Pokaz filmu, którego głównym bohaterem się Józef Wilf, który opuścił swój kraj ponad pół wieku temu oraz spotkanie z głównym bohaterem odbyły się w poniedziałek w w warszawskim Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. "On jest reprezentantem grupy, której już w Polsce nie ma" - mówił reżyser obrazu Marcin Chłopaś.
"Dla mnie to jest przede wszystkim film o odrzuceniu. I o tym, co społeczeństwo potrafi zrobić człowiekowi, jeśli nie będzie w nim widziało jednostki, tylko jakiegoś reprezentanta grupy społecznej; o tym, że z zupełnie błahych i absurdalnych powodów grupa potrafi zniszczyć jednego człowieka" - powiedział w rozmowie z PAP reżyser obrazu, Marcin Chłopaś.
Obraz opowiada historię powrotu Wilfa - syna ocalonych z Holocaustu Żydów - do rodzinnego Wałbrzycha, który, wraz z rodziną, opuścił w 1957 roku, a także jego doświadczeń po emigracji do Izraela, m.in. niemożności odnalezienia się w żydowskiej społeczności, wygranej walce z uzależnieniem i śmierci brata zabitego w zamachu.
Wilf po raz pierwszy przyjechał do Polski w 2011 r. w towarzystwie ekipy filmowej. Zdaniem Chłopasia, film "Józio, chodź do domu", mimo, że nakręcony kilka lat temu, teraz zyskuje na aktualności.
"Ludzie stosują wiele stereotypów i skrótów; czuję, że na świecie narasta taki klimat, więc pomyślałem, że ten film jest teraz być może ważniejszy niż był te 6 lat temu, kiedy go nagraliśmy" - podkreślił reżyser.
Podczas spotkania Wilf opowiedział o rodzicach, którzy zdecydowali się opuścić Wałbrzych w którym osiedlili się po wojnie, kiedy ich syn stał się obiektem antysemickich ataków. Jak podkreślił, oboje stracili w Holocauście współmałżonków i dzieci, dlatego za wszelką cenę starali się chronić nową rodzinę.
"Mama była pewna, że Niemcy wrócą, że się przygotowują. Ale było porozumienie, żeby nie mówić o Holocauście; wierzono, że jak się nie będzie o tym opowiadać, to może się zapomni. Ja długo nie wiedziałem, co to znaczy być Żydem" - podkreślił Wilf. Jak dodał, rodzice nigdy nie byli ortodoksami i nie wpajali dzieciom swojej wiary. "Mój ojciec nigdy po wojnie nie poszedł do synagogi. Zwątpił po tym, jak zabito mu osmiomiesięczną córkę, mówił, że Bóg go wtedy zostawił" - dodał.
Obecnie Wilf jest przewodnikiem turystycznym po Izraelu. Jak podkreśla, czas walki o zdefiniowanie własnej tożsamości ma już za sobą.
"Już przeszły te czasy, kiedy miotałem się między tymi dwiema historiami. Już jestem starszy, mam dzieci, wnuczkę. Już nie ma tych pytań, już się dla mnie skończyły. Jestem Izraelczykiem wyznania żydowskiego" - powiedział.
Według Chłopasia, Wilf jest "reprezentantem grupy, której już w Polsce nie ma". "Wyrwa po niej powstała po wojnie, a potem jeszcze została powiększona przez kolejne +wyganianie+ Żydów z Polski. Tego się już nie da +załatać+, a szkoda, bo Polska jest przez to uboższa" - powiedział reżyser.
Jak dodał, historia rodziny Wilfa ma jednak również pozytywny wydźwięk.
"Oni (rodzina Wilfów - PAP) w Polsce byli całkiem nieźle sytuowanymi ludźmi, a po przyjeździe do Izraela nie mieli nic. To jest też dowód na to, że można się wielokrotnie odbudowywać, że nie ma takiego miejsca, z którego nie da się wspiąć do góry" - powiedział reżyser.
Współorganizatorem wydarzenia było Żydowskie Stowarzyszenie B’nai B’rith. Premiera filmu "Józio, chodź do domu" odbyła się w czwartek w byłej Fabryce Schindlera w Krakowie.
Za muzykę do filmu odpowiada Mikołaj Trzaska ("Wołyń").
W powojennej Polsce pierwsza fala emigracji Żydów do Izraela rozpoczęła się w latach 1949-1950 - kraj opuściło wtedy ok. 30 tys. osób. Po 1956 r., kilka miesięcy przed powrotem do władzy Władysława Gomułki, z Polski wyjechało blisko 50 tys. Żydów. W 1968 r., m.in. w rezultacie kampanii antysemickiej, kraj opuściły kolejne 15-24 tys. osób pochodzenia żydowskiego, m.in. przedstawiciele inteligencji: dziennikarze, lekarze, inżynierowie, prawnicy, oficerowie, członkowie elity intelektualnej PRL. (PAP)
nak/ jm/