Był pionierem historiografii poświęconej Polonii amerykańskiej. „Nie dajmy zamierać wspomnieniom naszych ojców, pionierów i pierwszych osadników w tej przybranej ojczyźnie” – wzywał Wacław Kruszka. Jego pracom zawdzięczamy bezcenną wiedzę o dziejach polskiego wychodźstwa w USA.
„Przyjedź do Ameryki! Tam cię potrzeba! Tyś stworzony dla Ameryki!” – namawiał Kruszkę do wyjazdu duchowny ze Stanów Thomas Stabenau. Polak przebywał wówczas w Rzymie i był na zakręcie życiowym. Wyrzucony z zakonu, próbował odwołać się od decyzji u jezuickiego generała. Kruszka, mimo iż w przyszłości miał się stać czołową postacią Polonii amerykańskiej, odpowiedział wtedy „Nigdy, przenigdy!”.
Urodził się 2 marca 1868 r. w leżącym w zaborze pruskim Sławomierzu. Pochodził z dużej rodziny chłopskiej i był jednym z trzynaściorga dzieci Jana i Józefy z Okońskich Domagały. W autobiografii Wacław przytoczył opinię miejscowego księdza Osińskiego, który o jego ojcu pisał, że „Jan Kruszka był to sobie chłop prosty od kosy i pługa; mówię wyraźnie »chłop«, gdyż Jan nie tylko się nie gniewał, gdy go kto chłopem nazwał, ale i sam się tak nazywał i dumnym był z tego, że nim był; i za wielką krzywdę i obrazę byłby to sobie poczytał, gdyby go kto, jak to teraz coraz bardziej w modę wchodzi, »panem« był nazwał”.
Nowy Świat
Młody Kruszka wstąpił do jezuitów. W ramach posługi pracował w szkole w Chyrowie. Nie zabawił tam jednak długo. Pewnego razu wziął udział w sprzeczce z innym nauczycielem. W czasie kłótni ten uderzył go trzciną do karania uczniów, a Kruszka odwzajemnił się ciosem w twarz. Zdaniem jezuity był to jedynie niegroźny wybryki, ponieważ żaden z nich nie trzymał urazy ani nie traktował sporu zbyt poważnie. „Ani on mnie ani ja jego przez to śmiertelnie nie obraziłem na duszy, a tem mniej na ciele” – zapisał w swych wspomnieniach. Mimo że nic nikomu się nie stało, sprawa trafiła do jezuickich przełożonych, a sam Kruszka został wydalony z zakonu. Eksjezuita udał się do Włoch, gdzie od decyzji odwoływał się u samego generała zakonu. Tam do wyjazdu do Stanów zachęcał go zarówno rektor Kolegium Polskiego Antoni Lechert, jak i wspomniany już ksiądz Stebenau. Jak tłumaczyli, w Polonii amerykańskiej było ogromne zapotrzebowanie na księży. Rektor obiecywał mu dofinansowanie, rozpościerał przed nim wizję kariery biskupiej. Kruszka odmawiał. Nadal miał nadzieję na przywrócenie do zakonu, który upodobał sobie najbardziej. Zabiegi w końcu przyniosły efekt i zaoferowano mu możliwość powrotu. Pozwolono mu jednak wstąpić jedynie do nowicjatu, a jego cała poprzednia praktyka została unieważniona. Obrażony Kruszka początkowo przystał na propozycję, mając nadzieję na szybkie przywrócenie do dawnej funkcji, ale gdy okazało się to niemożliwe, odszedł od jezuitów.
Nadal pragnął zostać duchownym, ale nie mógł sobie znaleźć miejsca na ziemiach polskich. Co więcej, groził mu pobór do wojska pruskiego. Przypomniał sobie wówczas dawne zachęty z Rzymu. Teraz emigracja za Atlantyk wydawała się najlepszym wyjściem. Kruszka zdecydował się na podróż do Ameryki. Od pewnego czasu przebywał już tam jego brat Michał, który zamieszkiwał w stanie Wisconsin, gdzie założył polonijną gazetę „Kurier Polski” i pełnił w niej funkcję redaktora. Wacław Kruszka przybył do Nowego Jorku 24 listopada 1893 r. Stany Zjednoczone przypominały mu Wielką Brytanię, którą wcześniej odwiedził. Od razu zwrócił jednak uwagę na ogromny rozmach kraju, do którego przybył: „Atoli to nowe, poprawione i pomnożone wydanie Anglii w Ameryce przybrało olbrzymie rozmiary […] domy wyższe, ulice szersze i prostsze, ruch komunikacyjny większy i szybszy wszędzie elektryczne tramwaje, dolne i górne koleje”.
Ksiądz-historyk z Ripon
Kruszka skontaktował się ze swym bratem, który przeżył silny szok. Gdy Michał wyjeżdżał do Ameryki, myślał, że widzą się po raz ostatni. Teraz spotkali się ponownie po czternastu latach. Zamieszkali wspólnie w leżącym w stanie Wisconsin Milwaukee. Zgodnie ze swymi wcześniejszymi planami, były jezuita wstąpił do miejscowego seminarium i uzyskał święcenia. Pracował przez pewien czas w szkole wyższej w Milwaukee, ucząc języka polskiego, a następnie rozpoczął posługę w parafii Ripon.
Wacław Kruszka zasłużył się przede wszystkim jako prekursor historiografii Polonii amerykańskiej. Jego „Historia polska w Ameryce: od czasów najdawniejszych aż do najnowszych” ukazywała się od 1901 r. w odcinkach publikowanych na łamach „Kuriera Polskiego”, „Kuriera Tygodniowego” i „Gazety Wisconsińskiej”. Z czasem została poprawiona i wydana w trzynastotomowej wersji. W 1905 r. Kruszka usiłował ją nawet opublikować w Królestwie Polskim, ale edycja nie została zaakceptowana przez cenzurę. Wydał ją ponownie w 1937 r. Dożył publikacji jedynie pierwszego poprawionego tomu. Drugi wyszedł niedokończony po jego śmierci.
Motywacją do napisania tego monumentalnego dzieła był zaniedbany grób, który Kruszka napotkał podczas pełnienia misji w Springvale. Był to „grób zielskiem porosły, bez pomnika, bez krzyża, bez jakiegokolwiek napisu”, a miejscowi wiedzieli jedynie, że należał do nieznanego im z imienia polskiego duchownego. Kruszkę ogarnęła ciekawość, więc sam zaczął małe śledztwo. Dowiedział się, że został tu pochowany franciszkanin Bonawentura Buczyński, misjonarz działający w Chinach, Ameryce Południowej, a także w Stanach Zjednoczonych. Kruszka wzniósł nowy grobowiec dla kapłana i rozpoczął dalsze zgłębianie losów Polaków na obczyźnie. Czuł również potrzebę napisania odpowiedniej monografii na ten temat, „bo zbiorowy Polak w Ameryce bez spisanej historii byłby jak człowiek bez pamięci; byłby idiotą, żyjącym jak zwierzę wyłącznie chwilą obecną bez przeszłości i bez przyszłości. Jak teraźniejszość żyje przeszłością, tak samo obie, przenikając się wzajemnie, wytwarzają przyszłość”. Kruszka obawiał się amerykanizacji polskich imigrantów, którzy utraciliby swoją tożsamość w wielokulturowym społeczeństwie Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie chciał pokazać, że Polacy przebywali w Ameryce od zawsze i że było to miejsce, które należało również do nich.
W ogniu krytyki
Autora przerósł poniekąd ogrom przedsięwzięcia. Zakładał, że „Dzieło to musi być wyczerpujące, musi objąć całe wychodźstwo polskie na tej półkuli ziemskiej w ogóle i w szczególe każdą z osobna osadę polską”. Praca miała dotyczyć zarówno Polaków mieszkających w Kanadzie, jak i w Stanach Zjednoczonych. Z tego też powodu nadmierny gąszcz szczegółów i anegdot przesłonił mu szerszy i bardziej całościowy obraz Polonii amerykańskiej. „Czytelnik nie widzi lasu pośród drzew” – po wielu latach wytykał mu tę wadę historyk Józef Swastek. Z tym poglądem autor spotykał się już w momencie wydawania tego dzieła i jak twierdził, był to główny zarzut przeciwko jego pracy.
Jednocześnie nawet wspomniany Swastek przyznawał, że książka była ważną i pionierską publikacją, chociaż trzeba ją było czytać z ostrożnością. Kruszka podejmował krytykę źródeł, nie idealizował Kościoła, ale dostrzegał różne problemy istniejące w jego łonie. Wielką zasługą było też zebranie dokumentów i źródeł wywołanych, tj. relacji od współcześnie mu żyjących imigrantów. Dzieło zawierało równocześnie wiele błędów warsztatowych, a sam tekst wywołał dużo kontrowersji.
„Ile szpalt w gazetach zapełniono gorącemi protestami przeciw historykowi z Ripon! Kto by to policzył? Wszystkie gazety w Ameryce o tem pisały i bezpłatną reklamę dawały nowo narodzonej „Historii polskiej w Ameryce” – żartował sam Kruszka. Jedni chwalili duchownego za stworzenie ambitnego i potrzebnego dzieła, a inni nieustannie atakowali za błędy i przeinaczenia bądź poczuli się obrażeni jego osądami. „Salunów polskich we Filadelfii jest zaledwie pięć – ks. Wacław widział ich tyle, że »nie zliczyłbyś ich ani na paciorkach jednego różańca«” – zarzucano mu w jednej z gazet. Niektórzy poczuli się dotknięci opiniami, które autor zawarł w dziele. Dla przykładu, gromy na Kruszkę spadły za to, że naśmiewał się z wyglądu bazyliki św. Jozafata w Milwaukee. Stwierdził on wówczas, że wieże kościelne przypominają „ośle uszy. Obraził też niemieckiego księdza Neisensa z teksańskiej parafii Bandera, którego oskarżył o bycie „polakożercą”. Ksiądz groził Kruszce procesem, a polscy wierni stanęli w obronie swego kapłana. Liczne głosy krytyki nie powstrzymały jednak Kruszki, który przez wiele lat tworzył i edytował swoje dzieło.
Kościół narodowy czy katolicki?
Kruszka zawzięcie agitował również na rzecz równouprawnienia Polaków w amerykańskim Kościele katolickim. Na przełomie XIX i XX w. brakowało polskiego biskupa, w wyniku czego Polacy podlegali anglojęzycznym hierarchom, w znacznej mierze Irlandczykom i Niemcom. Co więcej, wyższe duchowieństwo amerykańskie dążyło do wprowadzania języka angielskiego w kościołach, przeciwko czemu protestowali Polacy. W wyniku tych podziałów nastąpiła schizma między klerem amerykańskim a Watykanem, co spowodowało utworzenie Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego z biskupem Franciszkiem Hodurem na czele. Kruszka odmówił jednak przyłączenia się do tego ruchu, uważając, że należy dążyć do dialogu i reform wewnątrz Kościoła. Wkrótce stał się zajadłym wrogiem Hodura. Pisał bezpośrednio do papieża, porównując działania amerykańskich biskupów do pruskiego Kulturkampfu i germanizacji. Argumentował, że ludzie odwracają się od wiary ze względu na brak biskupów mówiących w ich języku. „A iluż to w Stanach Zjednoczonych odpadło od wiary prawdziwej jedynie dlatego, że nigdy nie słyszeli, nigdy nie znali lub nie rozumieli głosu swego właściwego pasterza-biskupa?” – pytał retorycznie na łamach „Dziennika Chicagowskiego”. W późniejszym okresie sam jeździł również do Rzymu, gdzie występował na audiencjach przed papieżem Piusem X. Starania Polonii w końcu odniosły częściowy sukces, ponieważ w 1908 r. biskupem pomocniczym Chicago został Polak Paweł Piotr (Paul Peter) Rhode.
Wśród swych licznych tekstów Wacław Kruszka zostawił również autobiografię: „Siedm siedmioleci, czyli pół wieku życia: pamiętnik i przyczynek do historii polskiej w Ameryce”. Ten nietypowy tytuł zaczerpnął z książki lekarza oraz fizyka Felixa Maurera, który uważał, że co 7 lat następuje przełom w życiu człowieka. Ostatni zapis pochodził z 1917 r., gdy Kruszka miał 49 lat. W roku tym Stany Zjednoczone przystąpiły do I wojny światowej, a polonijny ksiądz-historyk aktywnie zaangażował się w rekrutację ochotników do armii amerykańskiej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości przyjeżdżał do kraju i działał na rzecz utrzymania kontaktów Polonii w Ameryce z rodakami w kraju.
Zmarł tuż po udarze mózgu 30 listopada 1937 r. W Ameryce spędził 44 lata, działając na rzecz dobra społecznego, zasłużył więc na tytuł nestora historiografii Polonii amerykańskiej. Jeszcze na łożu śmierci wyrażał nadzieję na to, że wyzdrowieje i dokończy kolejną wersję „Historii polskiej”. Jego pogrzeb zgromadził kilkanaście tysięcy osób, wśród których znalazł się również prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin D. Roosevelt.
Michał Rastaszański
Źródło: Muzeum Historii Polski