Wiele osób mogło być zainteresowanych, żeby kompromitujące archiwalia, które posiadał Piotr Jaroszewicz, nie ujrzały światła dziennego – uważa dziennikarka Monika Góra. W swojej książce „Człowiek, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie?” szuka odpowiedzi na pytanie, co doprowadziło do śmierci b. premiera PRL i jego żony.
Reportaż Moniki Góry stanowi drobiazgową analizę okoliczności śmierci byłego premiera i jego żony, Alicji Solskiej, a także odsłania kulisy śledztwa, które w tej sprawie toczyło się przez niemal 30 lat. Dziennikarka i reporterka wraca do lat młodości Piotra Jaroszewicza i przygląda się jego związkom rodzinnym, a w jego politycznej przeszłości szuka tropów, które mogły doprowadzić do tragicznego końca.
PAP: Podczas jednej z rozpraw w procesie o zabójstwo Jaroszewiczów, współoskarżony o tę zbrodnie mówi, że w sprawie "jest drugie dno". Jednocześnie Dariusz S. wskazuje, że "gang karateków" nie zamierzał zabić byłego premiera i jego żony, ale jednak "te osoby zginęły". Czy twoim zdaniem to zabójstwo było motywowane politycznie, czy też Jaroszewiczowie zginęli "przypadkiem", podczas napadu rabunkowego?
Monika Góra: Jestem przekonana, że Jaroszewiczowie nie zginęli przypadkiem i że to nie był napad rabunkowy. Najlepszym dowodem jest fakt, że z ich willi niemal nic nie zginęło. Sprawcy zabrali tylko dwie sztuki broni i być może trochę gotówki, ale czy te pieniądze na pewno tam były, nie ma pewności. Jeden z oskarżonych karateków, Marcin B., powiedział podczas procesu, że przeszukiwali sejf, ale zostawili kosztowności, które w nim były dla zmylenia organów ścigania. No czegoś takiego to jeszcze nie słyszałam, żeby złodzieje zostawili złoto i drogocenne kamienie dla zmylenia policji. Nawiasem mówiąc, jak niby miałoby to ją zmylić?
PAP: Jaki, w twojej ocenie, obraz tego, co mogło wydarzyć się w Aninie 30 lat temu, wyłania się z wyjaśnień składanych przed sądem przez oskarżonych?
Monika Góra: Jeden z nich od początku zaprzecza, że tam w ogóle był. Ten obraz jest kompletnie niespójny, bo oskarżeni składają sprzeczne wyjaśnienia. Przed prokuratorem dwóch przyznało się do udziału w zabójstwie Jaroszewiczów, ale teraz przed sądem wycofują to przyznanie się. Zupełnie inaczej relacjonują przebieg tego morderstwa, niż opowiadali o nim w prokuraturze i inaczej, niż to wynika ze zgromadzonych dowodów. Mówią na przykład, że wydaje im się, że przebierali zakrwawionego premiera, bo skoro był przebrany, to ktoś go musiał przebrać. Marcin B. mówi, że był we wszystkich pomieszczeniach w willi, ale na okazanych zdjęciach niemal żadnego nie rozpoznaje. Ten oskarżony opowiada też, że Robert S. zacisnął skórzany pasek na szyi premiera, ale zapomina, że pasek przymocowany był do góralskiej ciupagi, którą obracali sprawcy - więc sam przebieg morderstwa wyglądał zupełnie inaczej, niż on to opisuje. No i takich "kwiatków" jest bardzo dużo. Ogólnie, jak się ich słucha, można odnieść wrażenie, że ich tam w ogóle nie było, a wiedzą tyle, ile czytali, widzieli w mediach lub ktoś im opowiedział. Takie są moje odczucia.
Jestem przekonana, że Jaroszewiczowie nie zginęli przypadkiem i że to nie był napad rabunkowy. Najlepszym dowodem jest fakt, że z ich willi niemal nic nie zginęło. Czegoś takiego to jeszcze nie słyszałam, żeby złodzieje zostawili złoto i drogocenne kamienie dla zmylenia policji. Nawiasem mówiąc, jak niby miałoby to ją zmylić?
PAP: Na kartach swojej 400-stronnicowej książki drobiazgowo analizujesz hipotezy dotyczące przyczyny tego zabójstwa. Jednak w jej tytule wskazujesz jednoznacznie, że Jaroszewicz "wiedział za dużo". "Za dużo" - czyli ile i co? Czy ta wiedza doprowadziła do jego śmierci?
Monika Góra: Tak, moim zdaniem wiedza i posiadane materiały były przyczyną tego zabójstwa. Bardzo ważne jest, że 1 lub 2 września 1992 roku do premiera miała przyjechać dziennikarka z Gdańska, Barbara Jakubiec, żeby nagrać na taśmę filmową dokumenty, które Jaroszewicz przechowywał w swoim archiwum. Dziennikarka miała je sfilmować, a potem wywieźć za granicę albo gdzieś ukryć. To miało być "zabezpieczenie" dla byłego premiera. Jakie to były dokumenty? Jedni mówią, że dotyczyły afer finansowych, w które zamieszani byli wysocy urzędnicy państwowi PRL, inni, że papiery mogły dotyczyć współpracy pewnych osób - wtedy u władzy - z SB. Myślę, że Jaroszewicz mógł mieć jedne i drugie. Wiele osób mogło być zainteresowanych, żeby te kompromitujące archiwalia nie ujrzały światła dziennego.
PAP: W swoich wyjaśnieniach Dariusz S. wskazywał przed sądem, że w związku z zabójstwem zaginęły "jakieś dokumenty". Wydaje się, że może mieć na myśli pamiętniki Jaroszewicza i szkic jego książki, o której w swojej publikacji piszesz. Co takiego, w twojej ocenie, znajdowało się w tych zapiskach?
Monika Góra: To właśnie te dokumenty, a także prawdopodobnie nowa książka - być może pamiętniki - którą przygotowywał były premier. Miał w niej odsłonić dużo więcej, niż powiedział w "Przerywam milczenie". Te zapiski na pewno zniknęły, mówił o tym od razu pierwszego dnia jego syn, Jan Jaroszewicz. Podobno po wejściu do gabinetu ojca stwierdził, że na biurku zawsze leżało pełno kartek z zapiskami, a teraz ich nie ma. Czyli co - złodzieje przyszli okraść dom, zostawili w sejfie brylanty, a zabrali kartki z biurka?
PAP: Warto wspomnieć, że "gang karateków" to nie pierwsza grupa oskarżona o to zabójstwo. Wcześniej w tej sprawie toczył się już proces "czwórki z Mińska Mazowieckiego", ale ci mężczyźni zostali oczyszczeni ze stawianych im zarzutów. Co doprowadziło śledczych do tych, obecnie zasiadają na ławie oskarżonych?
Sądzę, że motywy tego zabójstwa były polityczne. Być może konflikt rodzinny miał jakieś znaczenie, może w jakiś sposób ułatwił zabójcom zadanie, ale nie sądzę, żeby powodem tego mordu mogła być na przykład chęć kradzieży testamentu Jaroszewicza.
Monika Góra: Najpierw jeden z nich - Dariusz S. - został złapany w sprawie porwania zakończonego śmiercią biznesmena z Krakowa. Wtedy dobrowolnie przyznał się do zabójstwa Jaroszewiczów, dzięki czemu uzyskał status "małego świadka koronnego". Ten status już mu się bardzo opłacił - przed krakowskim sądem dostał za to porwanie karę dwóch lat więzienia zamiast 15. Potem Dariusz S. obciążył swojego kolegę - Marcina B., który także został "małym świadkiem koronnym", bo powiedział śledczym o innych zbrodniach, których miał dokonać trzeci z karateków - Robert S. Tak więc oskarżenie bazuje głównie na ich przyznaniu się, które aktualnie wycofują.
PAP: Sporą część książki poświęcasz rodzinie Jaroszewiczów, ale nie tylko jako ofiarom zabójstwa i pozostawionym z tym trudnym dziedzictwem krewnym. Cofasz się o dziesiątki lat, analizując dzieciństwo i młodość Piotra Jaroszewicza, początki jego związku z Alicją Solską, ich relacje z dziećmi z poprzednich małżeństw partnerów. Czy w prywatnej przeszłości tego małżeństwa można dopatrzeć się powodów, które w konsekwencji doprowadziły do jego tragedii?
Monika Góra: Sądzę, że motywy tego zabójstwa były polityczne. Być może konflikt rodzinny miał jakieś znaczenie, może w jakiś sposób ułatwił zabójcom zadanie, ale nie sądzę, żeby powodem tego mordu mogła być na przykład chęć kradzieży testamentu Jaroszewicza. A już koncepcja, że były premier trzymał zapis swojej ostatniej woli, w którym większość majątku miał zapisać synowi Andrzejowi, w sejfie, do którego klucz mieli wyłącznie Alicja Solska i jej syn Jan, wydaje mi się kompletnie bez sensu.
PAP: Twoja książka to właściwie kronika życia i śmierci byłego premiera i jego żony, a także, jak już wspomniałam, portret rodziny Jaroszewiczów i kolejnych, zmieniających się epok. Nie miałaś obaw, że mnogość wątków, dat, nazwisk i postaci, a także tropów, które niejednokrotnie albo prowadzą w ślepą uliczkę, albo po prostu się urywają, może być przytłaczająca dla tzw. przeciętnego czytelnika?
Monika Góra: Być może, ale wszystko mi się wydawało ważne i ciekawe. Ból każdego autora.
PAP: Snuta przez ciebie narracja oparta jest na wiedzy uzyskanej z dokumentów i relacji ludzi, na faktach. Jednak swoją opowieść rozpoczynasz od ponurej wróżby pewnego małego chłopca, kolegi z dzieciństwa Piotra Jaroszewicza. Słowa: "ty będziesz zabity" nawiedzały byłego premiera także w dorosłym życiu?
Monika Góra: Tak, były premier był przesądny i przepowiednia jego kolegi z dzieciństwa, epileptyka, który powiedział, że widzi go w kałuży krwi, prześladowała go przez całe życie. Epileptyk w swojej wizji widział też cyfrę 9. Premier do tego stopnia bał się tego proroctwa, że raz opóźnił wylot helikoptera po polowaniu, bo w broni zostało mu 9 nabojów. W końcu wsiadł do maszyny, a ta zaraz po starcie spadła. Jaroszewicz cudem uszedł z życiem. A został zamordowany 1 września 1992 roku - 19992. Trzy dziewiątki. I jak tu nie być przesądnym?
PAP: Niespełna dwa lata temu rozmawiałyśmy o twojej przedostatniej książce pt. "Miasteczko zbrodni. Dlaczego zginęła Iwona Cygan". Następnie w książce "Upadek. Historia prałata Henryka Jankowskiego" podjęłaś się zbadania kolejnej głośnej sprawy. Czego dotyczyło będzie następne dziennikarsko-kronikarskie śledztwo Moniki Góry?
Monika Góra: Kończę właśnie pracę nad książką o aferze Amber Gold. Mam nadzieję, że niedługo się ukaże.
Książka "Człowiek, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie?" ukazała się 19 maja nakładem wydawnictwa W.A.B. (PAP)
rozmawiała Nadia Senkowska
nak/ wj/