Pokazywanie pozytywnych i negatywnych przykładów postaw Polaków jest konieczne, by obraz pomocy ludności żydowskiej był pełny i wiarygodny - powiedziała PAP dyrektor Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów Anna Stróż.
PAP: Wydaje się, że opowiedzenie dramatycznej, tragicznej historii pojedynczych osób jest dziś większą przestrogą przed wojną niż relacje o wielkich operacjach militarnych?
Anna Stróż: Historie indywidualne zawsze przemawiają do odbiorcy bardziej niż historie zbiorowe, o statystykach nie wspominając. W historiografii wojen "tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc", jak pisała Wisława Szymborska. Tymczasem to właśnie przykład tego "jednego", wydobytego z anonimowego zbioru, o konkretnym imieniu i twarzy, potrafi przemówić do odbiorcy; przede wszystkim na płaszczyźnie emocjonalnej. Przykładem miejsca, gdzie naprawdę dobrze zbalansowano historię ogółu i losy jednostki jest Muzeum w Markowej. Znajdziemy tu zarówno zestawienia - spisy, mapy - jak i wzruszające jednostkowe historie tych mieszkańców Podkarpacia, którzy z narażeniem życia pomagali skazanym przez okupanta na Zagładę Żydom. Z piękną, choć tragiczną, historią rodziny Ulmów z Markowej na czele.
PAP: Historia Ulmów to przypadek jednej rodziny, będącej symbolem postaw Polaków, którzy pomagali prześladowanym. Jaką mamy wiedzę na temat tego, ile polskich rodzin zachowało się podobnie?
Anna Stróż: Rzeczywiście Ulmowie stali się już symbolem polskiej pomocy ludności żydowskiej, rozpoznawalnym poza granicami naszego kraju. Mówiąc o nich pamiętamy też o wielu innych podobnych bohaterach. Na samym Podkarpaciu za udzielanie pomocy prześladowanym Żydom Niemcy zamordowali prawie 200 osób z około 1000 znanych nam z imienia i nazwiska Polaków. Oczywiście dane dotyczące pomocy nie są ostateczne - wymagają ciągłej aktualizacji i weryfikacji, zarówno w przypadku Podkarpacia, jak i całego kraju. Analiza stanu badań uzmysławia, że już w okresie powojennym różniono się w szacunkach dotyczących skali pomocy podając liczby od kilku, kilkudziesięciu tysięcy aż do kilkuset tysięcy. Przyczyn owych różnic było wiele i leżały one nie tylko w dostępności materiału - anonimowy i konspiracyjny charakter pomocy sprawiał, że wiele czynów pozostało nieznanych - ale i w indywidualnych doświadczeniach badaczy, ich światopoglądzie, czy sytuacji politycznej warunkującej badania.
Podobnie jest i dziś. Dodatkowo zmagamy się z jeszcze jednym istotnym czynnikiem - czasem. Odchodzą kolejni świadkowie, a z nimi często nieopowiedziane jeszcze i niewysłuchane historie. Dlatego, choć historii pomocy jest bardzo wiele, nikt jeszcze nie pokusił się o podanie ostatecznych liczb, bo po prostu nie jest to do ustalenia.
PAP: Muzeum jest młodą placówką, jeszcze bez wieloletniej tradycji, więc chyba trudno do niego trafić przez przypadek. Czy zdarzają się jednak osoby, które - odwiedzając to miejsce - nie znają jego historii?
Anna Stróż: Raczej nie. Zarówno krótki staż funkcjonowania jak i peryferyjna lokalizacja sprawiają, że przybywający do Muzeum w Markowej nie są przypadkowymi turystami. Przyjeżdża się tu z jakiegoś powodu; to nie jest instytucja do której wstępuje się "przy okazji". Stąd też zwiedzający z reguły znają historię placówki i jej patronów.
PAP: Jaką część odwiedzających stanowią osoby z zagranicy? Jakie są ich reakcje na historię Ulmów?
Anna Stróż: Szacujemy, że turyści zagraniczni to ok. 20 proc. zwiedzających. Większość z nich to goście z Izraela, przeważnie w grupach zorganizowanych. Pozostali zagraniczni goście to z reguły zwiedzający indywidualni. Ich reakcje są - do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić - przeróżne. Często przyjeżdżają do Muzeum z gotowym wyobrażeniem na jego temat, często bardzo powierzchownym, które ulega na miejscu weryfikacji. Na pewno niewielu zna dobrze kontekst polskiej pomocy ludności żydowskiej w czasach niemieckiej okupacji, niewielu wie, że za jakąkolwiek pomoc Żydom groziła kara śmierci. Na pewno też wielu z nich bardzo emocjonalnie poznaje historię Ulmów - Józefa, Wiktorii i ich sześciorga dzieci, rozstrzelanych wraz z przechowywanymi Żydami z rodziny Goldmanów 24 marca 1944 r. Wzrusza ich, a czasem też doprowadza do łez, że dramat ten wydarzył się zaledwie kilka miesięcy przed wycofaniem Niemców z tych terenów, że wśród ofiar były również dzieci, z których najmłodsze stąpające po ziemi miało półtora roku i wreszcie, że tak dobrze znamy ofiary - zachowały się dziesiątki zdjęć, zrobionych przez samego Józefa Ulmę, na których znajdziemy ich uśmiechnięte twarze.
PAP: Czy miejscowi, którzy jeszcze pamiętają wojnę, bądź znają ją z bezpośrednich przekazów przodków, mieli swój udział w tworzeniu Muzeum?
Anna Stróż: Zacznijmy od tego, że eksponowane w Muzeum artefakty - książki z domowej biblioteczki, zeszyt szkolny Stasi, najstarszej córki, dyplomy szkolne, warsztat stolarski, ul zaprojektowany przez Józefa, a także złożony przezeń własnoręcznie aparat fotograficzny i wykonane zdjęcia rodzinne przekazali do Muzeum bliscy krewni Józefa i Wiktorii - zamieszkujący w Markowej Ulmowie, Saganowie, a także Niemczakowie. Powstanie Muzeum aktywnie wspierali członkowie Towarzystwa Przyjaciół Markowej, pielęgnujący lokalną historię i tradycję, znający historię Ulmów nie z książek a z opowieści swoich ojców i dziadków. Wreszcie, dr Mateusz Szpytma - historyk, który opracował i spopularyzował historię rodziny Ulmów i jednocześnie współtworzył to Muzeum jest markowianinem, również spowinowaconym z Ulmami.
PAP: W jaki sposób obecnie, gdy naocznych świadków historii jest coraz mniej, dokumentujecie tamte wydarzenia? Czy ta karta historii została już przed nami całkowicie odkryta?
Anna Stróż: Poza gromadzeniem już opracowanych historii, staramy się zbierać nowe świadectwa. Niektóre z nich samoistnie spływają do Muzeum, inne należy pozyskać. Jeszcze w tym roku planujemy rozpocząć usystematyzowaną, zakrojoną na szeroką skalę, akcję poszukiwania świadectw polskiej pomocy ludności żydowskiej w czasach Zagłady. Ze względu na skromną liczbę wykwalifikowanych pracowników będziemy potrzebować wsparcia innych instytucji badawczych i liczę na to, że taka współpraca wkrótce zostanie nawiązana.
PAP: Muzeum opowiada o heroicznych postawach Polaków, ale przecież nie wszystkie takie były. Czy o tym też można usłyszeć w Muzeum? Jak rozkładają się proporcje - na podstawie potwierdzonych informacji, które dzisiaj mamy - między Polakami, którzy ryzykowali życie ratując Żydów, a tymi, którzy ich wydawali?
Anna Stróż: Muzeum w Markowej dedykowane jest Polakom ratującym Żydów i - co zrozumiałe - im przede wszystkim poświęcono ekspozycję i działalność popularyzatorską. Nie oznacza to, że nie ma w nim informacji o negatywnych postawach Polaków wobec Zagłady. W ekspozycji uwzględniono przykłady donosów i powojennych procesów osób oskarżonych o to, że w lokalnym środowisku współpracowały z Niemcami przy eksterminacji ludności żydowskiej. Dodatkowo w ofercie warsztatowej znalazły się zajęcia dotyczące postaw Polaków wobec Zagłady.
Jest to konieczne, by obraz polskiej pomocy ludności żydowskiej był pełny i wiarygodny. Dlatego dziwią zarzuty jednostronności kierowane pod adresem Muzeum. Tym bardziej, że podobne muzea, skupiające się na ratowaniu ludności żydowskiej w ujęciu narodowym, we Francji, Włoszech, na Łotwie i w Niemczech, nie są poddawane aż takiej krytyce. W odpowiedzi na drugie pytanie o proporcje odwołam się do mojej wcześniejszej odpowiedzi dotyczącej dokładnych liczby ratujących. Otóż nie wydaje się, by kiedykolwiek możliwe było ustalenie ostatecznych proporcji. Z własnej perspektywy mogę tylko dodać, że w gromadzonych przez nas historiach każdorazowo pojawia się przynajmniej kilku ratujących, nierzadko dodatkowo wspieranych przez otoczenie, czy to przez nieme przyzwolenie, czy dyskretne wsparcie, a ich liczba zdecydowanie przewyższa liczbę denuncjatorów i innych współwinnych. Polecam lekturę ostatniej książki Władysława Bartoszewskiego, skądinąd Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, w której pojawia się wiele niezwykle celnych uwag dotyczących proporcji między pozytywnymi i negatywnymi postawami Polaków w czasie Holokaustu.
PAP: Czy działania Muzeum dotyczą jedynie historii Podkarpacia?
Anna Stróż: Gdy w 2008 r. podkarpacki samorząd podjął decyzję o budowie muzeum, myślano o nim jako placówce o zasięgu regionalnym. Stąd też ekspozycja oraz plac muzealny i Ściana Pamięci zostały ograniczone do aktów ratowania na terenach Podkarpacia. Mimo to od początku działalności staramy się pokazywać polską pomoc ludności żydowskiej w skali całego kraju. Stąd wystawy czasowe poświęcone Sprawiedliwym z Zachodniopomorskiego, Radzie Pomocy Żydom "Żegota" czy Ocalonym zrzeszonym w Stowarzyszeniu Dzieci Holokaustu w Polsce. W powstałym kilka miesięcy temu Sadzie Pamięci, w bezpośrednim sąsiedztwie Muzeum, znajdują się podświetlane tablice z nazwami prawie 1500 miejscowości w granicach II RP, w których skazanych na Zagładę ratowali polscy Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Już niebawem do ogólnopolskiego charakteru Muzeum nawiążemy także w ekspozycji stałej.
PAP: Czy pani zdaniem, podejmowanie dyskusji - ponad 70. lat po wojnie - kto był jej ofiarą, a kto katem, może doprowadzić do relatywizacji naszego spojrzenia na tamte wydarzenia?
Anna Stróż: Nie ma nic złego w dostrzeganiu meandrów natury ludzkiej, zwłaszcza w przypadku historii II wojny światowej i Zagłady, badanej obecnie już nie tylko z perspektywy historii, ale też socjologii, czy psychologii. Wręcz przeciwnie - dzięki prezentacji pełnego spektrum zachowań ludzkich, w tym ich względności, uzyskujemy bardziej kompletny obraz dramatu tamtego okresu. Niepokoić może natomiast to, że tendencja do relatywizowania zaczyna powoli obejmować kluczowe historyczne fakty, które takiej relatywizacji podlegać nie powinny takich, jak kwestia genezy Holokaustu i jego realnego sprawcy. Niestety, coraz częściej tak się dzieje, co potwierdza charakter międzynarodowej dyskusji dotyczącej realiów Holokaustu w okupowanej Polsce.(PAP)
rozmawiała: Nadia Senkowska
Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów w Markowej upamiętnia Polaków, którzy podczas niemieckiej okupacji w czasie II wojny św., ryzykując życie, próbowali uratować lub uratowali Żydów.
Muzeum powstało W 2016 r. we wsi Markowa na Podkarpaciu, gdzie 24 marca 1944 r. niemieccy żandarmi zamordowali ośmioro Żydów z rodzin Szallów i Goldmanów oraz ukrywających ich Józefa Ulmę i będącą w ostatnim miesiącu ciąży jego żonę Wiktorię. Zabili też szóstkę dzieci Ulmów, w tym najstarszą, ośmioletnią córkę, Stasię.
W 2012 r. Parlament Europejski ustanowił Europejski Dzień Pamięci o Sprawiedliwych, który obchodzimy 6 marca.(PAP)
autor: Nadia Senkowska
edytor: Paweł Tomczyk
nak/ pat/