Istnieje szansa, że o Katyniu dowiemy się czegoś np. na podstawie błędnego zakwalifikowania ważnych dokumentów. Do tego jednak konieczna jest też zgoda na prowadzenie poszukiwań. Dziś wydaje się, że nie ma na to szans, bo nie istnieją przesłanki do prognozowania zmiany w rosyjskiej polityce historycznej. Ale sprawa katyńska jest tylko pozornie zamknięta – mówi PAP prof. Wojciech Materski, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
Polska Agencja Prasowa: Dziesięć lat temu, po katastrofie smoleńskiej, wielu Rosjan dowiedziało się o zbrodni katyńskiej. Wówczas często mówiono, że będzie to przełom w wyjaśnianiu i mówieniu o śmierci polskich oficerów. Jak w czasie minionej dekady zmienił się stosunek władz rosyjskich do wydarzeń z 1940 r.?
Prof. Wojciech Materski: Okres ostatniej dekady jest w tej kwestii stosunkowo jednorodny. Gdybyśmy omawiali trzy dziesięciolecia, czas od ujawnienia przez stronę sowiecką pierwszych dokumentów dotyczących zbrodni do dziś, to moglibyśmy wyróżnić wiele etapów i wolt taktycznych w jej traktowaniu. Natomiast czas po roku 2010 takich zmian nie przyniósł, mimo że zaczynał się od gestu, który wydawał się pozytywny dla głoszenia prawdy o mordzie katyńskim i upowszechnienia rzetelnej wiedzy o niej na terenie Federacji Rosyjskiej.
Pamiętajmy, że strona sowiecka przyznała się do odpowiedzialności za zbrodnię w kwietniu 1990 r., niemniej temat ten był spychany na margines polityki historycznej i przykrywany przez treści, które miały budować obraz potęgi sowieckiej w II wojnie światowej, wielkiego zwycięzcy, na którego wizerunek nie może padać żaden cień. Bezpośrednia reakcja na tragedię smoleńską zaprzeczała tej tendencji. Jeszcze tego samego dnia pierwszy kanał telewizji państwowej w czasie najwyższej oglądalności wyemitował film „Katyń” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Wcześniej był on już emitowany na kanale „Kultura”, którego widownia jest jednak bardzo niewielka, elitarna. Fakt emisji, mimo braku pogłębionego komentarza historycznego, tworzył dobry punkt wyjścia do zajęcia przez sprawę katyńską należnego jej miejsca, a tym samym częstszego poruszania tematów związanych z dziejami stosunków polsko-sowieckich, szczególnie w przemilczanym dotąd okresie współpracy ZSRS i III Rzeszy z lat 1939– 1941.
Później zarówno dialog międzyrządowy, jak i kontakty w ramach Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych nie przyniosły jakichkolwiek zmian w stosunku do sytuacji sprzed kwietnia 2010 r. Temat katyński wciąż był pomijany i spychany na margines. Przypomnijmy, że śledztwo w sprawie katyńskiej, nazywane „śledztwem 159”, rozpoczęte jeszcze w ZSRS w 1990 r., zakończyło się w roku 2004. Zgodnie z obopólnym porozumieniem wszystkie jego materiały miały być przekazane stronie polskiej. Tak się jednak nie stało. Strona polska próbowała więc wyjaśnić, dlaczego nie uzyskała 36 teczek tego śledztwa, jak też uzasadnienia jego konkluzji końcowej, uznającej ludobójstwo katyńskie za zbrodnię pospolitą, która zgodnie z rosyjskim prawem uległa przedawnieniu. Próby wyjaśnienia napotykały mur milczenia władz rosyjskich mimo zapewnień ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, że wszystkie okoliczności zostaną wyjaśnione. W 2013 r. Grupa ds. Trudnych stała się ciałem zbędnym i faktycznie przestała funkcjonować. W ten sposób utracono kanał komunikacji, przez który można było podejmować starania o szerszy dostęp do archiwalnych zasobów postsowieckich, dokumentów, które do tej pory nie były znane.
Podsumowując, można powiedzieć, że w 2010 r. pierwsze reakcje strony rosyjskiej napawały nadzieją na postęp w sprawie wyjaśnienia zbrodni katyńskiej. Późniejsze lata przyniosły jednak zastój lub wręcz regres w stosunku do sytuacji sprzed kwietnia 2010 r. Nie otrzymaliśmy żadnych nieznanych dokumentów, a w mediach rosyjskich stale pojawiają się audycje, których treść można streścić jako historię wielowiekowej polskiej nienawiści do Rosjan. W ich produkcji przoduje szczególnie redaktor Witalij Trietjakow, autor audycji typu „Polsza–Rossija; wrażda na wsiegda” („Polska–Rosja; wrogość na zawsze”). Sprawa katyńska pozostaje więc „niedokończona” w sensie informacyjnym, a w rosyjskiej polityce historycznej jest pomijana. Nie jest podnoszona w podręcznikach czy okolicznościowych wystąpieniach. W tym kontekście można przypomnieć głośną sprawę nauczyciela z Permu Władimira Łuzgina, który przedstawiał uczniom kwestię paktu Ribbentrop-Mołotow i zbrodni katyńskiej zgodnie z podręcznikiem z lat dziewięćdziesiątych, zawierającym ich „jelcynowską” interpretację, za co został oskarżony i skazany – za propagowanie treści obrażających godność Rosji.
PAP: Trzydzieści lat temu, w kwietniu 1990 r., prezydent ZSRS Michaił Gorbaczow przekazał stronie polskiej pierwszy pakiet dokumentów dotyczących zbrodni katyńskiej. W wydanym wówczas oświadczeniu padło niezwykle charakterystyczne stwierdzenie określające ten mord jako „ciężką zbrodnię stalinizmu”. Tym samym odsuwano odpowiedzialność od państwa sowieckiego jako całości. Czy można powiedzieć, że to do dziś w Rosji jeden z fundamentów narracji o masakrze polskich oficerów?
Prof. Wojciech Materski: Tak, można przyjąć taką tezę. Jednak początkowo starano się nie tyle odpowiedzialnością za zbrodnię obarczać Stalina, ile ograniczyć tę odpowiedzialność do kierownictwa NKWD. Była to swego rodzaju sugestia, że czyn ten mógł być samowolą funkcjonariuszy Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych lub że odpowiedzialność za niego spoczywa na organie wykonawczym, a nie rządzie i partii.
W czasie rządów Gorbaczowa podjęto jeszcze jeden manewr polegający na szukaniu rzekomej „równowagi zbrodni”. Jeszcze w roku 1990, kilka miesięcy po przekazaniu stronie polskiej akt dokumentujących zbrodnię, Gorbaczow wystosował tajną dyrektywę skierowaną m.in. do archiwów i ministerstw, w której polecił przejrzenie ich zasobów pod kątem istnienia materiałów obciążających stronę polską o zbrodnie popełnione na obywatelach ZSRS. Moment ten oznaczał narodziny tzw. anty-Katynia. Wówczas z pomocą usłużnych historyków rozpoczęto kreowanie mitu zbrodni rzekomo dokonanych na sowieckich jeńcach w czasie wojny polsko-bolszewickiej w latach 1919–1920. Nie negowano zbrodni katyńskiej, ale jednym tchem w jej kontekście oskarżano Polaków o wymordowanie znacznie większej liczby jeńców sowieckich. Rozpoczęła się swego rodzaju licytacja, polegająca na podawaniu coraz to większej liczby rzekomych ofiar: od 30 do nawet 120 tys. Liczba zależała od publicysty bądź „historyka” formułującego te oskarżenia. Echa tej sprawy są obecne w rosyjskiej przestrzeni publicznej do dziś, na ich podstawie nakręcono nawet serial „Bierlinskij ekspres” z Wiaczesławem Tichonowem w roli głównej. Po 1990 r. opublikowano co prawda opracowane przez obie strony rzetelne publikacje, obalające te oskarżenia i szczegółowo dokumentujące tę kwestię, ale nie mogły one przebić się do zwyczajnego rosyjskiego odbiorcy.
Według badań przeprowadzonych przez prof. Zbigniewa Karpusa z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w obozach jenieckich zmarło co najmniej 18,5 tys. czerwonoarmistów. Powodem były choroby zakaźne, złe warunki bytowe i poniesione wcześniej rany, jak też surowy reżim obozowy. Oczywiście dochodziło w nich również do niewłaściwych incydentów, ale nie do mordowania jeńców. Mimo to mit „anty-Katynia” skutecznie wykreowany w ciągu ostatnich trzech dekad pozostaje głównym elementem manipulacji mającej „zrównoważyć” zbrodnię katyńską.
Z drugiej strony należy pamiętać o posługiwaniu się mordem katyńskim do celów politycznych. Prezydent Borys Jelcyn wykorzystał go w procesie o delegalizację Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Był to jeden z głównych argumentów pokazujących, że partia od początku miała charakter zbrodniczy i nie wahała się posługiwać metodami ludobójczymi. Trudno więc, jak to się niekiedy czyni, kreować Jelcyna na bezinteresownego obrońcę prawdy. Przypomnijmy, że wszystkie materiały dotyczące zbrodni katyńskiej, a więc tzw. Pakiet Zamknięty nr 1, które Jelcyn uzyskał przy przejmowaniu władzy od Gorbaczowa, wykorzystał dopiero po roku, gdy rozpoczął proces przeciwko nadal funkcjonującej partii komunistycznej. Dopiero wtedy, w październiku 1992 r., poprzez naczelnego archiwistę państwowego Rosji Rudolfa Pichoja przekazał prezydentowi Lechowi Wałęsie kopie podstawowych dokumentów dotyczących tej zbrodni.
W drugiej kadencji Jelcyna retoryka wymierzona w system komunistyczny była już znacznie rzadziej używana. Po przejęciu władzy przez Putina rozpoczął się kurs neoimperialny, zmierzający do odejścia od „głasnosti” i „dyfamacji” systemu sowieckiego. Symbolem tego procesu było wyżej wspomniane zakończenie w sposób skandaliczny śledztwa katyńskiego – uznanie tego masowego mordu za „zbrodnię pospolitą, która uległa przedawnieniu”. Jednocześnie stopniowo, małymi krokami, rozpoczęto przywracanie „dobrej pamięci” o Stalinie. Zbrodnie popełniane z jego rozkazów tłumaczono „ówczesnymi uwarunkowaniami politycznymi” i koniecznością przeciwdziałania zagrożeniom. Oczywiście dodaje się, że były to metody, które można uznać za naganne. Taki przekaz pojawia się również w podręcznikach. W jednym z nich, autorstwa prof. Aleksandra Filippowa, napisano m.in., że Stalin popełniał zbrodnie, ale były to „zbrodnie wymuszone przez czas” i wszystkie strony wówczas tak postępowały, i gdyby Związek Sowiecki nie podjął tych kroków, jego istnienie byłoby zagrożone – cel uświęcił środki.
PAP: Czy możemy ocenić, jak wiele dokumentów dotyczących zbrodni katyńskiej wciąż zupełnie nie ujrzało światła dziennego?
Prof. Wojciech Materski: Najlepszy okres poszukiwań archiwalnych to była pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych. Wówczas w tamtejszych archiwach pracowała polska Wojskowa Komisja Archiwalna, która pozyskała w sumie blisko milion kart kserokopii oryginalnej dokumentacji. Jej praca nie obejmowała jednak wszystkich archiwów, m.in. najważniejszego – Federalnej Służby Bezpieczeństwa, czyli następcy KGB. Jak wiemy ze wspomnień prokuratora Anatolija Jabłokowa, który do 1993 r. prowadził śledztwo katyńskie, z blisko 880 teczek z zasobów FSB komisja rosyjska otrzymała ok. 190. To świadczy o skali i wadze pominiętej dokumentacji.
Z naszego punktu widzenia kluczowe są dokumenty, o dostęp do których wnosimy od trzydziestu lat. Są to protokoły tzw. Centralnej Trójki, w której skład wchodzili szef 1 Wydziału Specjalnego NKWD Leonid Basztakow oraz wicekomisarze NKWD Bachczo Kobułow i Wsiewołod Mierkułow. Trójka ta, określana w dokumentacji także jako Narada Specjalna, organizowała i bezpośrednio nadzorowała przeprowadzenie zbrodni, m.in. poprzez rozdział kontyngentów jeńców i więźniów oraz tworzenie tzw. list śmierci. Ich zadaniem było również zacieranie śladów mordu. Protokoły z jej prac istniały co najmniej do marca 1959 r. Wówczas to szef KGB Aleksandr Szelepin zwrócił się do sekretarza generalnego partii Nikity Chruszczowa z propozycją zniszczenia części akt katyńskich, ale postulował pozostawienie tych protokołów ze względu na ich wagę. Być może wówczas właśnie doszło do zniszczenia niemal 22 tys. teczek personalnych polskich jeńców wojennych i więźniów z tzw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy, uznanych przez Szelepina w tejże notatce za „nieprzedstawiające ani operacyjnej, ani historycznej wartości”.
Nie posiadamy również „sprawozdań katów” z miejsc straceń. Z zeznań złożonych w 1990 r. przez Dmitrija Tokariewa, naczelnika Obwodowego Zarządu NKWD w Kalininie, znamy metodę działania przysyłanych z centrali NKWD specjalnych komand zawodowych morderców. Z innych źródeł wiemy również, że każde z działających komand po przybyciu do Moskwy składało sprawozdanie z zakończonej „operacji specjalnej”. Jak wynika z odnalezionych dokumentów, na ich podstawie wykonawcy zbrodni zostali wyróżnieni nagrodami pieniężnymi lub urlopami. Była to więc ścisła procedura biurokratyczna, zwłaszcza że kaci wchodzili w skład specjalnego wydziału NKWD ukrytego pod określeniem „Oddział Administracyjno-Gospodarczy” (Administratiwno-Choziajstwiennoje Uprawlenije).
Nie mamy szczególnej wagi dokumentu: tzw. listy białoruskiej, zawierającej 3870 nazwisk więźniów wymordowanych na Białorusi w ramach zbrodni katyńskiej. Podejmowane są próby rekonstruowania tej listy; pracuje nad tym m.in. dr Maciej Wyrwa z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Należy założyć, że lista ta zachowała się i znajduje się w białoruskich archiwach. Nie znamy również miejsc pochówku więźniów ofiar z listy białoruskiej oraz z listy ukraińskiej. Spośród 3435 osób, które ta druga obejmuje, w Bykowni koło Kijowa, gdzie odsłonięto memorialny Cmentarz Wojskowy, spoczywa prawdopodobnie ok. 500 z nich, przy tym udało się zidentyfikować tylko jedną osobę – sierżanta Józefa Naglika. Nie mamy także wiedzy o zdecydowanej większości dokumentów dotyczących ukrywania i fałszowania zbrodni; m.in. posiadamy tylko częściową dokumentację dotyczącą sowieckiej próby wniesienia sprawy zbrodni katyńskiej przed Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze i oskarżenia o nią Niemców.
Listę nieznanych dokumentów można wydłużać, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę charakterystykę systemu sowieckiego, w którym każde działanie musiało zostać udokumentowane. Dokumenty te raczej nie zostały zniszczone w czasie częściowej ewakuacji archiwów NKWD w czasie zagrożenia Moskwy przez siły niemieckie jesienią 1941 r. Nie sądzę, żeby w najbliższych latach jakakolwiek część tej dokumentacji została ujawniona.
PAP: Uważa pan profesor, że sugestia zniszczenia części akt wyrażona w notatce Szelepina nie została nigdy wykonana?
Prof. Wojciech Materski: Nie wiemy, czy sugestia dotycząca teczek personalnych została wcielona w życie. Jest to odręczna notatka, prawdopodobnie przekazana Chruszczowowi, ale pewności co do tego nie mamy. Pamiętajmy jednak, że zniszczenie tych teczek powinno pozostawić ślady. Byłby to proces angażujący wielu funkcjonariuszy przez kilka tygodni. Musiano również użyć co najmniej kilku pieców do niszczenia akt. Nie sposób, by po takiej operacji nie pozostały ślady w postaci rozkazów, sprawozdań, poleceń oddelegowania do operacji specjalnej, kosztorysów, zamówień materiałowych, transportowych itp. Takimi dokumentami nie dysponujemy, a to może wskazywać, że sugestia Szelepina nie została wzięta pod uwagę. Nic natomiast nie wskazuje na zniszczenie protokołów Centralnej Trójki.
PAP: Wiele światła na tzw. obławę augustowską rzuciło przypadkowe ujawnienie akt dokonane przez historyków Stowarzyszenia „Memoriał”. Czy możliwe jest, że w przyszłości przypadkiem otrzymamy ważny, nieznany dotąd dokument dotyczący zbrodni katyńskiej?
Prof. Wojciech Materski: Jest to możliwe. Przypadek rządzi całym procesem ujawniania okoliczności tego mordu. Właśnie zupełnym przypadkiem dziennikarz Giennadij Żaworonkow podczas podróży pociągiem dowiedział się, która jednostka wiosną 1940 r. konwojowała polskich jeńców wojennych. Opowiedział mu o tym starszy współpasażer. Znalazło to potwierdzenie w aktach przechowywanych w Wojskowym Archiwum Historycznym w Moskwie. Identyfikacja tych słów była możliwa tylko dzięki tej przypadkowej informacji, ponieważ później owa jednostka zmieniła numer. Historyk Natalia Lebiediewa zwróciła się o sygnowane wyłącznie numerem akta jednostki wojsk konwojowych i w ten sposób otrzymała materiały dotyczące zbrodni katyńskiej i transportów z Kozielska do Smoleńska, które wracały puste.
Zawsze więc istnieje szansa, że dowiemy się jeszcze czegoś na podstawie przypadkowej rozmowy lub błędnego zakwalifikowania ważnych dokumentów. Do tego jednak konieczna jest też zgoda na prowadzenie poszukiwań i publikowanie ich rezultatów. Dziś wydaje się, że nie ma na to szans, bo nie istnieją przesłanki do prognozowania zmiany w rosyjskiej polityce historycznej. Powinniśmy zatem wciąż mieć na uwadze, że sprawa katyńska jest tylko pozornie zamknięta, ponieważ nadal nie mamy wielu podstawowych dokumentów. I nie możemy o tym zapominać.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /