07.11.2010. Warszawa - Wielki karnawał „Solidarności” w 1980 roku, ogłoszenie stanu wojennego, smutne lata 80., obrady Okrągłego Stołu, wreszcie przełom 1989 roku. Szara dekada z dwoma mocnymi akcentami u jej początku i końca znalazła swoje odbicie w polskim teatrze.
Nie tylko w sytuacji organizacyjnej czy artystycznej (chwilowe zelżenie cenzury, bojkot telewizji w stanie wojennym, kłopoty frekwencyjne i marazm artystyczny drugiej połowy lat 80. współgrający z ogólnym poczuciem beznadziei w społeczeństwie, zmiana zasad rozmowy z widzem po ustaniu cenzury, na którą teatr niespecjalnie był przygotowany), ale także w konkretnych przedstawieniach, w których próbowano przedstawić i zrozumieć fenomen „Solidarności”, a także jego wpływ na polską i europejską rzeczywistość. To w teatrze mocno wybrzmiewały pretensje o rozpad idei solidarności, także – a może nawet przede wszystkim – tej pisanej z małej litery, to w teatrze stawiano trudne pytania o aktualne dziedzictwo tego wyjątkowego w dziejach Polski ruchu.
Nic w tym dziwnego, bo właśnie teatr w okresie PRL-u stał się jednym z najskuteczniejszych sposobów komunikacji społecznej. Podejmując grę z cenzurą i oczekiwaniami władzy, posługując się metaforą, aluzją, parabolą, mową ezopową wypracował cały rejestr środków umożliwiających osiąganie porozumienia w warunkach ograniczenia wolności, w tym wolności słowa.
Teatr awansował na jedną z nielicznych instytucji zaufania publicznego, nieprzypadkowo to aktorka Joanna Szczepkowska odważyła się obwieścić urbi et orbi koniec komunizmu w Polsce w swoim słynnym spontanicznym telewizyjnym orędziu do narodu. To przecież na fali zaufania do teatru jako instytucji, która nie zawiodła narodu, senatorami I kadencji zostali Gustaw Holoubek, Andrzej Szczepkowski i Andrzej Wajda, zaś Andrzej Łapicki objął mandat poselski Sejmu kontraktowego.
I nie bez kozery w programie do niedawnego, głośnego przedstawienia Teatru Ósmego Dnia (premiera 10.01.2007) zatytułowanym znacząco „Teczki”, w tekście wstępnym opisującym szykany, jakich ze strony Służby Bezpieczeństwa doznała poznańska grupa, puenta brzmi tyleż triumfalnie, co prawdziwie: „Ale to Teatr wygrał z Peereelem”!
(Na zdjęciu: fragment spektaklu Teatru Ósmego Dnia pt. "Teczki". Toruń, 12.03.2007.)
Rzeczywiście, udział teatru w nawiązywaniu ogólnonarodowego dialogu i porozumienia zdaje się być niebagatelny. Sam okres stanu wojennego dostarcza tu wielu chlubnych przykładów. I mimo że Jesień Ludów przyniosła teatrowi w konsekwencji radykalną i niespodziewaną zmianę dotychczasowych zasad komunikacji z publicznością, zmianę, która zaowocowała potężnym kryzysem organizacyjnym i artystycznym, to przecież przez całe trzydzieści lat teatr nie zapomniał o „Solidarności”.
To pod wpływem wydarzeń sierpniowych Sławomir Mrożek publikuje w paryskim Instytucie Literackim w 1984 roku jeden ze swoich najbardziej jednoznacznych i zaangażowanych politycznie dramatów (i zarazem jeden z najsłabszych, jak chce wielu krytyków) „Alfa. Sztuka w dziesięciu odsłonach”, którego tytułowy bohater, „duży, ciężki, silny, lat 35-40”, aż do oczywistości przypomina Lecha Wałęsę. Sam autor notował w przedmowie do czytelnika:
„Przyznaję, podobieństwo bohatera sztuki do rzeczywistej i wszystkim nam dobrze znanej postaci nie jest przypadkowe. Gdyby owa postać nie istniała, nie byłoby również niniejszej sztuki. Ale podobieństwo to nie znaczy tożsamość”.
Z ostrą oceną krytyki ściśle korespondują krótkie dzieje sceniczne tego tekstu, bowiem „Alfa”, poza Teatrem Nowym POSK w Londynie w reżyserii dzisiejszego prezesa Allianz Polska Pawła Dangla (30.11.1984) i Teatrem Polskim w Bydgoszczy w reżyserii Andrzeja Marii Marczewskiego (16.09.1989, co za refleks!), właściwie nie była wystawiana w teatrze, co – jak na Mrożka – jest ewenementem dającym do myślenia.
Dużo większe wrażenie na publiczności wywarło pojawienie się Lecha Wałęsy we własnej osobie na widowni warszawskiego Teatru Dramatycznego 19 marca 1983 roku na przedstawieniu „Pieszo” Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego, było to niecałe cztery miesiące po zwolnieniu lidera opozycji z internowania. Wałęsa po spektaklu w trakcie kolejnych aktorskich ukłonów wbiegł na scenę i po kolei ściskał aktorom ręce, wywołując nieokiełznany entuzjazm widzów.
Potrzeba na Wałęsę w teatrze nie osłabła po przełomie i pewnie dlatego, już po wygranych przez niego wyborach prezydenckich, w telewizyjnej wersji „Jana Macieja Karola Wścieklicy” Witkacego w reżyserii Macieja Prusa (premiera 27.05.1991) tytułowy bohater grany przez Adama Ferencego upostaciowany był właśnie na Lecha Wałęsę. „Jak na czasy wciąż jeszcze pełne euforii i dobrych nadziei, było to przedstawienie odważne, a nawet chwilami obrazoburcze”, notował Zdzisław Pietrasik w „Polityce”. Coś musi być na rzeczy w tych witkacowskich odniesieniach, skoro także Gustawowi Herlingowi-Grudzińskiemu w „Dzienniku pisanym nocą” Wałęsa przypominał Erazma Kocmoluchowicza, bohatera „Nienasycenia”, stojącego na czele Syndykatu Narodowego Zbawienia.
Sama „Solidarność” szybko staje się tematem wielu wypowiedzi o charakterze artystycznym, czego film Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza” najbardziej dobitnym jest przykładem. Do wydarzeń z sierpnia 1980 roku oraz do stanu wojennego wprost odnosiło się także przedstawienie „Antygony” przygotowane przez Wajdę w krakowskim Starym Teatrze (premiera 20.01.1984).
Władze znalazły salomonowe w swoim odczuciu rozwiązanie, wyrażając zgodę na premierę, ale zastrzegając od razu, że spektakl będzie można zobaczyć tylko w Krakowie. Krytyka w większości właściwie nie zostawiła suchej nitki na spektaklu, Tadeusz Nyczek w słynnej recenzji pod tytułem „Antynoga” pisał: „Chórowi kazał Wajda raz być tłumem żołnierzy, raz członkami Komitetu Centralnego, raz polityczną manifestacją uliczną skandującą na rzecz opozycjonistki uwięzionej przez reżim, wreszcie grupą stoczniowców prosto z pewnego znanego zakładu pracy. Wygląda to efektownie, ale jest bezsensem. Albowiem Chór w dramacie greckim reprezentuje zawsze cale społeczeństwo jednocześnie, pomimo różnicy stanowisk, jakie wyraża podczas swoich wystąpień”.
O tytułowej roli Ewy Kolasińskiej (Wajda pierwotnie chciał, by Antygonę zagrała Ewa Demarczyk) pisał, że to „krzyżówka Emilii Plater z Anną Walentynowicz daje efekty zdolne powalić galopującego nosorożca”, a o całym przedstawieniu, że zostało zrobione „przeciw konferencjom prasowym rzecznika rządu”. Przedstawienie doczekało się odzyskania niepodległości i likwidacji cenzury, tym samym nieaktualny stał się zakazów wyjazdów. „Antygona” przyjechała więc w 1990 roku na występy gościnne do Warszawy i nagle okazało się, że ani spektakl taki płaski, ani role takie nieudane.
Wcześniejszy wyjazd na Festiwal Dramatu Antycznego w Delfach w 1989 r. przyniósł inne odkrycie recenzentów, zauważono mianowicie, że aktorzy do ról zostali dobrani pod kątem barwy i wysokości głosu.
Już po odzyskaniu niepodległości senator Andrzej Wajda daje premierę „Wesela” (01.06.1991.), z którym wiązał takie nadzieje wyrażone w programie: „Dziś chciałbym, aby publiczność przychodząca do Starego Teatru odczuła, że kraj nasz odzyskał wolność i sztuka może uwolnić się od męczącego obowiązku udawania politycznego życia w Polsce. (...) Niech więc poezja »Wesela« stanie się tym razem jego głównym tematem, nurtem zmagań aktorów i reżysera. Może w ten sposób Nasza Publiczność poczuje się wolna i odnajdzie siebie w innym, nowym Kraju.”
W tej wersji Wesela Wernyhora (Jerzy Bińczycki) wchodził na scenę z proporcem „Solidarności”, a Dziennikarz (Krzysztof Globisz) wręczał Stańczykowi aktualny numer świeżo powołanego do życia w Krakowie konserwatywnego dziennika „Czas Krakowski” ze słowami „mąć tę narodową kadź, serce truj, głowę trać”, co recenzent z tej gazety Marek Mikos powitał w swojej powściągliwej recenzji z godnością, pisząc, że naczelny „wzruszony” tym gestem postanowił zapewnić odtwórcy roli Dziennikarza co wieczór najświeższy egzemplarz pisma.
W tym samym roku premierę „Wesela” dał także Kazimierz Dejmek w Teatrze Polskim (05.12.1991.), które – obok pozostającego wciąż „Wyzwolenia” z roku 1981 – odczytywano jako kolejną gorzką i zdystansowaną wypowiedź reżysera wobec dziedzictwa „Solidarności”.
Sam Wajda zaś przymierza się obecnie do dopełnienia swego filmowego tryptyku filmem „Człowiek z nadziei”, w którym głównymi bohaterami będą Lech Wałęsa i jego żona Danuta (obraz został już niejako zapowiedziany przez kilkuminutową sekwencję pod takim właśnie tytułem w ramach telewizyjnego projektu „Solidarność, solidarność”, w którym trzynastu reżyserów zaproponowało kilkuminutowe etiudy odnoszące się do tytułowej idei).
Także w 1991 roku, niemal w samą rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych, Mikołaj Grabowski w Teatrze Telewizji (emisja 02.09.1991) pokazał jeden ze swoich najciekawszych spektakli „Kto tu wpuścił dziennikarzy”, dziś już trochę zapomniany. Podstawą telewizyjnego scenariusza stała się po raz pierwszy opublikowana w połowie lat 80. w podziemiu książka pod tym samym tytułem, wymyślona i przygotowana do druku przez Marka Millera, dziennikarza, publicystę, wykładowcę łódzkiej szkoły filmowej. Zebrał on rozmowy z dziennikarzami, pracującymi wtedy dla rozmaitych gazet i czasopism, od „Trybuny Ludu” po „Tygodnik Powszechny”, którzy dostali się do stoczni gdańskiej w czasie sierpniowego strajku. Łukasz Drewniak pisał o tym przedstawieniu:
„Grabowski wydobył z niej prześmiewczo-trywialną opowieść o narodzinach mitu. Ledwie jedenaście lat po tamtych wydarzeniach zastanawiał się, czy Sierpień nie jest aby kolejnym polskim złudzeniem o wspólnej sprawie i wspólnym zwycięstwie. (…) Reżyser zachowuje się wewnątrz swojego spektaklu tak, jakby to sam Gombrowicz przyjechał opisać strajk. Wyobrażacie to sobie? Nie? Grabowski sobie wyobraził. (…) Nigdy potem Mikołaj Grabowski nie był już tak odważny i nigdy polski teatr nie powiedział nic mocniej i celniej o najnowszej historii”.
(Na zdjęciu: próba spektaklu "Bal pod Orłem" W teatrze Studio. Warszawa, 15.10.2003.)
Spośród kilku istotnych przedstawień, które próbowały podsumować całość doświadczenia związanego z PRL, warto wymienić „Bal Pod Orłem”, w którym nie padło ani jedno słowo, a poprzez cykl etiud ruchowych opowiedziane zostało pięćdziesiąt powojennych lat. Spektakl w reżyserii Zbigniewa Brzozy miał swoją premierę w warszawskim Teatrze Studio (17.10.2003) wg pomysłu włoskiego scenarzysty i reżysera Ettore Scoli i jego słynnego filmu „Bal”. Cytowany już wyżej Łukasz Drewniak pisał:
„Najlepiej udały się Brzozie sceny odwiedzin gości z Zachodu: pełni entuzjazmu sympatycy »Solidarności« przyjeżdżają gdzieś w 1985 roku, a tu w Warszawie ani śladu zapału rewolucyjnego, tajne drukarnie nie pracują, ludzie siedzą ospali i bez wiary. Na ich tle goście z Francji traktujący wolnościowych działaczy jak relikwie rewolucji wydają się upiornie groteskowi.”
Drugie przedstawienie „rozliczeniowe” to „Historia PRL wg Mrożka” zrealizowane przez Jerzego Jarockiego we wrocławskim Teatrze Polskim (premiera 18.11.1998, potem przeniesione do Teatru TV) wg własnego scenariusza, o którym sam reżyser mówił tak: „To nie dokument, chociaż zawiera, oprócz tekstów Mrożka ze sztuk, opowiadań i felietonów, także mikroskopijne wstawki dokumentalne, na przykład list internowanego Antoniego Pawlaka do komendanta obozu internowanych o prawo napisania wiersza. Cytowane są teksty pieśni i piosenek itp.”.
Jarocki pomieszał w tym przedstawieniu internatowe „Dziady” ze scenami z „Alfy”, pojawia się także postać śnionego przez internowanych opozycjonistów Lecha Wałęsy, niczym Lenin w „Miłości na Krymie”, innym dramacie Mrożka. Zwracał uwagę finał przedstawienia, który Jarocki wywiódł z wyprorokowanej przez Mrożka w ostatnich partiach „Alfy” narodowej zgody. Pojawia się w nim komendant obozu internowanych, znany dotąd jako uosobienie brutalności i cynizmu, który ogłasza wobec wszystkich zawieszenie broni.
Z legendą miejsca narodzin „Solidarności” postanowił zmierzyć się Jan Klata, który w 2004 roku wystawił „Hamleta” w stoczni gdańskiej (02.07.2004). Reżyser dokładnie zaprojektował wędrówkę po zakamarkach zrujnowanej stoczni, publiczność kilkakrotnie przemieszczała się razem z aktorami, obserwując wyławianie ciała Ofelii z portowego basenu i poszukiwania zabójcy Poloniusza w hali suwnicowej, patrzy na wjazd na koniu Ducha Starego Hamleta stylizowanego na polskiego husarza, podziwia Hamleta, współczesnego buntownika, który z książeczki do nabożeństwa odczytywał Poloniuszowi modlitwę „Ojcze nasz”. Pewnie dlatego napisano o tej roli, że to najbardziej polski z Hamletów. Roman Pawłowski, raczej niezadowolony z efektu całości, trafnie rozpoznał intencje reżysera:
„Klata na motywach Hamleta napisał własną opowieść. Jej tematem jest dzisiejsza Polska, w której rządzący woleliby zapomnieć o przeszłości, a duża część młodej generacji czuje się oszukana i odrzucona, jak Hamlet. Pokoleniowy konflikt rozsadzający państwo Klata świetnie pokazuje w scenie uczty weselnej, podczas której goście powtarzają za Klaudiuszem nazwy francuskich apelacji niczym litanię. Smakowanie wykwintnych win w otoczeniu ruin - trudno o bardziej gorzki komentarz do polskiej rzeczywistości. Za chwilę przy stole siada Hamlet i goście krztuszą się winem, które plami ich białe stroje jak krew”.
A Łukasz Drewniak nawet dosadniej: „W zdewastowanej hali na nadbrzeżu śmierdzi smarami, stęchlizną, brudem epoki. Jednak wszyscy bohaterowie noszą nieskazitelnie białe stroje do szermierki, kultywują ceremonie high life'u, smakują zagraniczne wina. Wymazali z głowy to, co było dawniej. Król Klaudiusz w interpretacji Grzegorza Gzyla to taki teatralny Kwaśniewski: światowy, sympatyczny, ale w przeszłość mu lepiej nie zaglądać. Spektakl został także zarejestrowany w 2006 roku i wydany na DVD.
(Na zdjęciu: Arkadiusz Brykalski ( L ) w roli Wałęsy i reżyser Michał Zadara podczas próby sztuki dramaturga Pawła Demirskiego " Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna". Gdańsk, 11.11.05.)
Z kolei dwudziesta piąta rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych przyniosła dramat Pawła Demirskiego „Wałęsa. Historia wesoła, a okropnie przez to smutna. Przedstawienie według tego tekstu wyreżyserował w Teatrze Wybrzeże Michał Zadara (12.11.2005). Jedna z recenzentek pisała: „W warstwie teatralnej opowieść ta jest tak poprowadzona przez reżysera młodego pokolenia, Michała Zadarę, że po scenie kuglowania 21. postulatami widzowie nie mają już wątpliwości, jak to się stało, że karnawał »Solidarności« przeistoczył się w jarmark. I po gromkich oklaskach rozstają się z aktorami z Gdańska, jak Polak z Polakiem. Weseli, a ogromnie przez to smutni. Spektakl kończy się przygotowaniem do strajków w supermarkecie.”
Wreszcie w ramach jubileuszu trzydziestolecia „Solidarności” wielkie widowisko przygotował w Gdańsku Robert Wilson. Zatytułował je „Twój anioł Wolność ma na imię” i połączył w nim wiele elementów, wywodzących się z różnych sztuk. Był więc efektowny pokaz sztucznych ogni zsynchronizowany z muzyką, występ Macy Gray, Rufusa Wainwrighta, Philipa Glassa, Kayah, grupy Kroke. Jerzy Radziwiłowicz i Krystyna Janda deklamowali wiersze wybrane w części przez Wisławę Szymborską. Na początku widowiska na scenę weszli bohaterowie tamtych wydarzeń w osobach Lecha Wałęsy i Bogdana Borusewicza w towarzystwie prezydenta Bronisława Komorowskiego, co spotkało się z gromkimi brawami publiczności. Jednak recenzenci schlastali widowisko i 9-milionowy budżet przedsięwzięcia. Przedstawienie stało się obiektem powszechnej krytyki i doprowadziło do dymisji o. Macieja Zięby OP ze stanowiska dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności.
Michał Mizera, teatrolog, doktorant UJ, współpracuje z Instytutem Badań Interdyscyplinarnych „Artes Liberales” UW, publikuje w „Teatrze”, „Sednie” i „Pulsie Biznesu”.
(Na zdjęciu u góry: aktor Cezary Studniak (L) jako Parfion Rogożyn oraz Jakub Lasota (P) jako Książę Myszkin podczas próby generalnej spektaklu "Idiota" według powieści Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, na scenie wrocławskiego Teatru Capitol.Wrocław, 08.10.2009. )