Pierwsza wersja jeszcze na miejscu zabójstwa była taka, że sprawców ktoś musiał wpuścić do domu; nie było śladów wejścia siłowego – mówił we wtorek starszy syn zamordowanego w 1992 r. b. premiera Piotra Jaroszewicza. Proces trójki oskarżonych trwa od ponad roku.
We wtorek warszawski sąd okręgowy przeszedł do fazy wysłuchiwania oskarżycieli posiłkowych w tej sprawie. Na pytania sądu odpowiadał starszy syn zamordowanego b. premiera z czasów PRL Andrzej Jaroszewicz.
"Ojciec nie prowadził zbyt dużego życia towarzyskiego, ani kiedy był premierem, ani na emeryturze. Nie ten charakter. Raczej ogród, praca fizyczna, pisał wspomnienia. Spotykał się tylko ze swoimi byłymi współpracownikami. Czasem jego żona jechała do krawcowej, sam ją zawoziłem" - mówił we wtorek przed sądem.
Odpowiadając na pytanie sądu, dodał, że nie kojarzy, aby jego ojciec utrzymywał kontakty z jakąś osobą z Radomia. W procesie o zabójstwo małżeństwa oskarżonych jest trzech b. członków radomskiego "gangu karateków", który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu napadów rabunkowych.
Proces dotyczący zabójstwa b. premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie w sierpniu ub.r. Prokuratura oskarża Roberta S. o uduszenie Piotra Jaroszewicza oraz zastrzelenie jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz, a Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zabójstwie b. premiera.
Ciało b. premiera w jego willi w warszawskim Aninie znalazł młodszy syn Jan. Zaniepokoił go fakt, że rodzice nie odbierali telefonu. Po znalezieniu zwłok ojca od razu pojechał zawiadomić policję. Dopiero potem okazało się, że nie żyje również jego matka.
Starszy syn z pierwszego małżeństwa Piotra Jaroszewicza - Andrzej - pojawił się na miejscu zabójstwa później, przyjechał z Gdańska. "Była policja, prokuratura, tam wycieczki przyjeżdżały. (...) Niektórych ludzi znałem, to byli wysocy przedstawiciele służb. Nie przyjechali rozwiązywać sprawy, przyjechali popatrzeć" - mówił we wtorek przed sądem.
"Rozmów było bardzo dużo. Pierwsza teoria policjantów była taka, że ktoś sprawców musiał wpuścić do domu, nie było śladów wejścia siłowego" - powiedział. Dopytywany przez sąd dodał, że wówczas nie było tezy o wejściu do domu po drabinie.
Według prokuratury trzej oskarżeni w tym procesie mężczyźni mieli wejść do mieszkania po drabinie przez uchylone okno łazienki. Kwestii drabin, jakie znajdowały się na posesji, dotyczyło w związku z tym wiele pytań.
"Drabina to moje niedowierzanie. To duża drabina, którą wielokrotnie ojcu pomagałem nosić do ogrodu, aby pomóc ściąć jakieś gałęzie. (...) Mieliśmy trudność, żeby ją razem przenieść z szopy do ogrodu. To była taka przemysłowa drabina z litego drzewa, okuta metalem. W pojedynkę na pewno nikt nie mógł tej drabiny zainstalować" - mówił Andrzej Jaroszewicz. Jak dodał, tym bardziej trudne było dowiązanie do niej mniejszej drabiny w celu jej wydłużenia, gdy w tamtej części posesji, przy domu, nie było zbyt wiele przestrzeni.
Do jednej z najgłośniejszych zbrodni lat 90. doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom napad na posesję w Aninie, podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.
Według prokuratury w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.
Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już w godzinach wczesnoporannych, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił.
Według prokuratury po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić.
Sąd ma kontynuować wysłuchanie i pytania do starszego syna zamordowanego b. premiera na rozprawie 1 grudnia. (PAP)
autor: Marcin Jabłoński
mja/ ann/