Bez romantycznej wiary w posłannictwo dziejowe niemożliwe byłoby pójście w bój bez broni – mówi PAP dr hab. Krzysztof Paweł Woźniak, historyk z UŁ. Na 100-lecie niepodległości Dzieje.pl skierowały trzy jednakowe pytania do historyków i filologów badających historię i kulturę XIX i XX w. oraz do szefów instytucji dziedzictwa narodowego.
PAP: Dzięki jakiej tradycji intelektualno-kulturowej udało się nam przetrwać 123 lata niewoli i ostatecznie w roku 1918 odzyskać niepodległość?
Dr hab. Krzysztof P. Woźniak: W moim przekonaniu szczególną siłę dawała nam mocno ugruntowana tradycja romantyczna, a ściślej mówiąc, kilka jej nurtów. Przypisanie Polsce roli „Mesjasza narodów” przyczyniło się do budowy krzepiącego mitu o wyjątkowości narodu i dalekiej, bo dalekiej, ale nieuchronnej perspektywie odzyskania niepodległości. Mit ten pozwalał na budowanie naszej wyższości moralnej nad zaborcami, wskazując, że walka o zachowanie polskości rozegra się w sferze ducha. To przecież mesjanizm zaszczepił myśl, że kierunek rozwoju narodu wskazać mają natchnieni poeci. W wieku triumfu elektryczności i pary, budowania na zachodzie Europy potężnych i sprawnych struktur państwowych i biurokratycznych, brzmiało to bardzo egzotycznie, ale w ostatecznym rozrachunku okazało się ideą nośną, społecznie atrakcyjną.
Bez romantycznej wiary w posłannictwo dziejowe niemożliwe byłoby pójście w bój bez broni, jak to zrobili ochotnicy idący do Powstania Styczniowego. Na jego sztandarach pojawiła się też dewiza „Żywią i bronią”, odwołująca się do udziału chłopów w Insurekcji Kościuszkowskiej (1794). Z ducha romantyzmu wyrosło przekonanie o doniosłej roli chłopstwa w pielęgnowaniu tradycji, którą traktowano najpierw jako rodzimą, by już w latach czterdziestych XIX w. nazywać ją narodową, bo wówczas właśnie zaczęto w nowoczesny sposób definiować pojęcie narodu. Z romantycznych przesłanek wyrosło dzieło Oskara Kolberga, niemające w świecie odpowiednika: ponad 70-tomowy opis folkloru „ludu polskiego”.
Zaakcentowałbym jeszcze niezwykłą dbałość o zachowanie języka polskiego, widoczną szczególnie na terenie zaborów rosyjskiego i pruskiego przez cały okres niewoli narodowej. Na jednym jego krańcu mamy w pełni świadome przedsięwzięcie instytucjonalne, jakim było wydanie w Warszawie w latach 1807–1814 pierwszego słownika języka polskiego Samuela Bogumiła Lindego, na drugim zaś całkowicie spontaniczny strajk dzieci we Wrześni, które w 1901 r. zaprotestowały przeciw wprowadzeniu do szkół nauki religii i modlitw w języku niemieckim. Słowa „nie damy pogrześć mowy” były nie tylko deklaracją, lecz i swoistym motto, które patronowało licznym przedsięwzięciom oświatowym i edukacyjnym, rozwijanym w myśl zasad pracy organicznej i idei pozytywistycznych. Ten mało spektakularny, ale efektywny trud był dla zachowania polskości równie konieczny jak powstania narodowe.
PAP: W jaki sposób doświadczenia walki o niepodległość przydały się Polakom podczas późniejszych zrywów wolnościowych do roku 1989?
Dr hab. Krzysztof P. Woźniak: Początku długiego ciągu polskich walk o niepodległość skłonny byłbym upatrywać w wydarzeniach konfederacji barskiej (1768–1773), stanowiącej m.in. próbę obrony śmiertelnie już zagrożonej niepodległości. W aspekcie wojskowym doszukiwałbym się w niej takich form prowadzenia walki zbrojnej, które znajdą zastosowanie w Powstaniu Styczniowym (1863–1864) i w walkach partyzanckich II wojny światowej. Insurekcja Kościuszkowska (1794) dowiodła, że walka o niepodległość nie będzie możliwa bez zaangażowania się w nią całego społeczeństwa, ale przekonanie to nie stało się powszechne. Trud walczących u boku Napoleona legionów polskich, poza podbudową ducha narodowego, ugruntował przeświadczenie, że bez pomocy z zewnątrz trudno będzie wybić się na niepodległość. Stąd też ożywiona, lecz bezowocna polska działalność dyplomatyczna w czasie Powstania Listopadowego i wojny polsko-rosyjskiej 1831 r.
Nie ulega wątpliwości, że najbardziej brzemienne w skutki było Powstanie Styczniowe. Choć jego zdławienie sprawiło, że panującą po 1831 r. ciszę cmentarną zastąpiła cisza grobowa (za Szymonem Askenazym), to dla utrwalania polskiej świadomości narodowej miało znaczenie fundamentalne. Zbudowana została wówczas pełna struktura państwa podziemnego, ze wszystkimi instytucjami niezbędnymi dla jego funkcjonowania, od Rządu Narodowego, poprzez skarb, wymiar sprawiedliwości i żandarmerię wojskową, po służbę pocztową. Upowszechniano znajomość zasad konspiracji. Wobec ogromnej przewagi militarnej wroga wypracowano i doskonalono taktykę walk partyzanckich. Ze wszystkich tych doświadczeń organizacyjnych i wojskowych korzystano z sukcesem w latach II wojny światowej.
Po raz kolejny zasady budowy państwa podziemnego zostaną przypomniane i praktycznie wykorzystane w czasie stanu wojennego (1981–1983). Można dowieść, że do tradycji i doświadczeń Powstania Styczniowego odwoływano się przy każdej kolejnej próbie walki o wolność i suwerenność narodu.
PAP: Czy można mówić o tzw. cechach narodowych wyróżniających Polaków na tle europejskim – biorąc pod uwagę przede wszystkim stulecia XIX i XX?
Dr hab. Krzysztof P. Woźniak: Poszukiwanie cech charakteryzujących poszczególne narody ma w Europie tradycję sięgającą XVIII wieku. Rysowane i malowane Völkertafel (tablice ludów) charakteryzowały różne nacje przez przypisywanie im rzekomo typowych dla nich cech. W tych próbach trzeba widzieć początki utrwalania się stereotypów etnicznych, z reguły więcej mówiących o autorach takich zestawień niż o rzeczywistych cechach opisywanych ludów, cechach, traktowanych jako stałe i niezmienne. Losy różnych narodów pokazują dobitnie, że pod wpływem zmieniających się okoliczności mogą się ujawniać przecież raz jedne, a raz inne reakcje i postawy społeczne, które skłonni bylibyśmy nazywać cechami narodowymi. Zawodność takich wyróżników polega przede wszystkim na tym, że we własnych oczach zawsze będziemy czuć się lepsi, szlachetniejsi, waleczniejsi, bardziej wytrwali czy przedsiębiorczy niż sąsiedzi. Tymczasem w ich oczach bywaliśmy już „Irokezami Europy” (to Fryderyk II o Polakach) bądź narodem nieporadnym ekonomicznie, wlokącym się w ogonie Europy ze swoją niewydolną „polnische Wirtschaft”.
Nietrudno dostrzec, że tzw. cechy narodowe należą do instrumentarium polityki, w której przywoływane są doraźnie, w założonym z góry celu. Zawodowy historyk nie będzie się nimi posługiwał w dyskursie naukowym, świadom tego, że są zbyt daleko idącym uproszczeniem wobec bardzo zróżnicowanej wspólnoty. Doskonale wyraził to Zbigniew Herbert, daleki przecież od dociekań stricte historycznych: „Obce mi było zawsze sztuczne i służące brudnym celom politycznym wyszukiwanie tego, co nazywamy charakterem narodowym, wszystkie owe szaleńcze próby ustalenia tego, co +czysto romańskie+, +rdzennie germańskie+ czy +prawdziwie słowiańskie+”.
W realiach czasów utraty państwowości (1795–1918) można jednak mówić o pewnym rysie wyróżniającym naród polski na tle innych narodów Europy. Integracyjne obowiązki państwa przejął wówczas Kościół katolicki rozumiany zarówno jako instytucja, jak i wspólnota wierzących, stając się symbolem tożsamości narodu i jedności terytoriów zamieszkanych głównie przez Polaków, chociaż włączonych do trzech różnych państw. To utożsamienie narodowości z wyznaniem, polskości z katolicyzmem miało ogromne znaczenie dla podtrzymania świadomości narodowej, ale w dalszej perspektywie, już po odzyskaniu niepodległości, miało się okazać krępującym brzemieniem. (PAP)
skp/