Bliscy ofiar, uczestnicy akcji ratowniczej, przedstawiciele władz, spółek kolejowych oraz mieszkańcy upamiętnili w niedzielę ofiary katastrofy kolejowej we wsi Chałupki pod Szczekocinami sprzed 6 lat.
W wyniku czołowego zderzenia pociągów zginęło wtedy 16 osób, a ok. 150 odniosło obrażenia.
Jak co roku, rocznicowe uroczystości rozpoczęła msza święta w kościele we wsi Goleniowy. Później uczestnicy obchodów złożyli wieńce i kwiaty oraz zapalili znicze przy tablicy w Chałupkach, upamiętniającej ofiary katastrofy. Znicze zapłonęły także przy krzyżu ustawionym tuż przy torowisku.
W intencji ofiar modlili się m.in. członkowie rodzin ofiar, przedstawiciele władz i służb ratowniczych, kolejarze oraz mieszkańcy Chałupek i sąsiednich wsi. Po uroczystości przy tablicy, zgromadzeni przeszli w pobliże torów kolejowych, w miejsce katastrofy.
Katastrofa kolejowa pod Szczekocinami była jednym z najtragiczniejszych tego typu zdarzeń w historii Polski. Do wypadku doszło w sobotę wieczorem, 3 marca 2012 r., niedaleko Zawiercia - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa.
Zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa. W akcji ratunkowej brało udział kilkuset strażaków, policjantów i przedstawicieli innych służb.
Mieszkańcy Chałupek podkreślają, że tragedia sprzed 6 lat pozostanie w ich pamięci na zawsze. „Na co dzień mamy przed sobą widok tych zmiażdżonych pociągów - to się działo na naszych oczach. Jadąc drogą, przejeżdżamy obok miejsca tego wypadku. Przejeżdżające obok pociągi dają sygnały dźwiękowe, upamiętniając tragedię. Tego nie da się zapomnieć, zawsze staje to przed oczami" - powiedziała PAP sołtys Chałupek Anna Kwiecień.
„Z perspektywy czasu, ten widok się trochę zamazuje, ale na pewno w każdym z nas jest i na pewno pozostanie do końca życia. Nikt nie jest na taką katastrofę przygotowany, tym bardziej tak mała wiejska społeczność" - dodała.
Tuż po zderzeniu pociągów to mieszkańcy Chałupek i sąsiednich wsi stali się pierwszymi ratownikami. Kiedy usłyszeli olbrzymi huk, jeszcze przed przyjazdem większości służb pospieszyli z pomocą. Wyciągali z wagonów poszkodowanych, przynosili koce i gorącą herbatę lub po prostu trzymali uwięzionych w wagonach za rękę i pocieszali. Przynosili też kanapki i herbatę strażakom pracującym przy wrakach pociągów.
„Kiedy pojawiła się informacja o katastrofie, rozdzwoniły się telefony, wszyscy zjeżdżali się, by pomóc, dopóki nie dotarły służby specjalistyczne" - wspomina Kwiecień.
Chwilę później na miejscu katastrofy pojawiła się straż pożarna, karetki pogotowia i policja. Służby kryzysowe wojewody śląskiego o katastrofie dowiedziały się po godz. 21 od pogotowia w Zawierciu. Przed godz. 22 w akcję ratowniczą zaangażowano 30 karetek, na miejsce skierowano też śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Po wypadku strażacy przez wiele godzin penetrowali zniszczone wagony, poszukując poszkodowanych. Akcję poszukiwawczą zakończono w poniedziałek 5 marca. Na miejsce katastrofy przyjechał ówczesny premier Donald Tusk wraz z grupą ministrów oraz ówczesny prezydent Bronisław Komorowski, który ogłosił dwudniową żałobę narodową.
Rannych w wypadku przewożono do szpitali m.in. w Sosnowcu, Myszkowie, Zawierciu, Włoszczowie i Krakowie. Hospitalizowano w sumie ok. 50 poszkodowanych. Katastrofy nie przeżyło 16 osób. Najmłodsza śmiertelna ofiara miała 25 lat, a najstarsza - 55. Osoby te pochodziły ze Szczecina, Nowego Targu, Warszawy, Krakowa, Wieliczki, Dębicy, Makowa Mazowieckiego, powiatów: nowosądeckiego, olkuskiego, żywieckiego i tarnowskiego, a także z miejscowości z woj. świętokrzyskiego.
Wśród zabitych była Rosjanka i obywatelka Stanów Zjednoczonych. Obcokrajowcy - wśród nich obywatele Ukrainy i Czech - znaleźli się także w grupie rannych w wypadku. Straty materialne po katastrofie oszacowano na 19 mln zł.
Kwiecień ma ze swojego domu okna na tory, była wśród osób, które jako pierwsze zadzwoniły z informacją o katastrofie. Przyjęła niektórych pasażerów, którzy ocaleli. Dziś obok jej domu stoi pomnik z tablicą pamiątkową. „Tego się naprawdę nie da zapomnieć. Taka trauma chyba zostanie do końca życia, chociaż z czasem pewnie będzie się ona zamazywać" - podsumowała Kwiecień.
Także burmistrz Szczekocin Krzysztof Dobrzyniewicz podkreślił, że rocznicowe uroczystości na stałe wpisały się w lokalny kalendarz. W tym roku w obchodach wzięło udział więcej osób niż przed rokiem. "Zrobimy wszystko, by zorganizować i pomóc tym ludziom, którzy tu przyjeżdżają, by oddać hołd tym, którzy zginęli” - powiedział PAP.
„Niejednokrotnie zastanawiałem się, dlaczego doszło do tej tragedii. Dziś już wiemy, że zawiódł czynnik ludzki. W podobnych sytuacjach czasem zawodzą ludzie, czasem urządzenia. Trzeba liczyć na to, by w takich sytuacjach pomoc była natychmiastowa” - zaznaczył. Burmistrz dodał, że po katastrofie okoliczne jednostki strażackie dostały dużo nowego sprzętu. „Jesteśmy przygotowani do różnych sytuacji, oby nic takiego jak przed sześcioma laty się więcej nie wydarzyło” – podkreślił.
Jak ustaliła prokuratura, do katastrofy przyczyniły się błędy dwojga dyżurnych ruchu z posterunków Starzyny i Sprowa, którym zarzucono nieumyślne sprowadzenie katastrofy kolejowej - skierowali jadące z naprzeciwka pociągi na ten sam tor.
Ich proces zakończył się kilka tygodni temu. 26 stycznia Sąd Apelacyjny w Katowicach skazał prawomocnie Andrzeja N. na 6 lat więzienia, a Jolantę S. - na 3,5 roku. Kary były surowsze niż te, które zapadły przed sądem I instancji. Sąd podkreślił, że wyrok powinien też mieć znaczenie prewencyjne i być "czytelnym sygnałem dla wszystkich osób zajmujących się zapewnieniem bezpieczeństwa w komunikacji, kierujących tym ruchem, że obowiązki na nich ciążące muszą być bezwzględnie przestrzegane". (PAP)
autor: Krzysztof Konopka
kon/ eaw/