzka w reżyserii Magnusa von Horna. Obraz śledzi losy Karoline, która po stracie pracy znajduje zatrudnienie w nielegalnej agencji adopcyjnej, prowadzonej przez charyzmatyczną Dagmar. Między kobietami rodzi się porozumienie. Pewnego dnia Karoline poznaje prawdę o swojej pracodawczyni.
77. festiwal w Cannes potrwa do soboty 25 maja.
Z Cannes Daria Porycka (PAP)
dap/ wj/