Do 10 marca odroczył w czwartek łódzki sąd okręgowy ogłoszenie wyroku w procesie odwoławczym ws. Romana B. - właściciela terenu b. zajezdni tramwajowej w Łodzi, oskarżonego o zniszczenie tego zabytku wpisanego do gminnej ewidencji, poprzez polecenie jego rozbiórki.
Sąd Rejonowy skazał mężczyznę w czerwcu ub. roku na karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Ma on także zapłacić 5 tys. zł grzywny i 20 tys. zł na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zabytkami.
Apelację wnieśli: oskarżony i jego obrońca, którzy wnioskowali o zmianę wyroku i uniewinnienie mężczyzny. Obrona wnioskowała również o ewentualne skierowanie sprawy do ponownego rozpoznania. Zarzuciła ona sądowi I instancji m.in. dużą niekonsekwencję przy analizie i ocenie materiału dowodowego. Jej zdaniem sąd m.in. "nie stanął na wysokości zadania przy ustalaniu, czy zburzona budowla była zabytkiem czy nie".
Z kolei prokuratura domagała się utrzymania zaskarżonego wyroku.
Zajezdnia z zespołem hal postojowych u zbiegu ulic Dąbrowskiego i Kilińskiego powstała w 1928 r. Została wpisana do gminnej ewidencji zabytków. Kilka lat temu teren został sprzedany prywatnemu inwestorowi; w styczniu 2011 r. obiekt zamknięto, a tramwaje przeniesiono do innych zajezdni w mieście.
Kilka miesięcy później Wojewódzki Konserwator Zabytków nakazał wstrzymanie prac rozbiórkowych na terenie zajezdni, ponieważ prowadzono je bez jego zgody. We wrześniu 2012 r. właściciel terenu rozebrał jednak budynki. W związku z tym WKZ złożył na policję zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Po wyburzeniu budynków Roman B. przesłał do mediów oświadczenie, w którym podkreślił, że "ruiny te służyły tylko podejrzanym elementom zbieraczy złomu, którzy systematycznie rozbierali stalowe konstrukcje". Zaznaczył, że teren jest prywatny, a decyzja o wpisaniu budynku do rejestru zabytków została uchylona prawomocnym wyrokiem Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.
Do tego argumentu przychylił się wcześniej Sąd Rejonowy dla Łodzi Widzewa, który początkowo umorzył postępowanie przeciw Romanowi B. "wobec braku znamion czynu zabronionego". Sąd uznał, że oskarżony działał w przekonaniu, że niszczy rzecz, która nie jest zabytkiem.
Od tego postanowienia odwołała się prokuratura, która domagała się przeprowadzenia procesu. Zdaniem śledczych zebrane dowody wskazują, że oskarżony wiedział, że niszczy zabytek i dopuścił się przestępstwa zniszczenia zabytkowej zajezdni.
W czerwcu ub. roku Sąd Rejonowy uznał, że oskarżony jest winny zniszczenia zabytku, a wyrok był zgodny z żądaniem prokuratury. Sąd przyznał wówczas, że kluczowe znaczenie miała odpowiedź na pytania, czy zburzony obiekt miał w ogóle charakter zabytkowy i czy oskarżonemu można przypisać odpowiedzialność za jego zburzenie. W obu przypadkach sąd udzielił odpowiedzi twierdzącej.
Sąd uznał, że oskarżony ponosi odpowiedzialność za zniszczenie zabytku, choć nie działał on z zamiarem bezpośrednim, ale z zamiarem ewentualnym, czyli godził się z tym, że obiekt, który burzy może mieć charakter zabytkowy.
Zdaniem sądu, procedura administracyjna dotycząca wpisania hali postojowej do rejestru zabytków nie zakończyła się prawomocnie, a oskarżony miał świadomość, że postępowanie będzie się dalej toczyło.
Innego zdania w tej sprawie była obrona, która uważa, że decyzja o wpisaniu obiektu do rejestru zabytków została uchylona prawomocnym wyrokiem WSA w Warszawie. Oskarżony od początku nie przyznawał się do winy; według niego hala nie była zabytkiem, bo nie była wpisana do rejestru zabytków. Te m.in. argumenty podniesiono również w czwartkowej rozprawie apelacyjnej. (PAP)
jaw/ dym/