W piątek - w rocznicę wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbrueck - na warszawskich Powązkach, przy symbolicznej mogile ofiar obozu, złożono kwiaty i zapalono znicze. Uroczystość odbyła się w ramach projektu „O tym nie można zapomnieć" pod patronatem Agaty Dudy.
Uroczystość upamiętniająca męczeńską śmierć Polek – więźniarek KL Ravensbrueck - odbyła się w ramach ogólnopolskiego projektu edukacyjnego „O tym nie można zapomnieć – spotkania z kobietami, które przeszły piekło obozów i łagrów”, pod patronatem małżonki prezydenta Agaty Kornhauser-Dudy.
W piątek rano na Powązkach Wojskowych w Warszawie przedstawiciele szkół biorących udział w projekcie, członkinie koła byłych więźniarek KL Ravensbrueck, przedstawiciele IPN oraz Muzeum Więzienia Pawiak złożyli wieńce i zapalili znicze przed symboliczną mogiłą ofiar obozu.
W Ravensbrueck k. Fuerstenberg w Brandenburgii powstał w 1939 r. największy na terenie Niemiec obóz koncentracyjny dla kobiet. Do końca wojny przeszło przez niego ok. 132 tys. kobiet i 1 tys. dziewcząt z kilkudziesięciu krajów Europy. Około 92 tys. z nich zamordowano lub zmarły w wyniku głodu, chorób lub dokonywanych na nich eksperymentów medycznych. Wśród więzionych w Ravensbrueck kobiet było 30-40 tys. Polek, z których wiele deportowano tam po upadku powstania warszawskiego; 17 tys. Polek zostało zamordowanych lub zmarło. W Ravensbrueck więziono też 20 tys. mężczyzn.
Spośród 30-40 tys. Polek, które wieziono w Ravensbrueck, obóz przeżyło 8 tys., m.in. Mira Zimińska, Wanda Półtawska czy przewodnicząca Klubu Byłych Więźniów Obozu Koncentracyjnego Ravensbrueck Alicja Gawlikowska, która swoje wspomnienia przedstawiła w książce "Czesałam ciepłe króliki", rozmowie-rzece z Dariuszem Zaborkiem.
Oddziały Armii Czerwonej wkroczyły do obozu 30 kwietnia 1945 r. Kilka dni wcześniej Niemcy popędzili w tzw. marszach śmierci 20 tys. więźniarek na północny wschód. Gdy czerwonoarmiści weszli na teren Ravensbrueck, zastali w nim ok. 3 tys. wycieńczonych i chorych kobiet oraz kilkuset mężczyzn z pobliskiego podobozu.
Uchwałą Senatu z 2011 r. kwiecień ustanowiono miesiącem pamięci o ofiarach niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Ravensbrueck.
Spośród 30-40 tys. Polek, które wieziono w Ravensbrueck, obóz przeżyło 8 tys., m.in. Mira Zimińska, Wanda Półtawska czy przewodnicząca Klubu Byłych Więźniów Obozu Koncentracyjnego Ravensbrueck Alicja Gawlikowska, która swoje wspomnienia przedstawiła w książce "Czesałam ciepłe króliki", rozmowie-rzece z Dariuszem Zaborkiem. Do obozu trafiła jako dziewczyna, tuż po maturze, za zaangażowanie w konspirację. Była w Ravesbrueck cztery lata.
"Są ludzie, którzy z wojny i pobytu w obozie wydobywają okropności. Łatwo im to przychodzi. A ja uważałam, że jeżeli jest ciężko - a przecież nie byłam w ekstra warunkach obozowych, tylko w takich, jak większość - to trzeba się bronić, odpychać od siebie złe odczucia psychiczne i fizyczne. W każdej sytuacji znajdować moment świadczący o tym, że jest nadzieja, że ludzie nie są tacy źli. (...) Nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie wytrzymam, że zaraz tu zginę" - wspominała Gawlikowska.
Zdaniem Gawlikowskiej przeżyć obóz pomógł jej fakt, że przybyła tam stosunkowo wcześnie - na wiosnę 1941 r., kiedy racje żywnościowe były nieco większe niż później i istniała jeszcze szansa na znalezienie stałej pracy. Najgorzej traktowane były więźniarki, które dopiero co przybyły i dla których co dzień szukano innych zadań. "Trudna sytuacja zaczęła się w latach 1942-43, kiedy przyjeżdżały transporty z Auschwitz, z Majdanka, bo te kobiety przywlekły ze sobą masę chorób. Zaczął się tyfus, gruźlica (...). Najgorszą sytuację miały te, które późno przyjechały do obozu. Najbardziej współczułam tym, które przyjechały po powstaniu warszawskim, jesienią 1944 r. To, co zastały w obozie, to była makabra: choroby i olbrzymia śmiertelność. W blokach, gdzie mieszkały, był straszny tłok i straszny brud, nie miały już koców ani innego okrycia, nawet ubrań" - wspominała Gawlikowska.
Do obozu trafiła m.in. Barbara Piotrowska, która w wieku 8 lat została wywieziona z matką z Warszawy we wrześniu 1944 r. "Nas umieszczono w takim ogromnym namiocie. Nie było miejsca już w barakach, natomiast ten namiot stał na takim dość grząskim podłożu. Ogromny namiot. Nie wiem, ile on mieścił ludzi, ale ogromny. Ten cały transport, zresztą nie jeden, w tym namiocie się znalazł" - wspominała Barbara Piotrowska po piątkowej uroczystości. W obozie spędziła kilka miesięcy. Wiosną 1945 r. wyszła z obozu w "marszu śmierci". Gdy dziewczynka nie mogła już iść, jej matka zdobyła wózek, aby ją wieźć. Cała grupa więźniów zatrzymała się pod Weimarem, gdzie została oswobodzona przez Amerykanów.
Anna Klimowicz z Biura Edukacji IPN wyjaśniła, że piątkowa uroczystość była elementem programu dla młodzieży „O tym nie można zapomnieć. Spotkania z kobietami, które przeszły piekło obozów i łagrów”. Przypomniała też, że spotkania przy symbolicznej mogile ofiar Ravensbrueck są wieloletnią tradycją. Już od 1956 r. przy wybudowanej przez byłe więźniarki symbolicznej mogile odbywały się uroczystości upamiętniające pomordowane w KL Ravensbrueck. (PAP)
aszw/ gma/