„Dziękujemy za wspaniały prezent, jaki zgotowaliście naszej socjalistycznej ojczyźnie” – mówił Edward Gierek do piłkarzy po ich powrocie z mistrzostw świata. Wystarczył miesiąc, by stali się bohaterami narodowymi, których witały na ulice dziesiątki tysięcy ludzi i przyjmowali najważniejsi notable PRL. A przecież, gdy na początku czerwca jechali na mundial, mało kto na nich stawiał. Dokładnie pół wieku temu rozpoczęły się w Niemczech mistrzostwa świata w piłce nożnej, na którym Polacy zajęli trzecie miejsce.
Sami piłkarze po latach wspominali, że nie mieli wygórowanych oczekiwań. „Jechaliśmy praktycznie ‘jako chłopcy do bicia’. Nikt nie wierzył, że Polska może wyjść z grupy. Ani styl, ani wyniki nie napawały optymizmem. Zewsząd słychać było: ‘Poważna impreza, ważne żebyście wstydu nie przynieśli’” – wspomina obrońca Władysław Żmuda.
Byle nie przynieśli wstydu
To wszystko mimo sukcesów odnoszonych w poprzednich latach. Drużyna Kazimierza Górskiego do Niemiec wracała po dwóch latach. W 1972 r. zdobyła tam mistrzostwo olimpijskie. Prawdą jest, że piłkarskie igrzyska były traktowane jak impreza drugorzędna. Nie wolno było wówczas występować w niej zawodowym sportowcom. Do Monachium nie mogli przyjechać więc czołowi piłkarze zachodniej Europy. Za to zatrudnieni na fikcyjnych etatach górników, żołnierzy czy hutników zawodnicy z demoludów już tak!
„W niektórych sytuacjach zachowywaliśmy się jak cielęta: staliśmy, patrzyliśmy, czy nam wolno to czy tamto” – wspomina pierwsze dni bohater z Wembley, Jan Domarski. A przecież piłkarze nie pierwszy raz wyjeżdżali na Zachód. Jak wielkie były to kontrasty, świadczą reakcje rodzin piłkarzy, które PZPN zaprosił przed ostatnim meczem mundialu z Brazylią.
Już w eliminacjach do mundialu Polacy musieli zmierzyć się z prawdziwą potęgą – mistrzem świata sprzed siedmiu lat – Anglikami, a także silną Walią. I sobie poradzili. Zespół odniósł jedyne jak dotąd zwycięstwo nad drużyną z ojczyzny piłki nożnej w Chorzowie 2:0, raz wygrał, a raz przegrał z Walią, a na koniec zagrał zapewne najsłynniejszy mecz w historii polskiego futbolu – pojedynek na Wembley. Remis w tym starciu dał podopiecznym Górskiego awans na mundial. Drugi w historii i pierwszy po II wojnie światowej.
Skąd więc niepewność? Po pierwsze nie najlepsza forma. Przed mistrzostwami Polacy przegrali m.in. sparing z VfB Stuttgart 1:4. Wiosną dwukrotnie mierzyli się też ze swoim grupowym rywalem, Haiti, i jeden z tych meczów przegrali! A przecież ta ekipa miała być najsłabszym rywalem, poza tym Polaków czekały jeszcze starcia z wielkimi – wicemistrzami świata Włochami i Argentyną!
Równie ważne było zderzenie z wielkim światem zachodnim. „W niektórych sytuacjach zachowywaliśmy się jak cielęta: staliśmy, patrzyliśmy, czy nam wolno to czy tamto” – wspomina pierwsze dni bohater z Wembley, Jan Domarski. A przecież piłkarze nie pierwszy raz wyjeżdżali na Zachód. Jak wielkie były to kontrasty, świadczą reakcje rodzin piłkarzy, które PZPN zaprosił przed ostatnim meczem mundialu z Brazylią.
„Powiedziałem mamie, masz tu 500 marek, kup sobie coś i prezenty dla rodzeństwa – opowiadał pomocnik Adam Musiał – Wieczorem mama wraca ze łzami w oczach, oddaje mi te 500 marek i mówi: – Adam daj spokój tu jest taki wybór, że nie wiem, co kupić. Nic nie kupiła”. Większość jednak zareagowała odmiennie. „Jak dziewczyny zobaczyły te sklepy... Modne były takie długie spódnice. Nakupowały ich od groma. Żona kupiła sobie spodnie z takim blezerkiem. Jak później w Zabrzu wyszła na ulice...” – wspominali inni piłkarze.
„Wszyscy skoncentrowani, spięci, niemal sparaliżowani ze strachu”. Stres rozładował Musiał, który kopnął z całej siły w blachę, z której zrobiony był tunel, i krzyknął: „Panowie oni śpiewają i tańczą, ale po meczu będą płakać! Tylko musimy do tego doprowadzić”.
Nawet trawa była w Niemczech bardziej zielona. „Gdy wyszliśmy na pierwszy trening, to zawodnicy rzucili się na trawę i tarzali z taką radochą... Bo to dywan był. Dywan. Tak to było perfekcyjnie przygotowane” – wspominał asystent trenera Andrzej Strejlau, a bramkarz Jan Tomaszewski dodawał: „ Ojej, ta trawa... Jak ja bym miał w ogródku taką trawę, to bym do domu nikogo nie wpuszczał”.
Trema została w blaszanym tunelu
Trema nie opuszczała polskich piłkarzy do ostatnich minut przed pierwszym gwizdkiem. Polacy mieli się zmierzyć z Argentyną. „Przypominam sobie wyjście na murawę, gdy dwie drużyny stoją w tunelu i Argentyńczycy radośnie śpiewają, poklepują się, a Polacy cichutko. Wielkie nazwiska argentyńskie, nie wiadomo, jak się zachować” – opowiadał obrońca Lesław Ćmikiewicz. Inny defensor, Żmuda, dodaje: „Wszyscy skoncentrowani, spięci, niemal sparaliżowani ze strachu”. Stres rozładował Musiał, który kopnął z całej siły w blachę, z której zrobiony był tunel, i krzyknął: „Panowie oni śpiewają i tańczą, ale po meczu będą płakać! Tylko musimy do tego doprowadzić”.
Tak też się stało. Polacy zaczęli fantastycznie. Już po 8 minutach prowadzili 2:0, a ostatecznie zwyciężyli 3:2. Piłkarze przyznawali, że to spotkanie zbudowało prawdziwą drużynę. „Przed meczem z Argentyną nie można było mówić o piłkarskiej rodzinie. Ten cement jeszcze nie istniał. Scementowało ją to zwycięstwo” – podsumował Ćmikiewicz. Z Haiti, z którym biało-czerwoni męczyli się na wiosnę, poszło gładko. Wygrali 7:0. Na koniec fazy grupowej zawodnicy Górskiego ograli Włochów 2:1. To zwycięstwo spowodowało, że wicemistrzowie świata już po fazie grupowej musieli się pakować i wracać do domu.
Kibice i piłkarze byli w euforii. Tylko Kazimierz Górski zachował trzeźwość umysłu. „Za dobrze szło. Potrzebny był lekki wstrząs” – mówił później. Trener wykorzystał sytuację po trzecim meczu, gdy zawodnicy zbyt późno wrócili z wieczornego wyjścia na miasto.
„Wstajemy rano, a tu pomór. Co się stało? Musiał spóźnił się, pan Kazimierz wyczuł od niego alkohol i wypieprzył z reprezentacji” – relacjonował Tomaszewski. Tak naprawdę Musiał stał się kozłem ofiarnym, bo na miasto wyszło 10 zawodników. Mieli wrócić o 22.30, ale się spóźnili. Na piłkarzy czekał Górski. „Pan Kazimierz trochę nas pogonił” – przyznaje napastnik Grzegorz Lato. Wszyscy, poza Musiałem, bez rozmowy poszli do swoich pokojów. Pomocnik wdał się w dyskusję. Górski początkowo był nieugięty – nie pomogła interwencja rady drużyny czy asystentów. Ostatecznie zmiękł. Odsunął Musiała na jeden mecz.
Zresztą Górski wieczornych wyjść, czy nawet picia alkoholu nie zabraniał. Piłkarzom zdarzało się po wygranym meczu o 1 w nocy spotkać w hotelowym basenie i za zgodą trenera raczyć szampanem.
Było po czym wchodzić do basenu, bo w drugiej fazie grupowej Polacy pokonali kolejno Szwecję i Jugosławię. Odpowiednio 1:0 i 2:1. O pierwsze miejsce w grupie i tym samym awans do wielkiego finału mieli zagrać z gospodarzami Mundialu we Frankfurcie. To kolejny mecz legenda – słynny mecz na wodzie.
Ostatecznie mecz rozpoczął się z półgodzinnym opóźnieniem. Gospodarze wygrali 1:0 i to oni awansowali do wielkiego finału. Polakom został mecz o trzecie miejsce z obrońcą tytułu sprzed 4 lat – Brazylią. Polacy zmobilizowali się jeszcze raz i wygrali 1:0. Bramkę przypieczętowującą zwycięstwo i koronę króla strzelców turnieju zdobył Lato.
„Jeszcze na godzinę przed meczem była piękna słoneczna pogoda. Zaczęło padać, kiedy wychodziliśmy na rozgrzewkę. Gęste, ciemne chmury przykryły słońce i na stadion spadła ściana deszczu” – wspominał Lato. Boisko nie nadawało się do gry. Przyznawali to nawet piłkarze Niemiec. „Nie można było podać piłki, bo ta zatrzymywała się w wodzie. Gdyby nie to, że stawką meczu był finał mistrzostw świata, ktoś mógłby pomyśleć, że wszystko jest jednym wielkim żartem” – opowiadał bramkarz gospodarzy Sepp Maier.
Działacze, czyli plaga
Do dziś trwają dyskusje, czy należało przełożyć mecz. Lato uważa, że było to możliwe, ale „nasi działacze powinni stanowczo optować za przeniesieniem spotkania na następny dzień, a zamiast tego rzucili biały ręcznik. To był jaskrawy przejaw braku, przepraszam za określenie, jaj” – podsumował król strzelców mundialu. Ostatecznie mecz rozpoczął się z półgodzinnym opóźnieniem. Gospodarze wygrali 1:0 i to oni awansowali do wielkiego finału. Polakom został mecz o trzecie miejsce z obrońcą tytułu sprzed 4 lat – Brazylią. Polacy zmobilizowali się jeszcze raz i wygrali 1:0. Bramkę przypieczętowującą zwycięstwo i koronę króla strzelców turnieju zdobył Lato.
Działacze, do których pretensje miał Lato, to była prawdziwa plaga wyjazdu. Od początku było ich znacznie więcej, niż powinno. Już na początku mundialu przy ekipie kręciło się ich kilkunastu. Część z nich miała zadania specjalne. „To, że w ekipie znalazły się tzw. ucha, uważaliśmy za normalne – wspominał Żmuda – Zawsze z nami jeździli. Pilnowali, żeby ktoś nie uciekł. Po przylocie od razu zabierali nam paszporty. Czuliśmy się trochę osaczeni”. „Kurczę, ciebie to było ciężko upolować. Zawsze jakoś swoimi ścieżkami chodziłeś, trudno cię było namierzyć. Ja na to: To ty za mną chodziłeś?” – wspomina rozmowę z jednym z działaczy napastnik Andrzej Szarmach.
Większość działaczy nie miała jednak zadań specjalnych. Za to ich zastęp rósł niemal z dnia na dzień. Często niespecjalnie zainteresowanych futbolem. Część nawet odsprzedawała posiadane bilety. Mieli inne priorytety. „Była umowa, że mieliśmy dostać plakaty, widokówki, zdjęcia kalendarze – opowiadał Domarski – Kibicie pytają, a my nie mamy. Zawodników, którzy nie brali udziału w meczu, wysłaliśmy na trybuny, żeby przeszli i sprawdzili, czy ktoś tym materiałami nie handluje. Okazało się, że tak, a dla nas zabrakło na rozdawanie…”. Działacze zawłaszczali też prezenty przeznaczone przez organizatorów dla piłkarzy.
Największym skandalem była jednak kradzież butów i strojów Adidasa z magazynu reprezentacji. „Andrzej Strejlau mówi: – Dobra, zaczynamy rewizję od zawodników. Działacze na to: – Nie, nie, żadnych rewizji. Atmosfera jest dobra, nie psujmy jej, my to załatwimy. A później pół Warszawy chodziło w tym sprzęcie” – opowiadał Tomaszewski, a Ćmikiewicz dodawał: „Nie powiem nazwisk, bo to nieistotne, ale byliśmy razem i nasz magazyn oskubali ludzie z naszej ekipy. I to nie byli zawodnicy”.
Entuzjazm i propaganda – powitanie bohaterów
Piłkarze musieli pozostać jeden dzień dłużej w Niemczech, bo w Warszawie nie wyrobiono się z zorganizowaniem fety. „Komplet widzów jak na stadionie w Monachium” – tak zaczynała się relacja „Kroniki Filmowej” z powitania. Już na lotnisku ekipę witały tłumy, a orkiestra zagrała „100 lat”, później był tryumfalny przejazd otwartym autobusem ulicami stolicy. Wzdłuż trasy ustawiły się dziesiątki tysięcy kibiców. „Ludzie rzucali kwiaty, jechaliśmy jak po dywanie” – wspominał Ćmikiewicz.
Władza ludowa, jak mogła, starała się wykorzystać sukces propagandowo. Już na trasie autobusu pojawiły się transparenty w rodzaju: „Srebro nam niesiecie na 30-lecie”, a witający ich prezydent Warszawy Jerzy Majewski, dziękując piłkarzom, rzucił: „Chciałbym jednocześnie podkreślić, że sukces ten był możliwy dzięki wszechstronnemu rozwojowi Polski Ludowej”.
I sekretarz Edward Gierek i premier Piotr Jaroszewicz już wcześniej interesowali się wynikami w Niemczech. Przed meczem z gospodarzami Gierek wysłał nawet list do drużyny. „Życzy nam sukcesu z Niemcami, ale z taką sugestią, że nieważne, czy wygramy, czy przegramy, mamy godnie reprezentować Polskę” – przypomina sobie Ćmikiewicz. A Tomaszewski dodaje, że „list od Gierka i Jaroszewicza to było największe uznanie. Sportowców wcześniej nie ceniono, a Gierek nas docenił”.
Wieści o sukcesie zajmowały pierwsze strony gazet i też służyły propagandzie. „Trybuna Ludu” na pierwszej stronie pisała o sukcesie, umieszczając „Gratulacje tow. E. Gierka i tow. P. Jaroszewicza”. Podobnie wyglądała pierwsza strona „Przeglądu Sportowego”, najważniejszej gazety sportowej.
Po powrocie reprezentacja została przyjęta przez najwyższej władze w rządowym ośrodku w Jabłonnej. Wszystko działo się według oficjalnej sztampy. Górski mówił, że sukces nie byłby możliwy, gdyby nie troskliwa opieka władz partyjnych i sportowych nad ruchem sportowym. Gierek oficjalnie dziękował. Impreza trwała później stosunkowo długo. „Kelnerzy, którzy nas obsługiwali, powiedzieli, że tak długo jeszcze Gierek z Jaroszewiczem z nikim nie zabawili” – wspomina rezerwowy Roman Jakóbczak.
Żadna z gazet nie wspomniała, że były problemy z wypłatą premii za wynik. Ostatecznie każdy z piłkarzy otrzymał po 3 tysiące dolarów, czyli ok. 100 tys. ówczesnych złotych. Dodatkowo mieli też diety – dwa dolary dziennie i 20 dolarów za wygrany mecz. PZPN zarobił na mundialu niemal milion dolarów.
Łukasz Starowieyski
Źródło: Muzeum Historii Polski