Sześć medali "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" przyznano pośmiertnie 11 Polakom, którzy podczas wojny ratowali Żydów od zagłady. Z rąk Anny Azari, ambasador Izraela w Polsce, odebrali je w środę potomkowie - dzieci i wnuki odznaczonych.
Wśród odznaczonych znaleźli się Helena i Szymon Całkowie z Parysowa niedaleko Garwolina. Przyjęli oni pod opiekę w sierpniu 1943 roku 16-letniego chłopca, Józefa Czarnego, któremu udało się uciec z Treblinki podczas buntu więźniów w obozie. W kryjówce na polu, dokąd Całkowie zaprowadzili Józefa, ukrywały się juz dwie Żydówki. Całkowie przez kilka miesięcy chronili ich i karmili. W imieniu rodziców, którzy zmarli w latach 60., medal odebrał ich syn - Zdzisław Całek.
Henry Zucker, jeden z uratowanych przez Walerię i Stanisława Jakubowskich z Wiślicy, ma obecnie 93 lata, mieszka w USA. Na przyjazd do Polski nie pozwolił mu stan zdrowia, oglądał jednak ceremonię dzięki internetowej transmisji. W imieniu rodziców, którzy przez 26 miesięcy ukrywali w kryjówce pod oborą trzech Żydów, min. Zuckera, medal odebrała ich córka - Sabina Turek.
Józefa i Franciszek Kosińscy ze wsi Tołwin niedaleko Siemiatycz przyjęli do domu 12-letnią Ryfkę Gruskin, która uciekła z pociągu do Treblinki. Mimo że mieli wówczas piątkę dzieci i zdawali sobie sprawę z ogromnego zagrożenia, bez wahania zgodzili się pomóc.
Ryfkę od czasu do czasu odwiedzali jej starszy brat i wujek, ukrywający się w pobliskim lesie. Podczas jednej z tych wizyt w domu Kosińskich odbyła się rewizja. Żandarmi, prawdopodobnie poinformowani przez mieszkańców wioski, przez blisko godzinę przeszukiwali całe gospodarstwo, lecz na szczęście nie odnaleźli dobrze zamaskowanej podziemnej kryjówki.
"Moi rodzice wiedzieli, co im grozi, ale nie wahali się. Przez trzy lata Ryfka była z nami, bawiła się z dziećmi, znalazła u nas dom" - mówił Edmund Kosiński, który odebrał medal w imieniu rodziców. Ryfka, która w USA zmieniła imię na Regina, zmarła w zeszłym roku, w wieku 85 lat, doczekała się trojga dzieci i siedmiorga wnuków.
Trudno policzyć, ile osób w czasie II wojny światowej zawdzięczało życie postawie Zofii i Aleksandra Schiele, mieszkańcom podwarszawskiego Konstancina. Ich dom był miejscem spotkań członków AK i bezpiecznym schronieniem dla Żydów. Aleksander Schiele pochodził z zamożnej rodziny właścicieli Zjednoczonych Browarów Warszawskich Haberbusch i Schiele. Choć miał niemieckie pochodzenie, odmówił podpisania Volkslisty. Jego biuro na ul. Ceglanej miało okna wychodzące na stronę getta i przez nie Schiele przekazywał jego mieszkańcom żywność i pieniądze. Wyprzedawał akcje firmy, aby mieć środki na pomoc potrzebującym.
"Moi rodzice wiedzieli, co im grozi, ale nie wahali się. Przez trzy lata Ryfka była z nami, bawiła się z dziećmi, znalazła u nas dom" - mówił Edmund Kosiński, który odebrał medal w imieniu rodziców. Ryfka, która w USA zmieniła imię na Regina, zmarła w zeszłym roku, w wieku 85 lat, doczekała się trojga dzieci i siedmiorga wnuków.
Jesienią 1943 r. w wyniku denuncjacji Aleksander Schiele i jego 19-letni syn Jerzy zostali uwięzieni na Pawiaku, gdzie Niemcy poddali ich torturom. Aleksandra udało się wykupić z rąk oprawców, lecz jego syn został rozstrzelany – miała to być przykładna kara dla wszystkich Niemców kolaborujących przeciwko III Rzeszy. Wśród ukrywających się w willi Schiele'ów była m.in. Stefania Liliental i jej syn Witold, który wraz ze swoją córką, Dorotą, byli obecni na środowej uroczystości.
Mieszkający na warszawskiej Pradze państwo Teodora i Ireneusz Studzińscy uratowali pięcioro żydowskich uciekinierów – Jakuba Rozenfarba, z dziećmi Eugenią (Danką) i Józefem oraz Elżbietę Rozenblum i jej młodszego brata Mosze.
Studzińscy byli młodym małżeństwem z małym dzieckiem. Utrzymywali się z wynajmu mieszkań, a w należącej do nich kamienicy mieszkali zarówno Polacy jak i Niemcy. Dla ukrywających się Studzińscy przygotowali kryjówkę na strychu, a żeby rozwiać podejrzenia, dlaczego często tam zaglądają, umieścili na strychu kozę – oficjalnie, aby mieć mleko dla swojego niemowlęcia. Ich córka odebrała medal w imieniu nieżyjących już rodziców, a na uroczystości obecne były dzieci i wnuki ocalonych.
Wacław Zatorski mieszkał wraz z żoną i dwójką małych dzieci przy ul. Gniewkowskiej na warszawskiej Woli. Choć zdawał sobie sprawę, czym grozi ukrywanie Żydów, postanowił przyjąć do swojego domu Abrama Lipszyca. Otaczał go opieką przez ponad rok, nie zląkł się nawet wówczas, gdy sklepikarz, u którego robił zakupy, zaczął podejrzewać, że kogoś ukrywa.
Ratowany, którego nazywano „wujkiem Jankiem”, przebywał w domu Zatorskich do sierpnia 1944 r. Przez wiele lat po wojnie utrzymywał kontakt listowny z dawnymi opiekunami i starał się ich wspierać, wysyłając prezenty i pieniądze. Obaj bohaterowie tej historii już nie żyją – Wacław zmarł w 1974 r., a Abram w 1982 r. Przyjaźń kontynuują ich dzieci i wnukowie, na których wniosek Instytut Yad Vashem postanowił o przyznaniu odznaczenia
Ambasador Izraela Anna Azari przypomniała, że Polska przez wieki była domem dla wielu Żydów, tutaj także wydarzyła się Zagłada - największa w dziejach narodu żydowskiego katastrofa.
Od 1963 r. specjalna komisja Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie, pod przewodnictwem Sądu Najwyższego Izraela, przyznaje medale i dyplomy „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Jest to odznaczenie mające oddać hołd tym, którzy bezinteresownie, z czysto humanitarnych pobudek narażali życie dla ratowania swoich żydowskich przyjaciół, sąsiadów, znajomych, a często zupełnie obcych ludzi. Wśród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata jest juz ponad 6 tys. Polaków.
Środowa ceremonia wręczenia medali obyła się w Muzeum POLIN w Warszawie. (PAP)
aszw/ par/