Zgodnie z planem „góry lodowej”, Ruch Obrony miał być organizacją wynurzającą się z podziemia i działającą jawnie. Zakładaliśmy, że będzie to krok do powstania partii niepodległościowej – mówi w wywiadzie dla PAP Leszek Moczulski, współzałożyciel ROPCiO.
PAP: W jakich okolicznościach powstał ROPCiO?
Leszek Moczulski: Przygotowania do formowania Ruchu Obrony trwały bardzo długo. Rozpocząłem je w podziemnym środowisku piłsudczykowskim (nurt niepodległościowy) wkrótce po wyjściu z więzienia w 1958 r. We wrześniu 1975 r. powstały sprzyjające warunki do zagospodarowania stanu nadmiaru energii społecznej. Wykształcona wówczas świadomość obywatelska zakładała możność opowiedzenia się przeciw systemowi. Dodatkowo, 31 sierpnia 1975 r. w Helsinkach doszło do podpisania aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, który w pewnym sensie wiązał ręce ZSRS. Zimą 1975/1976 r. rozpoczęliśmy budowę bazy, skupiającej kilka konspiracyjnych grup politycznych.
Leszek Moczulski: Zgodnie z przygotowanym wcześniej generalnym planem „góry lodowej”, miała to być pierwsza organizacja wynurzająca się z podziemia i działająca jawnie, co miało być krokiem do powstania partii niepodległościowej. Latem 1976 r. ogłosiliśmy „Program 44” – program wyjściowy, postulujący daleko idącą demokratyzację PRL. Nie chodziło nam jednak o uzdrawiania socjalizmu, tylko tworzenie warunków ułatwiających eskalację działań niepodległościowych.
W końcu marca 1976 r. w Warszawie doszło do spotkania przedstawicieli różnych formacji – uczestniczyły w nim m.in. środowiska skupione wokół mojej osoby, Andrzeja Czumy i Aleksandra Halla. Przyjęliśmy wówczas wspólną deklarację „U progu”, zapowiadającą podjęcie działań na rzecz odzyskania niepodległości, a ciągu następnych miesięcy zorganizowaliśmy podziemną bazę kadrową i techniczną, zapewniającą funkcjonowanie jawnego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Zgodnie z przygotowanym wcześniej generalnym planem „góry lodowej”, miała to być pierwsza organizacja wynurzająca się z podziemia i działająca jawnie, co miało być krokiem do powstania partii niepodległościowej. Latem 1976 r. ogłosiliśmy „Program 44” – program wyjściowy, postulujący daleko idącą demokratyzację PRL. Nie chodziło nam jednak o uzdrawiania socjalizmu, tylko tworzenie warunków ułatwiających eskalację działań niepodległościowych. Od jesieni wydawaliśmy podziemny miesięcznik „U progu” jako pismo „powstającego ruchu praw człowieka i obywatela w Polsce”.
Formalną datą powstania RO był 25 marca 1977 r., choć rzeczywistą działalność rozpoczęliśmy wcześniej, a sam fakt ogłosiliśmy dzień później. Zwołaliśmy wówczas jawną konferencję prasową w mieszkaniu Antoniego Pajdaka, co było dla ówcześnie działającej opozycji rzeczą bez precedensu. Przybyli na nią dziennikarze zagraniczni usłyszeli informację o powstaniu Ruchu Obrony.
PAP: Jakie były założenia programowe ROPCiO?
Leszek Moczulski: Nie stosowaliśmy skrótu „ROPCiO” – powstał on poza nami. Określaliśmy się jako Ruch Obrony - RO, co było odpowiednikiem ruchu oporu podczas II wojny światowej.
RO miał wyrażany charakter polityczny, a nie tylko humanitarny, pomagający represjonowanym. Traktowaliśmy prawa człowieka przede wszystkim jako gwarancję swobód politycznych i obywatelskich. Stąd pierwszą naszą wielką akcją była kampania domagająca się opublikowania w Dzienniku Ustaw ratyfikowanych przez PRL Międzynarodowych Paktów Praw Człowieka MPP - a tym samym nadania im obowiązującej mocy prawnej.
Główną formą było wprowadzanie praw człowieka do praktyki ustrojowej własnym działaniem. W kwietniu zacząłem wydawać jawne pismo „Opinia”, podające adres redakcji i nazwiska redaktorów oraz autorów artykułów. Podobnie zakładaliśmy jawne biura RO – pod nazwą Punkty Konsultacyjno-Dyskusyjne, jawne Kluby Swobodnej Dyskusji, przeprowadzaliśmy jawne manifestacje, zbiórki podpisów, kampanie propagandowe, wydawaliśmy książki. Wszystko to gwarantowały nam MPP, ale przez poprzednie dziesiątki lat surowo zabraniały władze PRL. Postawiliśmy je przed dylematem: albo złamią zobowiązania, które dobrowolnie na siebie przyjęły, albo będą tolerować nasze działania. Cierpiąca na coraz większe kłopoty gospodarcze i zabiegająca o kredyty zachodnie PRL musiała wybrać to drugie, choć bardzo niechętnie.
Leszek Moczulski: Nie stosowaliśmy skrótu „ROPCiO” – powstał on poza nami. Określaliśmy się jako Ruch Obrony - RO, co było odpowiednikiem ruchu oporu podczas II wojny światowej. RO miał wyrażany charakter polityczny, a nie tylko humanitarny, pomagający represjonowanym.
We wrześniu 1977 r. osiągnęliśmy kolejny stopień eskalacji politycznej. I Ogólnopolskie Spotkanie (jak nazywaliśmy zjazdy działaczy RO z całego kraju) uchwaliło deklarację polityczną, odrzucającą decyzje jałtańskie trzech mocarstw z 1945 r., przekazujące Polskę pod kuratelę sowiecką. Uznaliśmy, że jest to akt bezprawny, sprzeczny z prawem międzynarodowym. Było to pierwsze PRL jawne, uchwalone na jawnym zebraniu i podpisane przez jego uczestników oświadczenie, kwestionujące legalność PRL i hegemonię sowiecką.
W grudniu 1977 r. przedstawiliśmy na konferencji prasowej wstępne programy 4 opcji politycznych: niepodległościowej, chrześcijańsko-demokratycznej, narodowej i ludowej. Do tego później doszła opcja socjalistyczna. Miały one utworzyć wspólnie federacyjną partię polityczną; jej powstanie planowaliśmy na 11 listopada 1978 r., ale niestety zostało to opóźnione o blisko rok.
Od jesieni 1977 r. inicjowaliśmy i wspieraliśmy przygotowania do utworzenia na Lubelszczyźnie pierwzego Komitetu Chłopskiego, który ostatecznie powstał latem 1978 r. pod przewodnictwem Janusza Rożka. Z początkiem tego roku doprowadziliśmy do powstania w Katowicach Komitetru Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych, prowadzonego przez Kazimierza Świtonia.
Wszystkie te działania, stanowiące część doktryny „rewolucji bez rewolucji”, miały na drodze faktów dokonanych zmieniać otaczającą nas rzeczywistość. Było to przygotowania do spodziewanej wielkiej eksplozji społecznej. Od niej zależało wszystko. Należało, jak pisałem w broszurze pod tym samym tytułem, „przekształcić ją natychmiast w okupacyjny strajk powszechny... Najsilniejszą formą działań będzie samo przerwanie pracy i pozostanie w zakładzie. Trzeba konsekwentnie unikać konfrontacji z milicją i wojskiem. Ludzie przebywający w zakładzie takiej konfrontacji unikają [a więc nie mogą być rozbici siłą]... Drugą zasadą jest ... powszechność strajku. Na wieść o wybuchu społecznym w całym kraju należy spontanicznie przerwać pracę i rozpocząć strajk okupacyjny... Gdyby strajk społeczny ogarnął większość pracowników... to władza straci całkowicie kontrolę nad sytuacją oraz zdolność do przeciwdziałania”. nazwane zostało później doktryną „rewolucji bez rewolucji”. Właśnie do takiego przekształcenia eksplozji społecznej w samoorganizujące się działania przygotowywaliśmy społeczeństwo.
Leszek Moczulski: Ogólnopolskie Spotkanie (jak nazywaliśmy zjazdy działaczy RO z całego kraju) uchwaliło deklarację polityczną, odrzucającą decyzje jałtańskie trzech mocarstw z 1945 r., przekazujące Polskę pod kuratelę sowiecką. Uznaliśmy, że jest to akt bezprawny, sprzeczny z prawem międzynarodowym. Było to pierwsze PRL jawne, uchwalone na jawnym zebraniu i podpisane przez jego uczestników oświadczenie, kwestionujące legalność PRL i hegemonię sowiecką.
PAP: Jakie były formy działania ROPCiO?
Leszek Moczulski: Podstawową formą naszej działalności było pokazanie, że od nas zależy, czy korzystamy z przysługujących nam praw. Jeśli zachowujemy się jak ludzie wolni, odzyskujemy wolność. Wymagało to rozwijania aktywności na wszelkich możliwych polach, od tak łagodnych przedsięwzięć, jak upominanie się o najbardziej oczywiste prawa obywateli po organizowanie masowych przedsięwzięć przeciwko totalitarnej władzy i stopniowa realizacja pięciofazowego planu odzyskania niepodległości przez Polskę.
PAP: Jak wyglądała struktura organizacyjna ROPCiO?
Leszek Moczulski: Nie byliśmy stowarzyszeniem, tylko luźnym ruchem bez członkostwa, władz i struktury organizacyjnej. Kilkakroć wzywano mnie do wydziału spraw wewnętrznych w magistracie warszawskim i informowano o odmowie rejestracji stowarzyszenia o nazwie „Ruch obrony...”. Odpowiedziałem, że nas to nie dotyczy, nie jesteśmy stowarzyszeniem tylko ruchem – jak działający w PRL, Ruch Obrońców Pokoju, który również się nie zarejestrował.
Aby być uczestnikiem RO wystarczała decyzja danej osoby, która mówiła: „czuję się uczestnikiem ruchu i będę podejmował w tych ramach takie działania, które moim zdaniem są słuszne”. Uczestnik RO w każdej chwili mógł zaprzestać swojej działalności. Nie wyłoniliśmy żadnych władz, uzgadnialiśmy wszystko między sobą. Mieliśmy dwóch rzeczników – mnie i Andrzeja Czumę. Informowaliśmy o działaniach RO, i faktycznie stanowiliśmy kierownictwo organizacyjne RO, ale formalnie niczego takiego nie było.
Inna rzecz, że wewnątrz RO działał wspomniany techniczny nurt niepodległościowy, nasza konspiracyjna baza, kierowana przez zarząd o kryptonimie „Romb”.
PAP: Jakie stosunki łączyły KOR i ROPCiO?
Leszek Moczulski: Relację między nami a KOR-em układały się różne. Nieco inaczej traktowaliśmy KOR, niż KOR nas. KOR dążył do zmian w systemie, do „socjalizmu z ludzką twarzą”. Odpowiadało to przekonaniom większości społeczeństwa. Jeszcze po utworzeniu NSZZ „Solidarność” popularne było hasło: „socjalizm tak, wypaczenia nie”. Dla ogromnej większości działaczy KOR krańcowym celem była demokratyzacja PRL. RO działał w innej perspektywie: dla nas celem było obalenie PRL i stworzenie niepodległej i demokratycznej Trzeciej Rzeczypospolitej (trzeciej niepodległości, po przedrozbiorowej i międzywojennej). Demokratyzowanie PRL miał dla nas znaczenie o tyle, że ułatwiało naszą działalność.
Leszek Moczulski: KOR dążył do zmian w systemie, do „socjalizmu z ludzką twarzą”. Odpowiadało to przekonaniom większości społeczeństwa. Jeszcze po utworzeniu NSZZ „Solidarność” popularne było hasło: „socjalizm tak, wypaczenia nie”. Dla ogromnej większości działaczy KOR krańcowym celem była demokratyzacja PRL. RO działał w innej perspektywie: dla nas celem było obalenie PRL i stworzenie niepodległej i demokratycznej Trzeciej Rzeczypospolitej
W początkowym okresie funkcjonowania demokratycznej opozycji dobijaliśmy się jednak nie celów ostatecznych, tylko doraźnych, co powodowało równoległość naszych działań. Z punktu widzenia KOR Ruch Obrony stanowił rzeczywiście swoistą konkurencję, ale dla nas KOR był pomocą w realizacji wstępnej fazy działań, pozwalającej przejść do właściwej – co rozpoczęło się wraz z powstaniem KPN. Wiedzieliśmy przecież, że im bardziej posunie się demokratyzacja PRL, tym szybciej dojdziemy do niepodległości. Co do spraw osobistych, miałem dobre stosunki z Jackiem Kuroniem, myślę, że rozumieliśmy się i lubiliśmy nawzajem. Co prawda parę razy „ostro boksowaliśmy” z sobą, ale tylko na odległość – poprzez polemikę w gazetach.
Z różnych powodów nie udało nam się jednak stworzyć trwałej, wzajemnej współpracy. Chyba dlatego, że wywodziliśmy się z różnych środowisk politycznych. Obie strony nie przełamały pewnej nieufności wobec siebie. KOR często traktował nas podejrzliwie. Nawet dopatrywano się w nas ludzi „ajatollacha” Wyszyńskiego, co było grubą przesadą.
PAP: Jaki był zakres inwigilacji ROPCiO ze strony SB?
Leszek Moczulski: Nasze spotkania i manifestacje miały charakter otwarty, z góry zakładaliśmy, że przychodzi na nie bezpieka. Byliśmy do tego przygotowaniu. W kręgu kierowniczym RO wszyscy chyba – poza najmłodszymi, miała już za sobą więzienia. Znaliśmy dobrze wroga. Byliśmy przygotowani na masową infiltracje naszego środowiska wszelkimi środkami. Działaliśmy niejako „na patelni”, widoczni ze wszystkich stron - i trzeba się było do tego przyzwyczaić.
SB była jednak źle funkcjonującą strukturą. Potrafili mordować i fałszować, a jak im – ze względu na międzynarodową sytuację polityczną, władze nie pozwalały nas na dłużej wsadzać do więzienia – stawała się bezradna. W „grze z opozycją” nie potrafiła nawet stworzyć jakiejś racjonalnej koncepcji powstrzymującej czy opóźniającej nieunikniony wybuch. Obserwowaliśmy się nawzajem, znaliśmy ich metody działania, w środowisku niepodległościowym mieliśmy niezłych ekspertów od spraw rozpracowania tajnych służb, zawodowych oficerów okresu przedwojennego. Trwała taka codzienna przepychanka: oni polowali na nasze drukarnie i siatki kolportażu, my je chroniliśmy i organizowaliśmy nowe. Dochodziło do wpadek, doraźnie nawet bolesnych, ale w sumie bez większego znaczenia. Czy „wpadek” było sto czy też dwieście – ostateczny wynik pozostawał taki sam.
Leszek Moczulski: Byliśmy przygotowani na masową infiltracje naszego środowiska wszelkimi środkami. Działaliśmy niejako „na patelni”, widoczni ze wszystkich stron - i trzeba się było do tego przyzwyczaić.
Nie bezpieka była najgroźniejsza. Trzeba było pracować 18 godzin na dobę. Najbardziej brakowało nam snu. Bardzo mile widziałem wkraczających funkcjonariuszy SB, bo wiedziałem, że zaraz znajdę się w areszcie – i chociażby był on najbardziej brudny i parszywy, będę mógł się wyspać nareszcie – po zatrzymaniu spałem bez przerwy 48 godzin. Bez tego snu dłużej bym nie pociągnął.
Nieszczęście było wtedy, gdy SB dostało się w pobliże niedoświadczonych ludzi, którzy ulegali ich inspiracji, dawali się wykorzystywać do pobudzenia wewnętrznych sprzeczności, podejrzeń i animozji.
Nachodziły nas całe sfory agentów, ale ogromna większość została rozpoznana bardzo szybko. Patrząc z perspektywy i znajomości akt SB, w całym okresie funkcjonowania Ruchu Obrony mieliśmy do czynienia z dwoma agentami, z których jeden nie został zdemaskowany aż do śmierci.
PAP: Jaki był wpływ Kościoła na działalność ROPCiO?
Leszek Moczulski: Bezpośredniego wpływu Kościoła nie mogło być, bo przecież Kościół nie mógł zająć otwarcie wrogiego stanowiska przeciw państwu. Była natomiast życzliwość i pomoc, m.in. udostępnianie lokali dla naszej działalności. Pomagali nam zwłaszcza kapłani duszpasterstwa akademickiego, m.in. Ludwik Wiśniewski i Bronek Sroka.
Niektórzy hierarchowie ostrzegali nas, abyśmy nie poszli za daleko. Gdy dopiero przygotowywaliśmy się do późniejszego organizowania RO, prymas Wyszyński ostrzegał mnie, żeby nie podejmować żadnych awanturniczych działań, nie iść „z butelkami na czołgi”. W tym zakresie wpływ Kościoła na doktrynę „Rewolucji bez rewolucji” był znaczny. Także arcybiskup Wojtyła był do opozycji bardzo przychylnie nastawiony, co wynikało z jego zrozumienia dla spraw polityczno-społecznych. Jego słowa cytowaliśmy np. na łamach „Opinii”.
Leszek Moczulski: Niektórzy hierarchowie ostrzegali nas, abyśmy nie poszli za daleko. Gdy dopiero przygotowywaliśmy się do późniejszego organizowania RO, prymas Wyszyński ostrzegał mnie, żeby nie podejmować żadnych awanturniczych działań, nie iść „z butelkami na czołgi”.
PAP: Dlaczego doszło do rozłamu w ROPCiO?
Leszek Moczulski: Z czasem pojawiły się wzajemne spory ambicyjne oraz podejrzenia, także w stosunku do mnie. Postawiano mi np. śmieszny zarzut, że przywłaszczyłem sobie 500 dolarów przesłanych z Kanady. Byłem wówczas człowiekiem bez pracy, a potrzebowałem stale pieniędzy na cele organizacyjne, choćby na benzynę, aby jeździć po kraju. Nikt nas przecież nie subwencjonował. Moją działalność finansowała jednak żona, którą wyrzucono z instytutu naukowego, ale w prowincjonalnym szpitalu, gdzie pracowała, miała pensję ordynatora. Sprawę tych dolarów szybko wyjaśniono, ale pozostał niesmak.
Spory często wynikały z faktu, że podejmowałem arbitralne decyzje. Byłem przyzwyczajony do konspiracji piłsudczykowskiej, gzie to było normą. Jako człowiek wyznaczony do podejmowania decyzji nie szukałem kompromisów ze współpracownikami. Niektórzy czuli się przeze mnie lekceważeni. Pracowałem w wiecznym pospiechu, np. nazwiska współredaktorów „Opinii” wprowadziłem do stopki pierwszego numeru bez ich wiedzy – ale chętnie to zaakceptowali.
Główną rolę odegrały jednak wzajemne podejrzenia i animozje, zręcznie podsycane przez wspomnianych wyżej dwu agentów SB. RO podzieliło się na dwie grupy, z których każda poszła swoją drogą. Był to poważny cios, utrudniający i spowolniający pracę. W efekcie KPN powstał rok później, niż planowaliśmy.
PAP: Jaki był stosunek RO i Konfederacji Polski Niepodległej do Solidarności?
Leszek Moczulski: Solidarność wyrosła z Wolnych Związków Zawodowych i z koncepcji „rewolucji bez rewolucji”, była więc poniekąd naszym dzieckiem.
Na początku sierpnia 1980 r. spotkałem się z Wałęsą w Gdańsku, któremu przedstawiłem całą „technologię prowadzenia strajków”, zamieszczoną później w broszurze „Walka strajkowa w Polsce – lipiec 1980”. Był pewien wątpliwości, ale zapamiętał do dobrze. Miał zresztą własne przemyślenia.
Powstanie Solidarności stanowiło siłą rzeczy kres działalności RO. Nasze ostatnie Spotkanie Ogólnopolskie zostało zorganizowane na wiosnę 1980 r. Wybuch eksplozji społecznej spowodował, że powstająca Solidarność wchłonęła RO - poza częścią która była w KPN. Większość członków Konfederacji należała równocześnie do Solidarności.
Inna rzecz, Ze później strony Solidarności spotykaliśmy się z nieufnością. Uważano nas za utopistów; twierdzono, że cel, jakim była niepodległość Polski i - w efekcie - rozpad Związku Sowieckiego, jest nierealny. Takie były zresztą przekonania większości Polaków. Obawiano się również, nie bez racji, że o kierunku wydarzeń będziemy chcieli rozstrzygać własnymi decyzjami. W jakiejś mierze wyprzedzaliśmy czas. Np. na zjeździe Solidarności w Oliwii w 1981 r. wystąpiliśmy z programem zmian gospodarczych zmierzających do wprowadzenia gospodarki rynkowej; odrzucono go, gdyż większość uznała, że przywraca kapitalizm, gdy chciano zracjonalizować socjalizm..
PAP: Czy Pańskie marzenia o wolnej Polsce zostały spełnione?
Leszek Moczulski: Pierwsze marzenie, czyli stworzenie niepodległego państwa polskiego zostało w pełni spełnione.
Leszek Moczulski: Jeżeli mówimy o potrzebie stworzenia dobrze funkcjonującego i skutecznego państwa, należycie troszczącego się o obywateli, to takie państwo nie może bazować na reliktach totalitaryzmu. Boję się, że kłopoty Polaków nie polegają na braku demokracji, albo jej odrzucaniu – tylko na braku umiejętności stosowaniem demokracji.
Drugim naszym celem było takie urządzenie państwa, aby Polska była trwale dobrze rządzona. Tego nie udało się osiągnąć. Jedni kierują Rzeczpospolitą gorzej, inni lepiej, ale w sumie jest to ciągle – od ponad dwudziestu lat - państwo kiepsko funkcjonujące. Poczynając od tego, że Polska ma nietrwałą władzę – dopiero po raz pierwszy w ostatnich wyborach zwyciężyła opcja rządząca. Nie chora sytuacja, kiedy kolejne rządy nie są w stanie przetrwać wyborów, przy czym niektóre gabinety zmieniano w toku ich kadencji. Wiele zastrzeżeń budzi problem działania prokuratury, której struktura i zadania są wzorowane na rozwiązaniach sowieckich po 1945 r. Jakość klasy politycznej się systematycznie pogarsza. Przez długi czas wybierano nienajlepsze koncepcje gospodarcze.
Jeżeli mówimy o potrzebie stworzenia dobrze funkcjonującego i skutecznego państwa, należycie troszczącego się o obywateli, to takie państwo nie może bazować na reliktach totalitaryzmu.
Boję się, że kłopoty Polaków nie polegają na braku demokracji, albo jej odrzucaniu – tylko na braku umiejętności stosowaniem demokracji. To relikt przeszłości. Miejmy nadzieję, że usunie go zmiana pokoleniowa.
Rozmawiał Waldemar Kowalski (PAP)
wmk