Wielu zbrodniarzy żyło po wojnie w spokoju, pod swoimi prawdziwymi nazwiskami. Bilans denazyfikacji i karania zbrodniarzy niemieckich w samych Niemczech trzeba ocenić negatywnie - mówi PAP dr Joanna Lubecka z Biura Badań Historycznych IPN w Krakowie.
Erich von dem Bach, Paul Otto Geibel, Ludwig Hahn, Oskar Dirlewanger, Reiner Stahel, Heinz Reinefarth to główni kaci powstańczej stolicy. Za swoje czyny nie spotkała ich ziemska sprawiedliwość. PAP zapytał historyków, którzy zajmują się tą tematyką o procesy jakie zaszły w państwie niemieckim po II Wojnie Światowej i które doprowadziły do tego, że większość zbrodniarzy niemieckich nie została w powojennych Niemczech osądzona.
Historyk z IPN, dr Joanna Lubecka przypomina, że zaraz po wojnie zbrodniarze "byli sądzeni przez aliantów, a więc głównie przez Anglików i Amerykanów".
„Jednak od 1947 r. mamy Zimną Wojnę. Zachodnie strefy okupacyjne Niemiec i powstała w 1949 r. Republika Federalna Niemiec stają się sojusznikiem Zachodu, gdyż na głównego wroga w bipolarnym świecie wyrasta Związek Sowiecki. W związku z tym sami alianci odstępują od sądzenia, a procesy się urywają”- podkreśla dr Lubecka.
Lubecka przypomina, że w samych Niemczech nie było osób, które mogłyby zająć się sądzeniem winnych.
„Naród niemiecki w absolutnej większości popierał Hitlera. Rozliczenie jakichkolwiek zbrodni oznaczałoby często sądzenie własnego ojca, brata, dziadka, własnej matki itd. Jeżeli popatrzymy na to pod kątem konkretnych liczb, to wynika z nich, że co piąty Niemiec był w NSDAP, a to by oznaczało, że w każdej rodzinie była jedna osoba formalnie uwikłana w system nazistowski”- podkreśla.
Historyk zaznacza, że aż 17 milionów ludzi przeszło przez Wehrmacht. „Oczywiście z założenia to nie była instytucja zbrodnicza, ale szacuje się, że około 5 proc. żołnierzy brało udział w eksterminacji Żydów i ludności cywilnej, co nam daje ok. 700 000 ludzi podejrzanych o zbrodnie. Gdy do tego doliczymy SS, Gestapo, SD (służbę bezpieczeństwa) to mamy gigantyczną liczbę ludzi winnych zbrodni”.
Dr Lubecka wylicza, że w sądownictwie w latach 50. nawet do 70 proc. sędziów i prokuratorów to ludzie z przeszłością w NSDAP. „Czy to te osoby miały sądzić zbrodniarzy?" – pyta dr Lubecka. Historyk przypomina, że w Niemczech nie było woli do sądzenia winnych i "nawet kościoły: katolicki i protestancki nie podejmowały tych tematów".
Historyk IPN, dr Joanna Lubecka: Naród niemiecki w absolutnej większości popierał Hitlera. Rozliczenie jakichkolwiek zbrodni oznaczałoby często sądzenie własnego ojca, brata, dziadka, własnej matki itd. Jeżeli popatrzymy na to pod kątem konkretnych liczb, to wynika z nich, że co piąty Niemiec był w NSDAP, a to by oznaczało, że w każdej rodzinie była jedna osoba formalnie uwikłana w system nazistowski.
Lubecka na potwierdzenie tej tezy wskazuje ankietę którą przeprowadzono pod koniec lat 40. gdzie 90 proc. Niemców zapytanych, czy jako Niemcy czują się winni, odpowiedziało, że "nie czują się winni".
„Wielu zbrodniarzy żyło po wojnie normalnie, spokojnie nawet pod swoimi prawdziwymi nazwiskami. Ważne jest to, że w 1951 r. oficjalnie zakończono denazyfikację, poprzez przyjęcie uchwały przez Bundestag. RFN nie stosowała praw norymberskich w procesach zbrodniarzy, lecz zwykłe przepisy kodeksu karnego. To jest o tyle ważne, że jakiegokolwiek zbrodniarza po 1951 r. można było sądzić ewentualnie jako mordercę. Ale trzeba mu było udowodnić, że on sam, osobiście popełnił zbrodnię. Udowodnienie zbrodniarzowi, który +tylko+ wydawał rozkazy, że jest winny, było praktycznie niewykonalne”- zaznacza Lubecka.
Dodaje, że jeśli nawet procesy w Niemczech się odbywały, to oskarżonych skazywano raczej za czyny przedwojenne lub drobniejsze zbrodnie, a nie za zabijanie Polaków. Tak było m.in. w przypadku gen. Ericha von dem Bach-Zelewskiego, zwanego katem Powstania Warszawskiego, którego skazano na areszt domowy za zabicie 6 komunistów przed wojną. Większość skazanych w RFN zbrodniarzy skorzystała szybko z amnestii.
Michał Tomasz Wójciuk, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego przypomina:
"Erich von dem Bach, Paul Otto Geibel, Ludwig Hahn, Oskar Dirlewanger, Reiner Stahel, Heinz Reinefarth to głowni kaci powstańczej stolicy i za popełnione czyny nie spotkała ich ziemska sprawiedliwość".
Komentując powojenne losy niemieckich zbrodniarzy, Wujciuk stwierdza, że „procesy były, tyle że nie na taką skalę, jakiej oczekiwałyby sprawiedliwość ziemska, ludzka”. „Nie było zbiorowego procesu tych zbrodniarzy, tylko jednostkowe. Za zbrodnie dokonane w czasie Powstania odpowiedział Paul Otto Geibel. Stanął przed polskim sądem w 1954 r. został skazany za karę dożywocia, ale w 1966 r. popełnił samobójstwo”- mówi Wójciuk.
Historyk dodaje, że z kolei przed sądem niemieckim stanął Ludwig Hahn: „W 1975 r. został uznany winny zbrodni wojennych i skazany na dożywocie. Jednak po 8 latach wyszedł z więzienia z przyczyn zdrowotnych. Zmarł w 1986”.
Michał Wójciuk wskazuje, że „za zbrodnie warszawskie nie odpowiedział w ogóle głównodowodzący Erich von dem Bach. W 1961 r. został skazany na 4,5 roku więzienia za udział w „nocy długich noży”. Zmarł w szpitalu więziennym w 1972 r. w Monachium. Oskar Dirlewanger zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Kolejny zbrodniarz, Heinz Reinefarth nie poniósł żadnych konsekwencji: „W 1951 roku został burmistrzem Wersterlandu. Prowadził też kancelarię prawniczą. Zmarł na wolności w 1979 r.” - dodaje Michał Wójciuk.
Jednym ze skutków nierozliczenia przez Niemców swoich zbrodniarzy jest np. kuriozalna sytuacja sprzed kilku lat, którą wspomina Wójciuk: „Trzy lata temu Muzeum Powstania Warszawskiego przygotowało wystawę dotyczącą Bitwy o Warszawę 1944 r. Pojawiły się na niej zdjęcia i biogramy najważniejszych dowódców, którzy odpowiadają za mordy ludności. Wystawę zobaczył krewny Reinera Stahela. Zagroził naszemu Muzeum Powstania Warszawskiego pozwem, bo jak argumentował, jego krewny nie został osądzony, więc nie jest zbrodniarzem. Sprawa przez kilka dni była głośna za sprawą mediów, jednak po pewnym czasie zupełnie ucichła”- mówi. Duże znaczenie odegrała w tej sprawie twarda postawa MPW. Wystawa, bez przeszkód była jeszcze prezentowana w innych miastach niemieckich.
"Reiner Stahel został internowany przez wojsko rumuńskie, a następnie aresztowany przez NKWD. Zmarł w łagrze. Data jego śmierci nie jest znana”- wylicza historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego.
Erich von dem Bach był SS-Obergruppenführerem, naczelnym dowódcą Korpsgruppe "von dem Bach", której zadaniem była pacyfikacja.
SS-Oberführer Paul Otto Geibel był dowódcą SS i policji na dystrykt warszawski.
SS-Standartenführerowi Ludwigowi Hahnowi podlegały jednostki, które mordowały cywilów w Śródmieściu Południowym.
Oskar Dirlewanger był SS-Standartenführerem (później SS-Oberführerem), jego oddział pacyfikował m.in. Wolę.
Z kolei Reiner Stahel był dowódcą garnizonu Warszawy na początku Powstania Warszawskiego. Od 1 sierpnia skrupulatnie wypełniał rozkaz wydany przez Hitlera i Himlera dotyczący m.in. zabijania mężczyzn, którzy mogliby być potencjalnymi powstańcami a także brania zakładników spośród ludności cywilnej, do wykorzystania ich jako żywych tarcz. Stahel wydał rozkaz likwidacji polskich więźniów przetrzymywanych w zakładzie karnym przy ulicy Rakowieckiej na Mokotowie.
Heinz Reinefarth to SS-Gruppenführer. Oddziały, które mu podlegały wymordowały na Woli około 40 tysięcy cywilów, w myśl wspomnianego rozkazu Hitlera i Himmlera.
ews/ mapi/