Ambasador RP w Bernie Jakub Kumoch przedstawił w niedzielę w Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu dokumenty o polskich dyplomatach w Szwajcarii, którzy w czasie wojny ocalili tysiące Żydów, dostarczając im fałszywe paszporty państw Ameryki Łacińskiej, głównie Paragwaju.
Chodzi o działalność poselstwa RP w Bernie w latach 1942-43 na rzecz ratowania europejskich Żydów, tzw. grupę berneńską, w skład której wchodziło czterech polskich dyplomatów: kierujący grupą ambasador Aleksander Ładoś, jego zastępca Stefan Ryniewicz, konsul Konstanty Rokicki, dyplomata Juliusz Kuehl oraz przedstawiciele organizacji żydowskich Abraham Silberschein i Chaim Eiss.
"Wszystkie przesłuchiwane przez szwajcarską policję w 1943 roku osoby, w tym żydowscy działacze, wskazały, że to Poselstwo RP jest sprawcą i głównym centrum operacji paszportowej" – powiedział Kumoch, który wystąpił w niedzielę w międzynarodowym kolokwium naukowym "Szwajcaria wobec ludobójstwa", zorganizowanym przez Muzeum Pamięci Shoah w Paryżu.
Wśród uczestników konferencji w tej jednej z czołowych instytucji w Europie, zajmujących się upamiętnianiem Holokaustu było wielu historyków, w tym m.in. Serge Klarsfeld, francuski ocalony, a po wojnie legendarny tropiciel nazistowskich zbrodniarzy.
"Pewnym sposobem na ocalenie było posiadanie paszportu obcego kraju" - mówił w poniedziałek w rozmowie z PAP ambasador Kumoch. "Na samym początku wojny polscy dyplomaci wpadli na pomysł, że wystarczy kupić nielegalnie od konsula honorowego Paragwaju paszporty in blanco, zapłacić mu łapówkę, wypełnić te paszporty na nazwiska Żydów, a konsul je podstempluje i w ten sposób stworzy się fałszywych Paragwajczyków" - wyjaśnia Kumoch.
Paszporty latynoskie, głównie dokumenty Paragwaju, Salwadoru, Hondurasu, Boliwii, Peru i Haiti, chroniły swoich posiadaczy w gettach okupowanej Polski przed wywózką do niemieckich obozów zagłady. Ich właścicieli kierowano do obozów dla internowanych, gdzie pewna część z nich doczekała końca wojny.
Ocenia się, że konsulowie państw latynoamerykańskich wydali kilka tysięcy takich dokumentów, wiele z nich dla całych rodzin. Kumoch zwraca uwagę, że działania te nie mogły być masowe, ponieważ natychmiast by się wydały. "Na początku chodziło o pojedyncze osoby, ale w pewnym momencie, jak już machina Holokaustu zaczęła się po konferencji w Wannsee w 1942 roku, kiedy już było wiadomo, że Niemcy starają się wymordować wszystkich Żydów, wówczas ten proceder zaczął mieć szerszy charakter" - wskazuje.
Jak szacuje ambasada takich paszportów wyprodukowano od kilkuset do kilku tysięcy, ale uratowanych było dużo więcej, ponieważ - jak mówi Kumoch - "na każdym paszporcie było po kilka osób, np. ktoś z rodziną i dziećmi". "W pewnym momencie oceniono, że tych paszportów zebrano ok. 4 tysięcy, ale nie jestem w stanie tej liczby potwierdzić. Na pewno mówimy o bardzo dużej liczbie paszportów, jak to powiedział Abraham Silberschein - o czarnym rynku paszportów" - dodał.
Jak to dokładnie wyglądało? "Pracownik polskiego konsulatu w Bernie Juliusz Kuehl, który sam był Żydem, chodził do konsula honorowego Paragwaju, wręczał mu prawdopodobnie łapówki, brał paszporty in blanco, które następnie zanosił do polskiego konsulatu. Z kolei konsul Konstanty Rokicki starannie je wypełniał nazwiskami, które otrzymywał od organizacji żydowskich" - relacjonuje Kumoch. I dodaje przy tym, że całe listy z nazwiskami zostały odnalezione przez ambasadę RP w Bernie. "Znaleźliśmy listy ze zdjęciami przemycane z getta, danymi paszportowymi, znaleźliśmy ślady produkcji takiego paszportu, to znaczy korespondencję między konsulatem a organizacją żydowską (...)" - wskazuje.
Następnie wypełnione paszporty wracały do konsula honorowego Paragwaju w Szwajcarii, który je podstemplowywał, wydawał potwierdzone notarialnie kopie, po czym organizacje żydowskie je brały i przemycały do gett. "Gdy ktoś pokazywał coś takiego na Gestapo, mówił, że nie podlega żadnym wywózkom. I rzeczywiście takie osoby najpierw kierowano na Pawiak, a stamtąd do obozu dla internowanych, najczęściej we Francji" - wskazuje polski dyplomata.
Jak szacuje ambasada takich paszportów wyprodukowano od kilkuset do kilku tysięcy, ale uratowanych było dużo więcej, ponieważ - jak mówi Kumoch - "na każdym paszporcie było po kilka osób, np. ktoś z rodziną i dziećmi". "W pewnym momencie oceniono, że tych paszportów zebrano ok. 4 tysięcy, ale nie jestem w stanie tej liczby potwierdzić. Na pewno mówimy o bardzo dużej liczbie paszportów, jak to powiedział Abraham Silberschein - o czarnym rynku paszportów" - dodał.
Ambasador Kumoch potwierdził przypuszczenia, że prawie wszyscy konsulowie honorowi państw latynoskich fałszowali paszporty dla zysku biorąc za to niemałe sumy. Według polskich dokumentów, jedynie Polacy oraz konsul Salwadoru, podjęli się nielegalnej i niebezpiecznej działalności z pobudek czysto humanitarnych.
Działania "grupy berneńskiej" finansowane było albo przez skarb państwa, albo przez organizacje żydowskie jak Światowy Kongres Żydów. "Z naszych dokumentów jasno wynika, że Polacy nie mieli z tego korzyści materialnych. Te same pieniądze, które otrzymywali na przekupywanie (dyplomatów), były wpłacane konsulom. Nie ma tu żadnych zarzutów pod ich adresem. Zresztą w 1945 roku otrzymali za tę działalność podziękowania od organizacji żydowskich" - podkreśla Kumoch.
Dyplomata zwraca uwagę, że grupą kierował sam ambasador Ładoś, który wraz ze swoim zastępcą Ryniewiczem - jak wynika z dokumentów szwajcarskich - "w przypadku jakiejkolwiek wpadki interweniowali u władz szwajcarskich, uzyskując przymknięcie oczu na ten proceder". "Kuehl był odpowiedzialny za kontakty z organizacjami żydowskimi, być może za wręczanie łapówek, trudno niektóre rzeczy odtworzyć" - dodaje Kumoch. I zaznacza, że "operacja berneńska jest operacją polsko-żydowską i o tym nie należy zapominać".
W skład "grupy berneńskiej" wchodziło dwóch przedstawicieli organizacji żydowskich, których głównym zadaniem było przemycanie paszportów, ich kopii, zdjęć oraz danych personalnych między Szwajcarią i okupowanymi krajami Europy, w tym Polski. Jednym z nich był Abraham Silberschein, syjonista, przedwojenny poseł na Sejm, a drugim Chaim Eiss - ortodoksyjny działacz w Zurychu.
Drugą część działalności "grupy Berneńskiej" było udostępnianie żydowskim organizacjom szyfrów polskich, dzięki którym mogli informować Żydów w Ameryce, co dzieje się w Polsce, o Holokauście.
Jak informuje PAP Kumoch wszyscy członkowie "grupy berneńskiej" pozostali po wojnie na obczyźnie. Jedynie poseł Ładoś wrócił w 1960 roku schorowany do Polski, gdzie po paru latach zmarł. Kuehl wyemigrował do Kanady, Ryniewicz osiadł w Argentynie, zaś konsul Rokicki pozostał w Szwajcarii, gdzie zmarł w 1958 roku. W Genewie w 1951 roku zmarł również Abraham Silberschein. Żaden z nich nie opisał akcji paszportowej, żaden też nie został za nią w żaden sposób odznaczony.
Ambasador Kumoch zapowiada publikowanie dokumentów w serwisie Twitter na koncie ambasady @plinswitzerland.
Rozmawiała Karolina Cygonek (PAP)
cyk/ mal/ agz/