Ks. Jerzy Popiełuszko należał do niewielkiego grona kapłanów wspierających opozycję – w latach 1980–81 głównie NSZZ „S” (zwłaszcza w pobliskiej Hucie Warszawa), lecz także podchorążych z Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, którzy zastrajkowali w obronie swej niezależności, a po wprowadzeniu stanu wojennego – tworzącego się podziemia. Angażował się również w pomoc dla prześladowanych, m.in. w ramach Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom, którego był współorganizatorem. Popularność przyniosły mu msze za ojczyznę, odprawiane w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu po 13 grudnia 1981 r., i patriotyczne kazania. Za to wszystko zapłacił wysoką cenę.
Był prześladowany, szykanowany, atakowany przez propagandę peerelowską (z rzecznikiem rządu i nieformalnym ministrem propagandy Jerzym Urbanem na czele). W końcu zaś został – 19 października 1984 r. – porwany przez trzech funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, był torturowany, a potem został wrzucony do Wisły z zapory we Włocławku. Jego zwłoki – przynajmniej oficjalnie – wyłowiono kilkanaście dni później (30 października).
Relacje uroczystości pogrzebowych
Od początku było wiadomo, że pogrzeb ks. Popiełuszki ze względu na jego popularność oraz okoliczności jego śmierci będzie wydarzeniem niezwykłym, pilnie śledzonym w kraju i za granicą. Tak też się stało – obserwowali go bacznie Polacy, korespondenci zagraniczni i władze peerelowskie, z kolegami zabójców (Grzegorza Piotrowskiego i jego podwładnych) z SB na czele. Nic zatem dziwnego, że dysponujemy licznymi relacjami z uroczystości pogrzebowych, a nawet z przewozu ciała zamordowanego ks. Jerzego Popiełuszki z Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku, gdzie wykonywano sekcję zwłok, do Warszawy, gdzie kapłan został pochowany. Nie trzeba chyba dodawać, że są to relacje rozbieżne. Na przykład według MSW, przed kościołem św. Stanisława Kostki tuż przed rozpoczęciem uroczystości pogrzebowych miało się zgromadzić 100 tys. osób, podczas gdy zdaniem niektórych dziennikarzy brytyjskich był to nawet milion.
Przebieg pogrzebu relacjonowała oczywiście prasa podziemna. Na łamach pisma „Kos” pisano: „Ostatnia droga ks. Popiełuszki rozpoczęła się 2 listopada 1984 r. w Białymstoku, gdy wiozący jego ciało orszak 10 samochodów opuścił Instytut Medycyny Sądowej. Przed Instytutem księdza Popiełuszko żegnał kilkutysięczny tłum. Wznoszono okrzyki na cześć Solidarności. Tymczasem w Warszawie na ulicach i przed kościołem św. Stanisława Kostki czekały tłumy oceniane na 20–40 tysięcy osób. Kiedy wieczorem nadjechał orszak żałobny, robotnicy Huty Warszawa zdjęli trumnę z samochodu i ponieśli ją na ramionach w szpalerze oświetlonym płomieniami świec. Wokół było widać las wzniesionych rąk, słychać było płacz i szloch […] Trumnę złożono na białym katafalku ustawionym przed głównym ołtarzem”.
Sam pogrzeb rozpoczął się następnego dnia – 3 listopada – o godzinie 11.00. Oczywiście zgromadził wielotysięczne tłumy, których liczebność – o czym była już mowa – trudno oszacować. Z pewnością jednak było to kilkaset tysięcy. „Przyjeżdżają delegacje z całej Polski, od świtu idą na Żoliborz grupy z wieńcami i transparentami. Na placu Wilsona panuje ruch jak w ciągu dnia. Na skwerku u wylotu pl. Krasińskiego płoną znicze ułożone w kształcie krzyża zakończonego literą V. W podziemiach kościoła […] mnóstwo ludzi: porządkowi, studenci, plastycy, którzy całą noc przygotowywali transparenty i tablice informacyjne. Sporo przyjezdnych, m.in. taksówkarze z Białegostoku, którzy konduktem taksówek uroczyście odprowadzali do granic miasta samochód ze zwłokami ks. Popiełuszki, a teraz przyjechali do Warszawy nocnym pociągiem” – relacjonował „Tygodnik Mazowsze”.
I dalej: „Wejściem od ul. Hozjusza wpuszczani są przedstawiciele zakładów pracy i środowisk z całego kraju. Po przejściu przez bramkę podchodzą do stolika, gdzie porządkowy sporządza listę. Wszyscy zaznaczają dobitnie, że reprezentują »Solidarność« swego miasta, zakładu, instytucji, środowiska”
Mimo prób przeciwdziałania ze strony władz peerelowskich (m.in. stwarzania problemów z dojazdem na Żoliborz komunikacją miejską ze względu na niekursujące tam tramwaje i autobusy, skrupulatne kontrolowanie przez Milicję Obywatelską autokarów i samochodów zmierzających do stolicy czy wprowadzenie dla uczniów w sobotę 3 listopada dnia „normalnej” nauki pod groźbą surowych sankcji za nieobecność) pod kościół św. Stanisława Kostki dotarło morze ludzi.
Ponownie oddajmy głos „Tygodnikowi Mazowsze”: „Przed 11-tą ludzie stoją już we wszystkich ulicach wokół kościoła św. Stanisława Kostki – morze głów na pl. Wilsona, w Zaułku, na Felińskiego, Niegolewskiego, Hozjusza, Kossaka, na Krasińskiego aż po Suzina, Filarecką, Toeplitza. Tłoczą się na okolicznych dach i balkonach”.
I – co warto dodać – również na okolicznych drzewach. „Ogrodzenie kościoła tonie w kwiatach, wiszą na nim też transparenty – Solidarność z Białegostoku, Piekar Śląskich, Piotrkowa Trybunalskiego, Starachowic i wielu innych” – to już fragment relacji „kos-a”.
Mowy wygłaszane podczas uroczystości
Mszę żałobną koncelebrowało dwunastu księży, a prymas Polski Józef Glemp wygłosił półgodzinne kazanie. Powiedział m.in.: „Wierzymy, że ofiara młodego księdza Jerzego, Jego życia jest już ostatnią ofiarą na polskiej ziemi i że nikt już w naszej Ojczyźnie nie targnie się na życie drugiego człowieka tylko, dlatego, że nie podoba mu się głoszona przez niego nauka”. Był to – jak pokazała przyszłość, zwłaszcza rok 1989, kiedy „nieznany sprawcy” zamordowali trzech kolejnych księży – nadmierny optymizm.
Po mszy nad trumną przemawiali przyjaciele i znajomi warszawskiego kapłana oraz działacze opozycji, z Lechem Wałęsą na czele. Pierwszy zabrał głos ks. Ryszard Rumianek, kolega ks. Jerzego Popiełuszki z seminarium duchownego. Stwierdził on m.in.: „Ty jeden spośród nas najlepiej zrozumiałeś, co to znaczy pójść za Chrystusem, pójść aż do końca […] Byłeś tak wierny i konsekwentny w służbie Bogu i Ojczyźnie […] I teraz, drogi nasz bracie, odchodzisz od nas, ale odchodzisz jako bohater narodowy, wchodząc do naszej historii”.
Przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Hucie Warszawa Karol Szadurski zwrócił się do zmarłego: „Księże Jerzy, słyszysz, tak biją dzwony wolności […] Czuwaj z nami i nad nami. Twoja arka solidarności płynie dalej, wioząc nas coraz więcej”.
W imieniu świata nauki przemówił prezes rozwiązanego w stanie wojennym Związku Artystów Scen Polskich Andrzej Szczepkowski: „Ohydę tej nikczemnej zbrodni powiększa fakt, że ów współczesny Kain wyzuty jest nie tylko z wszelkich ludzkich uczuć, ale też z polskiej wyobraźni. Przeżarty kłamstwem i nienawiścią nie wie, że zadany skrytobójczo cios zapewni temu młodemu kapłanowi, nieustraszonemu kapłanowi wejście do triumfalnego grona polskich męczenników i wielkie za grobem zwycięstwo”.
Słowa te szczególnie nie spodobały się esbekom. Przemawiali również przedstawiciele środowiska medycznego (doktor Marian Jabłoński oraz pielęgniarka Elżbieta Morawska), z którym ksiądz był – podobnie, jak z warszawskimi hutnikami – związany. Przypomnieli oni, że „ksiądz Jerzy walczył w obronie życia, a dar życia to najcenniejszy dar narodu”.
Oczywiście, głos zabrał również Wałęsa. Stwierdził on m.in.: „Trudno w słowach oddać uczucie bólu i krzywdy, z jakim żegnamy dziś księdza Jerzego […] Padł ksiądz Jerzy ofiarą fali przemocy i nienawiści, której przeciwstawiał zawsze dobro i prawdę”.
I deklarował: „Nad trumną naszego brata przyrzekamy, że nigdy tej śmierci nie zapomnimy […] Żegnamy Cię, Sługo Boży, przyrzekając, że nie ulękniemy się nigdy przed przemocą, że będziemy solidarni w służbie Ojczyźnie, że prawdą na kłamstwo, dobrem na zło będziemy odpowiadać”.
Swoje krótkie przemówienie kończył słowami: „Solidarność żyje, bo Ty oddałeś za nią Swoje życie”. Wśród żegnających zamordowanego kapłana nie mogło również zabraknąć proboszcza parafii św. Stanisława Kostki, ks. Teofila Boguckiego. Mówił on m.in.: „Ziemiapolska otrzymała nowego bohatera narodowego i nowego męczennika. Na taki pogrzeb z udziałem kardynała – prymasa, biskupów, nieprzeliczonej rzeszy wiernych zasługuje tylko człowiek wielki lub święty. Ocenę zostawiamy najwyższemu Bogu”.
Sam pogrzeb – z udziałem najbliższej rodziny oraz księży – rozpoczął się około 13.00. Trwał blisko pół godziny. Po nim część zgromadzonych zaczęła się rozchodzić, inni postanowili poczekać na możliwość przejścia przed grobem, znajdującym się na terenie parafii św. Stanisława Kostki. Pierwsze osoby mogły to uczynić około 17.00. Nie zniechęciło to jednak oczekujący i – jak relacjonował „Kos” – przez wiele godziny tłumy „przesuwały się w skupieniu przed świeżą mogiłą, żegnając swego kapłana”.
Powroty
Wbrew obawom władz peerelowskich uroczystości pogrzebowe przebiegły spokojnie. Dziwnym trafem po pogrzebie odnalazły się autobusy i tramwaje, które przed nim omijały Żoliborz. Wiele osób nimi wróciło. Część jednak przemaszerowała w różnych kierunkach w zorganizowanych grupach – według MSW, od 2 do tys. osób w każdej – śpiewając pieśni kościelne, a także skandując hasła w rodzaju: „Chodźcie z nami”, „Rzućcie pały – przebaczymy”, „My chcemy Lecha, nie Wojciecha i Bujaka, nie Kiszczaka”. W stosunku maszerujących w stronę centrum stolicy Milicja Obywatelska zastosowała działania zaporowe, wskutek czego (jak podkreślano – bez użycia „środków przymusu bezpośredniego”) udało się u zbiegu ulic Marszałkowskiej i Królewskiej doprowadzić do rozbicia zgromadzonych na mniejsze grupy. Niemniej na kilka godzin Warszawa stała się wolnym miastem, miejscem, nad którym komuniści chwilowo utracili władzę. Szkoda jedynie, że z powodu tak smutnych uroczystości.
Autor: Grzegorz Majchrzak
Źródło: Muzeum Historii Polski