
125 lat temu, 24 lipca 1900 r., urodził się Aleksander Żabczyński. „Był godnym reprezentantem gatunku szlachetnych amantów przedwojennych. Nie przekraczał pewnej granicy. Jego role nigdy nie były kiczowate” – powiedział PAP reżyser filmów dokumentalnych, krytyk i historyk kina, Stanisław Janicki.
„Wyjątkowo miła aparycja, wyraźne, acz łagodne rysy twarzy, ciepłe, głębokie spojrzenie i jasny uśmiech” – rozpisywała się przedwojenna prasa. Adresatem tych komplementów był Aleksander Żabczyński, jeden z najbardziej popularnych aktorów międzywojnia. Przyjaciele i dziennikarze nazywali go „Żabą”. Nie był to jednak wyraz żadnej złośliwości. Wręcz przeciwnie, Żabczyńskiego uwielbiano i podziwiano.
Urodził się 24 lipca 1900 r. w Warszawie jako syn Aleksandra Daniela Żabczyńskiego – oficera carskiej armii, który po odzyskaniu przez Polskę niepodległości podjął służbę w polskim wojsku, gdzie doszedł do stopnia generała. Początkowo wydawało się, że syn pójdzie w ślady ojca. W 1919 r. wstąpił do Szkoły Podchorążych Artylerii w Poznaniu, po ukończeniu której, co warto podkreślić – z wyróżnieniem – służył w 1. pułku artylerii. Po zdemobilizowaniu wrócił do Warszawy.
„Żabczyńskiego uznawano za jednego z najlepszych aktorów i najwybitniejszych amantów przedwojennego kina. Jego przedwojenne role nigdy nie były kiczowate. Jego gra tworzyła inny, w pewien sposób szlachetny typ melodramatu.”
Już od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie aktorstwem. „Jako młody chłopiec chodziłem do teatru, a każde przedstawienie było dla mnie objawieniem. Aktorów uważałem za ludzi z innej planety” – opowiadał. Na scenę trafił jednak dość przypadkowo. „Jeden z kolegów namówił mnie na wstąpienie wraz z nim do szkoły filmowej. Zabawa ta trwała kilka miesięcy, po czym zapomniałem już prawie o ambicjach aktorskich, kiedy ten sam kolega zaproponował mi spróbowanie swych sił w świeżo zorganizowanej wówczas przez Juliusza Osterwę Reducie” – wspominał Żabczyński.
Miał wtedy 21 lat i równolegle z przygodą w Warszawskiej Szkole Gry Sceniczno-Filmowej rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie zapisał się do prowadzonego przez Edmunda Wiercińskiego kółka dramatycznego. Wierciński związany był z Teatrem „Reduta” Juliusza Osterwy. Niedługo później trafił tam również Żabczyński. Nawiasem mówiąc, poznał w nim swoją przyszłą żonę – Marię. Uroczystość ślubna odbyła się 28 czerwca 1923 r. w kościele Wszystkich Świętych przy Placu Grzybowskim w Warszawie. Pojawiły się na niej także ubrane w stroje żałobne fanki aktora. Jego niezwykła popularność wśród kobiet potrafiła być uciążliwa.
Zdarzało się, że na ścianach kamienicy, w której aktor mieszkał, entuzjastki jego talentu wypisywały wyrazy swojej sympatii, przez co od czasu do czasu aktor musiał finansować remonty.
Zdaniem historyka Sławomira Kopra w zespole Osterwy nie było jednak miejsca na gwiazdorstwo. Liczyło się przede wszystkim wystawienie dobrego spektaklu. Żabczyńskiemu początkowo powierzano drobne epizody. Pierwszą istotną rolę zagrał w reżyserowanej przez Leona Schillera „Pastorałce”. Wcielił się wówczas w postać Archanioła Gabriela. „Te role zadecydowały o mojej przyszłej karierze” – wspominał po latach, dodając, że w Reducie „nauczył się prawdziwej pracy”.
Dobre występy otworzyły aktorowi drogę do kolejnych teatrów, wkrótce zaczął występować na deskach Teatru Polskiego i Narodowego. Na dużym ekranie po raz pierwszy pojawił się w filmie „Czerwony błazen” (1926) w reż. Henryka Szaro. Był to jeszcze czas kina niemego. Rok później, prawdopodobnie z uwagi na brak propozycji, Żabczyński wyjechał do Lwowa, gdzie występował m.in. na deskach Teatru Wielkiego. Szaro jednak o nim nie zapomniał i ściągnął aktora do swojego najnowszego filmu zatytułowanego „Dzikuska” (1928). Wkrótce Żabczyński dostał propozycję współpracy z popularnym teatrem rewiowym „Morskie Oko”.
Jego kariera aktorska nabrała tempa. Zaczął występować u boku Eugeniusza Bodo, Lody Halamy i Toli Mankiewiczówny. Pojawiały się kolejne filmowe propozycje – m.in. „Janko Muzykant” (1930), ekranizacja prozy Stefana Żeromskiego, czyli „Dzieje grzechu” (1933) w reż. Henryka Szaro, czy „Śluby ułańskie” (1934) w reż. Mieczysława Krawicza. Przełomem okazała się rola porucznika Niko w komedii z iście gwiazdorską obsadą. Mowa o „Manewrach miłosnych” (1935) w reż. Konrada Toma i Jana Nowiny-Przybylskiego. Na ekranie obok Żabczyńskiego zobaczyć można m.in. Tolę Mankiewiczównę, Lodę Halamę, Mirę Zimińską, Stanisława Sielańskiego, Józefa Orwida, Ludwika Sempolińskiego i Adama Astona.
Żabczyński zaczął być rozchwytywany. Rok później wystąpił w aż pięciu filmach – „Ada! To nie wypada!”, „Będzie lepiej”, „Jadzia”, „Mały marynarz” i „Tajemnica panny Brinx”. Kolejne lata również były dla niego bardzo pracowite. Warto wspomnieć o takich tytułach, jak popularna komedia Juliusza Gardana „Pani minister tańczy” (1937), „Zapomniana melodia” (1938) Konrada Toma i Jana Fethkego oraz „Trzy serca” w reż. Michała Waszyńskiego. „Żabczyńskiego uznawano za jednego z najlepszych aktorów i najwybitniejszych amantów przedwojennego kina. Jego przedwojenne role nigdy nie były kiczowate. Jego gra tworzyła inny, w pewien sposób szlachetny typ melodramatu” – ocenił w rozmowie z PAP Stanisław Janicki.
„Trzeba powiedzieć, że nigdy nie przekraczał pewnej granicy. Innym zarówno w grze, jak i w życiu niestety zdarzało się ją przekraczać – spłycać swoje aktorstwo, być usłużnym wobec publiczności za wszelką cenę. On tego nie miał. Aleksander Żabczyński był godnym reprezentantem szlachetnego amanta przedwojennego” – podkreślił filmoznawca.
W sierpniu 1937 r. przebywał na urlopie w Jastrzębiej Górze. W pewnym momencie zobaczył tonące dziewczynki. Aktor i kilka towarzyszących mu osób natychmiast rzucili się na ratunek. Dzięki ich pomocy uratowano cztery tonące osoby – trzy dziewczynki i jednego mężczyznę, który początkowo sam próbował im pomóc.
W międzyczasie Żabczyński, mimo że przeniesiony do rezerwy, nie przestał być żołnierzem. W 1935 r. otrzymał stopień porucznika. Zmobilizowano go w sierpniu 1939 r. Walczył w kampanii wrześniowej. Po klęsce przedostał się do Rumunii, następnie trafił do obozu internowania na Węgrzech, skąd udało mu się uciec do Francji. W 1942 r. wysłano go na Bliski Wschód. Będąc w randze kapitana, walczył w szeregach 2. Korpusu. Wziął udział w kampanii włoskiej, zostając rannym w bitwie pod Monte Cassino. Zdaniem Janickiego spośród innych gwiazd kina przedwojennego wyróżniało go nie tylko aktorstwo, ale także życiorys. „Mówiąc o Żabczyńskim, zawsze podkreślam wojenny okres jego życiorysu” – zaznaczył popularyzator kina przedwojennego.
„Szanowano go i ceniono. Wojnę spędził w obozie jenieckim i w szeregach armii Andersa, z którą przemierzył długi i daleki szlak pełen walk. Po demobilizacji wrócił do Polski. Chciał jej służyć nadal, ale nie pozwolono mu spokojnie żyć i pracować. Podejrzewano go o kontakty z zagranicznymi służbami, inwigilowano, śledzono, kontrolowano jego korespondencję. Dopiero po »odwilżowym« październiku 1956 r. dano mu spokój” – napisał w 2015 r. autor tekstów piosenek i książek o tematyce muzycznej Marek Gaszyński.
Niedługo po wojnie Żabczyński wrócił do Polski. „Sześć lat tęsknoty za ojczyzną i za najbliższymi to bardzo długo. Miło też powiedzieć, że spośród wielu krajów Europy, które zwiedziłem, Polska wydaje się krajem najbardziej żywotnym i najszybciej leczącym swe ciężkie rany wojenne” – wspominał po latach. Jego pierwszy powojenny przyjazd odbył się jednak w tajemnicy. Żabczyński próbował przekonać swoją żonę do wyjazdu z kraju. Żabczyńska nie uległa jednak namowom męża. Prawdopodobnie przeważyła chęć opieki nad chorą matką. Na początku grudnia 1946 r. aktor już oficjalnie wrócił do Polski.
„Wieść, że wrócił do Warszawy, rozeszła się błyskawicznie. 11 grudnia, już trzeciego dnia pobytu w stolicy, zaproszono go do redakcji »Życia Warszawy«. W artykule »Panie majorze, melduję wyjazd do kraju« opowiedział o swoich wojennych losach. O obronie Warszawy, pobycie w obozie internowania na Węgrzech, o tworzeniu polskiej armii we Francji, w Wielkiej Brytanii i na Bliskim Wschodzie” – czytamy w książce Ryszarda Wolańskiego „Jak drogie są wspomnienia”.
Wojenna historia aktora nie spodobała się nowej władzy. Szybko stał się obiektem zainteresowania ze strony UB. Poddawano go obserwacji, śledzono i kontrolowano korespondencję. W latach 50. Żabczyński związał się z Teatrem Polskim w Warszawie. Jednym z aktorów, którzy dzielili z nim wówczas garderobę, był Ignacy Gogolewski. „Proszę sobie wyobrazić, że miałem zaszczyt siedzieć w jednej garderobie, obok mistrza, który był przeuroczym panem. To był szczyt elegancji. Pierwszy raz widziałem też starszego, siwego pana, który w tak niesamowity i uroczy sposób uwodził konduktorkę w tramwaju” – opowiadał Gogolewski kilka lat temu w rozmowie z serwisem „Stare kino”.
Filmowy Antek Boryna z „Chłopów” w reż. Jana Rybkowskiego nie ukrywał swojej fascynacji Żabczyńskim, wielokrotnie nazywając go swoim „ulubionym przedwojennym aktorem”. Podpatrywał zachowania starszego kolegi. Cenił nie tylko jego kunszt aktorski, ale także podejście do innych. „Nie zapomnę, jak cierpliwy był Władysław Krzemiński w czasie moich pierwszych kroków na scenie Teatru Polskiego w »Miesiącu na wsi«. Jak wyrozumiali byli doświadczeni aktorzy: Nina Andrycz, Lech Madaliński, Aleksander Żabczyński. Miałem szczęście zaistnieć w teatrze najwyższej klasy profesjonalnej” – napisał w swojej książce „Wszyscy jesteśmy aktorami”.
Z Teatrem Polskim Żabczyński związany był do swojej śmierci, 31 maja 1958 r. Po wojnie zagrał już w żadnym filmie.
Autor: Mateusz Wyderka PAP
mwd/ aszw/