Jedną z pierwszych operacji stanu wojennego była akcja o kryptonimie „Jodła”, polegająca na internowaniu działaczy opozycji (głównie NSZZ „Solidarność”). Była ona z pewnością jedną z najważniejszych, jeśli wręcz jego nie najważniejszą operacją. Od jej powodzenia w znacznej mierze zależała, bowiem skala oporu społecznego – oporu, którego tak bardzo obawiała się komunistyczna władza, że odwlekała przez wiele miesięcy decyzję o rozwiązaniu siłowym, a Wojciech Jaruzelski prosił do ostatniej chwili Moskwę o pomoc w przypadku niepowodzenia tej starannie przygotowanej akcji.
Nic, zatem dziwnego, że już pierwszej nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. internowano ponad 3 tysiące osób, w tym zdecydowaną większość członków Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” obradujących kilka godzin wcześniej w Gdańsku, notabene m.in. nad amnestią dla funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa… W efekcie w szczytowym okresie, czyli 21 grudnia 1981 r. w „ośrodkach odosobnienia” (popularnie nazywanych internatami) przebywało 5128 internowanych, w tym 313 kobiet. Większość z nich spędziło tam święta Bożego Narodzenia, a dla wielu z nich była to pierwsza Wigilia za kratami.
Jak ona wyglądała? Różnie. Część z nich odzyskała w tym dniu wolność, część z kolei spędziła ten dzień „w podróży”, np. docierając wieczorem do ośrodków w Grodkowie i Nysie. W niektórych internatach pojawili się księża (w Łowiczu, Warszawie Białołęce czy Warszawie Olszynce Grochowskiej). Nie był to jednak z pewnością dla internowanych łatwy czas. Tym bardziej, że święta przyszło im spędzić daleko od najbliższych. I tak np. w Warszawie – Białołęce internowani (mężczyźni) z różnych cel mogli spotkać się razem. Została też dla nich odprawiona msza święta, następnie połamali się opłatkiem i złożyli sobie życzenia oraz odśpiewali znaną, ale nieco zmodyfikowaną kolędę Bóg się rodzi: „By się zdrajcom nie zdawało, że zawładną Polską całą, a słowo ciałem się stało i mieszkało między nami”. Jak z kolei wspominał Jan Rulewski w Strzebielinku „Pozwolono nam na spotkanie z księdzem, a wcześniej na samotny pobyt w kaplicy. Było ciekawie i po raz pierwszy wesoło za sprawą wspomnień o Gwiazdorach i Mikołajach. Tu nastąpiła dyskusja o wyższości jednych nad drugimi. Janusz Onyszkiewicz ubarwił spotkanie ukraińskimi kolędami, a Jacek Kuroń przywołała anegdotkę stalinowską”. To jednak raczej wyjątek, niż reguła. Nastrój był owszem świąteczny, ale internowanym zdecydowanie nie było do śmiechu. Tak opisywała Wigilię w Fordonie dziennikarka i pisarka Barbara Szczepuła: „W celi więzienia w Fordonie jest zimno, kaloryfer nie grzeje […] Na piętrowych łóżkach leżą materace wypełnione kurzem, brud powoduje mdłości, a kobiety, zakotane w kożuchy i szaliki […] jedzą przy stole kotlety rybne. Składają sobie życzenia, dzieląc się kawałkiem czerstwego chleba […] dały sobie słowo, że w Wigilię się nie popłaczą, nie rozkleją, choć oczywiście wszystkie myślą o białym obrusie i widzą swoich bliskich w domu przy stole obok choinki, i widzą, że stoi tam talerz dla nieobecnej mamy…” Bo też święta za kratami były dla kobiet szczególnie ciężkie. Jak zapisała w prowadzonym w Warszawie Olszynce Grochowskiej dzienniku Alicja Maciejowska: „Choinka przybrana watą i łańcuchem prezentuje się całkiem nieźle […] Dostałyśmy białe prześcieradło /ze stemplami/ na stół, naszykowałyśmy bakalie, kanapki z rybkami i serem, ciasto, opłatek i wtedy właśnie przyszli po Alę. Ponoć do domu. Jeśli nawet tak dojedzie na noc. Przed wigilią niektóre brały relanium, żeby nie płakać, ale pożegnanie nie obeszło się bez łez. Klawiszki dziwiły się, że nikt tu się nie cieszy”.
21 grudnia 1981 r. w „ośrodkach odosobnienia” (popularnie nazywanych internatami) przebywało 5128 internowanych, w tym 313 kobiet. Większość z nich spędziło tam święta Bożego Narodzenia, a dla wielu z nich była to pierwsza Wigilia za kratami.
Łatwo nie było oczywiście również internowanym mężczyznom. Tak Wigilię z 1981 r. opisał osadzony w tym czasie w Katowicach Włodzimierz Kapczyński: „Wieczorem zrobiliśmy w celi wspólną, skromną wieczerzę. Były życzenia i łamanie się opłatkiem. Kazio Matyka podczas łamania się opłatkiem rozpłakał się w glos. Pozostali koledzy mówili łamiącymi się głosami ukradkiem ocierali łzy. Wszyscy wzruszyliśmy się i myślami byliśmy z naszymi najbliższymi. Smutna to była wigilia, a ja takich wigilii, i to w gorszych warunkach, przeżyłem już pięć. Ta była szósta”. I – jak dodawał – „Po wieczerzy zaczęliśmy śpiewać kolędy, Najpierw półgłosem, a potem głośno. Strażnik uciszał, ale to nie pomagało. Cały areszt głośno śpiewał. Strażnicy przestali reagować”.
Niezwykłą scenę dzielenia się opłatkiem w Uhercach opisywał w swoich zapiskach z internowania Ryszard Buksa: „W dzień wigilijny idziemy na spacer po ogrodzonym >>spacerniku<< przylegającym do bloku więziennego. Koledzy na spacerniku są smutni, bardzo smutni, ktoś stara się żartować, ale bez skutku na więzionych tutaj ojców, mężów, synów, braci i krewnych. Niespodzianka! Któryś z kolegów w trakcie spaceru zaczyna dzielić się opłatkami, które dostarczył do cel zaopatrzeniowy pracownik służby więziennej. Składamy życzenia kolegom z Krosna, Jasła i Sanoka. Dlaczego to wszystko dzieje się na spacerniku? Bo cele są zamknięte, a to jest niezgodne z prawem międzynarodowym”. Notabene – jak odnotował Buksa – na stole w jego celi znalazły się takie „wigilijne potrawy”, jak dżem, czarna kawa i „jakieś suche sklepowe ciastka”. Ten zestaw „wigilijny” był zresztą różny. Jak to opisywał w prowadzonym na bieżąco pamiętniku internowany w Iławie Leszek Grucela: „Zgodnie z tradycją nie zabrakło na naszym stole ryby, z puszko bo z puszki, ale jest. Na kolację dali żółty ser. Ja podałem na stół serek topiony, orzeszki, czekoladę i piernik. Koledzy – jabłka, herbatę”. W Jaworzu z kolei, gdzie umieszczono opozycyjne elity był nawet świąteczny karp.
Przebieg Wigilii był – o czym była mowa – zróżnicowany. I tak np. internowani w Potulicach mogli nawet zorganizować Pasterkę. Tak ją opisywał Stanisław Wajsgerber: „Po raz pierwszy wszyscy razem byliśmy w korytarzu więziennym. Wspólnie mogliśmy modlić się i chwilę z sobą porozmawiać, złożyć życzenia. Ksiądz mówił podczas kazania o dobrej nowinie, o narodzeniu Chrystusa, który zwycięża zło, który przynosi światu pokój i wolność. Byliśmy tak wzruszeni, że wszyscy płakaliśmy – proboszcz też. Mocnym akcentem było odśpiewanie >>Boże coś Polskę<< na zakończenie mszy”. I jak komentował: „Gdy 170 mężczyzn śpiewało tę pieśń pomyślałem, że rzeczywiści Polska musi istnieć, musi postać wolna i sprawiedliwa, jeszcze nadejdzie ten upragniony dzień”. W części „ośrodków odosobnienia” internowani łamali się opłatkiem nie tylko ze sobą (zazwyczaj w celach), ale również ze swoimi strażnikami (głównie funkcjonariuszami Służby Więziennej, ale też – w Jaworzu – z żołnierzami). Tak to zapamiętał osadzony w Warszawie Białołęce Mieczysław Jastrun: „Była Wigilia, przyjechała Maja Komorowska […] i pamiętam żeśmy się dzielili opłatkiem osiem osób i Maja nagle dzieli się z klawiszami opłatkiem i my też, ale bez pocałunku. To było bardzo wzruszające, muszę powiedzieć”.
Rok później zdecydowana większość z internowanych w grudniu 1981 r. mogła już spędzić Wigilię i święta Bożego Narodzenia w domach, z bliskimi. Niektórzy jednak – uznani za szczególnie groźnych dla ludowej władzy – ponownie spędzili je z dala od rodzin. Tym razem już jednak nie za kratami, a w wojsku w ramach „inteligentnej formy internowania”, a formalnie trzymiesięcznego „przeszkolenia wojskowego”.
Wigilię uroczyście obchodziła również osadzona w Głębokiem (pod „opieką” funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu) grupa komunistycznych dygnitarzy z ekipy byłego I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edwarda Gierka. Tak to opisywał Wiesław Kiczan: „Na wigilijną kolację kilku internowanych przyszło ubranych odświętnie. Dotyczyło to tych nielicznych, którym w trakcie zatrzymania dano czas na spakowanie rzeczy […] W stołówce – biel pokrywających stoliki obrusów, fajansowe kubki w miejsce blaszanych garnuszków, i półmisek z porcjami smażonej ryby. Na końcu jadalni pyszniła się choinka” I – jak dodawał – „Ciszę w jadalni zakłócały jedynie pojedyncze i oszczędnie wypowiadane słowa . Odniosłem wrażenie, że ta odświętna sceneria pogłębiła jeszcze poczucie naszego osamotnienia. Milczenie przy stoliku usiłował przerwać Piotr Jaroszewicz. Bez powodzenia. Zapewne nic nie mogło tego wieczoru odmienić przytłaczającej atmosfery”.
Rok później zdecydowana większość z internowanych w grudniu 1981 r. mogła już spędzić Wigilię i święta Bożego Narodzenia w domach, z bliskimi. Niektórzy jednak – uznani za szczególnie groźnych dla ludowej władzy – ponownie spędzili je z dala od rodzin. Tym razem już jednak nie za kratami, a w wojsku w ramach „inteligentnej formy internowania”, a formalnie trzymiesięcznego „przeszkolenia wojskowego”.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: Muzeum Historii Polski