Budynek Teatru Narodowego w Warszawie po II wojnie światowej odbudowało wojsko. Zrobiono to stosunkowo dość szybko, bo w 22 miesiące. Po działaniach wojennych teatr właściwie nie istniał: najpierw podupadł po pożarze we wrześniu 1939 roku a dzieła zniszczenia dokończyli Niemcy tuż po powstaniu warszawskim.
Gdy żołnierze podnosili z ruin gmach teatralny, sądzili, że to im przypadnie rola gospodarza. Mówiło się, że to będzie wielki, wojskowy dom kultury, ale wkrótce postanowiono, że znów w tym miejscu znajdzie się teatr.
„Wojskowo” się zaczęło. Odbudowany z różnymi mankamentami, choć na ówczesne warunki jednak imponujący, budynek otwarto bowiem w najważniejszy dla ludowego wojska dzień: 12 października 1949 r. czyli w 6. rocznicę bitwy pod Lenino. Na sali znaleźli się oczywiście uczestnicy tej tragicznej bitwy no i przede wszystkim przywódcy komunistycznego państwa: Bolesław Bierut, Józef Cyrankiewicz, Michał Rola Żymierski. Stosowną akademię ku czci oraz koncert słowno muzyczny dopełniły znamienne dla ludzi teatru słowa wypowiedziane przez ówczesnego ministra kultury Stefana Dybowskiego.
„Wojskowo” się zaczęło. Odbudowany z różnymi mankamentami, choć na ówczesne warunki jednak imponujący, budynek otwarto bowiem w najważniejszy dla ludowego wojska dzień: 12 października 1949 r. czyli w 6. rocznicę bitwy pod Lenino. Na sali znaleźli się oczywiście uczestnicy tej tragicznej bitwy no i przede wszystkim przywódcy komunistycznego państwa: Bolesław Bierut, Józef Cyrankiewicz, Michał Rola Żymierski.
Ważniejszy od ministra ludowca był jednak wiceminister Włodzimierz Sokorski, politruk spod Lenino, główny propagator socrealizmu w polskiej kulturze. I to zapewne on ułożył życzenia - przesłanie dla ludzi teatru, w którym padły słowa: „aby spełniali pokładane w nich nadzieje, aby teatr wychowywał nowego człowieka, świadomego odbiorcę nowej kultury socjalistycznej, aby teatr ukazał masom pracującym – budowniczych Polski socjalistycznej.” I tak też wkrótce twórcy teatralni raczej bez entuzjazmu (poza wyjątkami) poczęli wcielać w życie owe „życzenia”
Dyrektorem Narodowego został zdemobilizowany podpułkownik i aktor w jednej osobie, Władysław Krasnowiecki. Na pierwszą premierą 13 grudnia 1949 roku w Narodowym wybrano sztukę przedstawiciela innego narodu „Jegor Bułyczow” autorstwa Maksyma Gorkiego. Spektakl obsypano nagrodami na właśnie ogłoszonym Ogólnopolskim Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich.
Zaraz potem udało się wystawić legendarnych „Krakowiaków i górali”, a nawet Moliera, ale wkrótce prawdziwie „zaangażowane” sztuki znalazły swoje należne miejsce. O „Szczęściu” Pawlenki, „Tysiącu walecznych” Rojewskiego czy „Odezwie na murze” Świrszczyńskiej dyspozycyjni recenzenci wypisywali peany. Podkreślano ideowość spektakli, walory wychowawcze oraz piękno socjalistycznego budownictwa.
Rzecz jasna, inaczej pisać nie było wolno i nie pisano. Podobnie nie pisano, o tym, że na „zaangażowane” spektakle publiczność po prostu nie przychodziła. Sala nie była zupełnie pusta tylko dlatego, że na widownię dowożono wojsko. Użalała się dyrekcja Narodowego w komitecie partyjnym, że dobór repertuaru jest podyktowany tym, iż teatr jest teatrem politycznym. Organizacja partyjna donosiła natomiast, do tych samych zresztą towarzyszy, że w teatrze jest bałagan i intrygi a „Kurnakowicz zdemoralizował pierwszego sekretarza POP, bo go upił w garderobie”.
Przyczyną słabego poziomu teatru był nie tylko repertuar, ale także aktorzy. Większość dobrych artystów zasiliła inne teatry w Warszawie, jak np. Teatr Polski i Ateneum, który miały to szczęście nie być „narodowymi”. Wspomniany w donosie Jan Kurnakowicz był najjaśniejszą gwiazdą zespołu. Jego rola Horodniczego w inscenizacji „Rewizora” Gogola to arcydzieło sztuki aktorskiej. Inscenizacja Korzeniewskiego i sama sztuka to jeden z nielicznych przykładów pełnej zgodności: wymagań władzy i oczekiwań publiczności. Tylko, że niewiele powstało dzieł, które były realistyczne, a zarazem doskonałe artystycznie i świetnie napisane.
Ale polityka wpływała także pozytywnie na poziom Narodowego. Popaździernikowa odwilż spowodowała zmianę autorów na afiszach teatralnych. Dyrektorem został Erwin Axer, znawca zachodniego teatru i literatury, i to on wprowadzał do Polski nazwiska Sartre’a czy Anouilha, dla politycznych decydentów wciąż przedstawicieli burżuazyjnej ideologii. Ale to waśnie dzięki tzw. odwilży zagrano „Kordiana” Słowackiego. I wtedy też pokazał się po raz pierwszy Tadeusz Łomnicki, może największy polski aktor XX wieku, może najbardziej w politykę uwikłany, choć to nie historia Narodowego.
W polityczną historię Teatru Narodowego najbardziej wpisuje się natomiast jeden z największych polskich reżyserów wszechczasów, Kazimierz Dejmek. Zręcznie oddawał cesarzom (towarzyszom), co cesarskie, a sam robił teatr na miarę swoich wielkich możliwości. Wprowadził na scenę dramaty XVI-wieczne, to jasne, że z religijnymi motywami, a także polską literaturę współczesną. Władza za Dejmkiem jednak nigdy nie przepadała. Tuż przed obchodami 200-lecia Teatru Narodowego Dejmek przygotował deklarację programową, a także statut sceny narodowej. Do pomocy w napisaniu tego ważnego dokumentu, mówiącego w wyrazisty sposób, czym ma być Teatr Narodowy, zaproszono wybitnego historyka teatru Zbigniewa Raszewskiego. Deklaracja została przez władze odrzucona m.in. za brak umiejscowienia w konkretnej rzeczywistości politycznej.
Uroczystości 200-lecia sceny narodowej nie muszą jednak skupiać się na niekochanym przez decydentów Teatrze Narodowym. Tak się właśnie złożyło, że po latach odbudowy oddano do użytku gmach Teatru Wielkiego i ten fakt uznano za najważniejszy w roku jubileuszu publicznego teatru.
Reporterowi „Trybuny Ludu” niemal dwie szpalty zajęło wymienienie nazwisk osób przybyłych ma uroczystą premierę „Strasznego dworu”. Z dumą podkreślano, że na widowni wspaniałego teatru zasiedli przedstawiciele społeczeństwa z całego kraju, przodujący robotnicy i chłopi oraz górnicy w swych tradycyjnych strojach. Czasy szczęśliwości, w których górnicy przyjeżdżali do stolicy na spektakle, a nie na pikiety też miały swoje zawirowania.
Nigdy wcześniej ani później spektakl teatralny nie stał się zarzewiem poważnego przesilenia politycznego. Tak stało się natomiast w listopadzie 1967 roku, przy okazji premiery „Dziadów”. Wbrew intencjom reżysera i aktorów na czele z Gustawem Holoubkiem, przedstawienie w pewnych kręgach partyjnych zostało odebrane jako antyradzieckie i zdjęte z afisza
Nigdy wcześniej ani później spektakl teatralny nie stał się zarzewiem poważnego przesilenia politycznego. Tak stało się natomiast w listopadzie 1967 roku, przy okazji premiery „Dziadów”. Wbrew intencjom reżysera i aktorów na czele z Gustawem Holoubkiem, przedstawienie w pewnych kręgach partyjnych zostało odebrane jako antyradzieckie i zdjęte z afisza. Zaprotestowali studenci, wyszli na ulice i to był tylko krok do Marca 1968.
Mit dejmkowskich „Dziadów” trwa cały czas. Mało kto wie, jakie artystycznie było to przedstawienie, natomiast wiadomo, że „polityczne”. Bogu ducha „politycznie” winny Dejmek z powodów politycznych został z Narodowego wyrzucony, a po nim dyrektorski stołek objął Adam Hanuszkiewicz. Zaproponował teatr „komiksowy” choć z udziałem wielkiej literatury romantycznej i robił to tak zgrabnie politycznie, że przetrwał na fotelu dyrektora poważne polskie zawieruchy: lata 1970, 1976 i 1980. A może po prostu Gierek i spółka nie „znali się” na teatrze. Dyrekturze Hanuszkiewicza zaszkodziła niewątpliwie sytuacja w stanie wojennym tzw. wyklaskiwania niektórych aktorów. M.in. Janusz Kosiński stał się ofiarą niechęci widzów za to, że publicznie wyraził się pozytywnie o wojskowym zamachu Jaruzelskiego. Towarzyszom nie podobało się, że dyrektor Hanuszkiewicz dopuścił do tak nagannej sytuacji.
Ostatnia „polityczna” dyrekcja (Jerzy Krasowski i Krystyna Skuszanka) nie mogła się pozbyć piętna delegatów wojskowo-partyjnych. Obejmowali przecież dyrekcję w stanie wojennym. Poziom teatru bardzo się obniżył i w pewnym sensie wyzwoleniem z kryzysu stał się pożar budynku w 1985 roku. To jasne, że katastrofa przez warszawską ulicę tłumaczona była względami politycznymi.
Remont trwał aż 11 lat. Gdy Narodowy w końcu się odrodził, nastały zupełnie inne czasy, mało - przynajmniej dla teatru- polityczne.
Krzysztof Nowak
W artykule korzystałem z informacji zawartych w książce Magdaleny Raszewskiej