O kapitanie Henryku Żuku, szefie struktur wywiadowczych AK „Pralnia” i „Pralnia II” opowiadał prof. Jacek Czaputowicz, był minister spraw zagranicznych i badacz historii tych struktur.
PAP: Mija właśnie 75 lat od słynnego procesu I zarządu WiN. Sądzone tam były osoby, które są bardzo znane jako albo należące do dowództwa AK-DSZ-WiN, albo znane również z późniejszej działalności w opozycji w PRL, jak choćby Józef Rybicki czy Marian Gołębiewski. Chyba osobą najmniej znaną z tej grupy sądzonych jest Henryk Żuk. Tymczasem jego życiorys mógłby być kanwą filmu sensacyjnego. Zajmuje się pan badaniem dziejów grup wywiadowczych o kryptonimach „Pralnia”, „Pralnia II” i „Liceum”, w których Żuk odgrywał kierowniczą rolę. Dlaczego znalazł się wśród oskarżonych w procesie kierownictwa WiN?
Jacek Czaputowicz: Według oceny ówczesnych władz Żuk był ważną osobą w akowskiej i poakowskiej strukturze wywiadowczej. W grupie sądzonych na procesie I Zarządu Głównego on był najmłodszy, miał wtedy 30 lat. Był w stopniu kapitana nadanym przez płk. Rzepeckiego w lipcu 1945 r. Żuk nie należał formalnie w WiN, jego grupa „Pralnia II”, a potem „Liceum”, miały trochę inną drogę.
Żuk w lipcu 1944 roku został na czele grupy wysłany na wschód by prowadzić działalność wywiadowczą. Wiosną 1945 roku nawiązał kontakt z dowództwem i kontynuował działalność w ramach Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj (DSZ). „Pralnia II” była największą jej ekspozyturą i praktycznie zadecydowała o tym, że działalność wywiadowcza w ramach DSZ była prowadzona.
PAP: Czy ten wywiad miał charakter polityczny, czy wojskowy?
J.Cz.: Generalnie informowano o sytuacji politycznej. Jednak wykonując rozkaz przełożonych Rzepeckiego i Jachimka Żuk zorganizował też działalność wywiadowczą w wojsku prowadzoną w ramach akcji „Ż”. Zwerbowany przez niego kpt. Mieczysław Sokołowski został skazany na karę śmierci i rozstrzelany jeszcze przed procesem WiN. Żuk utworzył też komórkę kontrwywiadowczą i samochodową, którą kierował Jan Kosowicz. Stanowiła ona później ochronę płk. Rzepeckiego i organizowała logistykę dla WiN. Jeżeli władze komunistyczne miały kogoś oskarżać, to właśnie Żuka.
PAP: Kiedy nastąpiło przerwanie współpracy Rzepeckiego z Żukiem?
J.Cz.: Na początku sierpnia 1945 r. z polecenia Jachimka Żuk rozwiązał „Pralnię II” i wypłacił wszystkim odprawy. Rzepecki przejął wspomniane komórki wojskową i samochodową. Zarazem ze swoją zastępczynią por. Barbarą Sadowską wyjechali na Zachód. We Włoszech spotkali się z gen. Andresem, otrzymali dyspozycje, by dalej prowadzić wywiad już bezpośrednio dla II Korpusu. Po powrocie do Polski Żuk widział się przypadkowo z Jachimkiem, jednak nie zdradził się, że pracuje na rzecz polskich sił na Zachodzie.
PAP: Wróćmy jednak do początków działalności Henryka Żuka. Przed wojną był zawodowym oficerem, skończył Szkołę Podchorążych Artylerii w Toruniu. Komendant szkoły napisał o nim w opinii: „Inteligentny, bystry, szybko orientujący się. Pamięć dobra. Zdradza zamiłowanie do szermierki. Prawdomówny i szczery. Posiada dużo odwagi cywilnej. Charakter wyrobiony, koleżeński. Fizycznie dobrze zbudowany. Ogólnie – bardzo dobry”. Czy to prawdziwa opinia?
J.Cz.: Jak najbardziej, wiele tych cech potwierdził w swoim życiu. Pochodził z rodziny kresowej, urodził się 25 maja 1916 r. w Lidzie w powiecie nowogrodzkim. Trzy dni później został ochrzczony w miejscowej parafii Podwyższenia Św. Krzyża. Chodził do gimnazjum im. Chodkiewicza w Lidzie, które ukończył w czerwcu 1935 r. Był prezesem szkolnego koła Ligi Morskiej i Kolonialnej, udzielał się w zespole Straży Przedniej i w szkolnym samorządzie. Jego ojciec Bonifacy był właścicielem nieruchomości. Miał dwie siostry i trzech braci. Zaraz po wybuchu wojny zginęła siostra i brat, niedługo później rodzice.
PAP: W swoich wspomnieniach opisuje przebieg kampanii wrześniowej, podczas której był bardzo młodym oficerem. Przedstawia chaos, brak profesjonalizmu i brak decyzyjności podczas tych walk. Po przegranej kampanii wrócił do swojej rodzinnej Lidy, następnie przeniósł się do Wilna. Po czym został aresztowany przez Litwinów, którzy przekazali go Niemcom i trafił do bardzo ciężkiego obozu w Działdowie. Czy może pan coś powiedzieć o tym okresie jego działalności?
J.Cz.: Myślę, że uczciwie przedstawia kampanię wrześniową. Jego oddziały zostały rozbite przez Niemców w sposób zupełnie niehonorowy. Po kampanii Żuk wrócił do Lidy, która była już pod okupacją radziecką, po czym przedostał się na Litwę. W Wilnie wyszedł na ulicę w czasie pogrzebu jakiegoś litewskiego bohatera. Został aresztowany przez nacjonalistów litewskich, którzy przekazali go Niemcom. W efekcie trafił do niemieckiego obozu w Działdowie. Ten obóz niewielu przeżywało, podobno więźniowie marzyli o przeniesieniu do Oświęcimia.
Jednak gdy w 1941 roku wybuchła wojna niemiecko-radziecka, Niemcom nagle zaczęło brakować rąk do pracy. Do Żuka uśmiechnęło się szczęście, trafił do pracy w rzeźni na Pomorzu, która produkowała konserwy na front. Gdy tam przyjeżdżał ważył 40 kilo, jednak dzięki pracy w takim miejscu szybko wrócił do siebie. Szukał możliwości ucieczki, w końcu mu się udało. Na piechotę przeszedł przez granicę i znalazł się w Warszawie.
PAP: Kiedy nawiązał kontakt z wywiadem?
J.Cz.: Z Warszawy pojechał do rodzinnej Lidy. Tam znaleźli go koledzy ze Szkoły Podchorążych Artylerii – Adam Janicki „Babinicz” i Franciszek Miszczak „Śliwa”, którzy organizowali wywiad na Wschodzie. Jesienią 1941 r. stworzył placówkę wywiadowczą w Lidzie. Miasto było już oczywiście w rękach niemieckich, trwała wojna niemiecko-radziecka. Działalność wywiadowcza polegała na zbieraniu informacji o dyslokacji wojska i transportach na wschód, by na tej podstawie przewidzieć niemieckie działania na froncie. Informacje te Armia Krajowa przekazywała Anglikom, a ci z kolei Rosjanom. To właśnie z tego okresu pochodzi informacja od Zofii Kozodój, która pracowała w szpitalu jako salowa, że jej szpital przenosi się na południe, a nie pod Moskwę. Z tej wiadomości wydedukowali, że następna ofensywa niemiecka będzie na południu, czyli na Stalingrad.
PAP: Wkrótce Żuk musiał się ewakuować…
J.Cz.: Zgadza się. W połowie 1942 r. w porę ostrzeżony uniknął wpadki w zasadzkę zastawiona przez Gestapo. Przeniósł się do sąsiedniego Radunia, ale i stamtąd musiał się wkrótce uciekać. Przechowywał Żydów, którzy uciekli z Getta do lasu, jednak część z nich ze względu na trudne warunki bytowania powróciła. Zmuszeni przez Niemców podali nazwisko Żuka. Na początku 1943 r. został przeniesiony do Wilna, przyjął pseudonim „Onufry”, zamieszkał z Janickim i Miszczakiem.
Wkrótce jeden z kurierów – „Wiktor” - został złapany, ale potem wypuszczony. Rozpoczęły się aresztowania. Miszczak musiał się ewaluować do Warszawy, i powierzył Żukowi jako nieznanemu na tym terenie kierowanie siatką. To trwało do przyjazdu do Wilna trójki cichociemnych Franciszka Koprowskiego „Dąb”, który został szefem, Longina Jurkiewicza „Mysz” i Stefana Jasieńskiego „Alfa”. Żuk został zastępcą szefa ds. organizacyjno-wywiadowczych. Wkrótce wpadł Koprowski, który wszystko powiedział, ale jakoś udało mu się uciec i ostrzec pozostałych. Później Koprowski trafił do partyzantki, jednak wiele osób, w tym Jurkiewicz przypłacało to życiem. Żuk był spalony na tym terenie, jednak zdołał ewakuować się do Warszawy. Prowadził go przez Mińsk i Brześć kurier Michał Sadowski. Jednak i w Warszawie były w tym czasie szerokie aresztowania na skutek zdrady Eugeniusza Świerczewskiego.
PAP: Przypomnijmy, że Świerczewski w czerwcu 1943 r. przyczynił się do aresztowania Komendanta AK „Grota” Roweckiego. Znał go z widzenia, gdy go spotkał na ulicy poszedł za nim, a później zadzwonił na Szucha i wskazał właściwy dom. Niemcy zatrzymali wszystkich mężczyzn, jednym z nich okazał się być Rowecki. Wpadło wtedy też wiele osób z kierownictwa II Oddziału. W swoich wspomnieniach Żuk sugeruje też, że działalność Świerczewskiego mogła być przyczyną wpadek w Wilnie i państwach bałtyckich.
J.Cz.: Jest to bardzo prawdopodobne. Już po aresztowaniu Roweckiego kierowniczka łączności Halina Zakrzewska „Beda” wysłała Świerczewskiego jako szefa placówki wywiadowczej w Dyneburgu, o czym zresztą Żuk pisząc swoje wspomnienia nie wiedział. Świerczewski przyjeżdżał często do Warszawy, znajdywał kontakt z przełożonymi, po czym byli oni aresztowani. Był on też wujem Blanki Kaczorowskiej „Sroki”, łączniczki w Biurze Studiów, która wydała kilkanaście osób, następnie rozstrzelanych.
PAP: Żuk pisze, że w przeciwieństwie do Koprowskiego, Longin Jurkiewicz „Mysz” oraz szef placówki w Rydze Roman Burbo zostali zamęczeni, jednak nie wydali nikogo…
J.Cz.: Chcemy myśleć, że konspiratorzy w czasie okupacji niemieckiej byli twardzi, byli zamęczani, jednak nikogo nie wydawali. Trzeba jednak zachować ostrożność. Jeden z historyków ustalił na podstawie materiałów niemieckich, że zeznania Jurkiewicza i Burbo mogły przyczynić się do likwidacji siatki. Często od ludzi oczekujemy bohaterstwa, jednak to był straszny system, konspiratorzy byli likwidowani przez Niemców często nie dlatego, że byli twardzi i nikogo nie wydali, lecz dlatego, że byli już niepotrzebni. Mimo wszystko byli bohaterami, niezależnie od tego czy będziemy im przypisywać zachowania po ludzku nie do wytrzymania.
PAP: Nie wszyscy zostali jednak aresztowani. Żuk pisze, że z żalem żegnał się ze swoimi współpracownikami, Sternin-Mausewicz, „Mietą” „Staszkiem” i „Kazą”. Co to byli za ludzie?
J.Cz.: Jadwiga Sternin-Matusewicz w czasie „Pralni II” była szefową ekspozytury w Wilnie, a po repatriowaniu się do Polski była zastępcą szefa „Stoczni”, komórki działającej na Wybrzeżu w ramach „Liceum”. „Staszek” to Stanisław Alenowicz, który cudem uniknął aresztowania uciekając z zasadzki w Dyneburgu, w ramach „Liceum” szef komórki łączności „Technikum”. „Mieta” to Mieczysław Błaszkiewicz, kurier który w 1946 r. dotarł z meldunkami do II Korpusu gen. Andersa i przywiózł i instrukcje i środki na działalność. „Kaza” to Kazimierz Freitag żołnierz i kurier „Liceum”. Wszyscy przeszli później przez „Pralnię II”, ochronę Rzepeckiego, a po wpadce WiN kontynuowali działalność w „Liceum” pod kierownictwem Barbary Sadowskiej. W lipcu 1947 r. znaleźli się na ławie oskarżonych w procesie „Liceum”.
PAP: W stenogramie z procesu „Liceum” Alenowicz wyjaśnia dlaczego kontynuował działalność konspiracyjną pod kierownictwem Żuka i Sadowskiej: „Miałem do nich bezgraniczne zaufanie, jak do Żuka, tak do Basi [Sadowskiej]. Żeby mi kto inny pracę proponował w konspiracji, nie zgodziłbym się, a ponieważ zrobił to Żuk, mój były dowódca z Wilna, zgodziłem się”.
J.Cz.: Zgadza się. Zarówno Żuk, jak i Sadowska mieli duży wpływ na otoczenie, a swoją moralną postawą przyciągali innych. To nie relacje służbowe, lecz poczucie lojalności i więzy przyjaźni trzymały ich razem. W tym tkwi tajemnica, że tak dużo udało im się osiągnąć.
PAP: Wróćmy do jesieni 1943 r. Ta jednostka wywiadowcza nazywała się WW72?
J.Cz.: Zgadza się, przy czym WW to skrót od Wywiad Wschód. Dzieliła się ona na trzy odcinki: O1 z siedzibą w Brześciu, O2 – w Wilnie i O3 – we Lwowie. Na początku 1944 r. nastąpiła głęboka reorganizacja, przyjęto też nowy kryptonim – „Pralnia”. Było to po aresztowaniu szefa wywiadu AK Mariana Drobika „Dzięcioła”, którego zastąpił Kazimierz Iranek-Osmecki „Makary”. Właśnie „Makary” na przełomie 1943 i 1944 roku wezwał Żuka, który jako osoba w Warszawie "niespalona” przejmował komórki. W kwietniu 1944 r. jej szefem został Miszczak teraz „Bogucki”, a jego zastępcą Zbigniew Rotkiel „Balecki”, a więc bliscy znajomi Żuka z Wilna. Żuk „Barański” trafił do Biura Studiów gdzie pełnił obowiązki szefa. Kurierami byli m.in. Jan Kosowicz „Ciborski”, Michał Sadowski „Cywiński”, Barbara Sadowska „Czarecka” i Zbigniew Rewkiewicz „Cybulski”. Jak widać nadawano pseudonimy, które zaczynały się na jedną literę, przy czym była ona inna dla kierownictwa a inna dla oficerów.
PAP: Wkrótce Żuk stanął na czele „Ekipy wschód”…
J.Cz.: Uznano, że był najlepiej przygotowany do wykonania tego zadania. Wtedy wojska sowieckie zbliżały się do Polski centralnej co groziło odcięciem placówek wywiadowczych na Wschodzie. Oddział II KG AK postanowił wysłać grupę, która miała za zadanie nawiązanie łączności i ew. podtrzymanie działalności na terenach zajętych przez Armię Czerwoną. Na procesie „WiN” pojawił się zarzut, zamiast kontynuować walkę z Niemcami obrócili się przeciwko bratniemu państwu – ZSRR i władzom lubelskim.
PAP: Wyruszyli w sześć osób 18 lipca 1944 roku. Na początku wpadł Michał Sadowski, potem wysłany na daleką Syberię. Sadowska też wpadła, ale przekonała NKWD, że jest miejscową chłopką.
J.Cz.: Sytuacja była trudna. Po włączeniu obszarów za Bugiem do ZSRR wszyscy mężczyźni byli wezwani do wojska, więc możliwości poruszania się były ograniczone. Tym niemniej Żuk z Sadowską organizowali sieć wywiadu, gromadzili meldunki, które są w aktach sprawy WiN i Liceum. Głównym problemem była utrata łączności z dowództwem na skutek wybuchu Powstania.
PAP: W aktach sprawy WiN znajduje się meldunek gen. Okulicki do Londynu: „Z depeszy otrzymanej od Barańskiego przez Rzekę wynika, że ekspozytury w Mińsku Litewskim, Baranowiczach, Brześciu, Siedlcach zostały podjęte. Natomiast łączność z ekspozyturami Lwowskimi nie została nawiązana”.
J.Cz.: Tak rzeczywiście było, ekspozytury we Lwowie nie zostały podjęte, ponieważ nie zgłosił się na wyjazd cichociemny Józef Lipiński „Bryk”. „Ekipa Wschód” nie miała radiostacji, kontaktowała się przez Białowieżę, jednak był to kontakt jednostronny. Wysłano więc do Żuka kuriera z instrukcją wywiadowczą i elementami ruchu dla radiostacji, jednak ten go nie odnalazł.
PAP: Żuk wrócił z Sadowską do Warszawy w końcu stycznia 1945.
J.Cz.: Dokładnie. W jednym z lokali w Warszawie znaleźli kartkę zostawioną przez Zbigniewa Rotkiela „Baleckiego”: jestem w Częstochowie. Tam Żuk go odnalazł i przez niego nawiązał kontakt z dowództwem.
PAP: To był trudny moment, bo nie wiadomo było jak zachowywać się wobec Armii Czerwonej, czy traktować jako okupanta. Poza tym nie istniała już AK, tylko organizacja NIE, a od maja 1945 Delegatura Sił Zbrojnych i nie wiadomo komu właściwie komórka Żuka podlegała.
J.Cz.: Wtedy Żuk spotkał się z Tadeuszem Jachimkiem, który był zwierzchnikiem wywiadu. Niezależnie od tego, jak się w danym momencie organizacja nazywała, stanowili kontynuację wywiadu AK i tak byli traktowani. Ich działalność była finansowana z funduszy będących w dyspozycji płk. Rzepeckiego. Ekspozytura Żuka nosiła kryptonim „Pralnia II”, w jej skład wchodziły też komórka kontrwywiadowcza i samochodowa. Żuk wtedy mieszkał w domu Rewkiewiczów w Klarysewie, skąd był przywożony i odwożony samochodem. Na rozkaz Rzepeckiego i Jachimka Żuk stworzył też komórkę wywiadu wojskowego o kryptonimie „Przystań”.
PAP: Żuk w swoich wspomnieniach pisze, że utworzenie komórki wojskowej uważał za błąd, ale wykonał rozkaz i ją utworzył.
J.Cz.: To prawda, sam nie zgodził się na prowadzenie wywiadu wojskowego, jednak rozkaz wykonał. Na czele komórki stał kpt. Mieczysław Sokołowski. Z zeznań Jachimka wynika, że nikt inny nie godził się prowadzenie wywiadu wojskowego, bo było to zbyt niebezpieczne. Pod koniec lipca 1945 r. płk. Rzepecki rozwiązał „Pralnię II”, zostawiając „Przystań” oraz komórkę samochodową i ochrony.
PAP: Jan Kosowicz, który stał na czele komórki ochrony Rzepeckiego to bardzo barwna postać.
J.Cz.: Żuk znał go jeszcze z Wilna, przyjaźnili się. Jedna z akcji Kosowicza to ewakuacja płk. Rzepeckiego z Podkowy Leśnej. Gdy Kosowicz otrzymał informację, że władze bezpieczeństwa chcą Rzepeckiego aresztować, pojechał z grupa osób w mundurach i z bronią w kilka samochodów, i go ewakuowali chwilę przed planowanym aresztowaniem.
PAP: W sierpniu 1945 r. Żuk z Sadowską wybrali się na Zachód.
J.Cz.: Nie byli wtedy przekonani, że zakończenie wywiadu politycznego przez płk. Rzepeckiego było uzasadnione, chcieli się więc skonsultować z władzami na emigracji, co robić dalej. Do Londynu nie mogli się przedostać, pojechali więc do Włoch, do generała Andersa. Tam usłyszeli, że działalność trzeba kontynuować, dostali pieniądze, radiostację i zadania. Po powrocie do kraju nawiązali kontakt ze współpracownikami i odtworzyli sieć, już jako bezpośrednio podległą pod II Korpus gen. Andersa.
PAP: Jednak 9 listopada 1945 r. Żuk zostaje aresztowany, Jak do tego doszło?
J.Cz.: W utrzymywaniu kontaktów II Korpusu z krajem pośredniczył ośrodek Brygady Świętokrzyskiej w Regensburgu. Zapewne był on częściowo infiltrowany przez władze bezpieczeństwa. Żuk został aresztowany w chwili gdy odebrał instrukcję do radiostacji od przedstawiciela Brygady w Warszawie. W tym samym czasie aresztowano płk. Rzepeckiego i inne osoby z WiN, jednak działania te nie miały ze sobą związku. Po aresztowaniu Żuk przez cztery miesiące udawał mało ważnego członka NSZ, mimo, że inni zeznali, że widzieli go w Regensburgu. Dopiero gdy na początku marca 1946 wpadły osoby z komórki samochodowej, którą przejęło „Liceum”, kierowane przez Barbarę Sadowską, władze bezpieczeństwa zorientowały się, że na Mokotowie siedzi ich szef, czyli Henryk Żuk.
PAP: 4 marca 1946 następuje konfrontacja Żuka z Tadeuszem Jachimkiem. Jachimek potwierdza tożsamość Żuka, że to „Jasiński” szef „Pralni II”, a ten idzie w zaparte.
J.Cz.: Jachimek rzeczywiście potwierdził tożsamość Żuka i jego rolę jako szefa "Pralni 2". W tym okresie aresztowali też Sokołowskiego, Zwinogrodzką, czyli kolejne osoby związane z Pralną/Liceum. Wpadka, która wtedy nastąpiła kończy działalność Pralni/Liceum. Różański mówił później, że była to największa działalność wywiadowcza w Polsce w okresie powojennym. Żuk znalazł się na ławie oskarżonych w procesie WiN w styczniu 1947 r., natomiast Sadowska w procesie „Liceum” pół roku później.
PAP: W relacjach prasowych z procesu WiN, Żuk został porównany do „cuchnącego bagna”, człowieka budzącego odrazę. Zarzucano mu, że wyruszył z „Ekipą Wschód” bo chciał wybuchu trzeciej wojny światowej. Ryszard Terlecki pisze, że „Henryk Żuk, mimo obezwładniającego przykładu otaczających go wyższych oficerów, nie prosi o nic i zrzeka się prawa głosu”.
J.Cz.: Dotyczyło to ostatniego słowa, z którego rzeczywiście zrezygnował. Musiał jednak być ostrożny by nie zaszkodzić swoim ludziom, którzy byli w areszcie. Żuk mówił, że chociaż przyznaje się do błędów to jednak się nie kaja. Chciałby, żeby władze podeszły do żołnierzy AK z zaufaniem, trwali oni bowiem w konspiracji z powodów od nich niezależnych. Władze chciały też uderzyć w ośrodki emigracyjne, zwłaszcza skupione wokół gen. Andersa. Dlatego prokurator pytał Żuka, czy gen. Anders przyjmuje każdego kapitana, który przyjeżdża z Polski, czy też przyjął go jako wybitnego szpiega, który przyjechał z materiałami.
PAP: W wyroku, który zapadł 3 lutego 1947 roku, można przeczytać, że Henryk Żuk: „a) w okresie od sierpnia 1944 do 9 listopada 1945 na terenie Polski brał udział w nielegalnych związkach, mających na celu obalenie demokratycznego ustroju państwa Polskiego, występujących pod nazwami +A.K.+, a następnie +Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj+, a w końcu +Wolność i Niezawisłość+, pełniąc funkcje szefa ekspozytury wywiadowczej i utrzymując kontakty organizacyjne – czym popełnił przestępstwo z art. 1 Dekretu o ochronie Państwa z dnia 30 października 1944 r. b) w powyższym czasie działając na szkodę Państwa Polskiego dopuścił się zbierania i przekazywania za granicę wiadomości, stanowiących tajemnicę państwową lub wojskową, w szczególności zorganizował siec wywiadowczą +Ekipa Wschód+, zorganizował ekspozyturę wywiadowczą +Pralnia 2+, kierował całokształtem pracy wywiadowczej na terenie tejże ekspozytury, gromadził wiadomości i dokumenty z dziedziny gospodarczej i wojskowej, które przekazywał osk. Jachimkowi, jako szefowi wywiadu na Kraj, skąd przekazywane były za granicę, a z początkiem listopada 1945 roku osobiście je przekazał +Wojciechowi+, celem dostarczenia dla sztabu II Korpusu gen. Andersa, czym popełnił przestępstwo z art. 90 KKWP”. Żuk został skazany na 12 lat więzienia, po czym na drodze amnestii wyrok został zmniejszony o połowę.
J.Cz.: Widzimy więc, że proces I Zarządu WiN dotyczył nie tylko tej organizacji, lecz był oskarżeniem całej Armii Krajowej o działalność skierowaną przeciwko sowietyzacji kraju, prowadzoną od wysłania „Ekipy Wschód” w połowie 1944 r.
PAP: Żuk siedział do 1951 roku...
J.Cz.: Tak, spędził w więzieniu sześć lat. Warunki miał b. ciężkie, połowę czasu był w pojedynczej celi. Wtedy wpadł na pomysł narysowania mydłem na drzwiach szachownicy i rozwiązywania problemów szachowych, to pozwoliło mu się utrzymać przy zdrowiu psychicznym.
PAP: Co robił po wyjściu na wolność?
J.Cz.: Najpierw pracował fizycznie jako sztukator przy odbudowie zniszczonych budynków Warszawy. Specjalizował się też w kompozycjach szachowych, co umożliwiło mu funkcjonowanie w środowisku, został nawet w jednym roku mistrzem świata. To był czas, że w ZSRR szachy były uważane za ważny sport, dzięki temu dostał mieszkanie z puli GKKFiT. Jego żoną została Teresa Rewkiewicz, młodsza siostra Barbary Sadowskiej, był więc wujem mojej żony, stąd znam jego działalność także od strony rodzinnej. Teresa Rewkiewicz-Żuk ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Dzięki temu mogli wykonywać różne prace plastyczne, jak wypisywanie dyplomów, czy przystrajanie wystaw sklepowych. Na początku lat 1980. Żuk był jednym z inicjatorów odnowy środowiska AK.
PAP: Kiedy zmarł?
J.Cz.: W roku 2001. Mszę pogrzebowa odprawiał o. Jacek Salij. Jest pochowany na cmentarzu w Powsinie, niedaleko od Klarysewa w którym mieszkał w okresie działalności w „Pralni II”, w grobie Henryka i Józefy Rewkiewiczów, swoich teściów.
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)