
Rynek muzyki popularnej w II Rzeczpospolitej zdominowało tango. Najbardziej przyczynił się do tego Jerzy Petersburski. Twórca takich przebojów jak „Tango Milonga” i „To ostatnia niedziela” urodził się 20 kwietnia 1895 r. w Warszawie.
W II Rzeczpospolitej muzyka popularna rozbrzmiewała na scenach, słuchano jej w teatrach rewiowych i lokalach rozrywkowych. Rozwój fonografii i urządzeń do odtwarzania dźwięku oraz ekspansja radia sprawiały, że muzyka lekka docierała do coraz większej liczby odbiorców. Gatunkiem muzycznym, który wywarł największy wpływ na gusta słuchaczy było tango. „Myślę, że żaden inny kraj Europy nie stał się obiektem takiej tango-gorączki jak Polska” – pisał historyk polskiego tanga i kolekcjoner płyt, Jerzy Płaczkiewicz.
Tango na ziemiach polskich pojawiło się tuż przed wybuchem I wojny światowej. Symbolicznym jego debiutem nad Wisłą była premiera węgierskiej operetki „Targ na dziewczęta”. 28 października 1913 roku w warszawskim Teatrze Nowości tango zatańczyli Lucyna Messal i Józef Redo.
Argentyński taniec miał opinię egzotycznej ciekawostki, a początki jego bytności nad Wisłą były związane z adaptowaniem na rodzimy grunt nurtów paryskich, gdzie tango zawędrowało wprost z Ameryki Południowej. Z czasem tango zaczęło jednak przenikać do Polski za pośrednictwem prasy, sprowadzanych nagrań na płytach gramofonowych, a od końca lat 20. – również radia. Jak zauważył Płaczkiewicz, „Warszawa, w przeciwieństwie do Paryża, Madrytu, czy Berlina, nie była celem grup argentyńskich muzyków i śpiewaków”. To właśnie gotowe nagrania przyczyniły się do ogromnej popularności południowoamerykańskiego tanga z Argentyny w europejskiej Polsce.
W latach 20. polscy muzycy zaczęli przerabiać tango argentyńskie na potrzeby rodzimego rynku. Utwory, dystrybuowane przez krajowe wytwórnie płytowe, z początku wiernie naśladowały oryginalne tango argentyńskie. Podczas gdy muzyka nie różniła się prawie w ogóle od pierwowzorów, to polskie teksty zdobywających coraz większą popularność piosenek często znacząco odbiegały od oryginałów. Na początku dekady tango nie było jednak jeszcze gatunkiem hegemonicznym. Według Płaczkiewicza dzieliło ono swoją pozycję z innymi modnymi wówczas w Europie nurtami – one-stepem, shimmy, fokstrotem i walcem. Tango grano, śpiewano i odtwarzano chętnie, ale jeszcze na równi z innymi gatunkami muzycznymi.
Zdaniem Płaczkiewicza przełomowym dla tanga w Polsce był rok 1929. Wówczas to kompozytor muzyki popularnej Jerzy Petersburski skomponował swoje słynne „Tango Milonga” na potrzeby rewii „Warszawa w kwiatach”. Jako pierwsza wykonała go Stanisława Nowicka, a towarzyszyli jej Eugeniusz Bodo, Witold Konopka i Ludwik Sempoliński.
Kompozycja Petersburskiego (ze zmienionymi tekstami) stała się światowym przebojem, trafiając na sceny Wiednia, Berlina, Londynu oraz Nowego Jorku, gdzie na Broadwayu wykonywał ją Al Jolson. Wraz z początkiem nowej dekady tango zaczynało dominować na polskiej scenie muzycznej oraz w katalogach wytwórni płytowych. Sześć lat po „Tangu Milonga” Petersburski skomponował utwór „To ostatnia niedziela”, z którym później zaczęto kojarzyć przede wszystkim często go wykonującego Mieczysława Fogga.
W połowie lat 30. ogromna moda na tango w doprowadziła do wykształcenia się osobnego gatunku, które Płaczkiewicz określa mianem „polskiego tanga”. Nurt ten stracił w większości swoje latynoamerykańskie cechy – polskie tanga stały się wysoce melodyjne, powolne, sentymentalne. Teksty piosenek z lat 20., traktujące o brutalnej miłości i egzotyce, ustąpiły w kolejnej dekadzie tematom nostalgicznym, czy wręcz depresyjnym, skoncentrowanym wokół zagadnień nieszczęśliwej miłości i tęsknoty. Popularność tanga była ogromna. Płaczkiewicz zauważył, że „gdy kiedykolwiek zdarza mi się znaleźć na przykład 5 starych polskich płyt, 4 z nich są zawsze z tangami”.
Silna pozycja tanga uwidacznia się również w katalogach płytowych z drugiej połowy lat 30. W katalogu wytwórni płytowej „Syrena-Electro” z kwietnia 1938 roku spośród 70 utworów aż 24 to tanga. Żaden inny gatunek muzyczny nie posiada w katalogach z lat 30. tak wyraźnej reprezentacji.
Kolekcjoner płyt i publicysta Bartosz Sieńko zauważa również, że polskie tango miało bardzo wiele odmian: "Pod hasłem +tango+ kryją się największe polskie szlagiery okresu dwudziestolecia międzywojennego, takie jak: +Umówiłem się z nią na dziewiątą+, +To ostatnia niedziela+", czy +Tango Milonga+. Tanga składają się na ponad połowę polskiego, przedwojennego repertuaru rozrywkowego. Podchodzono do tego tematu w różny sposób, swobodnie bawiąc się formą, utrzymaną w metrum 2/4. W ten sposób powstały takie podgatunki stylistyczne jak: tango marynarskie, greckie, afrykańskie, żydowskie, dramatyczne, a nawet takie kreacje jak: tango-walc, czy tango-foxtrot.
Za symboliczne zwieńczenie i podsumowanie dorobku polskiego tanga międzywojennego uznaje się często utwór „Złociste Chryzantemy”, do którego muzykę i słowa napisał Zbigniew Maciejowski. Choć utwór zadebiutował w 1938 roku i był już wówczas grany w radiu, prawdziwą popularność przyniosło mu wykonanie Janusza Popławskiego z 1939 roku. „Tenor Janusz Popławski nagrał ten utwór w warszawskim studiu Odeon na kilka dni przed wybuchem II wojny światowej” – pisał Płaczkiewicz.
Choć tango zdominowało scenę muzyczną przedwojennej Polski, ważną pozycję zajmował na niej także amerykański jazz.
Samo słowo oznaczające ten rodzaj muzyki po raz pierwszy pojawiło się w 1923 roku na płycie Syrena-Record z utworem „Madame Cyklon”. Pierwsze w Polsce orkiestry jazzowe wykonywały raczej tradycyjną muzykę rozrywkową, uzupełnianą jedynie o elementy nowego amerykańskiego hegemona światowej sceny rozrywkowej, wyrosłego z tradycji ragtime’u, bluesa i muzyki afroamerykańskiej. W latach 20. jazz wykonywała m.in. orkiestra Artura Golda i wspomnianego już Jerzego Petersburskiego. Gold i Petersburski wzorowali swój repertuar na twórczości amerykańskiego jazzmana Paula Whitemana, jednego z najsłynniejszych muzyków jazzowych w historii. Orkiestra Golda i Petersburskiego występowała w warszawskich lokalach nocnych, czy w teatrach rewiowych takich jak Qui pro Quo i Perskie Oko.
W kolejnej dekadzie polski jazz jeszcze bardziej zbliżał się do swojego pierwowzoru ze Stanów Zjednoczonych i jego naśladownictw z zachodniej Europy. W latach 30. w dużych polskich miastach zaczęły powstawać liczne jazzbandy, grające w lokalach rozrywkowych i na scenach rewiowych. Filmy amerykańskie, zagraniczne audycje radiowe oraz coraz śmielsza obecność jazzu na polskich płytach umożliwiały szeroką ekspansję gatunku na polski rynek. Choć jazz nie był z pewnością nurtem elitarnym, jego popularność ograniczała się raczej do nowoczesnych kręgów młodego pokolenia.
Najsłynniejszym twórcą muzyki jazzowej w przedwojennej Polsce był Henryk Wars. Wprowadził on żywe rytmy jazzowe do powstających przed wojną polskich filmów. Swoistą metaforą pozycji jazzu w Polsce przed II wojną światowa może być znany film, do którego Wars napisał muzykę – „Piętro Wyżej” z Eugeniuszem Bodo, Józefem Orwidem i Heleną Grossówną. Komedia, która stereotypowo przeciwstawia ze sobą dwa światy – muzyki klasycznej i jazzu – reprezentowane przez dwóch zwaśnionych sąsiadów z dwóch pokoleń, trafnie ilustruje pozycję tego gatunku, która zawsze stała w opozycji do bardziej tradycyjnych odmian muzyki.
Innym słynnym mistrzem jazzowym był Adolf „Ady” Rosner. Urodził się w rodzinie polskich Żydów w Berlinie, gdzie spędził młodość oraz rozpoczął swoją jazzową karierę. Po dojściu do władzy Hitlera przyjechał do Polski. Grał w lokalach rozrywkowych Krakowa i Warszawy, ale też za granicą. W 1934 roku podczas występów we Włoszech Rosner i jego zespół spotkali się z jazzbandem Louisa Armstronga. Ady Rosner, który uchodził za wirtuoza trąbki, stoczył wówczas z Armstrongiem „pojedynek na trąbki”. Sam Rosner czasami był nazywany „Białym Armstrongiem”.
Do innego ciekawego zdarzenia z udziałem Rosnera doszło 7 września 1937 roku w Krakowie, gdzie jazzman ze swoim zespołem wystąpił w lokalu rozrywkowym „Casanova” przy ul. Floriańskiej. Publiczność była muzyką wprost oczarowana. „Ani jedna para taneczna nie wyszła na parkiet. Wszyscy słuchali uważnie. Była to bowiem pierwsza orkiestra jazzowa w stylu zagranicznym” – pisał recenzent tygodnika „As”.
Wysoko muzykę Rosnera cenił również Cole Porter. Amerykański mistrz jazzu miał okazję posłuchać polskiego i w liście do przyjaciela pisał, że „była najbardziej swingującym zespołem w Europie”.
Początki prawdziwego amerykańskiego jazzu w Polsce nie były jednak łatwe – kuzyn Ady’ego Rosnera, a przy tym pianista i kompozytor, przytoczył jeden z incydentów, jaki wydarzył się w 1934 roku: „Moja nauczycielka w Krakowie Barbara Klossman podczas lekcji często wychodziła do kuchni, a od salonu, miejsca, gdzie stał fortepian, była spora odległość. Wtedy ja zacząłem swingować na temat jakiegoś modnego fokstrota. Ona z krzykiem przybiegła z kuchni, za kołnierz odciągnęła mnie od fortepianu i kopniakiem wyrzuciła za drzwi. Musiał przyjść ojciec i przepraszać za te popisy”.
Ady Rosner, w którego zespole grali przeważnie polscy i niemieccy muzycy pochodzenia żydowskiego, w dużej mierze przyniósł do II Rzeczpospolitej autentyczny jazz, a także jego żywszą i bardziej synkopową odmianę w postaci swingu. Samo słowo „swing” pojawiło się na polskich krążkach jednak dopiero w 1938 roku, przy okazji wydania płyt z muzyką z filmu „Zapomniana Melodia” autorstwa Henryka Warsa.
Przejście polskiego jazzu z etapu stylizowanych inspiracji w kierunku muzyki na światowym poziomie, które nastąpiło w drugiej połowie lat 30. zbiegło się również w czasie z innym istotnym wydarzeniem, które raz na zawsze zmieniło światową scenę jazzu. Wtedy bowiem, w styczniu 1938 roku, jeden z najsłynniejszych jazzmanów świata – Benny Goodman – wystąpił wraz ze swoją orkiestrą w nowojorskiej Carniege Hall, uchodzącą za jedną z najważniejszych światowych scen muzycznych. Koncert w Carniege Hall, zwieńczony słynnym standardem swingowym „Sing Sing Sing” wprowadził amerykański jazz do świata kultury wysokiej, zdejmując zeń opinię niepoprawnej muzyki rozrywkowej. W tym samym czasie jazz ugruntował swoją pozycję w Polsce, stając się pełnoprawnym gatunkiem muzycznym o wysokim stopniu profesjonalizmu.
Choć w II Rzeczpospolitej muzykę rozrywkową wykonywano na żywo wyjątkowo często (oprócz scen i teatrów, można było ją usłyszeć również w restauracjach i kawiarniach), ogromną rolę w jej popularyzacji odegrał rozwój fonografii. To właśnie za sprawą płyt gramofonowych w Polsce umocniła się pozycja tanga. Dwudziestolecie międzywojenne było okresem, gdy posiadanie gramofonu i słuchanie płyt w domu stawało się coraz powszedniejsze; Jednakże na jakość i dostępność nagrań wpływały bardzo różne czynniki. Jednym z nich był sposób nagrywania płyt. W latach 20. utwory nagrywano przeważnie metodą akustyczną, zaś w latach 30. spopularyzowały się nagrania elektryczne.
"Najbardziej zauważalną cechą, różniącą nagrania elektryczne oraz akustyczne jest rzecz jasna jakość i dokładność zapisu dźwięku" – powiedział Bartosz Sieńko.
"Akustyczny sposób utrwalania dźwięku odbywa się w sposób fizyczny, dźwięk zbiera metalowa tuba, na końcu której znajduje się membrana, wprawiana w ruch przez drgania powietrza. W nagraniach tego typu da się słyszeć charakterystyczne echo, dźwięk jest bardzo płaski, a z całej orkiestry, stłoczonej w wręcz komiczny sposób wokół aparatury nagrywającej, słychać jedynie kilka instrumentów. W przypadku opery pojawia się dodatkowy problem w postaci zbyt wysokich, lub zbyt potężnych głosów artystów, z którymi aparatura po prostu sobie nie radzi. Prowadzi to ogółem do zubożenia formalnego utworów" – zauważył.
Nagrania elektryczne pojawiły się w Stanach Zjednoczonych w połowie lat 20., w Polsce zaś – cztery lata później. "W Polsce elektryczny zapis dźwięku pojawia się w 1929 roku. W studiach nagraniowych po raz pierwszy pojawiają się wtedy elektryczne mikrofony, które na dobre zastępują metalowe tuby. Jakość dźwięku nagrań elektrycznych z najlepszych wytwórni lat trzydziestych, jest porównywalna do nagrań współczesnych" – powiedział Sieńko.
W przedwojennej Polsce można było zakupić krążki wielu wytwórni płytowych – zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Te drugie były jednak znacznie droższe, gdyż pochodziły niejednokrotnie z importu. Cena gramofonowej płyty przed wojną wahała się od około złotówki do kilkudziesięciu złotych za sztukę. "W Polsce najpopularniejszą wytwórnią fonograficzną była, krajowego wyrobu, Syrena-Electro, której największą konkurencją na naszym rynku była polska filia niemieckiej firmy Odeon. W Polsce do 1936 roku działała również amerykańska wytwórnia Columbia, aczkolwiek wysokie ceny wyrobów tejże firmy przyczyniły się do jej wycofania z rynku polskiego. Na cenę płyty gramofonowej wpływała mnogość czynników. Najważniejsze z nich to: rozmiar, jakość, miejsce produkcji oraz gatunek muzyczny. Najbardziej dostępna była muzyka lekka, wyrobu krajowego, nagrana w niezbyt wysokiej jakości, w której specjalizowały się tanie wytwórnie płytowe, takie jak: Lonora-Electro, Cristal-Electro, czy Melodja-Electro.
Znacznie, bo nawet kilkunastokrotnie droższa była opera i muzyka poważna. Płyty te były często, choć nie zawsze, w większych rozmiarach i wykonane z wysokiej jakości materiału. Cechowała je niezwykle wysoka jakość zapisu dźwięku i wirtuozeria wykonania. Najdroższe były płyty importowane, a najwyższe ceny, bo aż do 40 złotych za sztukę (40 procent pensji robotniczej), osiągały płyty His Master's Voice. Najtańsze płyty oferowała wytwórnia Lonora-Electro i kosztowały one, jak podają katalogi, 1 złoty za sztukę" – powiedział Bartosz Sieńko.
Warto zauważyć, że przedwojenne płyty gramofonowe przeznaczone do odtwarzania w domu wytwarzano zazwyczaj nie z winylu, lecz z m.in. szelaku (odmiany żywicy naturalnej uzyskiwanej z wydzieliny czerwców). Płyty takie, w przeciwieństwie do winylowych, były sztywne i bardzo kruche. Odtwarzano je w standardzie 78 obrotów na minutę. (PAP)
pt/ jkrz/ jpn/