W związku ze stosowaną w czasie II wojny światowej przez Niemców zasadą odpowiedzialności zbiorowej ofiarami represji ze strony okupantów padały często całe rodziny, dziesiątki a nawet setki mieszkańców danej miejscowości.
Tak też było w grudniu 1939 roku w podkrakowskiej Bochni i podwarszawskim Wawrze (obecnie dzielnica miasta) – w obu egzekucjach Niemcy w odwecie za zabicie swoich rodaków zastrzelili łącznie 159 cywilów. Były to jedne z największych zbrodni na Polakach w 1939 roku.
Oba mordy zostały dokonane według podobnego schematu, a winą za śmierć swych rodaków Niemcy obarczyli miejscową ludność, w rzeczywistości całkowicie niewinną. Stosując zasadę odpowiedzialności zbiorowej wobec cywilów – całkowicie niezgodną z prawem międzynarodowym – Niemcy wielokrotnie dowiedli swoich zbrodniczych zamiarów w stosunku do mieszkańców okupowanej Polski.
Zbrodnia w Bochni
W Bochni Niemcy rozstrzelali łącznie 52 osoby - co było zemstą za napad na posterunek niemieckiej policji, mieszczący się w samym centrum miasta (przy Rynku), do którego doszło w sobotni wieczór 16 grudnia 1939 r. Dokonali go dwaj członkowie konspiracyjnej Organizacji Orła Białego (utworzonej we wrześniu 1939 r. w Krakowie, nawiązującej do tradycji Związku Strzeleckiego) – Jarosław Krzyszkowski i Fryderyk Piątkowski.
W czasie napadu Polacy zdobyli broń; wywiązała się trwająca niemal dwie godziny walka, w konsekwencji której zginęło dwóch niemieckich policjantów, a komendant posterunku odniósł ciężkie rany. Dwaj polscy konspiratorzy również zostali ranieni i już rankiem następnego dnia – 17 grudnia – wpadli w ręce niemieckie. Okupanci powiesili ich na pobliskiej latarni.
Śmierć napastników nie oznaczała jednak, że Niemcy poprzestali na zbrodniach; przeciwnie, zamierzali pociągnąć do odpowiedzialności niewinnych cywilów. W tym celu 17 grudnia sprowadzili do Bochni batalion SS.
Nazajutrz, w poniedziałek, Niemcy aresztowali na ulicy i wyprowadzali z domów mieszkańców miasta; zatrzymali także 29 osób z aresztu Sądu Grodzkiego – przebywających tam za różne wykroczenia. Całej grupie, łącznie ponad 50 osobom, nakazano przejść z podniesionymi rękoma przez ulicę Kazimierza Wielkiego na bocheńskie wzgórza Uzbornia. Na Rynku Niemcy pozostawili sześciu zatrzymanych, którzy pełnili rolę zakładników.
W Bochni Niemcy rozstrzelali łącznie 52 osoby - co było zemstą za napad na posterunek niemieckiej policji, mieszczący się w samym centrum miasta (przy Rynku), do którego doszło w sobotni wieczór 16 grudnia 1939 r. Dokonali go dwaj członkowie konspiracyjnej Organizacji Orła Białego.
Z kolei na miejscu kaźni oczekiwał już pluton egzekucyjny, złożony z 12 ludzi. Niemcy rozstrzeliwali swe ofiary etapami – po pięć osób. Rannych dobijano.
Niektórzy spośród zatrzymanych próbowali ucieczki, ale prawie wszyscy zostali zastrzeleni z broni maszynowej. Z wyjątkiem Zygmunta Wilgockiego, który jako jedyny szczęśliwie uniknął trafienia. Udało mu się uciec do lasu i przedostać do pobliskiego Kurowa, po czym zbiegł do Łapanowa (aresztowano go ponownie w 1942 r., po czym stracono w KL Auschwitz). Ucieczka Wilgockiego sprawiła, że oprawcy zaczęli swym ofiarom wiązać ręce.
Rozstrzelanych pochowano w dwóch dołach wykopanych uprzednio przez zmuszoną do tego grupę Żydów. Łącznie w zbiorowej mogile na Uzborni spoczęły 52 zamordowane osoby; po kilku dniach pochowano na miejscu zbrodni także dwóch powieszonych wcześniej członków „Orła Białego”.
Bezpośrednią odpowiedzialność za mord ponosił kierujący egzekucją mjr Albrecht. Na miejscu zbrodni obecny był także Otto Wachter, gubernator dystryktu krakowskiego Generalnego Gubernatorstwa.
Egzekucja polskich cywilów w Bochni – jak określili to Niemcy – miała „charakter pokazowo-szkoleniowy”. W tym celu oprawcy udokumentowali mord robiąc na miejscu kaźni fotografie, które następnie umieszczono w albumie „Sühne für Bochnia 18 XII 1939” („Kara dla Bochni 18 XII 1939”). Po wojnie alianci skonfiskowali jeden z egzemplarzy albumu jednemu z zatrzymanych Niemców. Dzięki temu świat dowiedział się o kolejnym niemieckim mordzie.
Zbrodnia w Wawrze
Zaledwie po upływie dziewięciu dni po egzekucji cywilów w Bochni, Niemcy dokonali kolejnej zbrodni. Tym razem, w wyniku bezprawnego obciążenia winą mieszkańców podwarszawskich osiedli Anin i Wawer (dziś oba wchodzą w skład stołecznej dzielnicy Wawer) za śmierć dwóch swoich rodaków, najwyższą cenę zapłaciło 107 cywilów. Wszyscy byli niewinni.
Zostali zamordowani po tym jak w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, w poniedziałek 26 grudnia 1939 r., dwóch polskich bandytów – Stanisław Dąbek i Marian Prasuła, zbiegłych wcześniej z więzienia świętokrzyskiego, zastrzeliło w restauracji w Wawrze, prowadzonej przez Polaka Antoniego Bartoszka, dwóch niemieckich podoficerów z 538. batalionu budowlanego (jeden zmarł w drodze do szpitala). Do strzelaniny doszło przy próbie wylegitymowania przestępców. Oprócz dwóch niemieckich ofiar, poważnie ranna została żona gospodarza. Napastnicy zbiegli.
W związku ze śmiercią Niemców, na miejsce przybyli żołnierze 6. batalionu 31. pułku policji porządkowej; pułkiem dowodził jego faktyczny zastępca ppłk Max Daume, batalionem – mjr Friedrich Wilhelm Wentzel.
O poranku 27 grudnia, zanim jeszcze nastał świt, niemieccy policjanci i żandarmi zaczęli wywlekać z okolicznych domów mężczyzn z wieku od 16 do 70 lat. Łącznie zatrzymano sto kilkadziesiąt osób. Poddano je „przesłuchaniom”, w czasie których używano wobec zatrzymanych przemocy fizycznej. Następnie specjalny sąd doraźny, któremu przewodniczył mjr Wentzel, „skazał” na śmierć – bez prawa do jakiejkolwiek obrony – co najmniej 115 spośród aresztowanych.
„Działanie zespołu sądowego polegało na pobieżnej identyfikacji osoby oraz postanowieniu, czy zatrzymać, czy odesłać przyprowadzonego. Decydujący głos w tej sprawie miał Daume. Każdego pytano o: nazwisko, datę urodzenia, wyznanie, zawód i miejsce zamieszkania, czasem – jakimi językami włada lub o narodowość” – pisał Jan Tyszkiewicz w książce „Egzekucja ludności cywilnej w Wawrze 27 grudnia 1939”.
Wśród zatrzymanych był m.in. ewangelik Daniel Gering, którego niemiecko brzmiące nazwisko zwróciło uwagę oprawców. Ten jednak – mimo nalegań – nie przyznał się do bycia Niemcem (choć miał niemieckie korzenie), deklarował przywiązanie do polskości. Zapłacił za to życiem.
Osoby, na które wydano wyrok śmierci, uformowały na rozkaz Niemców liczące 20 osób kolumny, po czym przeszły, pod eskortą, na miejsce egzekucji - nieopodal ul. Rubinowej. Ustawiano ich pod drewnianym płotem, po czym rozstrzeliwano z broni maszynowej. Łącznie zamordowano 106 osób (w tym 11 Żydów); jedna osoba uciekła w czasie przemarszu na miejsce zbrodni, innej – Stanisława Piegata, nie dosięgły niemieckie kule. Poza tym przeżyło jeszcze kilku mężczyzn (trudno ustalić ilu dokładnie, ze względu na rozbieżność zeznań świadków), którzy po odniesieniu ciężkich ran, udawali zabitych.
Wcześniej przed drzwiami do restauracji, w której zginęło dwóch Niemców, powieszono właściciela lokalu – Bartoszka. Pochowano go po kilku dniach razem z rozstrzelanymi w dołach, wykopanych przez wyznaczone przez Niemców osoby. Prowizoryczny pogrzeb ofiar odbył się 27 grudnia przed południem.
O tym, że przed 75 laty w Wawrze Niemcy rozstrzelali niewinnych ludzi przekonany był głównodowodzący Wehrmachtu na Wschodzie gen. Johannes von Blaskowitz, który w swym raporcie z 6 lutego 1940 r. pisał:
W Wawrze ustawiano ich pod drewnianym płotem, po czym rozstrzeliwano z broni maszynowej. Łącznie zamordowano 106 osób (w tym 11 Żydów); jedna osoba uciekła w czasie przemarszu na miejsce zbrodni, innej – Stanisława Piegata, nie dosięgły niemieckie kule.
„VI batalion policji, wysłany przez administrację na wiadomość o morderstwie, kazał powiesić właściciela szynku przed jego lokalem, gdzie miało miejsce morderstwo oraz rozstrzelać 114 Polaków z willowej kolonii Anin, którzy ze zbrodnią nie mieli nic wspólnego. (...) To rozstrzelanie wzburzyło bardzo Polaków, ponieważ morderstwo nie miało żadnego związku z ludnością, była to zbrodnia dokonana z motywów wyłącznie kryminalnych. Poza tym ludność wskazała sama tych zbrodniarzy batalionowi budowlanemu 538, usiłowała więc pomóc przy ich ujęciu”.
W kwietniu 1940 r. dowódca policji w dystrykcie warszawskim Joseph Meissinger został wezwany do Berlina przez Główny urząd Bezpieczeństwa Rzeszy w celu złożenia wyjaśnień dotyczących zbrodni. Nie są znane jednak żadne konsekwencje, które niemieckie władze miałyby wyciągnąć wobec sprawców masakry.
Główni organizatorzy zbrodni w Wawrze nie uchylili się jednak od odpowiedzialności. Ppłk Daume został schwytany przez Brytyjczyków w Niemczech w 1945 r., a następnie przekazany władzom polskim. Stanął przed sądem w marcu 1947 r., razem z Meissingerem, nadburmistrzem Warszawy Ludwigiem Leistem oraz gubernatorem dystryktu warszawskiego Ludwigiem Fischerem.
Daumego powieszono, choć ten nie przyznał się do kierownictwa w mordzie zrzucając odpowiedzialność na wymyślonego przez siebie „majora Haase”. „W wypadku Wawra, co do którego zarzuca mi się, że spowodowałem zamordowanie tych ludzi i że należałem do sądu doraźnego, to pragnę podkreślić, że przewodniczącym tego policyjnego sądu i tym, który wykonał wyrok był major, dowódca batalionu, który został użyty, a który jako samodzielnie ustanowiony dowódca batalionu, na mocy przepisów wojskowych był upoważniony rozkazem do utworzenia policyjnego sądu doraźnego. Nie poczuwam się więc do zamordowania tych ludzi, ponieważ po posiedzeniu policyjnego sądu doraźnego, na którym byłem obecny, wróciłem do Warszawy” - mówił przed sądem niemiecki zbrodniarz.
Ostatecznie jednak sąd uznał, że Daume osobiście kierował działalnością niemieckiej policji i nadzorował akcję mordowania polskich cywilów. Z kolei mjr Wentzel, druga osoba bezpośrednio ponosząca odpowiedzialność za zbrodnię, doczekała się sprawiedliwości dopiero w listopadzie 1951 r. (wcześniej znajdował się w sowieckiej niewoli; Polsce został przekazany na przełomie lat 1949 i 1950). On także zawisł na stryczku, choć w przeciwieństwie do przełożonego – przyznał się do popełnionych czynów.
„Oba procesy ujawniły przygotowywanie, a następnie systematyczne rozbudowywanie podczas okupacji całego systemu krwawych represji i eksterminacji skierowanych przeciw obywatelom polskim, zwłaszcza Żydom i Polakom. Pozostawiano Polakom jedynie drogę wynarodowienia się, dając przywileje tzw. volksdeutschom, przyznającym się do niemieckiego pochodzenia i gotowym do służby Rzeszy Niemieckiej” – podsumował Tyszkiewicz.
Waldemar Kowalski
Źródło: MHP