Dokładnie w wigilię świąt Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1956 r., Rada Ministrów PRL przyjęła uchwałę o powołaniu do życia Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej, których celem było likwidowanie „zbiorowych naruszeń porządku publicznego”. Taki prezent gwiazdkowy władza ludowa sprawiła rozemocjonowanemu Październikową Odwilżą społeczeństwu.
Impulsem stały się wydarzenia poznańskiego czerwca 1956 r., które ujawniły kompletny brak przygotowania wojska i milicji do pacyfikowania dużych rozruchów ulicznych. W Poznaniu ponad 10 tys. żołnierzy i 400 czołgów przez trzy dni walczyło przeciwko niezorganizowanemu tłumowi protestujących, dysponującemu niespełna 200 pistoletami i karabinami.
Ówczesna Milicja Obywatelska nie miała pałek - ponoć z przyczyn ideowych, by nie kojarzyć się z przedwojenną policją "granatową" i służbami porządkowymi państw imperialistycznych. Ideowe założenia mijały się jednak z codzienną praktyką. 25 maja 1956 r. "Dziennik Bałtycki" pod tytułem: Funkcjonariusze MO otrzymają pałki gumowe - Głos opinii społecznej został wysłuchany pisał: "(…) jesteśmy pewni, że nasi milicjanci dysponując pałką gumową nie naruszą zasad praworządności ludowej. Stosować pałkę będą tylko w wypadkach koniecznych i przeciwko tym, którzy przynoszą ujmę i wstyd ogółowi społeczeństwa".
Tworzenie nowej formacji przyspieszono po kolejnych kompromitująco nieskutecznych interwencjach milicji. Najpierw 18 listopada 1956 r. w Bydgoszczy, rozczarowany niemożliwością dostania się do kina Bałtyk na północnokoreański film wojenny "Zwiadowcy", tłum spalił radiostację zagłuszającą audycje tzw. dywersyjnych rozgłośni – stało się to niespełna miesiąc po słynnym wiecu na stołecznym pl. Defilad, podczas którego Władysław Gomułka stwierdził : "Dość wiecowania!".
Trzy tygodnie później, 10 grudnia w Szczecinie ludzie, stający w obronie zatrzymywanego przez milicję pijanego awanturnika, zdemolowali sowiecki konsulat. "Chodzi o to, by władze terenowe rozporządzały sprawną, ruchomą, w każdej chwili gotową rezerwą milicyjną, którą można będzie użyć, gdy zajdzie tego potrzeba" - orzekł następnego dnia tow. "Wiesław".
Po raz pierwszy ZOMO w całej okazałości - bez tarcz, ale z bronią maszynową - pojawiło się na ulicach polskich miast 20 stycznia 1957 r., w dzień wyborów do sejmu. Była to demonstracja siły, mająca skłonić elektorat do zaproponowanego przez Gomułkę "głosowania bez skreśleń".
Natomiast pierwszą akcją "bojową" nowej formacji była pacyfikacja protestu mieszkańców podrzeszowskiej wsi Lutoryż, 7 marca 1957 r., domagających się zwrotu tamtejszej parafii jej majątku ziemskiego. Przeciwko 400 protestującym użyto 90 zomowców.
ZOMO szybko zaczęto wykorzystywać na większą skalę. 13 sierpnia 1957 r. oddziały nowej formacji z Częstochowy, Kalisza, Piotrkowa Trybunalskiego, Radomia i Starachowic – łącznie 290 funkcjonariuszy - spacyfikowały strajkujących z powodów ekonomicznych łódzkich tramwajarzy.
Szybko padły pierwsze ofiary śmiertelne. 5 października 1957 r. podczas tłumienia studenckich protestów z powodu likwidacji tygodnika "Po prostu" 17-letni Henryk Wasilewski zginął od serii z pistoletu maszynowego na zaimprowizowanej barykadzie przy ul. Hibnera. Poraniony Jan Skwara zmarł na pogotowiu. W akcji pacyfikacyjnej wzięło udział prawie 1,7 tys. zomowców i milicjantów.
Prawdopodobnie również dwie ofiary śmiertelne były wynikiem akcji ZOMO przeciwko obrońcom krzyża, ustawionego w miejscu - róg ul. Majakowskiego i Marksa - planowanej budowy kościoła w Nowej Hucie 27 kwietnia 1960 r. Świątynia miała być zbudowana na fali popaździernikowej odwilży - według wcześniejszych ideowych założeń Nowa Huta miała być nowoczesnym miastem bez kościołów. Komunistyczne władze zdecydowały by miejsce to - oraz fundusze społeczne zebrane na budowę świątyni- przeznaczyć na budowę szkoły, co stało się przyczyną burzliwego protestu mieszkańców Nowej Huty. W tej akcji po raz pierwszy użyto zakupionych w Niemieckiej Republice Demokratycznej samochodowych armatek wodnych marki IFA.
6 października 1961 r. ZOMO zostało użyte do spacyfikowania manifestacji w Toruniu, gdzie pod pretekstem zaległości finansowych władze zamknęły Zakonne Niższe Seminarium Duchowne,.
2 października 1963 r. ZOMO uczestniczyło w - budzącej sprzeciw mieszkańców Przemyśla - likwidacji Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej w tym mieście.
21 października 1963 r. we wsi Majdan Kozic Górnych funkcjonariusze grupy likwidacyjnej ZOMO zastrzelili Józefa Franczaka "Lalusia", ostatniego Żołnierza Wyklętego.
Po drodze ZOMO się modernizowało. Na początku lat 70. wyposażono je w armatki wodne polskiej produkcji "Hydromil 1" i miotacze gazu łzawiącego. Funkcjonariuszy ubrano w nowe kaski z przyłbicami z plexiglasu i dano im do rąk przezroczyste tarcze z tego samego materiału, oraz pałki szturmowe o długości 65 cm. W takim rynsztunku pojawili się w czerwcu 1976 r. na ulicach Ursusa i Radomia w 1976 roku.
W czasie stanu wojennego formacja ZOMO zyskała sobie prawdziwą "sławę". Śpiewał o niej Jacek Kaczmarski w radiu Wolna Europa w sarkastycznej piosence "Świadectwo": "ZOMO tanio się sprzedaje, Buce tępe i uczynne, Za dwa Króle czyli Cwaję, Sami wiozą na melinę".
Powstawały dowcipy np: "Ani IXI ani OMO nie wypierze tak jak ZOMO", "Ogłoszenie: syna zomowca zamienię na córkę - Może być kurwa", "Zomo - bijące serce partii" były najlepszą miarą znienawidzenia ZOMO przez społeczeństwo.
Popularność formacji przekroczyła granice Układu Warszawskiego. Według niepotwierdzonych doniesień w RFN podczas akcji prewencyjnych tamtejszej policji, pacyfikowani przez nią demonstranci mieli krzyczeć pod jej adresem: "Como! Como!"… Jeśli to prawda byłby to swoisty barter kulturowy. W Polsce podczas niemal każdej zadymy wołano pod adresem ZOMO: "Gestapo! Gestapo!"…
Mimo takiej popularności, z liczącej w szczytowym okresie, koniec lat 80. 13 tys. funkcjonariuszy, formacji niewielu przeszło do historii. Dziś jedynym powszechnie znanym byłym zomowcem jest detektyw Krzysztof Rutkowski.
Ostatnim wypadkiem użycia ZOMO była pacyfikacja demonstracji pod hasłem "Jaruzelski musi odejść" 30 czerwca 1989 roku w Warszawie - już po wyborach do sejmu kontraktowego, gdy Wojciech Jaruzelski był kandydatem na prezydenta III RP. Którym zresztą został 19 lipca 1989 r.
Jaruzelski już wcześniej, od wprowadzenia stanu wojennego, był znany m.in. jako "Zomoza" - przezwisko nawiązywało zarówno do nikaraguańskiego dyktatora Anastasio Somozy Garcíi, jak i właśnie Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej.
Peerelowski dyktator słynął z "niezapowiedzianych wizyt" - propagandowych spektakularnych akcji, przeprowadzonych w asyście prasy i telewizji, mających pokazać troskę generała o państwo i społeczeństwo.
Taką właśnie wizytę złożył był w Nowej Hucie 12 listopada 1982 r. rodzicom Bogdana Włosika, zastrzelonego miesiąc wcześniej, 13 października, przez funkcjonariusza SB Andrzeja Augustyna. Jaruzelski wpadł na kilka minut do rzeczywiście zaskoczonych, pogrążonych w żałobie Włosików, by stwierdzić: "Chcielibyśmy Państwu złożyć kondolencje, ubolewamy nad tymi rozwarstwieniami...". Nie wysłuchawszy co mają mu do powiedzenia zrozpaczeni rodzice Bogdana, Jaruzelski udał się do krakowskich koszar ZOMO, by w świetle fleszy wyrazić uznanie funkcjonariuszom tej ważnej dla socjalistycznej ojczyzny formacji.
W wyniku działań ZOMO w stanie wojennym śmierć poniosło ok. 40 osób.
Oddziały ZOMO zostały rozwiązane 7 września 1989 r. rozporządzeniem ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka.
W tekście wykorzystano informacje z artykułów Antoniego Dudka "ZOMO, bijące serce partii" (Wprost 30/2001); Włodzimierza Kalickiego "5 października 1957 r. Zwracam własność" (Gazeta Wyborcza 10 ,10. 2010 ); Macieja Gawlikowskiego "Jezusie wróć go do życia" (Tygodnik Powszechny 7.09.2010); strony internetowej http://www.milicja.waw.pl/?zomo,3
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/