Pod koniec 1941 r. kontrwywiad ZWZ rozpoczął tworzenie oddziału eliminującego najniebezpieczniejszych niemieckich konfidentów. W jego najważniejszych akcjach uczestniczyli czterej bracia Bąkowie - Hipolit „Sosna”, Bolesław „Szlak”, Leon „Doktur” i Stanisław „Burza”. Ich biografie są niezwykłe na tle losów wielu żołnierzy podziemia.
Dla powstającego od jesieni 1939 r. Polskiego Państwa Podziemnego konieczne stało się zapewnienie porządku społecznego w warunkach okupacji i braku jawnych instytucji niepodległego państwa. Do najważniejszych zadań podziemnego państwa należało egzekwowanie poprzez sadownictwo specjalne odpowiedzialności za zdradę i kolaborację z okupantami. Było to szczególnie istotne w kontekście zjawiska demoralizacji jednostek w sytuacji zaniku instytucji państwa, a drugiej strony rosnącej pauperyzacji.
Jak stwierdzał jeden z szefów Wojskowych Sądów Specjalnych kpt. Władysław Sieroszewski: „znaczenie Sądów Specjalnych polegało nie tylko na tym, że tępiły one najbardziej szkodliwe wypadki działania przeciwko interesom Państwa i Narodu, ale także na wzbudzaniu w całym społeczeństwie, a także w aparacie władz okupacyjnych przeświadczenia, że podziemny wymiar sprawiedliwości działa i jest skuteczny” (Paweł M. Lisiewicz „W imieniu Polski Podziemnej”).
Oddział specjalny
Już jesienią 1939 r. zapadły pierwsze wyroki podziemnego sądownictwa wykonywane przez powoływane w tym celu specjalne grupy żołnierzy Służby Zwycięstwu Polski. Pierwszą stałą komórką wykonującą wyroki był powołany w maju 1940 r. przez Warszawski Okręg ZWZ tak zwany „Zakład Oczyszczania Miasta”. Przełomem w dziejach wojskowego sądownictwa specjalnego Polskiego Państwa Podziemnego i wypełniającego jego decyzje kontrwywiadu wojskowego były lata 1941-1942. Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej sprawił, że konieczne stało się rozbudowanie struktur kontrwywiadu. Ich celem miało być między innymi niedopuszczenie do rozwoju agentury ZSRS dążącej do rozbicia Polski Podziemnej. Dlatego w ramach zmian struktury kontrwywiadowczej Oddziału II Informacyjno-Wywiadowczego Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej utworzono dziewięć referatów, z których każdy odpowiedzialny był za zwalczanie innego rodzaju zagrożeń. Jednym z nich był Referat 993/W, którego celem było wykonywanie wyroków na Niemcach i zdrajcach skazanych przez podziemne sądy.
Jednym z zadań oddziałów, jak ten którego trzon stanowili bracia Bąkowie, było zwalczanie konfidentów. Nasilenie zjawiska kolaboracji nastąpiło po roku 1942. Wyroków śmierci na konfidentach wykonywano coraz więcej i powoli stawały się codziennością dla żołnierzy Referatu 993/W. Po latach część z nich Bolesław Bąk „Szlak” uważał je za rutynowe.
Bezpośrednim wykonawcą tych decyzji był specjalny oddział o kryptonimie „Wapiennik”. Specjalny charakter nowego oddziału oznaczał, że czas między wydaniem rozkazu o likwidacji, a jego wykonaniem miał być maksymalnie krótki, czasami liczony w godzinach. Głębokie zakonspirowanie oddziału sprawiło, że początkowo w jego skład wchodziło zaledwie dwóch żołnierzy: dowódca – por. Leszek Kowalewski ps. Leszek lub ”Twardy” oraz jego zastępca Tadeusz Towarnicki ”De Vran”.
W październiku 1942 r. „De Vran” wprowadził do oddziału pięciu kolejnych żołnierzy, którzy weszli w skład pierwszego patrolu „Wapiennika”, nazywanego patrolem „Gila” od pseudonimu dowódcy, Ryszarda Duplickiego. Wśród kolejnych żołnierzy oddziału, który urósł do 15 żołnierzy, tworzących patrol Czesława Teofilaka „Zadry” byli czterej bracia Bąkowie: Hipolit „Sosna”, Bolesław „Szlak”, Leon „Doktur” i Stanisław „Burza”. Na czele tego patrolu stanął najpierw "Doktur", a potem "Szlak", doszedł tu także "Ćwach" i "Pepełek", natomiast "Sosna" w 1943 r. odszedł na bezterminowy urlop, podczas którego troszczył się o zapewnienie braciom podstaw egzystencji, ponieważ nie mogli pracować zarobkowo. Wszyscy zamieszkiwali w kamienicy przy ulicy Zajęczej na warszawskim Powiślu. „Doktur” żartobliwie tłumaczył błąd ortograficzny w swoim pseudonimie: „Doktór ratuje życie, ja wręcz przeciwnie” (Robert Bielecki, Juliusz Kulesza „Przeciw konfidentom i czołgom”).
Bracia pochodzili z podwarszawskiej Góry Kalwarii. W 1943 r. mieli od 23 do 34 lat. Bolesław i Leon mieli wykształcenie wojskowe. Pierwszy z nich służył w lotnictwie, drugi w pułku piechoty w Baranowiczach. Piąty z braci - Edward Bąk - zginął w wojnie obronnej, zamordowany przez Niemców w jednym ze szpitali. Wszyscy, poza Edwardem, jako żołnierze rezerwy lub ochotnicy wzięli udział w obronie Warszawy we wrześniu 1939 r. Po kapitulacji nie poszli do niewoli, ale niemal natychmiast włączyli się do walki konspiracyjnej. Początkowo zasilili szeregi Komendy Obrońców Polski, a w 1941 r. wstąpili do ZWZ, gdzie w końcu trafili do Referatu 993/W.
Przeciwko konfidentom
Jednym z zadań oddziałów, jak ten którego trzon stanowili bracia Bąkowie, było zwalczanie konfidentów. Nasilenie zjawiska kolaboracji nastąpiło po roku 1942. Wyroków śmierci na konfidentach wykonywano coraz więcej i powoli stawały się codziennością dla żołnierzy Referatu 993/W. Po latach część z nich Bolesław Bąk „Szlak” uważał je za rutynowe.
Do takich nie należała z pewnością przeprowadzona latem 1943 r. likwidacja pracownika Gazowni Miejskiej, o nazwisku Uchański, dokonana przez oddział braci Bąków. Według ustaleń podziemnego wymiaru sprawiedliwości był on denuncjatorem wielu osób związanych z podziemiem, które pracowały w Gazowni. Wyrok miał zostać wykonany podczas jego powrotu z pracy przy ulicy Ludnej na warszawskim Powiślu. „Szlak” uznał, że najodpowiedniejszym miejscem do przeprowadzenia akcji będzie ulica Książęca, niedaleko dawnej ambasady Francji. Tam oczekiwał na niego wraz ze swoim bratem Leonem "Dokturem". Stanisław Bąk „Burza” wraz z innym żołnierzem oddziału śledzili konfidenta od wyjścia z budynku Gazowni. Niedaleko miejsca zasadzki natknęli się jednak na grupę Niemców wychodzących ze szpitala na Rozbrat, co spowodowało, że konfident musiał być śledzony aż do ul. Chmielnej 13.
Mimo że dowódcy dążyli do zachowania maksymalnego zakonspirowania oddziału potrzeba organizowania lokali kontaktowych oraz utrzymywania sieci łączniczek sprawiała, że grono osób zaangażowanych w działania Referatu jest szacowane na kilkadziesiąt osób. Część z żołnierzy innych oddziałów wspierających 993/W stawała się później członkami tego elitarnego oddziału. Bezcenne było też wsparcie lekarzy zapewniających opiekę medyczną, której udzielanie w szpitalach byłoby bardzo niebezpieczne.
Końcowy etap akcji tak opisywał Bolesław Bąk: „Mimo dużego skupiska ludzi i przechodzących Niemców postanowiłem działać. Ja z +Dokturem+ udaliśmy się do wnętrza domu, w którym zniknął Uchański. Każdy z nas posiadał po dwa granaty oraz pistolet vis z dwoma zapasowymi magazynkami. Na piętrze klatki schodowej stanął +Doktur+, drugą zaporę, o pół piętra niżej, stanowiłem ja. Gdy pojawił się konfident pistolet +Doktura+ nie wypalił. Uciekającego Uchańskiego udało się dopaść dopiero w bramie przy ruchliwej ulicy. Braciom dopisało szczęście. Huk strzałów i ich częstotliwość były niewspółmierne do ilości ludzi biorących udział w akcji, co nas uratowało, wprowadzając w błąd przechodzących Niemców, którzy nie znając liczby strzelających czekali w przyległych bramach nie przystępując do walki. Przez ulicę Chmielną, pustą w tej chwili całkowicie, szliśmy z +Dokturem+ wolniutko. (…) Z niektórych bram Chmielnej dochodził nas szwargot niemieckiej mowy. Kiedy wchłonął nas tłum uliczny Nowego Światu, obejrzałem się i zobaczyłem, jak kilku Niemców z gotową do strzału bronią teraz dopiero sypnęło się w kierunku numeru trzynastego”. (Robert Bielecki, Juliusz Kulesza „Przeciw konfidentom i czołgom”).
Kłopoty z bronią nie należały do rzadkości. Jak wspominał Włodzimierz Bieżan „Klawisz”: „do broni, którą dysponowaliśmy, otrzymywaliśmy magazynki nie oryginalne, lecz dorabiane w jakimś warsztacie. Była to wyjątkowa tandeta i w praktyce, mając w pistolecie taki magazynek, można było oddać tylko jeden strzał”. Zdaniem Stanisława Bąka „Burzy” problemem była również jakość amunicji. Dopiero pod koniec istnienia oddziału w 1944 r. na jego wyposażeniu pojawiły się pistolety długolufowe z tłumikiem.
Mimo że dowódcy dążyli do zachowania maksymalnego zakonspirowania oddziału potrzeba organizowania lokali kontaktowych oraz utrzymywania sieci łączniczek sprawiała, że grono osób zaangażowanych w działania Referatu jest szacowane na kilkadziesiąt osób. Część z żołnierzy innych oddziałów wspierających 993/W stawała się później członkami tego elitarnego oddziału. Bezcenne było też wsparcie lekarzy zapewniających opiekę medyczną, której udzielanie w szpitalach byłoby bardzo niebezpieczne.
Przeciw kolaborantom
Wsparcie łączniczek było kluczowym czynnikiem powodzenie jednej z najsłynniejszych akcji oddziału. Tym razem celem nie byli Niemcy czy konfidenci, lecz ukraińscy kolaboranci współpracujący z III Rzeszą. W okupowanej Warszawie Niemcy pozwalali na funkcjonowanie dwóch uzależnionych od nich organizacji ukraińskich – Komitetu Ukraińskiego i Ukraińskiej Kooperatywy. Obie z nich pod pozorem działalności kulturalno-społecznej skupiały skrajnych nacjonalistów uczestniczących w akcji werbunkowej do dywizji SS „Galizien”.
Siedziba obu kolaboranckich organizacji znajdowała się przy ulicy Kopernika 13, w pobliżu bardzo wielu ufortyfikowanych posterunków niemieckich, między innymi na Uniwersytecie Warszawskim. To zagrożenie wraz z zabezpieczeniem tego miejsca przez wielu uzbrojonych kolaborantów sprawiało, że konieczne było przeprowadzenie szczegółowego rozpoznania terenu. Ogromnie istotne dla powodzenie akcji było przeniknięcie agentów oddziału do warszawskiej społeczności Ukraińców, co umożliwiło poznanie rozkładu pomieszczeń na ul. Kopernika 13. Ten cel udało się osiągnąć za sprawą dobrej znajomości języka ukraińskiego przez dwóch członków oddziału 993/W – Jerzego Zbrożka „Bomira” i Włodzimierza Bieżana „Klawisza”, który służył w patrolu Bolesława Bąka „Szlaka”.
Wsparcie łączniczek było kluczowym czynnikiem powodzenie jednej z najsłynniejszych akcji oddziału. Tym razem celem nie byli Niemcy czy konfidenci, lecz ukraińscy kolaboranci współpracujący z III Rzeszą. W okupowanej Warszawie Niemcy pozwalali na funkcjonowanie dwóch uzależnionych od nich organizacji ukraińskich – Komitetu Ukraińskiego i Ukraińskiej Kooperatywy. Obie z nich pod pozorem działalności kulturalno-społecznej skupiały skrajnych nacjonalistów uczestniczących w akcji werbunkowej do dywizji SS „Galizien”.
Celem akcji był przywódca ukraińskich kolaborantów w Warszawie, prezes Komitetu płk Michaiło Pohotówko, były żołnierz armii Petlury. Do jego obserwacji wyznaczono Izabellę Horodecką „Teresę”. Wywiadowczyni bardzo szybko ustaliła miejsce jego zamieszkania. Pierwsza próba wyznaczana na 14 lutego 1944 r. została przerwana wobec konieczności siłowego wejścia do domu w okolicy pełnej uzbrojonych Niemców.
Akcję powtórzyć miał pluton, w którym służyli bracia Bąkowie. Tym razem zdecydowano się na atak na siedzibę ukraińskich kolaborantów. 31 marca po upewnieniu się, że Pohotówko jest już w swoim gabinecie rozpoczęto akcję. Pierwszy do budynku przy ulicy Kopernika 13 wkroczył „Klawisz”. W sali restauracyjnej spotkał dużą grupę uzbrojonych Ukraińców. W tym czasie „Teresa” obserwowała gabinet kolaboranta.
W ustalonym momencie do budynku wkroczyła grupa egzekucyjna wraz z trzema braćmi Bąk. „Teresa”, wychodząc z budynku potwierdziła, że cel akcji jest w swoim gabinecie. „Szlak” i „Burza” po rozbrojeniu strażnika wpadli do gabinetu i strzałami z visów wykonali wyrok na Pohotówce. „Burza” oddał jeszcze strzały w stronę wielkiego portretu Hitlera w kącie gabinetu. „Chłopaki, idziemy do domu, wojna skończona. Hitler dostał w czapę” – rzuca do swoich kolegów (Robert Bielecki, Juliusz Kulesza „Przeciw konfidentom i czołgom”). W tym czasie w innej części budynku „Doktur” wykonał wyrok na zastępcy Pohotówki, niejakim Szyle. W kolejnych minutach zginęło również kilku innych członków ukraińskich organizacji. Do walki z napastnikami nie włączyli się zgromadzeni w stołówce dobrze uzbrojeni Ukraińcy. Zdaniem uczestników akcji o ich bierności zdecydował prawdopodobnie strach wywołany intensywnością strzelaniny, szczególnie serii z pistoletu maszynowego „Doktura”.
Po odskoku żołnierze w jednej z pobliskich bram mieli przekazać swoją broń „Teresie”. Niestety z przyczyn prozaicznych ostatni etap akcji nie przebiegał zgodnie z planem. Najpierw na środku ulicy „Doktur” nacisnął przypadkiem spust swojego stena i wypalił cały magazynek w ziemię. Dodatkowo przekazana „Teresie” broń nie mieściła się w przygotowanej torbie. Ten moment tak wspominała wywiadowczyni oddziału: „Torba napełniona, nie można zamknąć. Już mam w obydwu kieszeniach futra wystające kolby rewolwerów, a jeszcze kilka trzymam w ręku. (…) Decydujemy się zmienić trasę odniesienie broni, bo dom, do którego miałam ją odnieść jest już +spalony+. Idziemy więc do domu +Doktura+ na ulicę Zajęczą. Po drodze mija nas auto z żandarmami, ale durnie lecą na miejsce wypadku. (…) W piwnicy +Doktura+ +Szlak+ pokazuje mi zakrwawione dokumenty Pohotówki” (Robert Bielecki, Juliusz Kulesza „Przeciw konfidentom i czołgom”).
Izabella Horodecka „Teresa” 27 lipca 1944 r. za tę i inne akcje otrzymała stopień podporucznika. Została trzykrotnie odznaczona Krzyżem Walecznych i Orderem Virtuti Militari V klasy. W powstaniu warszawskim walczyła na Woli i Starówce. Podziemnymi kanałami przeszła na Żoliborz i stąd do Kampinosu. Podczas walk i ucieczki została ciężko ranna. W połowie października trafiła do niemieckiej niewoli. Po wojnie była podróżnikiem, popularyzatorką kajakarstwa i działaczką PTTK. W 1992 r. wydała książkę „Ocalone od niepamięci – wspomnienia z lat 1939 – 1945”. Zmarła 1 kwietnia 2010 r. w wieku 102 lat.
„Za kotarą”
Do wymiaru legendy przeszła również słynna akcja „Za kotarą”, która - jak wspominał Ryszard Bielański „Rom” - „rozeszła się w opowieściach prawdziwych i przekolorowanych nie tylko po Warszawie”. Scenerią wydarzeń była niewielka kawiarnia „Za kotarą” przy ul. Mazowieckiej w samym centrum Warszawy, niedaleko wielu strategicznych i ufortyfikowanych przez Niemców punktów.
Akcja w kawiarni „Za kotarą” jest jedną z najskuteczniejszych tego rodzaju operacji podziemia. Według badań Tomasza Strzembosza zginął w niej Staszauer wraz z żoną, Jerzy Konarzewski – jeden z ważnych konfidentów Gestapo oraz kilku innych volksdeutschów i Niemców powiązanych z konfidentem. Dokładna liczba ofiar jest nieznana. Prawdopodobnie zginęły również przypadkowe osoby, wśród nich Maria Malanowicz-Niedzielska – aktorka pracująca tam jako kelnerka. „Szlak”, „Doktur” i „Burza” za akcję na Mazowieckiej otrzymali Krzyże Walecznych.
Zdziwienie podziemia budziło, że kilka miesięcy po powstaniu w getcie, goszczącą wielu Niemców kawiarnię w samym centrum Warszawy prowadził Józef Staszauer - syn bogatych łódzkich kupców, żydowskiego pochodzenia. Przed wojną dosłużył się stopnia podporucznika wojsk łączności. Umożliwiło mu to wniknięcie w struktury podziemia, gdzie poznał por. Wojciecha Liliensterna „Wiktora” z oddziału łączności Komendy Głównej AK. W ciągu kilku miesięcy Staszauer zdobył zaufanie Liliensterna i został jego zastępcą. Dopiero wówczas podejrzenia wzbudziły jego zbyt intensywne kontakty z oficerem Abwehry. „Wiktor” otrzymał rozkaz odsunięcia Staszauera, noszącego teraz pseudonim „Aston” od działań Oddziału V KG AK.
Kilka miesięcy później doszło do wydarzeń, które przyspieszyły bieg wypadków. „Wiktor” stworzył przy Oddziale V niewielką grupę specjalną przygotowaną do wykonywania wyroków oraz osłony szybkiej ewakuacji sprzętu łączności. 19 sierpnia 1943 r. grupa miała wykonać wyrok na Henryku Lutosławskim, pracowniku poczty, współpracującym z Gestapo. Tuż przed akcją przed „Wiktorem” ulicą Poznańską przemknęła riksza z jadącym nią Staszauerem. Chwilę później "Wiktor" został wciągnięty do samochodu i odwieziony w Aleję Szucha. Na ulicy zaroiło się od niemieckich żandarmów. W chaotycznej walce zginęło trzech żołnierzy oddziału. „Wiktorowi” tuż przed śmiercią w siedzibie Gestapo udało się wysłać gryps: „Aston zdrajca”. W ciągu kilku tygodni śledztwa i procesu udało się dowieźć, że porażka akcji była spowodowana współpracą Staszauera z Gestapo. Miejscem wykonania na nim wyroku miała być jego kawiarnia.
Spodziewając się obecności wielu Niemców do akcji wyznaczono bardzo duże siły, między innymi trzech braci Bąków – „Burzę”, „Doktura”, „Szlaka”. Tym razem część z żołnierzy miała być uzbrojona w pistolety maszynowe sten. Wieczorem 8 października 1943 r. czterech żołnierzy oddziału 993/W uzbrojonych w pistolety weszło do kawiarni i zajęło miejsca przy stolikach. W środku był Staszauer wraz z kilkoma przyjaciółmi, głównie Niemcami, którzy zaczęli wyczuwać, że goście mogą planować zamach. Czekające na zewnątrz łączniczki obserwowały w tym czasie podejrzane zachowania Niemców w bramach kamienic. Pomimo ogromnego ryzyka zapada decyzja o przeprowadzeniu akcji.
„Do wnętrza pierwszy wkroczył Doktur, z jego rozpiętego płaszcza wychylał się sten, za nim szedł Burza i zaraz przy wejściu natknął się na kierownika zakładu z roześmianą twarzą i lokajskim ukłonem. Tą niesłychaną grzecznością starał się zaabsorbować Stacha sięgając jednocześnie do telefonu wiszącego na ścianie. Ten odruch kosztował go życie. Burza nie czekając otworzył ogień w łysy czerep agenta. (…) Od tego momentu strzału Burzy rozpętała się nawałnica… łoskot strzałów zlewał się w jeden nieprzerwany grzmot. Ja z Burzą, przywarci do siebie tworzyliśmy zwarty monolit strzelający z obu rąk, uzbrojonych w Visy” – wspominał Bolesław Bąk ” (Robert Bielecki, Juliusz Kulesza „Przeciw konfidentom i czołgom”). Zdaniem uczestników akcji kluczową rolę dla powodzenia akcji odegrały serie ze stena Leona Bąka.
Odskok po akcji odbył się przy kanonadzie Niemców ukrytych w okolicznych bramach. Ostatni etap akcji był tym trudniejszy, że ranna została towarzysząca żołnierzom łączniczka Danuta Hibner „Nina”. Na szczęście „Doktur” i „Szlak” rekwirowali pozostawioną rikszę. „Szlak pruje co sił w nogach przez ciemne ulice – Świętokrzyska, przecięcie Marszałkowskiej, Złota, Zielna, Graniczna… – Oprzyj się o mnie dobrze, Ninka – pochyla się nad nią troskliwie Doktur. – Niedługo będziemy na miejscu… Wszystko będzie dobrze… – Czuję się dziwnie. Domy kiwają mi się przed oczami, karykaturalnie wykrzywione w gęstej mgle” – wspominała w po wojnie uczestniczka akcji” (Robert Bielecki, Juliusz Kulesza „Przeciw konfidentom i czołgom”).
Rola łączniczek takich jak „Nina” jest często niedoceniana. Jak pisał w swojej biografii Ryszard Bielański „Rom” w 1944 r. włączony w struktury przygotowującego się do powstania Oddziału 993/W :„Łączniczki. Brzmi to całkiem niewinnie. Przenieść meldunek pisany na bibułce albo ustny rozkaz. Bywało i tak. Najczęściej jednak ich zadanie polegało na rozpracowaniu kandydata na nieboszczyka, skazanego wyrokiem sądu podziemnego, to znaczy ustaleniu, gdzie +denat+ mieszka, gdzie pracuje, jaki prowadzi tryb życia, drogi, ulice, którymi się porusza, dostarczeniu broni na akcję, odebraniu broni od wykonawców i odniesieniu jej do magazynu” (Ryszard Bielański „Rom”, „Prawie życiorys. 1939-1956”).
Według szacunków Juliusza Kuleszy i Roberta Bieleckiego w okresie swego istnienia „Wapiennik” wykonał około 70 akcji przeciwko funkcjonariuszom niemieckich władz okupacyjnych oraz konfidentom. Niektóre z akcji musiały być powtarzane, część z planowanych operacji - prawdopodobnie około dziesięciu - została z różnych przyczyn odwołana. W sumie wykonano około 60 wyroków śmierci.
Akcja w kawiarni „Za kotarą” jest jedną z najskuteczniejszych tego rodzaju operacji podziemia. Według badań Tomasza Strzembosza zginął w niej Staszauer wraz z żoną, Jerzy Konarzewski – jeden z ważnych konfidentów Gestapo oraz kilku innych volksdeutschów i Niemców powiązanych z konfidentem. Dokładna liczba ofiar jest nieznana. Prawdopodobnie zginęły również przypadkowe osoby, wśród nich Maria Malanowicz-Niedzielska – aktorka pracująca tam jako kelnerka. „Szlak”, „Doktur” i „Burza” za akcję na Mazowieckiej otrzymali Krzyże Walecznych.
Po 1 sierpnia
Według szacunków Juliusza Kuleszy i Roberta Bieleckiego w okresie swego istnienia „Wapiennik” wykonał około 70 akcji przeciwko funkcjonariuszom niemieckich władz okupacyjnych oraz konfidentom. Niektóre z akcji musiały być powtarzane, część z planowanych operacji - prawdopodobnie około dziesięciu - została z różnych przyczyn odwołana. W sumie wykonano około 60 wyroków śmierci.
Należy zaznaczyć, że biorąc pod uwagę skrajną trudność tych operacji straty oddziału były stosunkowo niewielkie. W ciągu ponad dwóch lat funkcjonowania Referatu 993/W spośród około 150 żołnierzy poległo trzech. Dwóch innych zostało zamordowanych po aresztowaniu. Kilku zostało rannych lub czasowo aresztowanych.
Godzina „W” przyniosła zmianę dotychczasowych konspiracyjnych metod walki. 1 sierpnia oddział liczył około 150 żołnierzy. Podczas powstania warszawskiego jako kompania „Zemsta”, nazwana tak dla uhonorowania poległego dowódcy podporucznika Tadeusza Towarnickiego, walczył w składzie batalionu „Pięść”. Jak stwierdził badacz warszawskiego podziemia Tomasz Strzembosz: „W batalionie +Pięść+ szczególną zwartością i bojowością wykazywał się oddział 993/W, mający za sobą dwa lata walki zbrojnej w Podziemiu” (Tomasz Strzembosz, „Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939–1944”).
Już pierwszego dnia powstania, chwilę po godzinie 17 w walkach w okolicach Placu Mirowskiego zginął Leon Bąk „Doktur”. Ostatnie chwile jego życia nie są znane. Wiadomo jedynie, że ruszył do ataku z pistoletem maszynowym, nie czekając na instrukcje dowódców. Następnego dnia w brawurowej akcji uwalniania cywilów zagrożonych rozstrzelaniem na ulicy Bednarskiej ciężko ranny został jego brat Bolesław „Szlak”. Kolejne tygodnie powstania spędził w szpitalach polowych. 26 sierpnia za akcję na Bednarskiej odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari V klasy. Po kapitulacji wraz z ludnością cywilną opuścił Warszawę. Zmarł w 1992 r.
Ranny został również trzeci z braci – Stanisław „Burza”. Przeszedł szlak bojowy przez Wolę, Stare Miasto, Żoliborz i kanałami do Śródmieścia. Ostatniego dnia powstania został awansowany do stopnia podporucznika i odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy. Po wojnie był prześladowany i więziony przez władze komunistyczne. W 1945 r. został aresztowany przez komunistyczną bezpiekę, w 1946 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie skazał go na 10 lat więzienia. Na mocy amnestii z 1947 r. sąd obniżył karę o połowę. Po uwolnieniu w 1950 r. powrócił do rodzinnej Góry Kalwarii, gdzie pracował jako sadownik i kierownik sklepu. Zmarł w 2000 r.
Michał Szukała PAP
szuk/ mjs/ ls/