2011-02-05 (PAP) - "Młyn i krzyż" był zwieńczeniem młodzieńczej fascynacji malarstwem Pietera Bruegla i całych dni spędzanych przed jego obrazami - powiedział PAP Lech Majewski, którego ostatni film jest własnym odczytaniem brueglowskiej "Drogi na Kalwarię".
Najnowszy film Majewskiego "Młyn i krzyż", którego światowa prapremiera odbyła się w końcu stycznia na Festiwalu Filmowym Sundance w USA, jest próbą autorskiego odczytania słynnego dzieła Pietera Bruegla pokazującego w niezwykły sposób mękę Chrystusa.
Przebywający w Paryżu Lech Majewski, gdzie 2 lutego w Luwrze odbył się pokaz jego filmu "Młyn i krzyż", opowiedział PAP o swoich inspiracjach malarstwem Bruegla.
"Byłem Brueglem zafascynowany od szczenięcych lat. Jeździłem wtedy do mojego wujka w Wenecji przez Wiedeń. Najpierw nocnym pociągiem z Katowic do Wiednia, gdzie spędzałem cały dzień i potem wsiadałem w nocny pociąg do Wenecji" - wspominał reżyser.
"Dnie wiedeńskie spędzałem w Kunsthistorisches Museum w Sali 10. przed Brueglem. I on mnie zawsze fascynował, był bardzo tajemniczy. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale miał jakiś magnes, przyciągał mnie. Teraz po wielu latach widzę, że ten magnes owocuje +Młynem i krzyżem+, i widzę, że ludzie go odbierają i przeżywają bardzo silnie, co jest dla mnie niesamowite, bo to trudny film" - dodał Majewski.
Twórca zaznaczył, że pomysł na "sfilmowanie" "Drogi na Kalwarię" podsunął mu kilka lat temu historyk sztuki Michael Gibson, autor książki o tym dziele Bruegla.
"Gibson chciał, by to był film dokumentalny. Nie robię dokumentów, więc powiedziałem, żeby nakręcić fabułę" - relacjonował Majewski. "On się złapał za głowę, powiedział: +Chyba oszalałeś, Lechu. Nie da się zrobić fabuły, to niemożliwe!. Na co ja odparłem: +Właśnie dlatego, że nie jest to możliwe, to najlepszy powód, żeby to zrobić. Rzeczy niemożliwe są zawsze najciekawsze+" - dodał reżyser.
Jak zauważył, malarstwo Bruegla pełne ukrytych znaczeń przypomina misternie utkaną pajęczynę, w którą próbuje się złapać widza. "Dla mnie oglądanie dawnego malarstwa, szukanie i odkrywanie znaczeń, chodzenie tym śladem ma w sobie coś z pracy detektywa. Niejeden zarobił na tym ogromne pieniądze jak Dan Brown (autor bestselleru "Kod Leonarda da Vinci" - PAP), który podszedł do tego w sposób bardzo uproszczony, ale skuteczny. (...) Wydaje mi się, że on zrobił dobrą robotę, intrygując ludzi, wciągając ich w ten świat" - zaznaczył Majewski.
Praca nad "Młynem i krzyżem" zajęła ekipie aż trzy lata. Zdjęcia do filmu kręcono aż w czterech krajach: w Polsce, Czechach, Austrii i Nowej Zelandii. W filmie zagrały gwiazdy kina: Rutger Hauer, Michael York, Charlotte Rampling.
Jak powiedziała PAP Dorota Lis, druga reżyserka "Młyna i krzyża", a prywatnie żona Majewskiego, wszystkie castingi dla statystów, grających role niderlandzkich wieśniaków z XVI wieku, organizowano w Polsce, m.in. w okolicach Olsztyna, pod Częstochową, w Tarnowie, Katowicach. Sam dobór obsady trwał dwa miesiące.
Jak dodała Lis, z około tysiąca osób, które zgłosiły się z ogłoszeń w parafiach czy urzędach gminy, wybrano ostatecznie do udziału w filmie około dwustu. „Nie było wśród nich dziewczyny o urodzie Dody ani Miss Polonii, ale osoby o charakterystycznym wyglądzie" - wyjaśniła Lis. Dodała, że niegdyś na reżyserii łódzkiej filmówki istniało nawet powiedzenie "Znajdź mi Bruegla!", czyli twarze niczym z obrazów niderlandzkiego malarza.
W "Młynie i krzyżu" wątek cierpienia Chrystusa splata się z cierpieniem Flandrii uciskanej politycznie i religijnie przez Hiszpanów w XVI wieku. Na ekranie pojawia się sam Bruegel, nazywany najwybitniejszym filozofem pośród malarzy.
Polska premiera "Młyna i krzyża" została zaplanowana na 18 marca 2011 r.
Z Paryża Szymon Łuck (PAP)
szal/ abe/