24 grudnia 1944 roku, w Wigilię Bożego Narodzenia, oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii przy pomocy złożonej z Ukraińców formacji samoobrony Kuszczowi Widiłły, dokonały krwawej pacyfikacji wsi Ihrowica na Podolu (przedwojenny powiat tarnopolski). Łącznie z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło wówczas ok. 80 Polaków.
Po krwawych antypolskich akcjach UPA na Wołyniu, których apogeum przypadło na lipiec 1943 roku, ukraińscy nacjonaliści przystąpili do masowego mordowania polskich mieszkańców dawnej Galicji Wschodniej (Małopolski Wschodniej – w czasach II RP obejmowała województwa lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie).
Napady na polskie wsie rozpoczęły się już w październiku 1943 roku, przy czym ich nasilenie przypadło na wiosnę 1944 roku. Do zbrodni doszło m.in. w Berezowicy Małej i Podkamieniu. W lutym 1944 roku oddziały UPA pomagały 4. Pułkowi Policji SS, w szeregach którego służyli ukraińscy ochotnicy do SS-Galizien, w wymordowaniu polskiej wsi Huta Pieniacka. Zginęło wtedy od 600 do nawet 1200 mieszkańców miejscowości.
Do największej fali antypolskich wystąpień w Galicji Wschodniej doszło pod koniec 1944 roku w powiecie tarnopolskim. Jak podkreśla historyk prof. Grzegorz Motyka, autor książki „Ukraińska partyzantka 1942-1960”, skala akcji przeprowadzonej przez UPA wskazuje na jej zorganizowany charakter.
Do końca czerwca 1944 roku antypolskie akcje objęły swym zasięgiem całe terytorium Galicji Wschodniej. 10 lipca tego roku dowodzący UPA na tym obszarze Wasyl Sydor „Szełest” rozkazał kontynuowanie krwawych pacyfikacji polskich wsi, „aż do wyniszczenia ich (Polaków – W. K.) do ostatniego z tych ziem”. Sydor zakazał co prawda zabijania kobiet, dzieci i starców, jednak w praktyce zabijano bez względu na wiek czy płeć.
Kiedy przez byłe polskie województwo tarnopolskie przetoczył się front, ukraińscy nacjonaliści przekonali się, że Moskwa nie zamierza wspierać ich niepodległościowych dążeń. Zresztą Sowieci, którzy w lipcu opanowali terytorium Galicji Wschodniej, przeprowadzali akcje likwidacji polskiego podziemia. Dlatego kierownictwo UPA podjęło decyzję o podjęciu prób porozumienia się z Polakami. Wraz z początkiem września 1944 roku ukraińskie dowództwo rozkazało wstrzymanie ataków na polskie wsie.
Do zbrodni na Polakach dochodziło jednak w dalszym ciągu – pomimo oficjalnego rozkazu „Szełesta”. Dowódcy poszczególnych oddziałów banderowców nie zawsze się do niego stosowali; możliwe, że nie pojmowali go w sposób dosłowny bądź uznawali słowa przełożonego jedynie za oficjalne stanowisko UPA.
Do największej fali antypolskich wystąpień w Galicji Wschodniej doszło pod koniec 1944 roku w powiecie tarnopolskim. Jak podkreśla historyk prof. Grzegorz Motyka, autor książki „Ukraińska partyzantka 1942-1960”, skala akcji przeprowadzonej przez UPA wskazuje na jej zorganizowany charakter. To z kolei świadczyło o podjęciu przez UPA na nowo decyzji, o przynajmniej częściowym, wznowieniu czystek. Do antypolskiej akcji przydzielono ok. tysiąc bojowników (sotnie UPA z trzech odcinków taktycznych); wspierali je członkowie formacji Samoobronni Kuszczowi Widiłły (SKW).
W samym tylko listopadzie UPA napadło 23 razy na polskie wsie; w grudniu – aż 55-krotnie. Polscy mieszkańcy powiatu nie spodziewali się ukraińskich ataków zwłaszcza w okresie świąteczno-noworocznym. Napastnicy postanowili jednak wykorzystać ten czas, aby krwawo rozprawić się ze swymi sąsiadami.
Polscy mieszkańcy powiatu nie spodziewali się ukraińskich ataków zwłaszcza w okresie świąteczno-noworocznym. Napastnicy postanowili jednak wykorzystać ten czas, aby krwawo rozprawić się ze swymi sąsiadami.
17 grudnia w Ihrowicy, polsko-ukraińskiej wsi (z przewagą ludności ukraińskiej), doszło do zabicia dwóch Polaków strzegących miejscowego magazynu ze zbożem. Wydarzenie to zapowiadało tragedię, która spadła na wieś równo tydzień później.
„Polacy dopiero teraz zdali sobie naprawdę sprawę ze swojej bezbronności, beznadziejnego położenia i niebezpieczeństwa, jakie groziło im ze strony ukraińskich bandytów. Jednak żadna z polskich rodzin nie opuściła wsi. Każdy liczył, że jakoś przeżyje, że „jakoś to będzie”, że Pan Bóg pomoże, itp. Strach przed opuszczeniem własnych domów zimą i wyjazdem do zniszczonego Tarnopola okazał się silniejszy, niż nakaz zdrowego rozsądku” – pisał świadek opisywanych wydarzeń Jan Białowąs, autor publikacji „Krwawa Podolska Wigilia w Ihrowicy w 1944 roku”.
Wieś chronili członkowie tzw. Istrebitielnych Batalionów (IB; uzbrojonych formacji pomocniczych), które powołano pod broń z inicjatywy sowieckiej po ukraińskim napadzie na magazyn zbożowy z 17 grudnia. W Ihrowicy znajdował się jeden z posterunków tej formacji; był zlokalizowany w miejscowym Domu Ludowym. Dowodził nim lejtnant Demianinko, który już w noc poprzedzającą mord zarządził patrole w okolicy.
Rankiem 24 grudnia, w Wigilię Bożego Narodzenia, w czasie rekonesansu w ukraińską zasadzkę wpadło czterech członków patrolu - Kazimierz Nakonieczny, Kazimierz Litwin i Władysław Litwin oraz dowodzący zwiadem st. sierż. Siemionow. Ten ostatni został ranny, po czym popełnił samobójstwo. Kazimierza Litwina banderowcy pozbawili głowy; dwóm pozostałym udało się uciec.
Jeszcze tego samego dnia wieś zaatakowała sotnia UPA „Burłaki”, dowodzona przez Iwana Szemczyszyna „Czornyja”. Ukraińcy wiedzieli kiedy uderzyć – wybrali najbardziej dogodny moment, czyli czas, w którym mieszkańcy wsi szykowali się do wigilijnej kolacji lub właśnie ją spożywali.
W wyniku pacyfikacji wsi ginęły całe rodziny, które akurat spożywały wigilijną wieczerzę. Ich dobytek oraz zwierzęta hodowlane rabowano, a gospodarstwa palono. Wielu mieszkańców szczęśliwie zaalarmowano na tyle wcześniej, że w porę uciekli. Ci, którym się to nie udało, ukrywali się na strychach lub w piwnicach; część Polaków zginęła w płomieniach.
Nie wszyscy jednak mieli uśpioną czujność; Halina Konopka-Białowąs miała przeczucie, że zbliża się ukraiński atak. „W dzień wigilijny spodziewaliśmy się, że może zdarzyć się coś złego. Przyszła do nas sąsiadka, Anna Hołyk, na Wigilię. Gdy zasiedliśmy do stołu, usłyszeliśmy nagle strzały i zobaczyliśmy łunę pożarów. Zabrałam obrus razem z jedzeniem, po czym uciekliśmy do sąsiadów” – wspominała jedna z mieszkanek Ihrowicy.
Do pierwszych mordów UPA na Polakach doszło ok. godz. 17.30; do polskich domów wchodzili uzbrojeni w noże i siekiery napastnicy. Zabijano wszystkich napotkanych Polaków. Wieś zabezpieczało wówczas zaledwie sześciu członków IB (według relacji J. Białowąsa – siedmiu).
„Wartownicy zauważyli zbliżających się partyzantów i otworzyli ogień. Strzały oraz dźwięk sygnaturki ostrzegły ludność, która próbowała szukać ratunku w ucieczce, różnych kryjówkach oraz u +dobrych sąsiadów Ukraińców+. Rzeź przerwał sygnał zielonej rakiety, po którym sotnia rozpoczęła odwrót” – opisuje przebieg ukraińskiego napadu prof. Motyka.
Jak relacjonował J. Białowąs, wywiązała się strzelanina pomiędzy wartownikami a banderowcami; szybko jednak wieś opanowały kolejne oddziały ukraińskich nacjonalistów, doskonale zorientowanych na temat miejsc zamieszkania swoich przyszłych ofiar. W pierwszej kolejności atakowano rodziny, które uchodziły za najbardziej patriotycznie usposobione. Bez pardonu zdemolowano też miejscową plebanię, której gospodarzem był ks. Stanisław Szczepankiewicz. Nie było szans na ratunek – oprócz duchownego zginęła jego matka oraz rodzeństwo (brat i siostra).
„Wieś została napadnięta od północy i od zachodu. Na placu budowy nowego kościoła Ukraińcy podzielili się na mniejsze grupy, które rozbiegły się po wsi głównie w kierunku południowym” – wspominał zbrodnię sprzed 70 lat J. Białowąs.
W wyniku pacyfikacji wsi ginęły całe rodziny, które akurat spożywały wigilijną wieczerzę. Ich dobytek oraz zwierzęta hodowlane rabowano, a gospodarstwa palono. Wielu mieszkańców szczęśliwie zaalarmowano na tyle wcześniej, że w porę uciekli. Ci, którym się to nie udało, ukrywali się na strychach lub w piwnicach; część Polaków zginęła w płomieniach.
Szczególnym okrucieństwem wykazywał się m.in. niejaki Wasyl Widłowski, który dobrze znał swoich polskich sąsiadów. Według relacji J. Białowąsa, w przerwie między zbrodniami napisał po ukraińsku na ścianie jednego z domów hasło „Śmierć zdrajcom i Stalinowi”, co miało na celu zastraszenie miejscowej ludności ukraińskiej.
„Blask bijący od palących się polskich zagród sprawiał, że we wsi było widno jak w słoneczny dzień. Ze strychu widziałem wszystko jak na dłoni. Pamiętam nawet taki szczegół, że łąkami przy rzeczce na koniu jechał i szukał po zaroślach ukrywających się Polaków mężczyzna w dużej kozackiej czapie z automatem przewieszonym przez pierś. Nikogo nie znalazł” – wspominał J. Białowąs.
Różne są szacunki ofiar krwawej wigilii w Ihrowicy. Lista sporządzona podczas grzebania zabitych wymienia 77 osób (dane pojawiają się w relacji J. Białowąsa), prof. Motyka wspomina o ok. 80 zamordowanych Polakach, ale niektóre szacunki mówią nawet o 170 ofiarach śmiertelnych. Z kolei wstępne dane sowieckie odnotowały atak UPA na 31 gospodarstw, w wyniku którego miały zginąć 64 osoby, w tym dziewięcioro dzieci poniżej 9. roku życia.
Historycy wiedzą o co najmniej trzech ukraińskich mieszkańcach wsi, którzy ratowali Polaków podczas zbrodni. Jednym z nich był Mikołaj Hołyk, który udzielił schronienia m.in. wspomnianej wcześniej Konopce-Białowąs, a także dwie Ukrainki o nazwiskach Kotuń i Tutionnyk (imiona nieznane), o których wspomina Kresowa Księga Sprawiedliwych.
O dwóch ukraińskich kobietach ratujących Polaków zaświadcza też relacja ocalonej Kazimiery Białowąs, wówczas 17-latki. „Pobiegłyśmy do sąsiadki Ukrainki (o nazwisku Kotuń – W. K.), która chciała nas ukryć. Jednak dziewięciu osób nie sposób było schować w jednym mieszkaniu. Zaczęłyśmy wchodzić w różne kąty. Niektóre z nas uciekły w pole. Obie z Józią prosiłyśmy nasze matki, by uciekały razem z nami. Odmówiły kategorycznie i pozostały w tym ukraińskim domu. (...) Zdecydowałyśmy się, że pójdziemy do Obręczówki, do Ukrainki Tiutiunnyk. U niej zastałyśmy już Polaków, z którymi przeczekałyśmy do rana. (...) wróciłyśmy do swoich domów, których już nie było. (...) U sąsiadki na podwórku leżały zastrzelone: moja mama, mama Józi i staruszka Maria Nakonieczna”.
Nazajutrz ciała pomordowanych załadowano na sanie, po czym przewieziono je na miejscowy cmentarz i pochowano.
Różne są szacunki ofiar krwawej wigilii w Ihrowicy. Lista sporządzona podczas grzebania zabitych wymienia 77 osób (dane pojawiają się w relacji J. Białowąsa), prof. Motyka wspomina o ok. 80 zamordowanych Polakach, ale niektóre szacunki mówią nawet o 170 ofiarach śmiertelnych. Z kolei wstępne dane sowieckie odnotowały atak UPA na 31 gospodarstw, w wyniku którego miały zginąć 64 osoby, w tym dziewięcioro dzieci poniżej 9. roku życia.
Odpowiedzialna za mord w Ihrowicy sotnia „Burłaki”, jeszcze przed końcem roku dokonała kolejnej rzezi Polaków. Nocą z 28 na 29 grudnia we wsi Łozowa (powiat tarnopolski) z rąk banderowców zginęło 131 osób. W dokumentach UPA zbrodnia ta jest określana jako „likwidacja polsko-bolszewickiego ośrodka”.
O dramatycznych wydarzeniach sprzed 70 lat w Ihrowicy opowiada film dokumentalny „Zabili nas w Wigilię” z 2010 roku.
Waldemar Kowalski