„Życie Jana Karskiego, jednego z najpiękniejszych naszych bohaterów, kryje w sobie wiele tajemnic” – pisze w swej najnowszej książce - eseju historycznym „Wojna według Karskiego” - Tomasz Łubieński.
Czy pisarzowi Tomaszowi Łubieńskiemu chodzi o tajemnice? Czy raczej chce efektownie skupić uwagę czytelnika na tym, co jest istotą książki - na biografii Jana Kozielewskiego-Karskiego (Karski to jedno z nazwisk przybranych w czasie wojny - PAP)odczytanej na własny oryginalny sposób w stylu uprawianej przez siebie śmiałej, wyczulonej na stereotypy, eseistyki historycznej.
„Tomasz Łubieński jest publicystą niepokornym. Jego debiut +Bić się czy nie bić+” uznano za jedną z formacyjnych książek polskiego inteligenta. Życiorys Karskiego jest dla niego pretekstem, by ponownie nie dać nam spokoju” – napisał o „Wojnie według Karskiego” Wiesław Władyka w „Polityce”.
Jan Karski był kurierem i emisariuszem władz Polskiego Państwa Podziemnego, świadkiem Holocaustu, który namówiony przez władze Państwa Podziemnego trzykrotnie przedostał się do getta warszawskiego, a potem do tranzytowego obozu koncentracyjnego w Izbicy, a także autorem trzech raportów o sytuacji Polaków i Żydów w okupowanej przez Niemców Polsce; o Polskim Państwie Podziemnym, o eksterminacji Żydów.
Łubieński przedstawia niejako dwie różne biografie swego bohatera, kreśli dwa różne jego portrety, przedstawia dwie odsłony życia Jana Karskiego. Ukazuje Karskiego z okresu przedwojennego jako młodego, wykształconego człowieka o znakomitej prezencji u progu błyskotliwej kariery, a przy tym wielkiego patriotę, zakochanego w ówczesnej Polsce, nazywano go wówczas nawet sanacyjnym dzieckiem. Następnie powojenne losy Karskiego – obywatela amerykańskiego, budującego swoją karierę politologa i historyka współczesnej dyplomacji na prestiżowym katolickim uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie, a także cenionego przez rząd amerykański eksperta od komunizmu.
Tym, co oddziela dwie biografie Karskiego, jest wojna, na którą - jak pisze autor - „Kozielewski wyruszał w optymistycznym nastroju zapewniany przez stojących wyżej i lepiej poinformowanych kolegów, że cała awantura prędko i pomyślnie się skończy". A miał prawo wierzyć swoim źródłom informacji, skoro jego szefem był choćby Tomir Drymmer - wysoki urzędnik MSZ, żołnierz wywiadu - tzw. II.
Tym, co oddziela dwie biografie Karskiego, jest wojna, na którą - jak pisze autor - „Kozielewski wyruszał w optymistycznym nastroju zapewniany przez stojących wyżej i lepiej poinformowanych kolegów, że cała awantura prędko i pomyślnie się skończy". A miał prawo wierzyć swoim źródłom informacji, skoro jego szefem był choćby Tomir Drymmer - wysoki urzędnik MSZ, żołnierz wywiadu - tzw. II.
Tymczasem relacja Karskiego z kampanii wrześniowej należy do najbardziej ponurej. "Artylerzyści z baterii, którą dowodził nasz przyszły bohater, bez koni i dział, wmieszani w spanikowany tłum, szli od Oświęcimia do Tarnopola przez siedemnaście dni. Kozielewski, brudny i głodny, w przepoconym mundurze, znosił obelgi, jakim nie mógł odmówić racji, ze strony rodaków, dzieci, kobiet i starców. Którzy podobnie jak on uwierzyli w polską potęgę, a teraz widzieli tylko klęskę i nie byli już w stanie spodziewać się znikąd żądnej obrony" - pisze Łubieński. Miarą dramatu polskiego żołnierza we wrześniu jest i to, że „pewnego dnia na próżno próbuje Kozielewski zastawić pamiątkową szablę za trochę jedzenia. A szablę ową, nie byle co, otrzymał jako prymus w podchorążówce od samego prezydenta Mościckiego, z jego własnoręcznym podpisem”. Autor książki powołuje się tu nagraną na taśmę relację samego Karskiego o tym zdarzeniu.
Taki był wrzesień 1939 r. Wojna to dla Jana Karskiego czas jego wielkiej misji jako emisariusza Polskiego Państwa Podziemnego. Dzięki książce Łubieńskiego jeszcze raz przekonujemy się, jaką odwagą wykazywał się ten człowiek, aby przedostawać się potem do getta w Warszawie, albo w przebraniu strażnika ukraińskiego wejść na teren obozu, z którego Niemcy transportowali Żydów na śmierć.
Jest w książce fragment mówiący o tym, że Jan Karski, katolik, rozważał nawet popełnienie samobójstwa, ponieważ jak sam uważał, nie wytrzymałby tortur na gestapo, gdyby wpadł z zebranymi przez siebie dokumentami. Tymi samymi, które przewiezione przezeń do Londynu w postaci mikrofilmów i dokumentów potwierdzonych jego świadectwem jako naocznego świadka, ówczesny minister spraw zagranicznych w rządzie RP w Londynie Edward Raczyński przygotował i 10 grudnia 1942 r. przedstawił aliantom w formie szczegółowego raportu o Holocauście. Powszechnie uważa się, że była to najważniejsza misja Karskiego. On sam był jednak innego zdania, a nawet obwiniał się o przyczynienie się do samobójczej śmierci Szmula Zygielbojma, który na wieści o eksterminacji Żydów tym aktem zaprotestował przeciw obojętności aliantów, bierności świata wobec Zagłady.
Łubieński przypomina, że Karski jest autorem dwóch książek. „Tajne państwo” powstało w 1944 r., kiedy wojna jeszcze trwała. Książka miała przybliżyć alianckim czytelnikom realia polskiego życia pod niemiecką okupacją i przede wszystkim wyjaśnić, czym był ruch oporu, na czym polegał fenomen polskiego „tajnego” państwa podziemnego. Książka odniosła sukces – została sprzedana w 400 tys. egzemplarzy. „Ale - jak pisze Łubieński – sukces +Tajnego państwa+ przeminął szybko i definitywnie. Jak moda na Polskę, polską trudną sprawę, która się stała dla aliantów, związanych tajnymi umowami, a wkrótce potem jawnymi układami ze Stalinem, kłopotliwym balastem”.
Według Łubieńskiego nieporównanie wyżej od „Tajnego państwa” cenił Karski książkę, której poświęcił kilkanaście lat powojennego życia - „Wielkie mocarstwa a sprawa polska. Od Wersalu do Jałty”. „Pisał ją ze względów uczuciowych” – zaznacza Łubieński i cytuje wypowiedź Karskiego dla „Tygodnika Powszechnego”: „No i przegraliśmy wojnę. Nie mogłem tego nerwowo wytrzymać”.
Tę wypowiedź traktuje autor książki jako klucz dla do nakreślenia „trzeciej” części biografii bohatera swego eseju – Amerykanina, który aczkolwiek przyjechał do wolnej Polski, to faktycznie na swój sposób się z nią rozstał. Złożenie amerykańskiej przysięgi – pisze Łubieński - „ułatwiły mu niedobre polskie wspomnienia, rozczarowania. Przedwrześniowa, żywa w pamięci polska buta, której głupotę mógł sobie uświadomić w latach wojny. Osobiście boleśnie doświadczona wrześniowa klęska w brudnym mundurze, z pustym żołądkiem. Niewola radziecka, zmieniona na niemiecką.(…) W konspiracji niefrasobliwe szafowanie młodą, bratnią krwią. Kult ofiary i moralnego zwycięstwa. Wszechwładne złudzenia co do polskich szans. Lekkomyślność zamiast kalkulacji.(…) A potem, na obczyźnie, potępieńcze swary(…) Ambicje partyjne bez pespektyw. Ponad wspólną sprawą. Klęska niepodległościowych nadziei”.
Według Łubieńskiego, po latach Karski „deklarując się jako Amerykanin po raz pierwszy w życiu naprawdę staje po stronie zwycięzców. Musiało to być dla niego nowe podniosłe uczucie.(…) Bo zwycięstwo moralne, które ma towarzyszyć klęsce, jest wbrew naturze. Łączy się z kultem przegranej, owej Gloria victis, tak uporczywej w polskiej tradycji”.
Według Łubieńskiego, po latach Karski „deklarując się jako Amerykanin po raz pierwszy w życiu naprawdę staje po stronie zwycięzców. Musiało to być dla niego nowe podniosłe uczucie.(…) Bo zwycięstwo moralne, które ma towarzyszyć klęsce, jest wbrew naturze. Łączy się z kultem przegranej, owej Gloria victis, tak uporczywej w polskiej tradycji”.
Karski, człowiek ogromnej, niepospolitej odwagi, energii, który „nie mógł nerwowo wytrzymać przegranej” był człowiekiem o naturze zwycięzcy. „Wydaje się, że amerykański model patriotyzmu Karskiego był prosty, prawie tak jak niegdyś polski. Polskę kochał pierwszą, bezkrytyczną miłością. Ale Ameryki chyba nigdy nie krytykował” – pisze Łubieński. „Ameryka nie była definitywnie jego pierwszą ojczyzną, tylko wspaniałą, imponującą i zwycięską, ale przybraną matką”.
Książka Tomasza Łubieńskiego „Wojna według Karskiego” rzeczywiście – jak napisał Wiesław Władyka - "nie da nam spokoju", ale tak bywa z fascynującymi lekturami. Rzecz ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry. (PAP)
autorka: Anna Bernat
abe/ wj/