Kiedy 11 lat temu wróciłem z Australii do Polski zrozumiałem, jak ogromnym przedsięwzięciem była powojenna odbudowa Warszawy. Postanowiłem pokazać to w filmie – powiedział Mark Krawczyński, współautor filmu „Jak Feniks z popiołów”. 29 września odbył się pokaz specjalny obrazu w Arkadach Kubickiego.
„Kiedy 11 lat temu wróciłem z Australii do Polski zrozumiałem, jak ogromnym przedsięwzięciem była powojenna odbudowa Warszawy. Skala zniszczeń była przecież taka, jakby na miasto spadły cztery bomby atomowe, jakie zrzucono na Hiroszimę. Jako architekt przez trzy lata pracowałem przy przebudowie opery w Sydney, która kosztowała ogromne pieniądze. Tymczasem Stare Miasto w Warszawie – sto razy większe od australijskiej opery - odbudowano zaledwie w 15 lat i to bez żadnych wielkich funduszy, ani nawet takiego nowoczesnego sprzętu, jakim dysponowaliśmy w Australii. Wtedy zrozumiałem, że moją misją jako architekta jest zrobić film o tym wielkim przedsięwzięciu, który będzie pokazywany na całym świecie, i pokaże wszystkim, że Polacy zrealizowali u siebie największy projekt architektoniczny w historii ludzkości. Bo właśnie tym była odbudowa zniszczonej przez Niemców Warszawy” - powiedział Mark Krawczyński, współreżyser filmu.
W filmie pojawiają się również wątki osobiste. Ojciec Marka Krawczyńskiego pracował przy odbudowie Warszawy.
„W filmie oddaję hołd blisko 1,5 tys. architektów i inżynierów, którzy pracowali przy odbudowie Warszawy. Jednym z nich był mój ojciec, młody architekt Zbigniew Krawczyński, który tuż po wojnie zatrudnił się w Biurze Odbudowy Stolicy. Tam pracował jako główny technik do rysowania wielkich perspektyw” - mówi Mark Krawczyński, współautor filmu „Jak Feniks z popiołów”.
„W filmie oddaję też hołd blisko 1,5 tys. architektów i inżynierów, którzy pracowali przy odbudowie Warszawy. Jednym z nich był mój ojciec, młody architekt Zbigniew Krawczyński, który tuż po wojnie zatrudnił się w Biurze Odbudowy Stolicy. Tam pracował jako główny technik do rysowania wielkich perspektyw. To była bardzo ważna rola, bo wtedy nie było komputerów i programów architektonicznych – wszystko trzeba było robić na wielkich stołach kreślarskich. I tam stworzył wielką graficzną panoramę Starego Miasta – o wymiarach 2,5 na 1,5 metra - by każdy z pracujących przy jego odbudowie wiedział, gdzie ma stać każdy budynek” - mówi Krawczyński.
Z filmu dowiadujemy się, że Zbigniew Krawczyński w latach 50. - wraz z żoną i dziesięcioletnim Markiem - opuścił Polskę i osiadł w Australii. Tam działał na rzecz polskiej kultury. Długo zabiegał o to, by móc wywieźć z komunistycznej Polski to, co uważał za swoje szczególne dzieło – studium perspektywiczne rekonstrukcji warszawskiej Starówki.
„Mój ojciec wrócił do Polski po 25 latach i dostał pozwolenie od władz PRL, by wywieźć panoramę do Australii, gdzie chciał otworzyć Muzeum Kultury Polskiej. Przywiózł to do Australii w wielkiej tubie, którą przez całą podróż trzymał przy sobie, bo to była dla niego najcenniejsza rzecz na świecie. Po wyjściu z samolotu dostał ataku serca, w wyniku którego po paru dniach zmarł. Po latach okazało się, że powodem śmierci była zakrzepica żylna, której przyczyną było stałe przebywanie przez 26 godzin podróży w jednej pozycji podczas przewozu grafiki. Oddał życie dla tego rysunku” - wspomina Krawczyński.
Projekt pozostawał w nierozpakowanej tubie przez kilka lat. Decyzję o ostatecznym losie studium podjęła żona architekta, której ostatnią wolą było przewiezienie dzieła z powrotem do kraju. Zrobił to Mark Krawczyński, przekazując panoramę do Muzeum Warszawy, gdzie wkrótce praca zostanie ona poddana zabiegom konserwatorskim.
Jak można przeczytać w materiałach organizatora, dziś Mark Krawczyński angażuje się w organizację pokazów filmu „Jak Feniks z popiołów” niemal na całym świecie, upowszechniając w ten sposób pamięć o zniszczeniu i odbudowie Warszawy. Obraz pokazano już w ponad 30 krajach.
Głównym reżyserem filmu pod angielskim tytułem "Out of the Ashes" jest Australijczyk Peter Beveridge. Narratorem jest brytyjski aktor Simon Callow, znany m.in. z komedii „Cztery wesela i pogrzeb”.
Robert Jurszo
jur/ ls/