"EMIGRA - symfonia bez końca" to utwór, który wyrasta z mojego doświadczenia. Jedyne uczciwe podejście to podejście osobiste - powiedział PAP Jan A. P. Kaczmarek. Światowa premiera jego kompozycji odbędzie się 25 lutego w Gdyni.
Jak zapowiadają organizatorzy, kompozycja - napisana przez Kaczmarka na zamówienie Muzeum Emigracji w Gdyni - jest muzyczną impresją na temat doświadczenia emigracji.
Widowisko "zabierze uczestników wydarzenia w swoistą podróż - od momentu podjęcia decyzji o wyjeździe, przez rozstania, emocje podróży-lęki, oczekiwania - aż po przyjazd do celu, któremu często towarzyszy euforia, puentująca symfonię. Prapremiera dzieła odbędzie się 25 lutego w hali widowiskowej Gdynia Arena.
PAP: W jakim stopniu muzyczne widowisko "EMIGRA" inspirowane jest pańskimi osobistymi doświadczeniami emigranckiego życia?
Jan A. P. Kaczmarek: 27 lat życia w Stanach Zjednoczonych to jest już poważna emigracja. To okres czasu, który zostawia trwałe ślady. Dla mnie fascynujący jest proces adaptacji; to, jak nasza głowa przenosi się z jednego miejsca w drugie, kiedy na początku nie rozumiemy do końca tego nowego świata - rozumiemy go trochę, nie jest to jednak zupełnie obca planeta. Odkrywamy różnice. Wiemy, że jeśli nie zasypiemy tych różnic, nie zrobimy kroku do przodu. Zwłaszcza w takiej branży, jak moja, w której komunikacja jest bardzo istotna. Moja rozmowa z reżyserem czy producentem musi być w języku zrozumiałym.
Jan A. P. Kaczmarek: "EMIGRA - symfonia bez końca" to utwór, który oczywiście wyrasta z mojego doświadczenia. Jedyne uczciwe podeście to podejście osobiste. Próba malowania muzyką opisu tego procesu czy stawiania tezy emigranckiej moim zdaniem byłaby skazana na klęskę. Jeśli piszę utwór, który jest filtrowany przez moje emocje to przynajmniej jestem na gruncie, który rozumiem. W tym najwłaściwszym rozumieniu, emocjonalnym.
Lubię rozmawiać z moimi studentami, mówię im - kiedy amerykański producent powie wam, że jest "I am concerned" to nie znaczy, że on jest lekko zaniepokojony; to znaczy, że jesteście na chwilę przed usunięciem z pracy.
"EMIGRA - symfonia bez końca" to utwór, który oczywiście wyrasta z mojego doświadczenia. Jedyne uczciwe podeście to podejście osobiste. Próba malowania muzyką opisu tego procesu czy stawiania tezy emigranckiej moim zdaniem byłaby skazana na klęskę. Jeśli piszę utwór, który jest filtrowany przez moje emocje to przynajmniej jestem na gruncie, który rozumiem. W tym najwłaściwszym rozumieniu, emocjonalnym.
Tak też jest z tym utworem. Jest on napisany na orkiestrę symfoniczną, którą będzie Polska Filharmonia Kameralna Sopot pod dyrekcją Wojciecha Rajskiego, będzie też Chór Akademicki Uniwersytetu Gdańskiego, którym kieruje Marcin Tomczak. Ale będzie też taki smakołyk jak 10 perkusji rockowych, które będą przypominały o prawie grawitacji. Będą budziły nas z marzenia, gdy pójdziemy w stronę metafizyki, a tu trzeba przypomnieć o twardym życiu. Mogą też być silnikiem okrętu czy lokomotywą. Będą miały taką funkcję, ale w połączeniu z orkiestrą symfoniczną będą miały też bardziej skomplikowaną rolę. Chciałem, żeby przypominały o realności.
Gwizdać będzie Jan Wołek, autor tekstów, znakomity balladzista, który gwiżdże na palcach znakomicie wszystkie możliwe melodie. Piszę więc utwór, który będzie wygwizdany.
Moja emigracja była bez premedytacji. Pojechałem na stypendium na miesiąc i z tego wyszło 27 lat. To była zasadzka, którą Ameryka zastawiła na mnie: pojechał się rozejrzeć, spotkać ciekawych ludzi - to fundował amerykański Departament Stanu. W trakcie tego dostałem pracę przy swoim pierwszym filmie. Tak to się zaczęło.
PAP: Czy emigrację postrzega pan jako katastrofę, oderwanie od domu, czy jako coś pozytywnego, szansę, nowe rozdanie?
Jan A. P. Kaczmarek: Emigracja może być ucieczką z sytuacji bardzo złej, niekomfortowej, może też być pewnego rodzaju próbą znalezienia innego miejsca; można popłynąć "z falą" - idzie fala emigrantów, nie bardzo nawet to planując, ale skoro wszyscy idą to ja też idę.
Scenariuszy jest bardzo dużo, ale jedno jest wspólne - radykalna zmiana miejsca jest zawsze trudna i bywa bolesna. Trzeba przede wszystkim poradzić sobie z emocjami z przeszłości - zostawiło się za sobą przyjaciół, miejsca. Im starszy jest emigrant, tym gorzej. Najlepiej jest emigrować jak się ma trzy miesiące. Wtedy to wszystko nie zostawia śladu w głowie.
Ja miałem 36 lat i to jest rodzaj emigracji, w którym jest się zawieszonym pomiędzy - oderwałem się od macierzy, natomiast nigdy nie będę Amerykaninem. Czuję się w niej komfortowo.
PAP: Czy w przypadku Ameryki, budowanej na różnorodności, wielokulturowości, można mówić w ogóle o "muzyce narodowej"?
Jan A. P. Kaczmarek: Istnieją gatunki muzyki, uważane za amerykańskie. Jazz w pewnym swoim nurcie jest muzyką amerykańską. Blues, tam gdzie jest jeszcze grany. W Nowym Orleanie wciąż grają pewne formy muzyczne, postrzegane jako tradycyjnie amerykańskie. Potem zaczyna się galimatias, transformowane, mutowane formy, które są w sumie najciekawsze, są wynikiem zderzenia różnych wpływów.
W muzyce filmowej w szczególności istnieje pewna dowolność. Rzadko kiedy szuka się autentyku. Czegoś autentycznego szuka się w takim sensie, że np. kręci się film o Nowym Orleanie, w której chce się usłyszeć muzykę lokalną - więc się ją gra. Jeśli akcja dzieje się w środowisku bluesowym, gra się bluesa. Jeżeli muzyka ma napędzać dramat i być głosem, trzeba wówczas stworzyć język na potrzeby tego filmu. A on nigdy nie jest prostym cytatem, tylko formą wyimaginowanego nowego świata. (PAP)
pj/ luo/ jbr/