Rozpoczęty miesiąc temu proces byłego esesmana, sanitariusza w niemieckim obozie zagłady Auschwitz-Birkenau, zakończył się niepowodzeniem. Ze względu na zakwestionowanie bezstronności części składu sędziowskiego postępowanie musi się rozpocząć od nowa.
"Nie można przewidzieć, kiedy to (rozpoczęcie postępowania od nowa) nastąpi" - powiedział rzecznik sądu w Neubrandenburgu na północy Niemiec Carl Friedrich Deutsch.
Wnioski o uznanie dwóch sędziów za stronniczych złożyła prokuratura oraz jeden z obrońców posiłkowych - podała agencja dpa. Postępowanie przed Sądem Krajowym w Neubrandenburgu miało być kontynuowane w najbliższy poniedziałek. Ze względu na wnioski termin ten nie zostanie dotrzymany, co oznacza konieczność powtórzenia procesu.
96-letni Hubert Zafke jest oskarżony o współudział w zamordowaniu co najmniej 3681 osób. W Auschwitz-Birkenau pełnił służbę przez miesiąc, od połowy sierpnia 1944 roku. W tym czasie do obozu zagłady dotarło 14 pociągów z więźniami, z których większość została zamordowana w komorach gazowych.
Rzecznik sądu powiedział, że nie rozumie, dlaczego prokuratura naraża się za zarzut, że torpeduje wdrożone przez siebie postępowanie.
Poprzednio rozpoczęcie procesu trzykrotnie odraczano z powodu złego stanu zdrowia Zafkego. Na otwarcie procesu 12 września oskarżony przybył na salę rozpraw na wózku inwalidzkim.
Według prokuratury Zafke wiedział, że odbywa służbę w obozie zagłady. Wspierając struktury obozowe, esesman "uczestniczył w zagładzie" - napisano w akcie oskarżenia.
Zafke był w 1948 roku skazany na ponad trzy lata więzienia przez polski sąd za przynależność do SS i służbę w Auschwitz. Po odbyciu kary zamieszkał przez nikogo nie niepokojony w Meklemburgii w NRD.
Dawni strażnicy obozów koncentracyjnych byli do niedawna bezkarni, ponieważ zachodnioniemiecki Trybunał Federalny orzekł w 1969 roku, że warunkiem skazania za pomoc w morderstwach jest udowodnienie indywidualnej winy oskarżonego. Ze względu na brak świadków zbrodni było to w większości przypadków niemożliwe.
Przełomowe znaczenie dla ścigania sprawców tej kategorii przestępstw miało skazanie na pięć lat więzienia Johna Demjaniuka, strażnika w obozie w Sobiborze. Sąd w Monachium uznał go w 2011 roku za winnego współuczestnictwa w zamordowaniu ponad 28 tys. więźniów, pomimo braku dowodów na popełnienie konkretnych czynów.
Skazanie Demjaniuka stworzyło nową sytuację prawną, umożliwiającą podjęcie kroków przeciwko wszystkim osobom, które uczestniczyły w działaniu obozów zagłady, niezależnie od tego, czy nadzorowały komory gazowe, czy też zatrudnione były w obozowej kuchni. (PAP)
lep/ mc/