Matka księdza Jerzego Popiełuszki mówiła, że jego dojrzewanie do męczeństwa trwało przez niemal całe życie. Z jej opowieści można wysnuć wniosek, jak ważny był wpływ domu rodzinnego - mówi PAP dr Milena Kindziuk z UKSW, autorka biografii ks. Jerzego.
Duszpasterz ludzi pracy, legendarny kapelan Solidarności, zamordowany został w 1984 r. przez funkcjonariuszy IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych; beatyfikowany w 2010 r.
PAP: Na ile zeznania rodziny księdza Jerzego Popiełuszki, szczególnie jego matki były kluczowe dla przebiegu procesu beatyfikacyjnego?
Dr Milena Kindziuk: Dla wyniku procesu beatyfikacyjnego kluczowe było męczeństwo księdza Jerzego. Fotografie zmasakrowanego ciała księdza Popiełuszki były jednym z najdramatyczniejszych dowodów męczeństwa w procesie beatyfikacyjnym. Z punktu widzenie Kościoła męczeństwo to nie tylko ostatni etap biografii i dokonana zbrodnia, ale również cała życiowa droga składająca się na męczeństwo. Ważne jest, co doprowadziło do męczeństwa. Takie rozumienie męczeństwa sprawia, że zeznania rodziny, szczególnie matki księdza Jerzego były bardzo ważne. Pamiętam, gdy Marianna Popiełuszko opowiadała mi, że będąc w ciąży mówiła, że pragnie być matką kapłana i ofiarowuje swego syna Panu Bogu.
Mariannę Popiełuszko zadziwiało, że od najwcześniejszych lat jej syn różnił się od innych dzieci. Wyjątkowa miała być między innymi jego pobożność, wyrażająca się między innymi w codziennych porannych pięciokilometrowych wędrówkach przez las do lokalnego kościoła w Suchowoli. Dziwiła się po kim odziedziczył tę cechę. Od dziecka dostrzegała u niego predyspozycje do kapłaństwa: „Mój syn Jerzy okazywał znaki powołania od maleńka”. Mówiła również, że bardzo lubił ludzi. Przyjaźnił się z miejscowymi mieszkańcami, organizował pokazy przeźroczy o tematyce religijnej. Potrafił wokół siebie gromadzić ludzi.
Jego matka starała się więc pokazać, że jego dojrzewanie do męczeństwa trwało przez niemal całe życie. Z jej opowieści można wysnuć wniosek, jak ważny był wpływ domu rodzinnego. Wraz ze swoją matką, pani Marianna należała do parafialnego Bractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa. Brała udział w procesjach na Boże Ciało oraz, zgodnie z podlaską tradycją, na święto Chrystusa Króla. Już jako mała dziewczynka znała na pamięć Godzinki, które jej matka śpiewała w domu podczas gotowania. A także inne pieśni, wśród nich: "Najsłodszy Jezu" albo "Matko nas grzesznych". Ojciec natomiast rano śpiewał cały Różaniec. Później ona te zwyczaje przejęła i kultywowała w swojej rodzinie.
PAP: Można spotkać się z opinią, że ojciec księdza pozostawał raczej w cieniu żony…
Dr Milena Kindziuk: Dla wyniku procesu beatyfikacyjnego kluczowe było męczeństwo księdza Jerzego. Fotografie zmasakrowanego ciała księdza Popiełuszki były jednym z najdramatyczniejszych dowodów męczeństwa w procesie beatyfikacyjnym. Z punktu widzenie Kościoła męczeństwo to nie tylko ostatni etap biografii i dokonana zbrodnia, ale również cała życiowa droga składająca się na męczeństwo.
Dr Milena Kindziuk: To dość popularna, ale raczej nie w pełni prawdziwa opinia. Być może wynika z tego, że mówi się o nim dużo rzadziej, gdyż zmarł znacznie wcześniej niż jego żona. Nie tak dawno rozmawiałam z bratankiem księdza Markiem Popiełuszko, który opowiadał, że ojciec był dla Jerzego bardzo ważny. Podkreślał również, że był człowiekiem bardzo pracowitym. Ziemia, z której utrzymywała się cała rodzina, była bardzo niskiej jakości, ale mimo to potrafił z niej wyżywić swoich bliskich. Po ukończeniu prac w swoim gospodarstwie zatrudniał się u sąsiadów. To ojciec miał wpoić przyszłemu księdzu, że jeśli coś robi, to musi swoją pracę wykonywać najlepiej jak tylko potrafi. Ksiądz Jerzy miał te słowa w pamięci i dlatego angażował się w pełni w swoje zadania.
Marianna Popiełuszko pochodziła z Grodziska, urodziła się w 1920 r. Jej mąż był rodem z Okopów i był starszy od Marianny o dwanaście lat. Poznali się na tzw. swatach, czyli na staropolskim zwyczaju kojarzenia małżeństw. Władysław przyjechał do Grodziska, by konkurować z dwoma innymi kawalerami o rękę Marianny. Matka ks. Jerzego opowiadała, że zanim się z nim spotkała, poszła do kapliczki pomodlić się, prosiła, żeby Matka Boża tak pokierowała jej losem. Pobrali się jeszcze w czasie II wojny światowej, 25 lipca 1942 roku. Ślub wzięli w swoim wspólnym kościele parafialnym, który znajdował się w pobliskiej Suchowoli.
Jerzy Popiełuszko emocjonalnie bardzo był związany również ze swoją babką ze strony mamy – Marianną Gniedziejko, z domu Kalinowską. Cieszyła się ona poważaniem w całej rodzinie, była wyjątkowo pobożna. Gdy ktoś z Okopów jechał do Grodziska, Jerzy wskakiwał na furmankę, by dostać się do babci. Lubił u niej przebywać. Chętnie też przeglądał pisma religijne, które trzymała w domu. To właśnie u babci mały Jurek znalazł kiedyś przedwojenne numery „Rycerza Niepokalanej”.
PAP: Czy wiemy w jaki sposób przyszły ksiądz Jerzy był postrzegany przez kolegów szkolnych?
Dr Milena Kindziuk: Już w szkole postrzegano go jako nieco „innego”, bardziej dojrzałego duchowo. Widziano, że przed klasówkami odmawia w kościele różaniec. Zdarzało się, że Jego matka była wzywana przez nauczycieli do szkoły, którzy chcieli go wyrzucić za przesiadywanie w kościele na nabożeństwach różańcowych. Wówczas odpowiedziała, że „każdy żyje, tak jak chce żyć” i jej syn ma prawo chodzić do kościoła. Nie został wyrzucony ze szkoły.
Od każdego ze szkolnych kolegów ks. Jerzego słyszałam niemal tę samą odpowiedź: że Jurek w szkole niczym specjalnym się nie wyróżniał. Był zwyczajny. Drobny, niepozorny, chłopak jak setki innych. Do tego spokojny, raczej małomówny. Nie narzucał swojego zdania, chociaż je miał i chętnie prowadził dyskusję. Interesował się raczej przedmiotami humanistycznymi, a nie ścisłymi.
PAP: Liceum, do którego uczęszczał w Suchowoli było dość wyjątkowe…
Dr Milena Kindziuk: W latach sześćdziesiątych liceum, dziś nazwane imieniem księdza Popiełuszki, oferowało edukację na wysokim poziomie. Nauczano w nim języka francuskiego, co wówczas było zupełnym ewenementem. Starano się w niej uczyć raczej nieprzekłamanej historii. Była to zresztą jedna z najlepszych szkół w okolicy, przepustką na wyższe uczelnie. Większość absolwentów liceum w Suchowoli zdawała egzaminy na studia bez większego trudu. Wielu zostało duchownymi. Licealna klasa „b”, do której uczęszczał przyszły ksiądz Jerzy, liczyła 24 uczniów. Dwudziestu spośród nich zdało po maturze egzaminy na studia. Rozproszyli się po całej Polsce. W Suchowoli bądź okolicach pozostało zaledwie kilka osób.
PAP: Ta pobożność i dyscyplina, które wyniósł z domu były chyba niezwykle istotne w czasie nauki w warszawskim seminarium…
Dr Milena Kindziuk: Marianna Popiełuszko mówiła, że pierwszym seminarium Jerzego był jego dom rodzinny. Religijność była bowiem dla niego czymś oczywistym i nie musiał jej się uczyć. Najtragiczniejszym momentem było jednak wcielenie do wojska. Wtedy objawił się jego heroizm, wtedy były początki męczeństwa. Jednostka w Bartoszycach nie była typową jednostką wojskową. Przeznaczona była wyłącznie dla seminarzystów, miała status specjalnej.
Przez cały okres pobytu w wojsku przewodził on wspólnym modlitwom. W każdy piątek prowadził dla żołnierzy – kleryków Drogę Krzyżową, w pozostałe dni tygodnia, na wzór porządku seminaryjnego, proponował czas skupienia, rozmyślań duchowych. Codziennie wieczorem przewodził nieszporom, czyli modlitwom brewiarzowym, które odmawiają duchowni. Dzięki sile ducha Popiełuszki alumni nie bali się co niedziela „na sucho” recytować tekstów Mszy świętej, w prawdziwej eucharystii bowiem kategorycznie zabraniano im uczestniczyć. Po latach Jego koledzy wspominali, że postawa przyszłego księdza Jerzego Popiełuszki umacniała ich i sprawiła, że mieli siłę na powrót do seminarium.
Praktyki religijne kleryków szybko wyszły na jaw. Jeden z żołnierzy bowiem, jak się okazało tajny współpracownik, doniósł przełożonym, że alumni się razem modlą w salach, a w nocy czytają teksty mszału. Za to kleryków musiały spotkać surowe kary. W czasie jednej z takich wspólnych modlitw zjawił się w sali oficer dyżurny, oznajmiając, że teraz on zorganizuje żołnierzom czas w nocy. To dało początek szykanom, polegającym na przykład na zmuszaniu alumnów do tzw. nocnych alarmów. Mieli siedem minut na spakowanie po ciemku wszystkich swoich rzeczy osobistych, po czym musieli stawić się na zbiórce na korytarzu, by biegiem udać się do sali, w której siedział oficer dyżurny. U niego mieli zameldować się, ten zaś sprawdzał, czy odpowiednio jest wyczyszczony karabin. Gdy taki alarm dobiegał końca, po chwili zaczynał się kolejny. I tak, jeden po drugim. To wszystko odbiło się na jego zdrowiu w kolejnych latach.
Jerzemu Popiełuszce za karę nie dawano też przepustek. Dowódcy próbowali go zastraszyć, mówiąc, że nawet wtedy, gdyby umarła mu matka, nie będzie mógł pojechać na jej pogrzeb, a dla pewności, by nie uciekł, zamkną go na ten czas do aresztu.
PAP: Dlaczego ksiądz Jerzy wybrał odległe od jego rodzinnej miejscowości seminarium w Warszawie, a nie bliższe w Białymstoku?
Dr Milena Kindziuk: Prawdopodobnie zadecydowała o tym postać księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego. Był nim zafascynowany. Nigdy go nie widział i pragnął iść do seminarium, które było bliższe aury jaką roztaczał prymas. W Warszawie miał również starszych kolegów, którzy uczęszczali do seminarium. Być może dzięki temu czuł się bezpieczniej w odległym od domu mieście.
Dr Milena Kindziuk: Ci, którzy znali ks. Popiełuszkę, stwierdzają, że po 1980 r. stał się zupełnie innym człowiekiem. To jedna z tajemnic jego powołania, coś czego nie można wytłumaczyć, ponieważ jest to scenariusz pisany ręką inną niż ludzka. Był to wyjątkowy rodzaj natchnienia lub charyzmy.
PAP: Jakim był studentem seminarium?
Dr Milena Kindziuk: Myślę, że dość przeciętnym. Poza tym było mu ciężko ze względu na dwuletnią przerwę spowodowaną przymusową służbą wojskową, która wpłynęła również na stan jego zdrowia. Przełożeni seminarium rozważali, czy Jerzemu Popiełuszce można udzielić święceń kapłańskich ze względów zdrowotnych.
PAP: Wydaje się, że w latach siedemdziesiątych ksiądz Jerzy Popiełuszko był zupełnie zwyczajnym księdzem kilku warszawskich parafii...
Dr Milena Kindziuk: Ci, którzy go znali, stwierdzają, że po 1980 r. stał się zupełnie innym człowiekiem. To jedna z tajemnic jego powołania, coś czego nie można wytłumaczyć, ponieważ jest to scenariusz pisany ręką inną niż ludzka. Był to wyjątkowy rodzaj natchnienia lub charyzmy.
PAP: Jak rodzice księdza reagowali na jego zaangażowanie w Duszpasterstwo Ludzi Pracy po sierpniu 1980 r.? Czy zdawali sobie sprawę z wielkiego ryzyka jakie podejmuje ich syn?
Dr Milena Kindziuk: Wydaje się, że nie do końca zdawali sobie sprawę z tego zagrożenia. Ten fakt wyszedł na jaw również niedawno, gdy jego bliscy wspominali, że od samego księdza nie wiedzieli zbyt wiele. On sam próbował oszczędzać swoich najbliższych i nie mówił im zbyt dużo. Więcej dowiadywali się od innych lub sami wysnuwali wnioski. Gdy w latach 1983-84 przyjeżdżał do rodzinnego domu przed bramą stały dwa samochody bezpieki, która nie odstępowała księdza. Rodzice widzieli, że jest śledzony. Ksiądz obracał to w żart, mówiąc, że dzięki SB jest bezpieczniejszy.
PAP: Mówi się o kanonizacji księdza Jerzego Popiełuszki. Jedną z przesłanek mają być cuda dokonujące się za jego wstawiennictwem…
Dr Milena Kindziuk: Cudów za przyczyną bł. ks. Jerzego dokonuje się bardzo wiele. Dokonywały się już wkrótce po zamordowaniu księdza. Wiele z nich opisałam w książce „Cuda księdza Jerzego". Dotarłam do ludzi uzdrowionych za Jego wstawiennictwem. Są to uzdrowienia z chorób np. nowotworowych, odzyskanie wzroku, ale też duchowe łaski, nawrócenia, spowiedzi po wielu latach. Swoje relacje ludzie dokumentowali wynikami badań lekarskich i bez wątpienia są to przypadki niewytłumaczalne z medycznego punktu widzenia.
Siedemdziesiąta rocznica urodzin bł. ks. Popiełuszki, która przypada 14 września, zbiega się z piątą rocznicą domniemanego cudu, który miał dokonać się za jego wstawiennictwem. Mam na myśli przypadek śmiertelnie chorego na białaczkę Francuza François Audelana. Był w agonii, a nad jego łóżkiem, za wstawiennictwem ks. Jerzego Popiełuszki modlił się ksiądz Bernard Brien. Opowiadał mi, że kiedy wyszedł z sali szpitalnej, nieprzytomny od wielu tygodni pacjent obudził się i wstał z łóżka. Żyje do dziś i jest zupełnie zdrowy.
W Kościele jest taka procedura, że aby Watykan mógł zbadać i orzec, czy dany cud jest autentyczny, od uzdrowienia musi minąć pięć lat. Wówczas sprawdzane jest czy choroba nie powróciła. Teraz mija ten moment i będzie możliwe sprawdzenie autentyczności tego cudu, zbadania, czy jest on trwały i czy rzeczywiście dokonał się za wstawiennictwem ks. Jerzego.
Należy więc mieć nadzieję, że proces kanonizacyjny, który toczy się w Watykanie, nabierze teraz tempa. Wydaje się jednak, że sama data kanonizacji nie jest najważniejsza. Znacznie istotniejsze jest wykorzystanie tego czasu na poznawanie nauki ks. Jerzego i jego przesłania, które koncentrowało się wokół ewangelicznego hasła: „Zło dobrem zwyciężaj”.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/