Dokładnie cztery dekady temu polscy kibice oszaleli z radości, słysząc płynące z ust telewizyjnego sprawozdawcy Jana Ciszewskiego słowa: „Koniec, proszę państwa, koniec! Polska reprezentacja trzecią drużyną świata!”.
Epoka Kazimierza Górskiego zbiegła się kalendarzowo z okresem rządów Edwarda Gierka. Po mrocznym etapie polityki zaciskania pasa prowadzonej przez I sekretarza KC PZPR Wiesława Gomułkę nadeszła chwila wytchnienia, pompowana obietnicami nowego życia w „drugiej”, lepszej Polsce. „Niemal całe społeczeństwo akceptowało władzę i panujący porządek. Był to jedyny okres w moim życiu, kiedy bałem się społeczeństwa. Czułem, że jestem na marginesie, że Gierek kupił Polaków” – napisał Jacek Kuroń w książce pt. „PRL dla początkujących”.
Gdy Legia Warszawa i Górnik Zabrze zaczęły odnosić sukcesy w pucharach europejskich, w społeczeństwie wzrosła miłość do piłki nożnej. Często przytaczana jest anegdota, w której w marcu 1971 r., po zawale chodnika w kopalni Mikulczyce-Rokitnica w Zabrzu, górnik Alojzy Piontek, po tygodniu spędzonym pod ziemią ratowników spytał tylko o jedno: „Jak grał Górnik?”.
Optymizmem powiało także w sporcie. Władze centralne wspierały wprawdzie głównie dyscypliny indywidualne, w których Polacy odnosili sukcesy na igrzyskach olimpijskich: lekkoatletykę, boks, podnoszenie ciężarów czy szermierkę, ale pod koniec lat 60., nastąpił przełom. Gdy Legia Warszawa i Górnik Zabrze zaczęły odnosić sukcesy w pucharach europejskich, w społeczeństwie wzrosła miłość do piłki nożnej. Często przytaczana jest anegdota, w której w marcu 1971 roku, po zawale chodnika w kopalni Mikulczyce-Rokitnica w Zabrzu, górnik Alojzy Piontek, po tygodniu spędzonym pod ziemią ratowników spytał tylko o jedno: „Jak grał Górnik?”.
Ponieważ nie uznawano jeszcze statusu piłkarza zawodowego, pensje odbierano w fabrycznych kasach. Władysław Żmuda po latach wspominał, że nie było problemu, jak się wygrywało, ale po przegranej, w kolejce po wypłatę słychać było zjadliwe komentarze: „Złodzieje znowu przyszli po nasze pieniądze”.
Polski Związek Piłki Nożnej nie był samodzielny finansowo, nie miał własnego konta dewizowego, po każdą złotówkę trzeba się było zwracać do Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu. I choć pierwszy poważny sukces reprezentacji miał miejsce już w 1972 roku na igrzyskach olimpijskich w Monachium, skąd Polacy przywieźli złoty medal, to jeszcze rok później, po zakwalifikowaniu się reprezentacji na mistrzostw świata w RFN, sceptycznym wypowiedziom nie było końca. Nie wszystkim podobało się to, że piłkarze jadą wydawać państwowe fundusze.
Polowanie na fanty
Był to czas królowania przedstawicieli nadmiernie rozbudowanego aparatu partyjnego i służb specjalnych. Nic więc dziwnego, że do RFN pojechało więcej działaczy PZPN niż zawodników. To rodziło kuriozalne sytuacje.
Na początku turnieju polską reprezentację odwiedził w Murrhardt Hermann Neuberger, prezydent niemieckiej federacji piłkarskiej i wiceszef FIFA. Dla każdego z reprezentantów przywiózł po aparacie fotograficznym Kodak i po 50 maskotek mistrzostw: Tip i Tap. Jeden był mały i gruby, drugi – duży, chudy. Upominki przekazano kapitanowi drużyny Kazimierzowi Deynie. Gdy tylko Niemiec odjechał, do stołówki wpadł jeden z działaczy związku z informacją, że to on rozdysponuje dary. Jan Tomaszewski do dziś nie może uwierzyć w pytanie, które wtedy usłyszał: „Chcesz tego małego czy dużego?”. Jednego...!
Między meczami organizowano wycieczki po okolicy. Podczas zwiedzania fabryki wag atmosfera była fantastyczna. Sprawdzano, ile waży cała drużyna, ekipie towarzyszyli dziennikarze, były zdjęcia, autografy, poczęstunek. Pod koniec wizyty gospodarze zaproponowali, żeby przy wyjściu każdy z zawodników wziął sobie na pamiątkę po jednej wadze z magazynu. Piłkarze podchodzili, brali urządzenie pod pachę i wychodzili. Na końcu do autokaru wpadli działacze po szyję obładowani kilkoma, kilkunastoma wagami na głowę. W drodze do hotelu żartom nie było końca, a ci najbardziej pazerni tłumaczyli: „Przecież tylu mamy ludzi w Warszawie, tylu mamy ludzi...”.
Tajemnicza historia miała miejsce w magazynie w Murrhardt. Skradziono buty i nowe stroje Adidasa. Andrzej Strejlau zarządził rozpoczęcie rewizji od zawodników. Działacze jednak szybko wyciszyli sprawę, a Jan Tomaszewski wspominał po latach, że później pół Warszawy chodziło w tym sprzęcie. Podobnie rzecz się miała z pamiątkami, plakatami i pocztówkami, które zawodnicy dostali do rozdawania kibicom. Gadżety podejrzanie szybko się skończyły. Zapewne dlatego, że pod stadionem w Stuttgarcie od razu, w pierwszych dniach mistrzostw stanęło stoisko z polskimi pamiątkami...
Zmrożona lampka szampana
Piłkarze nie potrafili walczyć stanowczo o swoje, ponieważ były to same początki ich światowego życia. Do RFN jechali pełni obaw, jak zostaną przyjęci. Lesław Ćmikiewicz zapamiętał, jak przed pierwszym meczem Argentyńczycy radośnie śpiewali i klepali się po plecach, a Polacy, onieśmieleni wielkimi nazwiskami, stali cichutko, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. W pewnym momencie Adam Musiał nie wytrzymał, kopnął w blachę pokrywającą tunel i dziarsko krzyknął: „Panowie! Oni śpiewają i tańczą, ale po meczu będą płakać! Tylko musimy do tego doprowadzić!”. I stało się! Argentyńczycy przegrali 2:3, a po meczu narzeczona i matka czołowego zawodnika Ayali rwały włosy z głowy i obie płakały.
Po kolejnych spektakularnych zwycięstwach nad największymi potęgami piłkarskimi, Włochami, Szwedami, atmosfera narastała. Zawodnicy nabierali pewności siebie i coraz swobodniej kąpali się w hotelowym basenie, popijając zmrożoną lampkę szampana, którą częstował ich właściciel hotelu Sonne Post. Coraz odważniej poczynano sobie też w relacjach z działaczami.
Polacy nie bardzo wiedzieli też o jakie kwoty grają. Jan Tomaszewski za słynny mecz na Wembley, podczas którego „zatrzymał Anglię”, dostał ówczesnych 12 tys. złotych (ok. 4 pensje miesięczne), za które kupił żonie w komisie kożuch. Grzegorz Lato, król strzelców w RFN, zapamiętał, że za całe mistrzostwa dostał ok. 100 tys. złotych. Dariusz Górski, syn trenera Kazimierza Górskiego, jest przekonany, że trzecie miejsce na świecie warte było wówczas ok. miliona dolarów, ale pieniądze zamiast do piłkarzy trafiły do PZPN, a ze środków wywalczonych przez piłkarzy w RFN pokryto gros kosztów wyjazdu na igrzyska olimpijskie w 1976 roku. Pod koniec mundialu, pomimo zaproponowanej przez Niemców 50-procentowej zniżki, nie wszystkich stać było na zakup samochodu BMW, a ci najbardziej zapaleni kierowcy musieli się zapożyczyć u kolegów i znanej prezenterki Krystyny Loski.
Po kolejnych spektakularnych zwycięstwach nad największymi potęgami piłkarskimi, Włochami, Szwedami, atmosfera narastała. Zawodnicy nabierali pewności siebie i coraz swobodniej kąpali się w hotelowym basenie, popijając zmrożoną lampkę szampana, którą częstował ich właściciel hotelu Sonne Post. Coraz odważniej poczynano sobie też w relacjach z działaczami. W obawie przed tym, że któryś z zawodników będzie chciał zostać na Zachodzie, piłkarzy nieustannie kontrolowano. Zawodnicy, w akcie młodzieńczego buntu, chowali się za siedzeniami w autokarze, a z pilnujących ich „kacyków” robili sobie żarty, śpiewając: „Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i radziecki”. W latach 80. Andrzej Szarmach spotkał we Francji „swojego opiekuna” z RFN. „Ciężko cię było upolować, bo zawsze chodziłeś swoimi ścieżkami” – żalił mu się tamten po latach.
Trawa bardziej zielona
Na Zachodzie wszystko wydawało się piękniejsze. Byli reprezentanci do dziś z rozrzewnieniem wspominają różne odcienie zieleni, których na próżno było szukać w Polsce, cudowny smak prawdziwych owoców w sokach w butelce czy szokujący widok zadbanych i uśmiechniętych starszych ludzi na ulicach, podczas gdy w kraju wszyscy byli zmęczeni i poszarzali na twarzach. Niemal każdy z piłkarzy dokonał też niesamowitych jak na tamte czasy zakupów.
Po powrocie do kraju prawdziwy szok przeżyli też piłkarze. Od Okęcia aż do hotelu Solec na Powiślu witał ich szpaler ludzi, a pod koła autokaru, którym wracali z lotniska kwiaty rzucały nawet siedemdziesięcioletnie panie! Polacy po raz pierwszy od wielu lat spontanicznie wyszli na ulice. Dotychczas w komunistycznym kraju wiece organizowały władze centralne, wspierane logistycznie przez państwowe zakłady pracy.
Grzegorz Lato i Zygmunt Kalinowski przywieźli nowoczesne dziecięce rozkładane wózki, z których później przez wiele lat korzystało kilka zaprzyjaźnionych rodzin. Antoni Szymanowski i Mirosław Bulzacki zdobyli płyty z muzyką zachodnich wykonawców: Deep Purple, Black Sabbath, Led Zepelin, Roda Stewarta czy Uriah Heep. Romanowi Jakóbczakowi udało się upolować fantastyczny skórzany płaszcz. Henryk Wieczorek, który pasjonował się numizmatyką, skompletował cały zestaw okolicznościowych dziesięciomarkówek.
Największą frajdę na zakupach miały jednak żony i matki piłkarzy, które w trakcie turnieju przyjechały do RFN. Hitem w tamtym okresie były spódnice „bananówy”, eleganckie spódnico-spodnie, a także kolorowa kremplina, ponieważ w Polsce dostać można było jedynie czarno-białą. Mama Andrzeja Fischera nie mogła się powstrzymać i zakupiła aż 50 metrów tej krempliny. Żona Zygmunta Kalinowskiego przeżyła szok, gdy posadzono ją w sklepie z butami i obsłużono zgodnie z europejskimi standardami – wkładając jej buty na nogi.. Za to mama Adama Musiała po kilku godzinach wróciła z zakupów ze łzami w oczach i informacją, że nie udało jej się nic kupić, bo w sklepach jest za duży wybór.
Po powrocie do kraju prawdziwy szok przeżyli też piłkarze. Od Okęcia aż do hotelu Solec na Powiślu witał ich szpaler ludzi, a pod koła autokaru, którym wracali z lotniska kwiaty rzucały nawet siedemdziesięcioletnie panie! Polacy po raz pierwszy od wielu lat spontanicznie wyszli na ulice. Dotychczas w komunistycznym kraju wiece organizowały władze centralne, wspierane logistycznie przez państwowe zakłady pracy. Kolejny raz z podobnym entuzjazmem dopiero w 1979 roku witano u nas Papieża-Polaka.
Karolina Apiecionek