Sporo się teraz mówi o dzieciach wysoce wrażliwych, moi bohaterowie też są „inni” dzięki swoim niezwykle czułym zmysłom. Najmłodsi mogą się z nimi identyfikować, wciąga ich przygodowa akcja. Mam poczucie, że „Supercepcją” wdrażam ich w czytanie – twierdzi w rozmowie z PAP autorka serii „Supercepcja”, pisarka Katarzyna Gacek.
Polska Agencja Prasowa: Skąd koncepcja zajęcia się literaturą dla najmłodszych i napisania „Supercepcji”?
Katarzyna Gacek: W moim życiu jest bardzo wiele przypadków. Tego, że będę pisać dla dzieci, również nie zaplanowałam. Moją pierwszą książką w karierze był kryminał dla dorosłych, napisany wspólnie z koleżanką, który ukazał się w 2008 r. Później popełniłyśmy razem kilka kolejnych kryminałów. Zaczęłam się też, już samodzielnie, zajmować pisaniem scenariuszy i trochę odeszłam od literatury.
W pewnym momencie Marek Kamiński, słynny podróżnik, szukał kogoś, kto pomógłby mu napisać książkę dla dzieci. Zgłosiłam się, zaczęliśmy razem pracować. Marek podrzucił pomysł na historię toczącą się w Meksyku i tak powstała książka dla dzieci „Marek i czaszka jaguara”, opowiadająca historię chłopca, który trochę wbrew swojej woli wyrusza do Meksyku ze swoim wujkiem podróżnikiem. Rzadko się chwalę, ale wyszła nam naprawdę świetna książka, która ma wszystko, co istotne - przemianę bohatera, dobrze skonstruowaną akcję, jest dynamiczna i sporo się można z niej o Meksyku dowiedzieć.
„Marka i czaszkę jaguara” wydał Znak Emotikon i tak nam się dobrze przy niej pracowało, że potem dostałam propozycję stworzenia serii książek dla młodych czytelników. A ponieważ jestem zadaniowcem, usiadłam i ją wymyśliłam. Chciałam, żeby to nie była tylko seria przygodowa, ale żeby niosła z sobą coś więcej. Zaczęłam krążyć wokół tematu dzieci wysoko wrażliwych, o których ostatnio coraz więcej się mówi i pisze, i tak powstał „kręgosłup” „Supercepcji”.
Bohaterami tej serii są dzieci, z których każde ma jeden zmysł rozwinięty ponad miarę. I przez to, że te zmysły są tak wyjątkowo czułe, oni się czują inni. Bo jeżeli np. dziewczynka ma superczuły słuch, to przez cały czas chodzi w nausznikach, unika głośnych miejsc, jest przez to wyobcowana i trochę dziwna, ma problemy wśród rówieśników. Większość bohaterów „Supercepcji” źle funkcjonuje w grupie rówieśniczej przez to, że są inni.
Dopiero kiedy poznają pozostałe dzieci z superzmysłami i zaprzyjaźniają się z sobą, zaczynają akceptować siebie takimi, jakimi są, razem z tymi swoimi „wadami”; odkrywają, że można je zamienić w zalety, zaczynają doceniać swoje wyjątkowe umiejętności. Dostrzegają, że one im się podczas tych przygód bardzo przydają i zaczynają się z tym dobrze czuć, co dla wielu młodych czytelników jest bardzo pomocne, krzepiące. Dostaję wiele sygnałów od starszych i młodszych odbiorców, że dzięki „Supercepcji” odkrywają, że każdy może mieć swoją supermoc, że może ją rozwijać, że to, że są w jakimś aspekcie troszkę inni, wcale nie znaczy, że są gorsi.
PAP: Czyli książki mają też taki ważny walor psychologiczny z punktu widzenia dzieci?
K.G.: Tak, oczywiście. Ale jednocześnie przez cały czas niesie nas wartka akcja. Ja mam takie kryminalne zacięcie, dlatego jest tam mnóstwo sensacji, przygody. Są emocje, strach o bohaterów, bo różne niebezpieczne rzeczy się z nimi dzieją. I w tym wszystkim znajduje się również to drugie dno psychologiczne, które jest takim zapleczem dla dzieci. Mam nadzieję, że nauczą się z moich książek czegoś, co im zostanie na dłużej.
A dodatkowym atutem tej serii jest to, że wciąga w czytanie. Jako scenarzystka potrafię tak prowadzić historię, żeby toczyła się dynamicznie, myślę i piszę scenami, stosuję krótkie, wciągające rozdziały, które kończę w tak emocjonujących momentach, że nie da się odłożyć książki, trzeba czytać dalej. To wszystko sprawia, że dzieci od „Supercepcji” nie mogą się oderwać. Po każdym kolejnym tomie jestem zasypywana wiadomościami od dzieci i ich rodziców z pytaniem, kiedy następny tom, bo już nie mogą wytrzymać. Mam poczucie, że „Supercepcją” wdrażam najmłodszych w czytanie. Choć wiem też, że cieszy się ona sympatią wielu dorosłych czytelników.
Pod koniec lipca planowana jest premiera ostatniego, szóstego tomu. Będzie on domknięciem tej przygody. Każdy z pierwszych trzech tomów był osobną kryminalną historią, a jednocześnie w tle toczył się główny wątek, związany z poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, skąd bohaterowie mają swoje superzmysły. Od czwartego tomu skupiłam się już tylko na historii głównej i zaczęło się robić naprawdę poważnie i niebezpiecznie. W ostatnim, szóstym tomie poznamy wreszcie odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale myślę, że już sam tytuł - „Wielka ucieczka” - jest lekkim spoilerem.
PAP: Czy kiedy zaczynała pani cykl, miała już pani pełną wizję tego, co się wydarzy?
K.G.: Nie miałam całkowitej jasności. Wiedziałam mniej więcej, jak główny wątek będzie się toczył, ale szczegółów nie miałam dopracowanych. Do tego stopnia, że na początku myślałam, że wszystko się zamknie w trzech tomach. A wyszło sześć. Stało się tak też trochę pod wpływem moich bohaterów, którzy stworzyli tak ciekawą ekipę, że zaczęłam im podrzucać dodatkowe przygody, w których tworzeniu bardzo mi pomogli młodzi czytelnicy. Spotkania z nimi były niesamowicie inspirujące.
Wystarczyło, że wrzuciłam im jakiś problem, oni natychmiast pomagali mi go rozwiązać. Na przykład kiedy zapytałam na którymś ze spotkań, jaki powinien być bohater posiadający szósty zmysł, dzieciaki dosłownie zasypały mnie pomysłami, które sobie sprytnie zapisałam i później wykorzystałam przy pisaniu piątego tomu serii.
PAP: To wskazuje także, jak dzieci mogą być kreatywne i jak twórczo wpływa na nie literatura.
K.G.: Oczywiście. I to jest fantastyczne. Ja w ogóle uwielbiam spotkania z dziećmi, one wszystko bardzo szybko łapią, wchodzą w konwencję. Postacie z książek są im bardzo bliskie, może też przyczynia się do tego fakt, że chociaż bohaterowie „Supercepcji” są trochę takimi superbohaterami, bo mają superzmysły i każdy z nich ma jakąś wyjątkową umiejętność, która jest taka „superbohaterska”, a jednocześnie absolutnie życiowa, to każdy z młodych czytelników jest się w stanie utożsamić z tymi postaciami. Bo oni są jednocześnie zwykli, normalni, tacy kumple z korytarza ze szkoły.
W „Supercepcji” dbam również o to, żeby dziewczęta odgrywały równorzędną rolę. Nie może być tak, że ktoś ma łatwiej i może więcej, bo jest chłopakiem. Dziewczyny w „Supercepcji” są dzielne, sprawcze, aktywne i zaradne, nawet chyba czasami bardziej niż chłopcy. Poza tym w akcji nie jest ważne, kto ma jaką płeć, ale – jakie ma umiejętności. Więc jeżeli trzeba np. coś podsłuchać, wtedy na pierwszy plan wysuwa się dziewczynka, która ma superczuły słuch. A jeśli podejrzeć, tym się zajmie chłopiec z superwzrokiem.
Dziewczyny są absolutnie na równych prawach i świetnie sobie radzą. I to również jest moim zdaniem edukujące w delikatny, nienachalny sposób. To, czego się możemy nauczyć z tych książek, jest zawsze „w tle” - w akcji, w zachowaniu i psychice bohaterów, niczego nie podaję wprost, łopatologicznie. Na przykład wątki ekologiczne czy uczące humanitarnego podejścia do zwierząt zostały tak wplecione w akcję i przygodę, że o żadnej łopatologii nie ma mowy.
PAP: Co dla pani jako autorki jest największą satysfakcją, gdy patrzy pani na odbiór tych książek przez dzieci?
K.G.: Przede wszystkim to, że, jak już wspomniałam, czekają na każdy kolejny tom. To jest fantastyczne. Te wszystkie ich reakcje, to że bardzo się angażują w te historie, a bohaterowie żyją w ich wyobraźni. Często dzieci piszą do mnie, podpowiadając, co powinno się zdarzyć, wymyślają kolejne przygody. To, że się tak angażują, to wielka satysfakcja, że stworzyłam dla nas taki „wspólny kosmos”, w którym dzieci lądują i tam funkcjonują.
Na dowód anegdotka. Przez nieuwagę umieściłam w jednej z książek swój numer telefonu, podając go jako numer jednego z bohaterów. I miałam już kilka połączeń od dzieci, które dzwoniły do bohatera. Miały nadzieję, że odbierze Janek, i były totalnie zaskoczone, że odzywa się autorka książki. Bardzo to były zresztą sympatyczne rozmowy za każdym razem.
PAP: Czy czuje pani dużą różnicę między pisaniem dla dzieci i dla dorosłych?
K.G.: Mam wrażenie, że dla dzieci pisze mi się lżej. Bardziej się daję ponieść wyobraźni, takiej mojej wewnętrznej, dziecinnej potrzebie przygody; mam też większy luz, bo te historie nie są na tak skomplikowanym poziomie jak dla dorosłych. Pozwalam sobie przy pisaniu na większą frajdę. Dla dorosłych muszę się trochę bardziej skupić i też historie, które wymyślam, wymagają więcej pracy.
Myślę, że jestem już na takim etapie, na którym oba sposoby pisania dają mi satysfakcję. Generalnie zawsze staram się pisać wciągająco, pociągnąć czytelnika za sobą, zachęcić do czytania dalej, przewracania kolejnych kartek. Robię to zarówno w książkach dla dzieci, jak i dla dorosłych. Zależy mi, by biorąc książkę do ręki, czytelnicy nie mogli jej odłożyć, dopóki nie skończą.
PAP: To ostatni tom „Supercepcji”, ale rozumiem, że literatura dla dzieci nadal będzie spod pani pióra wychodziła?
K.G.: Tak, jeszcze nie zdradzę szczegółów, bo ich po prostu nie znam, ale myślimy o tym, żeby jeszcze się z „Supercepcją” pobawić, szkoda nam tych bohaterów. Nie ukrywam również, że ma to związek z reakcją czytelników - jest naprawdę ogromna rozpacz, że to się ma skończyć, oni się tak zżyli z tymi postaciami, że byłoby szkoda im ich zabierać. Myślę więc, że jest nadzieja.
PAP: Literatury dla dorosłych również jednak pani nie porzuca?
K.G.: Nie, wręcz przeciwnie. Właśnie na ekrany kin wchodzi film na podstawie mojej książki „W jak morderstwo”. Powstała urocza, zabawna, lekka komedia kryminalna z fantastyczną obsadą, szczerze Państwu polecam. I to jest moment naprawdę dużej satysfakcji, bo przenoszenie książek na ekran ciągle się u nas nie zdarza zbyt często. Filmowcy w Polsce rzadko sięgają do naszej literatury współczesnej. Oczywiście są seriale kryminalne na podstawie książek, ale filmów kinowych zbyt dużo nie ma.
Zatem nie, literatury dla dorosłych na pewno nie porzucę. Na rynku jest już druga część „W jak morderstwo”, czyli „Zemsta ze skutkiem śmiertelnym”, a w sierpniu ukaże się tom trzeci, „Śmierć na Zanzibarze”. Mam wrażenie, że się w pewnym sensie rozpędzam, a pisanie książek sprawia mi coraz większą frajdę.
PAP: A czy jest jakiś pomysł, by zekranizować „Supercepcję”?
K.G.: Według mnie to absolutnie filmowa historia. Teraz, kiedy ją w końcu zamknęłam, widać to jeszcze wyraźniej. I prawdę mówiąc, zekranizowanie jej jest moim marzeniem. Ale zdaję sobie sprawę, że w Polsce bardzo trudno zrobić film dla dzieci. Jestem współscenarzystką dwóch takich obrazów: „Za niebieskimi drzwiami” i „Czarnego młyna”, i wiem, ile trudu i samozaparcia wymagało ich wyprodukowanie. Dlatego podchodzę do tematu ostrożnie, choć z nadzieją. (PAP)
Rozmawiała Anna Kondek-Dyoniziak
akn / skp /