Polska okazała się beneficjentem Traktatu Wersalskiego, znalazła się w grupie mocarstw zwycięskich po I wojnie, uczestniczyła w negocjacjach pokojowych, co było swego rodzaju cudem zmartwychwstania – mówi PAP dr hab. Piotr Szlanta, historyk z UW. 100 lat temu, 28 czerwca 1919 r., w Pałacu Wersalskim państwa zwycięskiej koalicji podpisały Traktat Pokojowy z Niemcami.
Polska Agencja Prasowa: Teoretycznie najważniejszym organem konferencji wersalskiej było zgromadzenie plenarne delegatów. W praktyce jednak o nowym porządku światowym miały decydować Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Japonia i Włochy. Jak faktycznie wyglądały negocjacje wersalskiego traktatu pokojowego?
Dr hab. Piotr Szlanta: Sytuacja była bardzo podobna do tej, jaka rozegrała się ponad sto lat wcześniej, w czasie negocjowania traktatu końcowego Kongresu Wiedeńskiego. W stosunkach międzynarodowych co prawda wszyscy są równi, ale są państwa równiejsze, czyli wielkie mocarstwa. W przypadku I wojny światowej były to te państwa, które wniosły największy wkład w pokonanie państw centralnych. Oficjalnie określano je mianem „głównych mocarstw sprzymierzonych i stowarzyszonych”. Szefowie ich rządów i ministrowie spraw zagranicznych zasiadali w powołanej pod koniec 1918 r. Radzie Najwyższej, zwanej także Radą Dziesięciu.
W konferencji wersalskiej uczestniczyło ponad trzydzieści państw, natomiast najważniejsze decyzje były podejmowane jednak w grupie pięciu mocarstw, choć de facto Japonia nie była zainteresowana sprawami europejskimi, koncentrując się na ugruntowywaniu swych wpływów na Dalekim Wschodzie.
W konferencji wersalskiej uczestniczyło ponad trzydzieści państw, natomiast najważniejsze decyzje były podejmowane jednak w grupie pięciu mocarstw, choć de facto Japonia nie była zainteresowana sprawami europejskimi, koncentrując się na ugruntowywaniu swych wpływów na Dalekim Wschodzie.
Jednak wśród samych wielkich mocarstw dało się poznać różnicę zdań dotyczących traktowania Niemiec. Francja chciała obarczyć Niemcy zwrotem kosztów i wszystkich nakładów finansowych poniesionych w czasie wojny, a także kosztem rent dla wdów, sierot czy też okaleczonych żołnierzy. W ten sposób Niemcy na długo nie mogłyby się podnieść i odbudować swój potencjał militarny. Z kolei Wielka Brytania, która przystępowała do wojny w imię zachowania równowagi sił i niedopuszczenia do tego, aby Niemcy uzyskały dominację na kontynencie europejskim, była zainteresowana tym, by tym razem to Francja nie uzyskała statusu hegemona, tak jak to było sto lat wcześniej, w czasie wojen napoleońskich. W związku z tym brytyjski premier David Lloyd George opowiadał się za narzuceniem Niemcom bardziej znośnych warunków pokoju, tocząc w tym zakresie zażarte spory ze swym francuskim odpowiednikiem Georges’em Clemenceau, np. o status Kraju Sary czy Górnego Śląska.
PAP: Czy negocjacje odbywały się w mniejszych grupach? Jaką rolę w ostatecznych ustaleniach odegrały dyskusje kuluarowe?
Dr hab. Piotr Szlanta: W czasie konferencji pokojowej w Paryżu obradowano w szeregu komisji i podkomisji mających rozstrzygnąć m.in. kwestie przebiegu granic, odszkodowań wojennych, przyszłości niemieckich kolonii, ochrony praw mniejszości narodowych, umiędzynarodowienia portów, rzek i kolei, czy też wskazania odpowiedzialnych za wybuch wojny. Dyplomatów na tej konferencji wspierali różnego rodzaju eksperci – m.in. finansiści, etnografowie, geografowie – którzy przedstawiali materiały mające potwierdzić prawo danego państwa do przejęcia kontroli nad terytorium, do którego aspirowały.
Konferencja, trwająca od stycznia 1919 r., dawała zatem okazje do rozlicznych, kuluarowych spotkań czy też omawiania pewnych kwestii na wieczornych rautach, balach czy wizytach w teatrze. Jednak przy tego typu konferencjach międzynarodowych to rzecz zupełnie naturalna, że pewne sprawy są najpierw uzgadniane nieoficjalnie, a ostatecznie decyzje są podejmowane przez decydentów reprezentujących wielkie mocarstwa.
PAP: Polskę w Paryżu reprezentowała delegacja, której w skład weszli premier i minister spraw zagranicznych Ignacy Jan Paderewski oraz Roman Dmowski. Na ile popularne i zrozumiałe były wśród zgromadzonych w Wersalu postulaty polskiej delegacji? Jakie wrażenie wywarła wśród zwycięskich mocarstw ta delegacja?
Dr hab. Piotr Szlanta: Znaczna część z polskich delegatów była już wcześniej znana decydentom państw Ententy. Polska delegacja była tak naprawdę Komitetem Narodowym Polskim, powiększonym o reprezentantów nominowanych przez Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Warto przypomnieć, że Komitet powstał latem 1917 r. i był swego rodzaju polskim rządem emigracyjnym, najwyższym rangą przedstawicielstwem polskim po stronie państw alianckich. Jego siedzibą był Paryż, ale miał on także wiele placówek terenowych. Co ważne, został on uznany przez państwa Ententy za głównego reprezentanta interesów polskich. Komitetowi podlegała również formowana w tym samym okresie armia polska we Francji zwana Armią Hallera lub Błękitną Armią. Zarówno Dmowski, jak i Paderewski byli politykami dobrze znanymi i rozpoznawalnymi w świecie zachodnim.
Znaczna część z polskich delegatów była już wcześniej znana decydentom państw Ententy. Polska delegacja była tak naprawdę Komitetem Narodowym Polskim, powiększonym o reprezentantów nominowanych przez Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego.
Polacy mieli też o tyle ułatwione zadanie, że jeszcze w czasie wojny zarówno państwa centralne, jak i Ententa uznały prawo Polaków do samostanowienia. Cesarze Wilhelm II i Franciszek Józef I w Akcie 5 listopada 1916 r. ogłosili odrodzenie Polski. Także Rząd Tymczasowy i Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich uznała w marcu 1917 r. prawo Polaków do samostanowienia. W końcu osoba, której koncepcje polityczne wywarły największy wpływ na ład międzynarodowy po 1918 r., czyli prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson, w swoim słynnym przemówieniu do Kongresu ze stycznia 1918 r. jako jeden z głównych elementów ładu pokojowego, który miał zapewnić długotrwały i stabilny pokój po hekatombie Wielkiej Wojny, w 13. punkcie wymienił konieczność powstania Polski zjednoczonej z trzech zaborów i mającej dostęp do morza. Nikt w związku z tym nie wątpił w to, że państwo polskie powinno istnieć.
Trwały natomiast spory o kształt granic tego państwa. Zastanawiano się nad tym, jak powinna wyglądać granica wschodnia. We wschodniej Galicji, na Wołyniu, Podolu czy na obszarze Wileńszczyzny Polacy stanowili jednak mniejszość, choć dominowali w szeregu skupisk i miast. Natomiast jeśli chodzi o zachodnią granicę, to uznano prawo Polski do uzyskania dostępu do Morza Bałtyckiego. Spierano się o Gdańsk, który wówczas był w ponad 90 proc. miastem niemieckim, a także o Górny Śląsk. Co prawda Wielkopolska została już wówczas wyzwolona w czasie powstania, jednak jej przynależność do Rzeczypospolitej również potwierdził Traktat Wersalski.
PAP: Jaką strategię przyjęła polska delegacja odnośnie do kształtu granic?
Dr hab. Piotr Szlanta: Była to strategia rozsądna. Punktem wyjścia do dyskusji na temat granic Polski była granica z 1772 r., czyli stan sprzed pierwszego rozbioru. Polscy delegaci przyznawali jednak, że w XIX wieku doszło do poważnych zmian demograficznych na Kresach Wschodnich, w związku z tym Rzeczpospolita jest otwarta na dyskusje dotyczące przebiegu tej granicy. W tej dyskusji używano całego szeregu argumentów natury historycznej, prawnej, etnograficznej czy ekonomicznej, a także zwracano uwagę na konieczność posiadania przez Polskę ujścia Wisły. Jak argumentował to sam Dmowski, w momencie przyłączenia wówczas niemieckiego Gdańska do Polski, te stosunki etniczne na pewno się zmienią, a miasto ulegnie szybkiej polonizacji.
Polska ostatecznie okazała się beneficjentem Traktatu Wersalskiego, znalazła się w grupie mocarstw zwycięskich, uczestniczyła w samych negocjacjach pokojowych, co także było swego rodzaju cudem zmartwychwstania. Dmowski w jednej ze swoich książek napisał, że w 1914 r. nikt w Polsce nie wyobrażał sobie tego, że w wyniku wojny, jaka wówczas się rozpoczęła, jedno z mocarstw zaborczych, czyli Rosja, zostanie ubezwłasnowolnione, a dwa pozostałe będą miały przeciwko sobie inne wielkie mocarstwa i nie będą uczestniczyły w konferencji pokojowej, podczas gdy na tej konferencji będzie obecna Polska.
PAP: Powiedział pan o rozpoznawalności Dmowskiego i Paderewskiego. Jak realnie wpłynęła ona na stosunek do sprawy polskiej?
Dr hab. Piotr Szlanta: Sama rozpoznawalność tych polityków nie była argumentem decydującym. Oczywiście nie można odmówić talentów Romanowi Dmowskiemu, który znał kilka języków obcych, a w czasie dyskusji w poszczególnych komitetach swobodnie zmieniał język i nie korzystał z pomocy tłumaczy, bojąc się, że jego słowa zostaną przeinaczone. Z kolei szef brytyjskiej misji wojskowej w Warszawie donosząc w marcu 1919 r. o trudnej sytuacji młodego państwa, za jeden z powodu tego stanu rzeczy uznawał fakt, że premier jest pianistą. Chodziło oczywiście o Paderewskiego.
Dmowski w jednej ze swoich książek napisał, że w 1914 r. nikt w Polsce nie wyobrażał sobie tego, że w wyniku wojny, jaka wówczas się rozpoczęła, jedno z mocarstw zaborczych, czyli Rosja, zostanie ubezwłasnowolnione, a dwa pozostałe będą miały przeciwko sobie inne wielkie mocarstwa i nie będą uczestniczyły w konferencji pokojowej, podczas gdy na tej konferencji będzie obecna Polska.
Istotnym czynnikiem sprzyjającym Polsce był jednak fakt upadku Rosji oraz tego, że zwłaszcza Francji zależało na stworzeniu państwa, które do pewnego stopnia zastępowałoby Rosję jako bufor przeciwko Niemcom, których postrzegano jako państwo agresywne i po jakimś czasie zawsze dążące do odbudowy swojej potęgi militarnej. Niezależnie od siły argumentów, zdolności negocjacyjnych i rozpoznawalności polskich dyplomatów w Paryżu także czynniki obiektywne w postaci chęci utworzenia przeciwwagi dla Niemiec na ich wschodniej granicy – państwa, które byłoby sprzymierzone z Francją – sprzyjały realizacji naszych postulatów.
PAP: Dmowski, który wspólnie z Paderewskim złożył pod traktatem pokojowym podpis w imieniu Polski, tak wspominał ten dzień: „Nigdy, jak w owej sali, nie odczuwało się historycznej powagi chwili, dla nas, Polaków, poważniejszej niż dla kogokolwiek. Na stole leżał tekst traktatu, który Niemcy mają podpisać, traktatu, który uznaje niepodległe państwo polskie, mocą którego Niemcy zwracają Polsce nie wszystko wprawdzie, co jej zagarnęli w przeszłości, ale prawie wszystko to, czego nie zdołali zniemczyć”. Czy faktycznie postanowienia traktatu były tak bardzo dla Polski korzystne?
Dr hab. Piotr Szlanta: Postanowienia Traktatu Wersalskiego faktycznie były uznane za sukces Rzeczypospolitej. Oczywiście w porównaniu z granicą z 1772 r. straciliśmy część terytorium, jednak uzyskaliśmy dostęp do morza, a na obszarach spornych narodowościowo, takich jak Górny Śląsk, Powiśle, Warmia, Mazury, zgodnie z wprowadzoną wówczas do stosunków międzynarodowych zasadą prawa narodu do samostanowienia, planowano przeprowadzić plebiscyty, które miały ostatecznie rozstrzygnąć o przynależności państwowej tych mieszanych etnicznie terytoriów.
Sądzę, że Dmowskiemu i polskiej delegacji udało się uzyskać niemal wszystko, co przy ówczesnym układzie sił było do ugrania . Części ziem zamieszkanych w dużej mierze przez Polaków, jak Opolszczyzna czy Zaolzie, nie zdołano przyłączyć do Rzeczypospolitej. No ale to nie my w Paryżu dyktowaliśmy warunki. W praktyce nie było możliwe pogodzić wszystkich, często sprzecznych, żądań i oczekiwań państw oraz narodów naszego regionu. Mimo prezentowania polskich postulatów jako umiarkowanych członkowie delegaci Rzeczypospolitej musieli odpierać zarzuty o prowadzeniu imperialnej polityki na wschodzie.
PAP: Jak te postanowienia zostały odebrane przez polską opinię publiczną?
Dr hab. Piotr Szlanta: Generalnie opinia z zadowoleniem przyjęła taki, a nie inny rezultat konferencji. Warto zauważyć, że był to czerwiec 1919 r., więc cały czas trwały walki o wschodnią granicę, która nie została wyznaczona. Skończyła się wówczas wojna polsko-ukraińska o Galicję Wschodnią, podczas której wojska polskie wypierały te ukraińskie za rzekę Zbrucz, która stanowiła granicę pomiędzy Rosją a Austro-Węgrami przed I wojną światową. Trwały także spory co do przynależności Wilna, do którego wojska polskie wkroczyły w kwietniu 1919 r. Dochodziło ponadto do pierwszych walk z napierającymi ze wschodu bolszewikami. To raczej rozwój sytuacji na froncie wschodnim przykuwał uwagę opinii publicznej latem 1919 r. Mimo prób nie udało się podczas paryskiej konferencji pokojowej wyznaczyć wschodniej granicy Rzeczypospolitej. Polską opinię publiczną natomiast bardzo zabolało narzucenie Warszawie tzw. małego traktatu wersalskiego, dotyczącego gwarancji praw mniejszości narodowych. Uznano to za naruszenie polskiej suwerenności i nieusprawiedliwioną ingerencję w sprawy wewnętrzne.
PAP: Czy nadal jakiś aspekt negocjacji traktatowych pozostaje białą plamą dla historyków? Czy wokół Traktatu Wersalskiego narosły takie mity, które uniemożliwiają dzisiaj rzeczywistą ocenę prowadzonych wówczas negocjacji?
Dr hab. Piotr Szlanta: Wydaje mi się, że ten traktat został już opracowany dość szczegółowo. Trudno mi sobie wyobrazić, by można było znaleźć jeszcze jakieś nowe źródła czy zagadnienia do naświetlenia. Choć faktycznie I wojna światowa w ogóle oraz Traktat Wersalski zostały przysłonięte przez tragedię II wojny światowej oraz będące jej wynikiem przesunięcie granic, emigracje, straty ludnościowe oraz Holokaust.
W Republice Weimarskiej ten narzucony Niemcom traktat (nie uczestniczyli oni w jego negocjowaniu i zostali zmuszeni do jego podpisania pod groźbą wznowienia działań wojennych) określano mianem „kłamstwa wersalskiego” lub „dyktatu wersalskiego”. Powszechny sprzeciw wobec jego postanowień łączył bardzo podzieloną po 1918 r. niemiecką scenę polityczną i pomógł wynieść do władzy Adolfa Hitlera.
Traktat Wersalski był, jak każdy pokój, kompromisem. Natomiast strona niemiecka została zmuszona do jego podpisania pod groźbą rozpoczęcia na nowo działań wojennych, na które latem 1919 r. Niemcy nie były przygotowane. Ten traktat, który miał kończyć wszystkie wojny, był zapoczątkowaniem kolejnego konfliktu. Historycy coraz bardziej są zgodni, że I i II wojnę światową należy traktować wspólnie, że mieliśmy wówczas do czynienia z drugą wojną trzydziestoletnią, poprzedzoną dwudziestoletnim rozejmem.
W Republice Weimarskiej ten narzucony Niemcom traktat (nie uczestniczyli oni w jego negocjowaniu i zostali zmuszeni do jego podpisania pod groźbą wznowienia działań wojennych) określano mianem „kłamstwa wersalskiego” lub „dyktatu wersalskiego”. Powszechny sprzeciw wobec jego postanowień łączył bardzo podzieloną po 1918 r. niemiecką scenę polityczną i pomógł wynieść do władzy Adolfa Hitlera.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp/