Wśród polskich dyplomatów pojawiały się stwierdzenia, że jest możliwy scenariusz, w którym po krótkiej kampanii Polska zostanie pobita przez Niemców, bo alianci nie udzielają jej pomocy, a ZSRS wykorzysta sytuację i uderzy od wschodu – powiedział PAP prof. Marek Kornat z Instytutu Historii PAN.
PAP: Czy jesteśmy w stanie ocenić zakres wiedzy sowieckiego wywiadu na temat działań polskiej dyplomacji pod koniec lat trzydziestych?
Prof. Marek Kornat: Jest to pytanie z pozoru bardzo ważne, ale tylko z pozoru. Wydaje mi się, że nie należy przeceniać znaczenia tego problemu. W moim przekonaniu polityka zagraniczna Polski w 1939 r. była na tyle przejrzysta i jasna, że nawet posiadanie przez Sowietów agenta lub agentów w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zmieniałoby bardzo niewiele.
Polska miała wówczas bardzo mało do ukrycia. Całość polskiej polityki zagranicznej była oparta o doktrynę równowagi w stosunku do Niemiec i ZSRS, a to pociągało za sobą odrzucenie jakichkolwiek koncepcji zawarcia sojuszu z jednym z tych państw przeciw drugiemu i trzymania się dotychczas zawartych porozumień sojuszniczych z Francją i Rumunią. Te zasady wykluczały sterowanie polityką w sposób odmienny niż było to powszechnie widoczne.
Jeżeli nawet Sowieci posiadali źródła informacji w polskiej służbie zagranicznej, czego wykluczyć nie można, to jednak niewiele to zmieniało. Co najwyżej mogło przynieść stronie sowieckiej pewne uściślenie informacji. Nie sądzę, aby drogą wywiadowczą byli w stanie wykraść z Warszawy jakiekolwiek doniosłe rewelacje. Jestem więc bardzo sceptycznie nastawiony do tezy, wedle której penetracja wywiadu sowieckiego mogła rozpracować lub sparaliżować polską politykę zagraniczną. Agenci wywiadu obcego państwa lub agenci wpływu mogli wywoływać pewne formy dezintegracji w resorcie spraw zagranicznych, na przykład poprzez skłócanie urzędników. Nie sądzę jednak, aby ich działania miały wpływ na strategiczną orientację polskiej dyplomacji. Możliwości takich działań były wybitnie ograniczone.
Można przedstawić jeszcze jeden argument na poparcie takiej tezy. Józef Beck był człowiekiem, który w sposób skrajny skupił w swoich rękach proces podejmowania decyzji. Nigdy nie pytał swoich podwładnych, jakie działania ma podjąć, ale co najwyżej jakimi informacjami na dany temat dysponują. Agentura obca nie była więc w stanie wpłynąć na podejmowanie strategicznych decyzji ministra. MSZ było instytucją wybitnie scentralizowaną. Nigdy wcześniej i później w historii polskiej dyplomacji nie było sytuacji, w której jeden człowiek miałby tak wielki wpływ na polską politykę zagraniczną. Do maja 1935 r. oczywiście każda z jego decyzji była konsultowana z Józefem Piłsudskim. Po jego śmierci co najwyżej ogólnie minister informował o swoich działaniach prezydenta i marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, bo najważniejsze decyzje wymagały ich zgody.
PAP: Czy Józef Beck dostrzegał groźbę ekspansji sowieckiej na kraje bałtyckie i Polskę?
Prof. Marek Kornat: Myślę, że to pytanie należy podzielić na kilka zagadnień. Bez wątpienia Beck nigdy nie miał zaufania do naszego wschodniego sąsiada. Zawsze traktował to państwo jako potencjalnego wroga.
Zanim nadszedł tragiczny wrzesień 1939 r. tę tezę potwierdzały rozmaite działania Związku Sowieckiego, takie jak drastyczne ograniczenie sieci placówek polskiej służby konsularnej, niszczenie śladów polskości na terytorium ZSRS np. polskiego cmentarza w Kijowie w 1938 r. i wreszcie bezpośrednie prześladowania Polaków. Beck był przekonany o wrogości tego państwa, ale uważał, że jest ono zbyt słabe, aby rozpocząć wojnę na wielką skalę z własnej inicjatywy. Zakładał, że w wypadku wojny w Europie wywołanej przez inne mocarstwo – na przykład Niemcy lub Włochy, Związek Sowiecki może się do niej włączyć, próbując wykorzystać sytuację do własnych celów.
Zdaniem Becka kraj ten jako sąsiad był więc wrogiem Polski, ale nie zagrażał jej w sensie bezpośredniej agresji. Dopiero stworzenie sytuacji umożliwiającej Sowietom takie działania mogłoby w jego opinii przynieść wojnę ze wschodu.
W 1939 r. Beck sądził, że ZSRS w wypadku wojny polsko-niemieckiej zachowa się biernie i będzie prowadził politykę wyczekiwania, by włączyć się dopiero wówczas, gdy będzie to dlań korzystne. Po uzyskaniu gwarancji Francji i Wielkiej Brytanii Beck utwierdził się w przekonaniu o neutralności ZSRS w pierwszej fazie wojny. Dysponujemy dostateczną ilością źródeł, na podstawie których należy wydać taką ocenę.
Wśród polskich dyplomatów pojawiały się stwierdzenia, że jest możliwy scenariusz, w którym po krótkiej kampanii Polska zostanie pobita przez Niemców, bo alianci nie udzielają jej pomocy, a ZSRS wykorzysta sytuację i uderzy od wschodu. Mam tu na myśli wypowiedź Jana Szembeka z 2 września 1939 r. oraz kilka innych (m.in. Stanisława Zabiełły). Nie ma jednak takiej refleksji ze strony Becka.
Kiedy mowa o zaborczych planach Sowietów w r. 1939, to bez wątpienia możemy powiedzieć, że latem tego roku Beck zorientował się, że Związek Sowiecki dąży do opanowania państw bałtyckich. Przypuszczał jednak raczej, że dojść może do tego za sprawą porozumienia ZSRS i mocarstw zachodnich, które dawałoby Armii Czerwonej prawo wkroczenia do tych państw.
PAP: Czy jesienią 1938 r. Stalin rzeczywiście zakładał realnie pomoc Czechosłowacji wobec żądań III Rzeszy? Jaki to miało wpływ na relacje polsko-sowieckie?
Prof. Marek Kornat: Wydaje się, że Stalin jednak nie rozważał na pomoc Czechosłowacji. Owa odmowa była oczywistością. Gdyby Sowieci wkroczyli do Polski – oznaczałoby to kres naszej niepodległości, tak jak stało się to w 1940 r. w wypadku państw bałtyckich, które rok wcześniej przyjęły na swe terytorium wojska sowieckie.
W 1938 r. rząd polski z uwagą śledził zachowanie ZSRS. Podjęta przez Becka analiza zachowań tego państwa skłaniała go do stwierdzenia, że kierownictwo tego kraju dąży do wywołania wojny w Europie poprzez symulowanie chęci udzielenia pomocy Pradze, tak aby Czechosłowacja zdecydowała się bić z Niemcami. Taka sytuacja mogła z kolei doprowadzić do wojny ogólnoeuropejskiej. Związek Sowiecki niekoniecznie przystąpiłby do tej wojny, ale wyczekiwał rozwoju wypadków. To myślenie polskiego kierownictwa polityki zagranicznej było oparte na założeniu, że Związek Sowiecki chce wykorzystać taki konflikt do swoich celów. Patrząc po latach, wydaje się, że te założenia były w zasadzie słuszne. W r. 1938 do wojny nie doszło, ponieważ Czechosłowacja skapitulowała, uznając, że walka w osamotnieniu (bez pomocy Francji) jest skazana na niepowodzenie. Cała ta sytuacja potwierdziła również założenie Becka, który od początku kryzysu sudeckiego uważał, że rząd w Pradze nie podejmie się zbrojnie bronić kraju.
Sytuacją niezwykle zagadkową w tym okresie była sowiecka demonstracja zbrojna na granicy z Polską. W trzeciej dekadzie września 1938 r. Armia Czerwona przeprowadziła duże ćwiczenia wojskowe w niewielkiej odległości od polskich granic. Duża koncentracja wojsk miała sugerować, że ZSRS jest gotowy do uderzenia na Polskę, aby przebić się na pomoc Czechom. Powstaje pytanie, czemu służyła taka demonstracja, przeprowadzona w momencie, gdy Czechosłowacja już w zasadzie skapitulowała, gdyż 21 września Benesz zgodził się na tzw. Plan Londyński, który dopuszczał możliwość aneksji Sudetów przez Niemcy. Być może chodziło o sprowokowanie incydentów granicznych i tym samym starcia polsko-sowieckiego, tak, aby w jego wyniku Polska została zmuszona do zwrócenia się o pomoc do Niemiec i stała się wasalem III Rzeszy.
Stalin mógłby wówczas stwierdzić, że Polska jest wspólnikiem Niemiec, a mocarstwa zachodnie zerwałyby jakąkolwiek więź łączącą je z Warszawą. Wyjaśnienie tej sytuacji jest jednak bardzo trudne, ponieważ nie posiadamy pierwszorzędnych informacji dotyczących tego okresu w polityce sowieckiej. Pewne jest natomiast, że koncentracja wojsk sowieckich przy granicy z Polską nie wystraszyła Warszawy i polskich dyplomatów. Beck przyjął te groźby spokojnie. Po konferencji monachijskiej stosunki Moskwy z Warszawą nieoczekiwanie poprawiły się w wyniku negocjacji ambasadora Wacława Grzybowskiego z Maksimem Litwinowem i jego zastępcą Władimirem Potiomkinem.
PAP: 10 marca 1939 r. Stalin wygłosił przemówienie, w którym bardzo pozytywnie wypowiedział się na temat Niemiec. Jak zostało ono przyjęte w Warszawie?
Prof. Marek Kornat: Sam minister Beck nie wypowiedział się w wyraźny sposób na temat tego wystąpienia. Otrzymał z pewnym opóźnieniem analizę od ambasadora Grzybowskiego, który stwierdzał, że to wystąpienie jest po prostu deklaracją, że Związek Sowiecki nie zaangażuje się „za darmo” po stronie mocarstw zachodnich i spróbuje gry na dwie strony. Nie mamy podstaw do tego żeby uznać, że ta wypowiedź Stalina wywołała w Warszawie wrażenie przełomu w stosunkach sowiecko-niemieckich. Ogólnie oceniano, że Związek Sowiecki w swojej polityce zagranicznej ma do wyboru trzy możliwe opcje taktyczne: porozumienie i współpracę z mocarstwami zachodnimi, współpracę z Niemcami lub politykę wycofania się z Europy, czyli bierności wobec możliwego konfliktu. Uważano, że pierwsza możliwość jest mało prawdopodobna, druga wykluczona, a trzecia najbardziej prawdopodobna. Niestety nie była to ocena realistyczna.
PAP: Czy podejmowane próby porozumienia z Londynem i Paryżem były wyłącznie rodzajem blefu Stalina w celu zamaskowania jego dążeń do zawarcia układu z Hitlerem? Czy może dyktator ZSRS zakładał również taki scenariusz?
Prof. Marek Kornat: W moim przekonaniu nie zakładał takiego scenariusza, ponieważ Wielka Brytania i Francja nie mogły mu niczego zaoferować. Taki sojusz dawałby mu jedynie to, że musiałby walczyć z Niemcami od pierwszych chwil wojny w obronie ładu wersalskiego. Było to absolutnie sprzeczne z zasadniczymi celami polityki sowieckiej.
W moim przekonaniu Sowieci tylko udawali zainteresowanie porozumieniem z mocarstwami zachodnimi. Rokowania z tymi państwami były więc pozorowane od początku do końca i służyły wywarciu nacisku na Berlin, aby Niemcy zaoferowały dobrą cenę za porozumienie. Tak się niestety stało w sierpniu 1939 r., kiedy Hitler doszedł do wniosku, że powinien zapewnić sobie możliwie najkorzystniejsze warunki do rozprawy z Polską. To mu się optymalnie powiodło.
PAP: Czy w momencie przyjazdu Ribbentropa do Moskwy 23 sierpnia 1939 r. wszystko było już przesądzone i jego wizyta miała na celu już tylko potwierdzenie zawartego układu?
Prof. Marek Kornat: Ribbentrop otrzymał od Stalina formalne zaproszenie do Moskwy, a więc trudno sobie wyobrazić, żeby dyktator na Kremlu zapraszał go wyłącznie w celu przeprowadzenia jakiegoś testu. Sądził raczej, że dojdzie do zawarcia porozumienia, tak czy inaczej.
Rokowania toczące się w nocy z 23 na 24 sierpnia 1939 r. miały na celu głównie uzgodnienie kwestii granicy stref interesów między obu stronami na obszarze państw bałtyckich. Sowieci dążyli do tego, aby północna granica Litwy była tym rozgraniczeniem. Niemcy chcieli również uzyskać zachodnią część Łotwy w celu poszerzenia wybrzeża morskiego własnej strefy, na co nie zgadzała się Moskwa. Chodziło więc głównie o szczegóły techniczne. Ribbentrop po przybyciu do Moskwy dostrzegł, że Sowieci traktują te sprawy jako bardzo ważne.
Błyskawicznie otrzymał jednak od Hitlera pełnomocnictwa do zawarcia porozumienia po myśli swych gospodarzy. Zarys samej koncepcji paktu był wcześniej rozstrzygnięty. Pamiętajmy, że wcześniej charge d’affaires w Berlinie Astachow i niemiecki Urząd Spraw Zagranicznych oraz Mołotow i ambasador von der Schulenburg przeprowadzili wieloetapowe rozważania i wymianę zdań w sprawie zarysu koncepcji podziału stref wpływów. Rokowania z 23 sierpnia były więc ukoronowaniem koncepcji dojrzewającej już od dłuższego czasu.
PAP: Jaka była pierwsza reakcja polskiej dyplomacji na zawarcie paktu sowiecko-niemieckiego?
Prof. Marek Kornat: Pierwszą reakcją było stwierdzenie, że porozumienie o nieagresji nie zmienia niczego w położeniu Polski. Była to konstatacja błędna. Beck i polska dyplomacja głosili, że Polska nie jest zagrożona ze wschodu, ponieważ Związek Sowiecki nie włączy się do wojny w jej pierwszej fazie. Starania Wielkiej Brytanii i Francji o pozyskanie Moskwy dla walki przeciw Niemcom od początku były uznawane w Warszawie za kompletnie nierealistyczne. Pakt Ribbentrop-Mołotow przypieczętował polskie przekonania o niemożliwości pozyskania Sowietów do wojny z Niemcami. Była to główna treść polskich wypowiedzi z ostatnich dni pokoju (23-31 sierpnia).
PAP: Często zarzuca się ministrowi Beckowi, że we wrześniu 1939 r. nie dostrzegał możliwości sowieckiej agresji…
Prof. Marek Kornat: Jeżeli dostrzegał takie ryzyko to tego nie wyjawił lub tego rodzaju rozmowy nie zostały utrwalone w źródłach. Mógł również dostrzec taką możliwość rozwoju sytuacji dopiero po 10 września, gdy widoczne były przygotowania sowieckie. Niestety nie posiadamy źródeł, takich jak telegramy szyfrowe przesyłane między placówkami dyplomatycznymi z okresu pomiędzy 8 a 14 września 1939 r. Nie wiemy co w tym okresie pisał ambasador Grzybowski do Becka a ten do ambasady w Moskwie. Z listu z 11 września, który minister wysłał z Krzemieńca do marszałka Śmigłego przebywającego w Brześciu Litewskim, wynika, że Beck nie brał poważnie możliwości wystąpienia Sowietów. Uznał, że krążąca na ten temat plotka „jest fantastyczna”. Istnieje wszakże możliwość, że dostrzegł to niebezpieczeństwo gdzieś dopiero między 14 a 16 września. Zapiski Szembeka nie uprawniają jednak nawet do takiej konstatacji.
PAP: 17 września 1939 roku po otrzymaniu informacji o ataku ZSRS na Polskę między Naczelnym Wodzem, ministrem Beckiem i prezydentem Mościckim toczyły się rozmowy na temat stwierdzenia stanu wojny pomiędzy Polską a Sowietami. Jak Polska dyplomacja spoglądała na ten problem?
Prof. Marek Kornat: Wydaje się, że poglądy ministra Becka były w tej sprawie oparte o obowiązujące wówczas standardy. Należy pamiętać, że 1 września 1939 r. Polska również nie wypowiedziała wojny Niemcom, mimo że oni także uderzyli bez wcześniejszego wypowiedzenia wojny.
Kiedy Sowieci zaatakowali, Beck uznał, że oficjalne wypowiadanie wojny jest niepotrzebne, ponieważ napaść jest oczywista. Wkraczające siły nieprzyjaciela zostały przez nasze wojsko ostrzelane. 17 września Beck wysłał do polskich placówek dyplomatycznych depeszę claris stwierdzającą agresję. Polscy dyplomaci po odebraniu tej informacji mieli przedstawić ją rządom państw sojuszniczych i neutralnych.
Nie jest jasne czy rozkaz marszałka Śmigłego „z sowietami nie walczyć” był konsultowany z ministrem Beckiem. Wszystko wskazuje na to, że nie był. Trudno powiedzieć, czy Beck poparłby to posunięcie. Śmigły-Rydz wychodził z założenia, że kampania jest przegrana i należy dążyć do uniknięcia bezcelowych strat. One nie są potrzebne zwłaszcza w obliczu perspektywy dalszego przebiegu wojny, która potrwa dłużej niż się wydawało.
Innymi słowy Naczelny Wódz rozumował w oparciu o koncepcję, że jeśli istnieje możliwość wygrania kampanii wojennej, to nie należy oszczędzać sił i środków, ale jeśli jej nie ma – wszelkie straty są bezcelowe i szkodliwe dla sprawy narodowej. Ta decyzja w formie rozkazu dotarła do jednostek polskich, lecz nie do wszystkich. Niestety niektórzy generałowie mieli wątpliwości co do tego, w jakim charakterze wkraczają wojska sowieckie – nieprzyjaciela czy alianta. U Becka i w MSZ ich oczywiście nie było.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/