To, co działo się w Poznaniu w tamtym czasie, nosiło znamiona powstania; to nie były przypadkowe wystąpienia, ludzie mieli dość komunizmu. Władza okazała się słaba - mówi reżyser filmu "Poznańskie powstanie 1956" Krzysztof Magowski.
Krzysztof Magowski jest reżyserem, scenarzystą i producentem. Absolwent Wydziału Prawa UAM w Poznaniu oraz Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, członek Polskiej Akademii Filmowej. Twórca filmów dokumentalnych, m.in. "Snu o Warszawie" o życiu i twórczości Czesława Niemena oraz "Poznańskiego powstania 1956".
PAP: Kiedy rozgrywały się wydarzenia poznańskie w 1956 r., był Pan małym dzieckiem. Pamięta Pan coś z tego okresu?
Krzysztof Magowski: Miałem wtedy prawie 5 lat i - paradoksalnie - pamiętam. Mieszkaliśmy z rodzicami na Alejach Marcinkowskiego, naprzeciw sądu, z tyłu było więzienie - tam rozgrywało się wiele wydarzeń. Dla mnie, jako dla dziecka to było podniecające, bo nareszcie coś się działo. Pamiętam odgłosy strzałów, siedzenie w kuchni, bo zdenerwowani rodzice nie pozwalali już wchodzić do pokoju; wybito nam okno. Dwa dni później na mojej ulicy stały już czołgi. Widziałem też leżące tramwaje, co było niesamowite, bo zrobiono z nich barykady. Pamiętam też sąsiada z przestrzeloną ręką, którą bandażowała moja mama. Ta atmosfera udzielała się dzieciom - miałem poczucie, że dzieje się coś ważnego.
PAP: Mieszkaliście też koło komisariatu, skąd strajkujący pozyskiwali broń.
Krzysztof Magowski: Ojciec mi po wielu latach opowiadał, że w tamtym czasie poszedł do tego komisariatu i jak zobaczył, że wszystko jest już zniszczone, to nie mógł odżałować, że sam niczego nie mógł zdemolować.
PAP: Na narratora filmu wybrał Pan uczestnika tamtych wydarzeń, aktora Zdzisława Wardejna, błędnie uznanego przez własną matkę za zabitego. Potem okazało się, że jednak żyje.
Krzysztof Magowski: Po powstaniu Zdzisław trafił do obozu filtracyjnego na lotnisku, nie wiedział, że tam zrobiono mu zdjęcia. Po latach opublikował je IPN. Pokazaliśmy mu je dopiero podczas kręcenia naszego dokumentu. Włączyliśmy kamery, myśleliśmy, że to będzie świetna scena do filmu. Niestety, on był tak zaskoczony, że reakcja nie nadawała się do emisji.
Komunistyczna władza używała sformułowania "wydarzenia poznańskie", żeby zbagatelizować wymiar tego wydarzenia. A ja pomyślałem: dlaczego nie nazwać tego powstaniem? To, że zostało stłumione, że tylu ludzi zginęło w ciągu tych dwóch dni, to wcale nie oznacza, że używanie takiego nazewnictwa jest nadużyciem. To nie były przypadkowe wystąpienia ludzi. Oni mieli po prostu dość komunizmu. Ci Poznaniacy dali pierwszy impuls do zmian po 1956 r.
PAP: Chyba trudno było sobie wyobrazić lepszą osobę do opowiadania o tych wydarzeniach niż Wardejn - poznaniak, lubiany przez Pana aktor.
Krzysztof Magowski: Ja go bardzo lubię, występował we wszystkich moich filmach i dwóch teatrach telewizji. Jego udział w "Poznańskim..." miał uwiarygodnić tę historię. Zawsze jak robię takie filmy, to się boję, żeby nie pokazywać tzw. "mądrych głów" - uczonych, profesorów. Bo oni mówią bez emocji, od "a" do "z", a aktor jak wchodzi, to z całą swoją osobowością; a Zdzisław jest świetnym aktorem. Zrealizował mój plan w stu procentach.
PAP: Pan zdecydował się mówić o poznańskich strajkach w kategorii powstania. Nie jest to tak oczywiste jak w przypadku np. tego, co działo się w Warszawie w 1944 r.
Krzysztof Magowski: Komunistyczna władza używała sformułowania "wydarzenia poznańskie", żeby zbagatelizować wymiar tego wydarzenia. A ja pomyślałem: dlaczego nie nazwać tego powstaniem? To, że zostało stłumione, że tylu ludzi zginęło w ciągu tych dwóch dni, to wcale nie oznacza, że używanie takiego nazewnictwa jest nadużyciem. To nie były przypadkowe wystąpienia ludzi. Oni mieli po prostu dość komunizmu. Ci Poznaniacy dali pierwszy impuls do zmian po 1956 r.
PAP: Bezpośrednią przyczyną strajków był konflikt ekonomiczny w ówczesnych Zakładach im. Stalina. Ale potem ludzie wyszli na ulice już z hasłami wolności na ustach.
Krzysztof Magowski: Zgadza się. Nagle ekonomiczne postulaty przemieniły się w polityczne - i już. Taki to miało wydźwięk. Kiedy kręciliśmy film, analizowaliśmy te wydarzenia, to dla nas wszystkich było zaskoczenie, że w ciągu kilkunastu godzin władza zniknęła. Jaka ona była słaba... Ona tu przyszła na bagnetach z Rosji, a tu milicja się pochowała, tajniacy się pochowali. Był taki moment, że nagle zapanowała wolność. Dla mnie najlepszym tego przykładem był moment zwalenia "zagłuszaczki" Wolnej Europy z dachu ZUS-u. Nagle ten głos stał się słyszalny w Poznaniu. To wszystko znosiło znamiona powstania. Pokazałem w filmie robotników, którzy strzelali do komunistów; do tej pory wszyscy myśleli, że strzały padały tylko z jednej strony, a oni też potrafili się bronić.
PAP: W jaki sposób pozyskał Pan archiwalne materiały do filmu?
Krzysztof Magowski: Do Poznania przyjechała ekipa z Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Warszawie, i nakręcili wszystkie zdarzenia. Ktoś, to to oglądał, mówił mi, że to była petarda. Ale te materiały nie znalazły się w filmie, zostały zakwalifikowane przez wytwórnię jako "odrzuty". Wszystko zostało zniszczone... Szukałem relacji w archiwum niemieckiej telewizji, bo przecież dziennikarze stamtąd byli w tamtym czasie na Targach Poznańskich. Było wiele relacji korespondentów zagranicznych z tych Targów. Ale wiele materiałów się nie ukazało. Ocenzurowano nawet nagrania z pogrzebów, gdzie się działy straszne rzeczy - ludzie płakali, otwierali trumny. To był szok - ktoś wychodził do pracy i został zastrzelony. To nie był wypadek samochodowy. Po prostu w biały dzień ludzi zabijali.
PAP: Ostatecznie jednak na wolność trzeba było jeszcze długo w Polsce czekać, bo powstanie zostało stłumione. A jeśli chodzi o długofalowe skutki Poznania '56?
Krzysztof Magowski: Dzięki temu, co się stało w Poznaniu, nastąpiła odwilż październikowa. I na fali tych protestów Gomułkę wypuszczono z więzienia - na Placu Defilad w Warszawie witał go przecież tłum, ludzie cieszyli się, że wrócił. To był moment zrywu wolnościowego w Polsce, zaczęto inaczej myśleć. Moim zdaniem danina krwi z powstania poznańskiego nie poszła na marne. Poza tym przeszła do historii tego miasta. Przeczytałem kiedyś, że skutki - postrzelone okna, etc. - były usuwane do 1963 r. Remontowano budynki, zacierano skutki, ślady, ale nie dało się tego wymazać z ludzkiej pamięci.
PAP: Do historii przeszły słowa Cyrankiewicza o ręce, którą odrąbie władza na każdy przejaw niesubordynacji i buntu. Słowa mówiły o potędze, ale fakt, że je wypowiadał oznaczał słabość?
Krzysztof Magowski: Cyrankiewicz przyjechał do rozgłośni Polskiego Radia przy Placu Wilsona w Poznaniu samochodem pancernym. To przemówienie było transmitowane tylko w tym jednym mieście, ale na szczęście ktoś je nagrał. To było kwintesencja tego, jaka naprawdę była ta władza; w tym momencie - słaba. Wtedy pierwszym sekretarzem był Edward Ochab - twardogłowy, taki cement to był. I na pewno mu się nie podobało to, co się działo w Poznaniu, bo on przez to stracił władzę. Ruszył Poznań, ale mogły ruszyć Śląsk, krakowska Huta, Warszawa.
PAP: W filmie postawił Pan hipotezę, że być może te zdarzenia nie były przypadkowe, że może komuś zależało na tym, żeby tłumy wyszły na ulice.
Krzysztof Magowski: To mogło być sprytnie rozegrane. Chodziło o to, żeby gdzieś coś pękło, a Poznań się do tego świetnie nadawał. To mógł być przypadek, natomiast nie przypadkiem było to, że np. blokowano przepływ informacji. Mogła to być jakaś prowokacja, ale nie znalazłem żadnych na to dowodów. Podczas pracy na filmem zgłosił się do mnie człowiek, który twierdził, że pod Poznaniem trwają prace IPN-u, że rzekomo na poligonie w Biedrusku rozstrzeliwano żołnierzy. Ale te prace się skończyły wraz z obchodami wydarzeń czerwcowych, a dalej nie wiem, co się z nimi działo. Jeśli to prawda, to by dowodziło, że w wojsku wówczas też był jakiś ferment. Zresztą pierwsze czołgi na ulice wyjechały z poznańskiej szkoły pancerniaków. Pech tych ludzi, którzy je opanowali polegał na tym, że nie miały one amunicji. Bo gdyby ją miały, to te wszystkie wydarzenia mogły potoczyć się inaczej.
PAP: Czy sądzi Pan, że wydarzenia poznańskie są osadzone w świadomości Polaków?
Krzysztof Magowski: Są osadzone bardzo słabo. To wynika z faktu, że Warszawa uznaje wydarzenia, dziejące się nie w centrum za mniej istotne. Nie bez przyczyny mój inny dokument o Powstaniu Wielkopolskim nosi nazwę "Zapomniane Powstanie". Ale myślę sobie, że takie filmy mimo wszystko warto robić.
Rozmawiała: Nadia Senkowska (PAP)
nak/ pat/