Do Polski z Izraela trafiły rzeźby Samuela Willenberga - żołnierza Wojska Polskiego, uczestnika buntu w niemieckim obozie zagłady w Treblince, także powstańca warszawskiego. Przejmujące dzieła artysty od 29 stycznia będzie można oglądać na wystawie IPN w Warszawie.
"Dzieła Willenberga niemal w fotograficzny sposób przedstawiają rzeczywistość piekła na ziemi, jakim był niemiecki nazistowski obóz w Treblince" - podkreślił w rozmowie z PAP i IAR prezes IPN Jarosław Szarek, który w środę w Centrum Edukacyjnym IPN w Warszawie przedstawiał rzeźby.
Inicjatywa Instytutu ma na celu - jak mówił - nie tylko uczczenie ofiar Holokaustu w związku z 75. rocznicą wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu Auschwitz-Birkenau, ale także przypomnienie losów Samuela Willenberga - polskiego Żyda, którego misją było umacnianie więzi polsko-żydowskich.
"Samuel Willenberg to postać symboliczna. Całe życie zmagał się ze stereotypami i był przeciwnikiem dzielenia historii na polską i żydowską. Dla niego ważny był człowiek - dla niego podstawową kategorią, ponadnarodową, był stosunek do elementarnych wartości - do tego, czy jest się dobrym czy złym człowiekiem. Był polskim Żydem i wiernym obywatelem Rzeczypospolitej, który w 1939 roku na ochotnika wstąpił do Wojska Polskiego" - przypomniał Szarek.
Zwrócił przy tym uwagę, że wojenne losy Willenberga, tak jak i wielu innych polskich Żydów, są bardzo dobrym przykładem pokazującym, że historia II wojny światowej może łączyć Polskę i Izrael. "Niestety są tacy, którzy chcą tak tę historię pokazywać, żeby ona nas dzieliła" - dodał prezes Instytutu.
"Samuel Willenberg to postać symboliczna. Całe życie zmagał się ze stereotypami i był przeciwnikiem dzielenia historii na polską i żydowską. Dla niego ważny był człowiek - dla niego podstawową kategorią, ponadnarodową, był stosunek do elementarnych wartości - do tego, czy jest się dobrym czy złym człowiekiem. Był polskim Żydem i wiernym obywatelem Rzeczypospolitej, który w 1939 roku na ochotnika wstąpił do Wojska Polskiego" - przypomniał Szarek.
Piętnaście rzeźb, które do Warszawy trafiły z Tel Awiwu, przedstawiają najbardziej dramatyczne sceny z historii obozu zagłady w Treblince, m.in. wybuch buntu więźniów 2 sierpnia 1943 r. Inna przejmująca rzeźba, o której opowiadał dziennikarzom prezes Szarek, przedstawia 19-letnią Rut Dorfman, którą Willenberg zapamiętał tuż przed jej przejściem do komory gazowej. Rzeźba ukazuje siedzącą młodą dziewczynę z na wpół ogoloną głową.
"Willenberg rozmawiał z Rut Dorfman tuż przed śmiercią; pytała go: jak długo się umiera, jak długo to będzie trwało, bo już nie miała złudzeń... W tej rzeźbie uchwycony jest ostatni moment jej życia. To bardzo mocne, bardzo poruszające dzieła sztuki" - ocenił Szarek.
Podczas spotkania prezes IPN przypomniał również całą biografię Willenberga, który po udziale w obronie Polski (był ranny w walce z Sowietami) mieszkał najpierw w okolicach Warszawy, a w 1942 r. trafił do getta w Opatowie, skąd został wywieziony do obozu zagłady w Treblince. Podając się za murarza uniknął skierowania do komory gazowej i został więźniem. 2 sierpnia 1943 r. wziął udział w zbrojnym buncie i wraz z innymi więźniami zdołał uciec. Dzięki pomocy Polaków szczęśliwie dotarł do Warszawy, gdzie włączył się w konspirację. Wziął udział w Powstaniu Warszawskim, a po kapitulacji przeszedł do partyzantki.
Inicjatywa IPN sprowadzenia rzeźb do Polski na wystawę - nie tylko w stolicy Polski, ale także w innych miejscach m.in. w Lublinie, a ostatecznie w Muzeum Treblinka - powiodła się dzięki współpracy Instytutu z wdową po artyście Adą Krystyną Willenberg.
"Państwo Willenbergowie to wiarygodni świadkowie tragicznych losów obywateli polskich, zwłaszcza żydowskiego pochodzenia, w czasie II wojny światowej" - podkreślił IPN, przypominając między innymi, że Ada Krystyna Willenberg została uratowana przez Helenę Majewską, w której domu się ukrywała. "Od tej pory przyjęła imię Krystyna, które nosi do dzisiaj" - zwrócił uwagę Instytut.
"Państwo Willenbergowie to wiarygodni świadkowie tragicznych losów obywateli polskich, zwłaszcza żydowskiego pochodzenia, w czasie II wojny światowej" - podkreślił IPN, przypominając między innymi, że Ada Krystyna Willenberg została uratowana przez Helenę Majewską, w której domu się ukrywała. "Od tej pory przyjęła imię Krystyna, które nosi do dzisiaj" - zwrócił uwagę Instytut.
"Samuel Willenberg do końca swego życia w 2016 r. oraz jego żona Krystyna, mimo traumatycznych przeżyć wojennych z okupowanej przez Niemcy Polski, mieli odwagę wracać do ojczystego kraju po swoim wyjeździe do Izraela w 1950 r. Wielokrotnie wracali do Polski sami lub będąc przewodnikami dla izraelskiej młodzieży. Jednocześnie stali się rzecznikami dobrych relacji polsko-żydowskich nie ukrywając tragicznych, ale i pięknych wydarzeń pomiędzy tymi dwoma grupami polskich obywateli w rzeczywistości zbrodniczej niemieckiej okupacji" - zaznaczył Instytut.
Wystawa będzie otwarta dla publiczności od 29 stycznia w Centrum Edukacyjnym IPN "Przystanek Historia" - tuż po poprzedzającym ją wernisażu oraz po uroczystościach 75. rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i obozu zagłady Auschwitz-Birkenau.
Pokazowi rzeźb zatytułowanemu "Obraz Treblinki w oczach Samuela Willenberga" będzie towarzyszyć emisja filmu dokumentalnego "Ostatni świadek z Treblinki"; z wystawą będą związane również warsztaty edukacyjne.
Po wojnie, w 1950 r., Samuel Willenberg wyemigrował do Izraela; był odznaczony orderem Virtuti Militari.
O dramatycznym zrywie, w którym wzięło udział ponad 800 więźniów, napisał książkę "Bunt w Treblince". Tak zapamiętał 2 sierpnia 1943 r.: "Było upalnie i słonecznie. Nad całym obozem Treblinka roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani. Ten dzień był dla nas dniem wyjątkowym. Mieliśmy nadzieję, że spełni się w nim to, o czym od dawna marzyliśmy. Nie myśleliśmy, czy pozostaniemy przy życiu. Jedyne, co nas absorbowało, to myśl, aby zniszczyć fabrykę śmierci, w której się znajdowaliśmy".
Więźniowie podpalili część budynków obozowych, nie udało im się jednak zniszczyć komór gazowych. Tylko niewielka część powstańców posiadała broń i amunicję, którą wynieśli ze zbrojowni SS, pozostali mogli stanąć przeciw dobrze uzbrojonej załodze obozu jedynie z siekierami, nożami, prętami czy młotami.
O dramatycznym zrywie, w którym wzięło udział ponad 800 więźniów, napisał książkę "Bunt w Treblince". Tak zapamiętał 2 sierpnia 1943 r.: "Było upalnie i słonecznie. Nad całym obozem Treblinka roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani. Ten dzień był dla nas dniem wyjątkowym. Mieliśmy nadzieję, że spełni się w nim to, o czym od dawna marzyliśmy. Nie myśleliśmy, czy pozostaniemy przy życiu. Jedyne, co nas absorbowało, to myśl, aby zniszczyć fabrykę śmierci, w której się znajdowaliśmy".
Do więźniów próbujących przedostać się przez obozowe ogrodzenie strzelano z wież strażniczych. Większość z uciekających zabito. Z obozu udało się jednak zbiec ok. 200 więźniom. Część pozostałych po buncie więźniów Niemcy natychmiast zabili, a pozostałych wykorzystali do likwidacji obozu i zacierania śladów zbrodni.
Norbert Nowotnik (PAP)
nno/aszw/