B. pracownik Stoczni Gdańskiej zeznawał w piątek przed gdańskim sądem w procesie, jaki Lechowi Wałęsie wytoczył b. stoczniowiec Henryk Jagielski za zarzut o agenturalną przeszłość. Świadek mówił, że jeden z kolegów miał żal do Jagielskiego w związku z donosem do SB w latach 50.
Jagielski żąda od Wałęsy przeprosin i 20 tys. zł. za nazwanie go tajnym współpracownikiem SB. W piątek przed Sądem Okręgowym w Gdańsku zeznawał 77-letni Roman Bontor, który przez wiele lat pracował w stoczni jako elektromonter.
Wspominał, że ok. 2007 r. jego dawny stoczniowy kolega Ryszard Janiec poprosił go o pomoc w wyjaśnieniu, kto mógł stać za donosem do aparatu bezpieczeństwa PRL sprzed kilkudziesięciu lat. "Janiec miał żal do Jagielskiego, że ten doniósł na niego do SB za zakładanie organizacji harcerskiej, zakazanej w tym czasie – to było chyba w 1953 r. Jańca i trzech innych kolegów skazano wtedy na chyba 15 i 13 lat więzienia i zostali zwolnieni na mocy amnestii w 1956 r. To wszystko mi opowiadał, a ja to spisałem na kartce, żeby nie zapomnieć. Janiec poprosił mnie też, żebym poszedł z tym wszystkim do Lecha Wałęsy, aby dociec prawdy" – mówił przed sądem.
Zeznał, że b. prezydent RP nie był jednak zainteresowany wyjaśnieniem zdarzeń sprzed pół wieku. "Wałęsa powiedział mi, że on się w to nie będzie bawił, że ta sprawa jest dla niego zamknięta i żeby pan Janiec poszukał sobie prawnika, który mógłby mu pomóc" – dodał.
Pytany przez sąd o osobiste doświadczenia związane z Jagielskim, poza notatkami zawierającymi relacje Jańca, świadek odpowiedział, że słyszał kiedyś w latach 70., jak Jagielski mówił, że "idzie na trzecią bramę i nie wie, czy stamtąd wróci". "Na tej trzeciej bramie działała wtedy na terenie stoczni siedziba Służby Bezpieczeństwa" – wyjaśnił.
Następnym świadkiem w procesie ma być Janiec, który przebywa teraz w jednym z Domów Seniora w Gdańsku. Nie wiadomo, czy jego stan zdrowia pozwoli mu na przyjazd do sądu. Sędzia Piotr Kowalski nie wykluczył, że w razie konieczności do przesłuchania mężczyzny może dojść w ośrodku, w którym przebywa.
Proces toczy się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku od maja.
"Według Wałęsy to ja jestem +Bolkiem+, a nie on. To oszczerstwa, bełkot i same kłamstwa. Niech pokaże, że ja na kogokolwiek donosiłem. To przez niego przenieśli mnie na inny wydział Stoczni Gdańskiej i przez 10 lat mniej zarabiałem" - mówił w maju dziennikarzom, 85-letni Jagielski.
Rejestrację Jagielskiego potwierdził, na pierwszej rozprawie, dyrektor Wojskowego Biura Historycznego Sławomir Cenckiewicz. Przyznał wówczas, że pracując wraz z Piotrem Gontarczykiem nad książką "SB a Lech Wałęsa" (wydana w 2008 r. przez IPN) odkrył, że SB zarejestrowała Jagielskiego w latach 60. jako swojego tajnego współpracownika o pseudonimie "Rak".
"Robiąc jednak wówczas kwerendę wszystkich dostępnych materiałów stwierdziłem, że nie zachowały się w IPN żadne inne dokumenty z lat późniejszych, świadczące o tym, że powód rzeczywiście współpracował z SB. Nie znalazłem żadnych dokumentów, które można by uznać za wytwór działalności TW +Rak+. Znalazłem za to zapisy w aktach SB, że Henryk Jagielski jest +zadeklarowanym wrogiem socjalizmu+. Był represjonowany, SB prowadziła przeciwko niemu w latach 1970-87 cztery sprawy operacyjne" - zeznał Cenckiewicz.
Historyk przyznał, że przypadek Jagielskiego to sprawa "dość złożona". Tłumaczył, że po rozmowach Jagielskim i kwerendzie akt uznał, że ta historia jest incydentalna.
"Doszedłem do wniosku, że być może doszło do spotkania powoda z funkcjonariuszem SB, który mógł uznać tę rozmowę jako werbunkową i na tej podstawie dokonać rejestracji. Powód mówił mi na przykład, że w tym okresie próbował wraz kolegami uciec z kraju do Szwecji, ale ten pomysł został przez służby udaremniony" - nadmienił.
W ocenie Cenckiewicza, sam fakt rejestracji kogoś jako tajnego współpracownika nie wystarcza, żeby uznać taką osobę za agenta.
Robert Pietrzak (PAP)
rop/ pru/