„Liceum” to największa struktura wywiadowcza podziemia poakowskiego, dowodzona przez 25-letnią dziewczynę Barbarę Sadowską. To był wtedy ewenement na skalę światową. O dziejach tej grupy, jej wpadce, śledztwie i dramatycznych głodówkach więziennych Sadowskiej w stulecie jej urodzin opowiada prof. Jacek Czaputowicz, były minister spraw zagranicznych, który zajmuje się badaniem historii wywiadu AK.
PAP: W tym roku mija stulecie urodzin i 30-lecie śmierci Barbary Sadowskiej. To osoba stosunkowo mało znana, ale odgrywająca jedną z kluczowych ról w podziemiu poakowskim – była szefem komórki wywiadowczej AK-DSZ-WiN o kryptonimie „Liceum”. Pan zajmuje się badaniem działalności „Liceum” realizując projekt naukowy, poświęcony powojennemu wywiadowi akowskiemu. Jak to się stało, że tak młoda osoba odgrywała tak kluczową rolę? To był pewnego rodzaju fenomen.
Jacek Czaputowicz: Barbara Sadowska została aresztowana przez UB 13 marca 1946 roku. Miała wówczas niecałe 25 lat. W momencie aresztowania była kapitanem AK, szefem komórki wywiadowczej „Liceum”, odznaczona Virtuti Militari.
„Liceum” było nowym kryptonimem grupy, która w czasach AK funkcjonowała jako „Pralnia”, a następnie jako „Pralnia II”. Jej szef Henryk Żuk został skazany w procesie pierwszej komendy WiN razem z płk. Rzepeckim i innymi.
PAP: Czy można uznać, że była to komórka WiN?
Jacek Czaputowicz: Tak badacze to klasyfikują, chociaż komórka ta podlegała bezpośrednio II Korpusowi gen. Andersa. „Liceum” było nowym kryptonimem grupy, która w czasach AK funkcjonowała jako „Pralnia”, a następnie jako „Pralnia II”. Jej szef Henryk Żuk został skazany w procesie pierwszej komendy WiN razem z płk. Rzepeckim i innymi.
PAP: Jak to się stało, że 25-letnia kobieta stanęła na czele tak ważnej komórki wywiadu?
Jacek Czaputowicz: Urodziła się w 23 sierpnia 1921 roku w rodzinie Henryka Rewkiewicza. To był przedsiębiorca, dyrektor Monopolu Zapałczanego w II RP. Mieszkała z rodzicami i trzema siostrami w Alei Róż. Mieli też letni dom – willę w Klarysewie.
PAP: Można powiedzieć, że była to społeczna elita…
23 sierpnia 1939 r. obchodziła swoje osiemnaste urodziny. W tym samym dniu ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Rosji – Ribbentop i Mołotow zawarli w Moskwie pakt, który otworzył drogę do wojny.
Jacek Czaputowicz: Bez wątpienia. Sam Henryk Rewkiewicz to bardzo renesansowa postać. Brał udział w strajku szkolnym 1905. Potem pracował w przemyśle zapałczanym, doprowadził do fuzji kilku przedsiębiorstw. Barbara Sadowska miała francuską opiekunkę, stąd znała francuski. Uczyła się też angielskiego, który poznała bardzo dobrze. Skończyła w 1938 roku prywatną szkołę im. Cecylii Plater.
W domu interesowano się sztuką. Zresztą Henryk Rewkiewicz przyjaźnił się z Jerzym Żurawlewem, twórcą konkursów chopinowskich. Nawet wyłożył 15 tysięcy złotych, żeby mógł się odbyć pierwszy konkurs chopinowski w 1927 roku. Gdy odbywał się drugi konkurs w 1931 roku, w domu Rewkiewiczów ćwiczył niewidomy węgierski pianista Imre Ungar, który wtedy zdobył drugą nagrodę. Siostry Barbary – a miała ich trzy – ukończyły Akademię Sztuk Pięknych, natomiast Barbara, jako że miała bardzo dobry słuch, ćwiczyła grę na fortepianie. Interesowała się też literaturą, dużo czytała. Była też wysportowana, świetnie pływała i prowadziła samochód.
PAP: Poszła na studia?
Jacek Czaputowicz: Zaczęła studia w Wyższej Szkole Handlowej. 23 sierpnia 1939 r. obchodziła swoje osiemnaste urodziny. W tym samym dniu ministrowie spraw zagranicznych Niemiec i Rosji – Ribbentop i Mołotow zawarli w Moskwie pakt, który otworzył drogę do wojny. Podczas nalotu we wrześniu 1939 roku rodzina Rewkiewiczów była w mieszkaniu stryja Władysława przy ul. Wilczej 5. Basia wraz z siostrą Halą pełniły dyżur na dachu. Chwilę potem, gdy zmienili się z synem sąsiadów i zeszli do piwnicy, na dom spadła bomba. Syn sąsiadów zginął na miejscu, a im udało się jakoś wydostać z zasypanej piwnicy.
Weszła do konspiracji w ramach ZWZ. Najpierw roznosiła listy i meldunki po Warszawie, ale po pewnym czasie zgłosiła się do BIP i została kurierem dalekobieżnym, jeździła do Krakowa, Lwowa, Lublina i Chełma.
PAP: W jaki sposób zaangażowała się w konspirację?
Jacek Czaputowicz: Weszła do konspiracji w ramach ZWZ. Najpierw roznosiła listy i meldunki po Warszawie, ale po pewnym czasie zgłosiła się do BIP i została kurierem dalekobieżnym, jeździła do Krakowa, Lwowa, Lublina i Chełma. Została nazywana „Białą Basią” w odróżnieniu od kurierki Barbary Bormann, która była „Czarną Basią”.
PAP: W jaki sposób przeszła do wywiadu?
Jacek Czaputowicz: Dzięki Michałowi Sadowskiemu, późniejszemu mężowi, który jako kurier jeździł do Wilna. To była bardzo trudna trasa, na której wpadła Wanda Klimaszewska „Dziunia”, zakatowana na Pawiaku, a także Maria Stroińska, wywieziona do Auschwitz. Potrzebowano nowych ludzi i szef komórki kurierskiej Jan Styczyński „Rej” zaproponował Basię.
PAP: Halina Zakrzewska „Beda” pisze, że od „Reja” zażądała legalnego przeniesienia Basi z BiP-u. Wspomina ich pierwsze spotkanie: „Dziewczyna wyglądała na 18 lat. Blondynka, bardzo atrakcyjna, elegancka, rezolutna +smarkula+. +Rej+ przedstawił mi: +Basia, o niej właśnie przed chwilą pani mówiłem+. Patrzyłam nie wierząc własnym oczom, że to śliczne dziewczę o jasnych długich lokach od dawna woziło do Krakowa naszą prasę i chce podjąć się jeszcze bardziej ryzykownej pracy kurierskiej na naszym trudnym odcinku. Znajoma +Reja+ odpowiadała na moje pytania zdecydowanie i roztropnie… Funkcja kurierska odpowiada jej bardziej jako ciekawsza i ważniejsza, a meldunki przewożone z tamtego terenu wydają jej się materiałem bardziej w walce z okupantem potrzebnym niż tajna prasa”. Czy to prawdziwy opis?
Jacek Czaputowicz: Nieco protekcjonalny, ale prawdziwy. Basia miała wtedy 22 lata. Spotkanie to zapadło „Bedzie” w pamięci, bowiem Basia zawsze robiła wrażenie na swoich rozmówcach. Ciekawe, że „Beda” nie rozszyfrowuje nazwiska Basi, nie kojarzy jej z Barbarą Sadowską, późniejszym szefem ekspozytury „Liceum”. A musiała o niej słyszeć, bowiem „Liceum” było kontynuatorką działalności „WW-72” i samej „Bedy”. Proces „Liceum” w lipcu 1947 r. był bardzo głośny, a zdjęcie Sadowskiej było w każdej gazecie.
Głównym problemem była groźba odcięcia placówek na Wschodzie przez ofensywę Armii Czerwonej. Wysłano tzw. „Ekipę Wschód”, której celem było zlikwidowanie placówek, ewakuowanie ludzi i – jeżeli byłoby to możliwe – podtrzymanie działalności.
PAP: Co było dalej?
Jacek Czaputowicz: Już na pierwszym wyjeździe Basia została aresztowana. Jechała z Michałem Sadowskim do Mińska, instrukcje wywiadowcze miała wklejone w Biblię. Przykrywką na tej trasie była działalność handlowa, zatrzymali się więc w melinie handlarzy. Gestapo zwinęło wszystkich, poza Michałem, który, tak się złożyło, płukał gardło jakimś czerwonym płynem. Gestapowcy myśleli, że to krew, że jest umierającym gruźlikiem, dlatego go zostawili. Basia nie została rozpoznana, posługiwała się dokumentami organizacji Todta. Sadowski natychmiast wrócił do Warszawy, gdzie nastraszył ludzi z Todta, którzy sprzedali dokumenty Basi, że mają potwierdzić jej pracę i wrócił do Mińska z pieniędzmi i wódką. Udało mu się przekupić strażników, po czym oboje przez zieloną granicę powrócili do Warszawy.
PAP: Kim był Michał Sadowski?
Jacek Czaputowicz: Michał Sadowski urodził się 1921 r. w rodzinie lekarskiej. Przed wojną bywał w Klarysewie u Rewkiewiczów jako daleki kuzyn. Od 1941 r. był kurierem, robił 70 procent kursów do Wilna. Szef wywiadu na tym terenie Henryk Żuk wspomina, że gdy zagrożony ewakuował się do Warszawy, skutecznie przeprowadził go przez granicę właśnie Michał – „Miś”. Sadowski choć młody był cztery razy aresztowany przez Niemców i uciekł z obozu w Wilnie. Wiosną 1943 r. siedział na Pawiaku. Zasłynął ucieczką z transportu do Oświęcimia, gdy wybił deskę w podłodze wagonu i spuścił się z jadącego pociągu.
PAP: 28 stycznia 1944 r. Barbara Rewkiewicz wzięła ślub Michałem Sadowski w kościele Jezuitów na Rakowieckiej, a udzielał go znany kapłan, ojciec Tomasz Rostworowski.
Jacek Czaputowicz: Było to zaraz po tej wpadce w Mińsku. W tym czasie nastąpiła też reorganizacja wywiadu wschodniego AK. Z powodu wpadek na skutek agenturalnej działalności Kalkstaina i Kaczorowskiej kierownictwo oddziału II powierzono osobom nie spalonym. Na czele stanął Franciszek Miszczak, a jego zastępcami zostali Zbigniew Rotkiel i Henryk Żuk. Znali się świetnie z pracy w Wilnie. Ekspozytura przyjęła nazwę „Pralnia”.
PAP: Jakie działania wówczas prowadzono?
Jacek Czaputowicz: Głównym problemem była groźba odcięcia placówek na Wschodzie przez ofensywę Armii Czerwonej. Wysłano tzw. „Ekipę Wschód”, której celem było zlikwidowanie placówek, ewakuowanie ludzi i – jeżeli byłoby to możliwe – podtrzymanie działalności. Ekipa wyjechała z Warszawy 18 lipca 1944 r. Na czele stanął Żuk, następnie Michał Sadowski, wkrótce mianowany przez Żuka zastępcą, cichociemny Tadeusz Kobyliński „Hiena”, Janek Kosowicz, Basia Sadowska i Piotr Paluszkiewicz. Na miejscu miał dołączyć drugi cichociemny Wojciech Lipiński „Bryk”, odpowiadający za placówki na Ukrainie, jednak z niejasnych powodów nie dojechał. Ekipa ulokowała się w wioskach po zachodniej stronie Bugu i czekała na przejście frontu. 1 sierpnia Kobyliński i Kosowicz wyruszyli do Wilna, jednak od razu zostali aresztowani. Kosowicz zdołał jakoś uciec, natomiast Kobyliński był przetrzymywany w mobilnym areszcie, który posuwał się za frontem. Był on przedwojennym policjantem, w Anglii szkolił cichociemnych jak zachowywać w śledztwie, pewnie dzięki temu zdołał przekonać Rosjan że jest nienormalny i po dwóch tygodniach został zwolniony.
PAP: Jaka była rola Sadowskiej?
Została w końcu przez NKWD zwolniona, ale zapowiedziano jej, że teraz jest to Związek Radziecki i nie może wyjechać do Polski. Jeszcze tego samego dnia przeszła kilkanaście kilometrów na punkt, w nocy doczołgała się do Bugu i przepłynęła go w najbardziej niedostępnym miejscu.
Jacek Czaputowicz: Sadowska miała za zadanie przewozić do Warszawy meldunki. Za pierwszym razem dotarła, informując o położeniu ekipy. Za drugim razem, już w czasie Powstania, jej się to nie udało, zawróciła spod Mińska, gdzie stali Rosjanie. Michał Sadowski 15 sierpnia przekroczył natomiast Bug, by objąć placówkę w Brześciu, zwolnić ludzi i dać odprawy, został jednak zatrzymany przez NKWD. Dopiero kilka lat później uzyskano informację, że nierozpoznany trafił do Archangielska. Barbara wyruszyła w poszukiwaniu męża w brzeskich więzieniach, jednak bezskutecznie. Po jakimś czasie odbyła tę podróż po raz drugi, tym razem w celu zlikwidowania placówki i ewakuacji personelu do Polski. Wtedy też została aresztowana.
PAP: Sama Barbara Sadowska mówiła w 1991 r. w relacji dla „Karty”: „Aresztowali mnie na ulicy. Byłam przebrana w strój wiejski, szłam na bosaka, z butami w ręku. Podczas śledztwa w NKWD udawałam analfabetkę, zeznawałam, że szłam do krewnych…”
Jacek Czaputowicz: Została w końcu przez NKWD zwolniona, ale zapowiedziano jej, że teraz jest to Związek Radziecki i nie może wyjechać do Polski. Jeszcze tego samego dnia przeszła kilkanaście kilometrów na punkt, w nocy doczołgała się do Bugu i przepłynęła go w najbardziej niedostępnym miejscu.
PAP: Jak możemy ocenić działania „Ekipy Wschód”?
Jacek Czaputowicz: Dowództwo AK nie rozumiało jeszcze konsekwencji włączenia terenów za linią Curzona do ZSRR. Nakaz mobilizacji mężczyzn w wieku od 18 do 55 lat czynił, że poruszanie się na tym terenie mężczyzn było niemożliwe. Kontakt Ekipy ze sztabem AK był od wybuchu powstania zerwany. Jednak wiemy, że ich działalność była monitorowana. Z depesz między Londynem a generałem Okulickim wiemy, że celem ekipy Żuka było nawiązanie kontaktu wywiadowczego w Brześciu, Baranowiczach i Mińsku. Dowiadujemy się także, że łączność radiowa utrzymywana z Białowieżą w pewnym momencie zanikła, dlatego 8 grudnia 1944 r. został wysłany do Żuka kurier z wytycznymi dla wywiadu, nowym szyfrem i elementami dla radiostacji. Jednak kurier ten ekipy nie odnalazł.
PAP: Co wtedy robił Żuk ze swymi pracownikami?
„Pralnia II” informowała władze w Londynie o postępującym procesie sowietyzacji, ograniczaniu swobód, represjach politycznych i wywożeniu majątku do ZSRR. Nieformalną centralą była willa Rewkiewiczów w Klarysewie.
Jacek Czaputowicz: Rozwijał działalność nadając ekspozyturze kryptonim „Pralnia II”. Kosowicz dotarł do Wilna i Mińska, skąd przywiózł meldunki, które są w aktach spraw „WiN” i „Liceum”, m.in. meldunek z Mińska z 20 sierpnia 1944 r., a także meldunki w kolejnych miesiącach. Kosowicz ulokował się w Lublinie, blisko władz komunistycznych. Kobyliński osiadł w Siedlcach, gdzie kierował placówką. Żuk i Sadowska krążyli: Siedlce, Lublin, Świder. Po przeniesieniu władz do Warszawy na Pragę przeniósł się także Kobyliński. Zatrudnili też nowe osoby, m.in. Tadeusza Kwieka, który został szefem Biura Studiów.
PAP: Kiedy dotarli do Warszawy?
Jacek Czaputowicz: 10 stycznia 1945 przeszli po lodzie Wisłę. Udali się najpierw do mieszkania Sadowskiej na Puławskiej, które było kompletnie rozbite, poszli więc do Klarysewa. Nie mogli jednak złapać kontaktu z szefostwem AK i przekazać meldunków. Odwiedzali kolejne mieszkania konspiracyjne, które znali i w ruinach jednego z nich znaleźli kartkę napisaną przez Zbigniewa Rotkiela, że ten jest w Częstochowie. Żuk wiedział, że Rotkiel jest wierzący, obserwował więc msze niedzielne, aż go wypatrzył. Rotkiel umówił Żuka z Tadeuszem Jachimkiem „Ninką”, zastępcą szefa wywiadu DSZ, któremu Żuk złożył relację i przekazał meldunki.
PAP: Do Częstochowy przeniosły się wówczas osoby ocalałe z dowództwa AK...
Jacek Czaputowicz: Funkcjonowały też trzy ekspozytury: Karo obejmowało Pomorze, Kasyno – krakowskie i Śląsk, a Polpress – kieleckie, łódzkie i lewobrzeżną część warszawskiego. Generalnie jednak działalność wywiadowcza zamierała. Dynamikę zmieniły dwa wydarzenia: aresztowanie szesnastu i pojawienie się Żuka. Jachimek mówił później w śledztwie, że wspomniane trzy ekspozytury to w sumie 20 osób, podczas gdy sama „Pralnia II” liczyła 70. Informowała ona władze w Londynie o postępującym procesie sowietyzacji, ograniczaniu swobód, represjach politycznych i wywożeniu majątku do ZSRR. Nieformalną centralą była willa Rewkiewiczów w Klarysewie, gdzie mieszkali Żuk, Sadowska, która została jego zastępcą, i Bolesław Zieleniewski, przyjaciel ojca Barbary Henryka Rewkiewicza. Z kolei Janek Kosowicz zorganizował w Warszawie komórkę samochodową i kontrwywiadowczą.
Występowała sprzeczność między przechodzeniem od działań wojskowych do politycznych, czego wyrazem było rozwiązanie DSZ i powołanie WiN, a likwidacją wywiadu politycznego i skupieniem się na wywiadzie wojskowym i akcji „Ż”.
PAP: Pojawiły się jednak problemy. Na czym one polegały?
Jacek Czaputowicz: Wynikały one z rozwoju sytuacji politycznej. Płk Rzepecki zaproponował gen. Andersowi, który pełnił wówczas obowiązki Naczelnego Wodza, stworzenie aparatu dla zadań wojskowych i samoobrony, m.in. poprzez likwidowanie szkodliwych jednostek i patriotyczne oddziaływanie na ducha żołnierzy. Gen. Anders powołał Rzepeckiego na stanowisko Delegata Sił Zbrojnych. Jachimek polecił wówczas Żukowi prowadzenie wywiadu wojskowego w ramach tzw. „akcji Ż” (od nazwiska Żymierskiego), jednak Żuk się nie zgodził. Uważał, że informacje stricte wojskowe na temat siły i dyslokacji wojska były dla realizacji celów politycznych niepotrzebne. Z polecenia Jachimka zwerbował jednak rotmistrza Zygmunta Sokołowskiego, który zorganizował komórkę wywiadu w wojsku. W lipcu 1945 r. „Pralnia II” została rozwiązana, zgodnie z poleceniem Żuk wypłacił wszystkim odprawy, a komórkę wojskową i samochodową przekazał do dyspozycji Rzepeckiego. Decyzje Rzepeckiego Żuk i Sadowska uważali za błąd i brak konsekwencji.
PAP: Na czym polegał ten brak konsekwencji?
Jacek Czaputowicz: Występowała sprzeczność między przechodzeniem od działań wojskowych do politycznych, czego wyrazem było rozwiązanie DSZ i powołanie WiN, a likwidacją wywiadu politycznego i skupieniem się na wywiadzie wojskowym i akcji „Ż”.
PAP: W tej sytuacji Żuk i Sadowska postanowili pojechać do Londynu, aby zreferować sytuację i otrzymać dalsze dyspozycje. W jaki sposób udało im się wyjechać?
W Ankonie rozmawiali m.in. z samym gen. Andresem. Dostali polecenie kontynuacji działalności, która podlegała bezpośrednio pod II Korpus.
Jacek Czaputowicz: Byli oni silnie zakorzenieni w strukturach konspiracyjnych, znali wielu cichociemnych. Skoczkiem był też ppłk Jan Kamieński ps. Litwin komendant AK w Krakowie, który ułatwił im przejście przez granicę. Następnie „poszli” tzw. drogą Konrada, przez Pilzno do Brygady Świętokrzyskiej w Regensburgu. Tam Kozarzewski „Konrad” umówił ich z mjr Bogdanem Biernackim, ps. „Mikołaj” z Brygady Świętokrzyskiej. Wtedy Brygada Świętokrzyska podpisała umowę z II Korpusem gen. Andersa w sprawie współpracy wywiadowczej. Okazało się, że do Londynu dostać się nie mogą, pojechali więc do II Korpusu stacjonującego we Włoszech. Ciekawostką jest, że kierowca jednego z samochodów, którym się poruszali okazał się nieprofesjonalny, wówczas Sadowska usiadła za kierownicę i przeprowadziła samochód przez Alpy. W Ankonie rozmawiali m.in. z samym gen. Andresem. Dostali polecenie kontynuacji działalności, która podlegała bezpośrednio pod II Korpus, 4 tys. dolarów na pierwszy miesiąc pracy, radiostację i szyfr. Zaraz po powrocie mieli wysłać meldunek.
PAP: Nie była to już „Pralna II”?
Jacek Czaputowicz: „Pralnia II” została formalnie rozwiązana, a nową komórkę nazwali „Port”, jednak prawie wszyscy pracownicy wywodzili się z „Pralni II”.
PAP: Jak wyglądała droga powrotna?
Jacek Czaputowicz: Wracali przez Regensburg, gdzie była tzw. ekspozytura EN, bo w II Oddziale II Korpusu nazywali komórki od czwartej litery. Komórkę w Warszawie nazwali ekspozyturą „O” od czwartej litery nazwiska Sadowskiej, o czym ona zresztą nie wiedziała. W Regensburgu zgodnie z ustaleniami zostawili radiostację, którą miał do Warszawy przerzucić kurier (zrobiła to Janina Konopacka). Kurier Brygady miał też przywieść w drugą stronę meldunki „Pralni II” i „Portu”, odesłane zaraz po powrocie do kraju. W Czechosłowacji zgłosili się jako repatrianci, przeszli weryfikację i wsiedli do pociągu do Katowic, wysiedli stację wcześniej i pojechali do Krakowa na Kossaka 3, gdzie mieszkali wówczas Rewkiewiczowie.
Wpadka szefa powinna zakończyć działalność. Kobyliński postanowił się ewakuować. Podobnie Janek Kosowicz, który jako szef ochrony Rzepeckiego ujawnił się, był jednak nadal zagrożony. Kobyliński dotarł do Wiednia, gdzie złożył meldunek por. Pikule.
W tym miejscu trzeba dodać, że jeszcze wiosną 1945 roku pojawiło się w Klarysewie dwóch mężczyzn, którzy chcieli dotrzeć do dowództwa AK. Żuk ich spławił, uznając, że to prowokatorzy. Po drodze do Włoch spotkali jednego z nich, który na ich widok zmieszał się i znikł. To spotkanie było zapewne powodem rewizji w Klarysewie, podczas której zabrano zdjęcia i zatrzymano na jakiś czas Zieleniewskiego. W Krakowie dowiedzieli się, że są poszukiwani.
PAP: Co działo się w Warszawie?
Jacek Czaputowicz: Po powrocie Żuk i Sadowska zebrali swoich głównych pracowników i nawiązali kontakt z Wilnem i Katowicami. Na szefa komórki kontrwywiadowczej i transportowej Żuk powołał Stacha Karolkiewicza. Przykrywką dla działalności był warsztat samochodowy. Żuk zebrał też wszystkie meldunki „Pralni II” i dodał jeden nowy, stworzony na podstawie materiałów zebranych w czasie ich nieobecności i zgodnie z ustaleniami przekazał je „Wojciechowi” celem przekazania ich do Włoch. Od „Wojciecha” odebrał też radiostację. Gdy 9 listopada 1945 r. udał się na kolejne spotkanie został aresztowany w momencie, gdy Konopacka dawała mu z polecenia „Wojciecha” instrukcje do radiostacji. Sadowska wraz z Kosowiczem czekali w samochodzie, zdążyli jeszcze dostrzec, jak Żuka odwozili.
PAP: Prowokatorem był ten „Wojciech”?
Jacek Czaputowicz: Tak uważano, jednak nie jest to oczywiste. Na procesie Kasznicy z NSZ w 1948 r. wypłynęło, że „Wojciechem” był Andrzej Kuczborski, który tuż przed aresztowaniem Żuka wyjechał do Wrocławia. Kuczborski był później inwigilowany. Wiosną 1948 r. gdy wyjechał samochodem został wraz z żoną zamordowany przez żołnierza Armii Czerwonej z Legnicy. Śledztwo wykazało, że mogło to być na tle rabunkowym.
PAP: Co działo się po aresztowaniu Żuka?
Jacek Czaputowicz: Wpadka szefa powinna zakończyć działalność. Kobyliński postanowił się ewakuować. Podobnie Janek Kosowicz, który jako szef ochrony Rzepeckiego ujawnił się, był jednak nadal zagrożony. Kobyliński dotarł do Wiednia, gdzie złożył meldunek por. Pikule, który przyjechał do niego z Munrau. W Korpusie niepokojono się, że meldunki przekazane przez Żuka „Wojciechowi” nigdy nie dotarły. Kobyliński powiedział także, że po wpadce Sadowska przemianowała ekspozyturę na „Liceum” i przyjęła pseudonim „Robert”. Domagał się by kogoś przysłali, bo Sadowska jest zagrożona i długo działalności nie utrzyma.
PAP: Jaka była reakcja?
Jacek Czaputowicz: Do Sadowskiej wysłano depeszę: „Robert, Hiena dojechała, wszystko wiemy, trzymaj się”. Na drugi dzień dodano: „jak będziesz zagrożona to przekrocz granicę”. Tyle, że depesza nie została odebrana, bo radiostacja nie działała. Nawet zaś gdyby działała, Sadowska by nie wyjechała.
Z akt dotyczących rozpracowania cichociemnych w latach 50. wiemy, że „Jaworski” to Henryk Ostrowiński, zrzucony w 1943 r. Został brutalnie zmuszony do współpracy z UB, starał się jednak kluczyć, nie wskazał mieszkania Karolkiewicza na Krechowieckiej, w którym otrzymał radiostację od Sadowskiej. By się jakoś ratować w 1952 r. radiostację oddał, mówiąc, że miał ją w Lublinie.
PAP: Wyjaśnijmy co stało się z radiostacją?
Jacek Czaputowicz: Radiostację Sadowska przekazała ściągniętemu przez Kobylińskiego, cichociemnemu radiotelegrafiście „Jaworskiemu”. Nie jest jasne czy nie mógł, czy może nie chciał nic złapać. Kontakt na niego miał Karolkiewicz, któremu Sadowska nakazała odebranie radiostacji. „Jaworski” jednak na spotkanie nie przyszedł, chciał zapewne zerwać z ryzykowną działalnością. Z akt dotyczących rozpracowania cichociemnych w latach 50. wiemy, że „Jaworski” to Henryk Ostrowiński, zrzucony w 1943 r. Został brutalnie zmuszony do współpracy z UB, starał się jednak kluczyć, nie wskazał mieszkania Karolkiewicza na Krechowieckiej, w którym otrzymał radiostację od Sadowskiej. By się jakoś ratować w 1952 r. radiostację oddał, mówiąc, że miał ją w Lublinie. MBP zamówiło ekspertyzę, z której wynikało, że radiostacja jest sprawna, tylko źle nastrojona. Była to zapewne ta radiostacja, którą dostał od Sadowskiej.
PAP: A jak wyjechał Kosowicz?
Sadowska opracowała wytyczne wywiadowcze dotyczące sprawozdawania takich zagadnień jak ruch transportów kolejowych, działalność oddziałów partyzanckich AK i NSZ, ingerencje władz rosyjskich, represje ze strony UB itp.
Jacek Czaputowicz: Pojechali w szóstkę na lewych papierach i w polskich mundurach do Berlina niby po repatriantów. Tam zgłosili się do ambasady brytyjskiej. A Brytyjczycy zadzwonili do II Korpusu, że Kosowicz chce rozmawiać z podpułkownikiem Kijakiem. Otrzymali wiadomość, że podpułkownik Kijak nie żyje, co było prawdą. W konsekwencji siedzieli tam przez trzy miesiące i dopiero w kwietniu 1946 roku przedostali się do generała Maczka do Aachen, a następnie do Włoch.
PAP: W jaki sposób Sadowska zorganizowała grupę „Liceum”?
Jacek Czaputowicz: Bardzo dobrym posunięciem było przeniesienie się z najbliższymi współpracownikami do Łodzi. Byli z nią Stanisław Alenowicz, Mieczysław Błaszkiewicz, Kazimierz Freitag i Zosia Kozodoj jako kurierzy oraz Halina Waszczuk jako kancelarzystka, z którą Sadowska zamieszkała. Mężczyźni zapisali się na Politechnikę, a Basia – na Uniwersytet, co było dobrą przykrywką. Sadowska opracowała wytyczne wywiadowcze dotyczące sprawozdawania takich zagadnień jak ruch transportów kolejowych, działalność oddziałów partyzanckich AK i NSZ, ingerencje władz rosyjskich, represje ze strony UB itp. W Warszawie działały trzy komórki: „Cyrk” z Karolkiewiczem, który miał kontakt z kpt. Zygmuntem Sokołowskim i jego ludźmi w wojsku oraz Haliną Zwinogrodzką i Henrykiem Dzięgielewskim, którzy dawali informacje z MBP. Ponadto „Szkoła” z Zieleniewskim jako szefem, gdzie było rodzeństwo Duninów i Pacyński. Biurem Studiów kierował Tadeusz Kwiek, któremu pomagała i jego siostra Maria Kwiek, przyjaciółka Sadowskiej jeszcze ze szkoły Platerek. Sadowska zrezygnowała całkowicie z ludzi Kobylańskiego na Pradze. Każdy kurier obsługiwał inny kierunek: Kozodoj – Warszawę, Alenowicz – Lublin, który dawał informacje na temat kolejnictwa, Waszczuk – Katowice, skąd Jakubisiak przesyłał raporty na temat górnictwa i przemysłu węglowego. Sadowska stworzyła też komórkę na Wybrzeżu, którą obsługiwał Freitag. Prowadził ją najpierw Mirosław Urtate, a następnie Julian Łozicki i Jadwiga Sternin-Matusewicz. Komórką w Wilnie kierowali Światłowicz „Pazur” i Sikora „Wichura”. Przyjęła ona później nazwę „Auszra”, co po litewsku oznacza „Jutrzenka”. Obsługiwana była przez kurierów wileńskich, głównie braci Żubrów – „Madeja” i „Odona”. Dostarczała informacji także z Mińska, a starała się dotrzeć Smoleńska i Moskwy. Były silne więzi rodzinne, Światłowicz to wuj Błaszkiewicza, natomiast jedna z sióstr Kozodoj była w „Liceum”, a druga w „Auszrze”.
Przywiezione meldunki zostały ocenione jako dobre. Błaszkiewicz otrzymał instrukcję, by Sadowska skoncentrowała się na dyslokacji wojsk sowieckich i na obszarze za linią Curzona.
PAP: Skala działania wydaje się imponująca…
Jacek Czaputowicz: Było to możliwe, tylko dzięki nieugiętej postawie Żuka, który nie przyznawał się do niczego. Przypomnijmy, że został on zatrzymany z instrukcją obsługi radiostacji w języku angielskim w ręku. Jednak wytrwał, mimo bicia i karcerów, dając Sadowskiej czas na przeorganizowanie ekspozytury. Żuk zrobił też coś niekonwencjonalnego, wyrzucił z celi przez okno trzy grypsy tej samej treści: „We środę lub czwartek między 15 a 16 będę wieziony na Żelazną (garażował tam jeden z samochodów). Zróbcie, co możecie, żeby mnie wydostać. Jeśli ten gryps do was dotrze, przyślijcie mi sygnał. Czarny chleb i czosnek”. Zaobserwował, że jeden gryps podniosła sprzątające, drugi jakiś więzień, a trzeci ktoś z obsługi. Za tydzień przychodzi paczka, a tam czarny chleb i czosnek. Swojemu śledczemu Matejczukowi Żuk mówił, że jest umówiony na Żelaznej z „Banaszkiewiczem” pseudonim „Rafał” na przekazanie czegoś, i jest gotów tam pojechać oficerami MBP w celu jego ujęcia.
PAP: Co działo się na wolności?
Jacek Czaputowicz: Strażnik przyniósł gryps do Klarysewa do Zieleniewskiego, który mu wypłacił pieniądze. Jak mówił w śledztwie jeden z uczestników akcji: „Ze słów „Barbary” można było wnioskować, że ona wówczas z niczym się nie liczyła, ani stratą auta, ani też ludzi, tak była pochłonięta chęcią odbicia „Tadeusza”. W takim pogotowiu czekaliśmy od godz. 3-ciej po południu do pół do czwartej, wtem nadjechało jakieś auto osobowe. „Barbara” dała znak „Kazikowi” i szofer „Dodga” nieco spóźniony pojechał za tym autem ul. Wolską w stronę Sochaczewa i tam za punktem kontrolnym to auto osobowe zatrzymali”. Okazało się jednak, że była to pomyłka, w aucie były nieznane osoby. Karolkiewicz akcję tę powtarzał jeszcze dwukrotnie. By uniknąć pomyłki czekali uzbrojeni w Al. Niepodległości róg Rakowieckiej, jednak żaden samochód z bramy z więzienia nie wyjechał.
PAP: Jak dalej przebiegała działalność Sadowskiej?
Jacek Czaputowicz: Główny problem to kontakt z centralą w Ankonie. Jak powiedzieliśmy, radiostacja nie działała, a Sadowska nie wiedziała czy Kobyliński i Kosowicz dotarli. Kontakt był ważny także dlatego, że kończyły się pieniądze. Dostali 4 tysiące dolarów na miesiąc pracy, a mijały już trzy miesiące.
PAP: W jaki sposób Barbara nawiązała kontakt z centralą?
Jacek Czaputowicz: Wysłała kuriera Mieczysława Błaszkiewicza. Droga Konrada była już spalona więc szukali innych możliwości. Błaszkiewicz „poszedł” 20 grudnia przez Szczecin, gdzie poznał księdza, który przewiózł go przez granicę. Na punkcie w Berlinie kupił lewe papiery repatriacyjne, gdy jednak jechał w grupie Niemców Rosjanie go wysadzili. Udało mu się jednak przejść granicę piechotą, cały czas z walizką, w której wklejone były meldunki „Liceum”. Następnie dotarł do Regensburga, tam nie oddał meldunków mjr. „Mikołajowi” twierdząc, że ma rozkaz „Roberta” dostarczenia ich osobiście do Ankony. 21 stycznia 1946 r. zameldował się w II Korpusie u szefa II Oddziału płk. Bąkiewicza.
PAP: Jaka była reakcja oficerów II Korpusu?
Jacek Czaputowicz: Oczywiście ucieszyli się, że Sadowska działalność kontynuuje. Przywiezione meldunki zostały ocenione jako dobre. Błaszkiewicz otrzymał instrukcję, by Sadowska skoncentrowała się na dyslokacji wojsk sowieckich i na obszarze za linią Curzona. Otrzymał 8 tysięcy dolarów na dwa miesiące pracy. Został też przyjęty przez gen. Andersa.
Gen. Anders mówił, że wkrótce wybuchnie wojna, wojska sowieckie będą początkowo odnosić sukcesy, jednak nie należy się tym przejmować, bo Zachód ostatecznie zwycięży.
PAP: Co powiedział mu gen. Anders?
Jacek Czaputowicz: Że wkrótce wybuchnie wojna, wojska sowieckie będą początkowo odnosić sukcesy, jednak nie należy się tym przejmować, bo Zachód ostatecznie zwycięży. Błaszkiewicz zameldował się u Sadowskiej w Łodzi 28 lutego 1946.
PAP: Czy były inne kontakty „Liceum” z II Korpusem?
Jacek Czaputowicz: Pod koniec stycznia Sadowska wysłała kolejnego kuriera, ppor. Zbigniewa Markowskiego „Bogdana Krawczyka”, który dotarł do Ankony 18 marca 1946 r. z nowymi meldunkami. I on wiózł dla Sadowskiej 8 tys. dolarów, gdy jednak dotarł do Warszawy Sadowska była już aresztowana. Z Ankony został także wysłany radiooperator, który miał uruchomić łączność między „Liceum” a Korpusem.
PAP: Jak doszło do wpadki „Liceum”?
Jacek Czaputowicz: Wspomniany radiooperator dowiedział się, że przyczyną wpadki „Liceum” była nieostrożność ludzi Karolkiewicza, którzy zostali zatrzymani, gdy po pijanemu sprowokowali bezpiekę. Z akt sprawy Oleksiaka wiemy, że zostali zatrzymani na Marszałkowskiej 28 lutego po 20.00, ponieważ strzelali. Zaraz po zatrzymaniu wskazali adres Karolkiewicza, gdzie znaleziono broń, pieczęcie legalizacyjne i – co najgorsze – meldunek wojskowy podpisany pseudonimami Karolkiewicza, Kwieka i Sadowskiej, czyli jako „Robert”, a także spis pracowników Departamentu Więziennictwa i spis naczelnego dowództwa.
PAP: Kiedy Żuk został zdemaskowany?
Gdy Adam Humer wziął go w obroty, myślał, że do końca życia zostanie inwalidą. Było prawie jak w wypadku Marysi Hattowskiej, kuzynki Barbary, zatrzymanej w Białymstoku w sprawie „Liceum”, która po przesłuchaniu przez Humera była w agonii i ledwo została odratowana przez więziennego lekarza.
Jacek Czaputowicz: Gdy śledczy dowiedzieli się, że na Rakowieckiej siedzi szef zatrzymanych, którego próbowali w grudniu odbić, nie mieli trudności z wytypowaniem, że musi to być Żuk. 4 marca 1946 r. odbyła się konfrontacja Żuka z ponownie zatrzymanym Jachimkiem. W czasie tej konfrontacji Jachimek rozpoznał Żuka jako „Jasińskiego”, szefa „Pralni II”, a także Sadowską ze zdjęcia, wskazując, że posługiwała się pseudonimem „Czarecka”. Żuk zaś wszystkiemu zaprzecza. Gdy Adam Humer wziął go w obroty, myślał, że do końca życia zostanie inwalidą. Było prawie jak w wypadku Marysi Hattowskiej, kuzynki Barbary, zatrzymanej w Białymstoku w sprawie „Liceum”, która po przesłuchaniu przez Humera była w agonii i ledwo została odratowana przez więziennego lekarza.
PAP: Po latach Hattowska zeznawała na procesie Humera jako świadek...
Jacek Czaputowicz: To prawda, były jednak wówczas głosy, że Hattowska przesadza, że to niemożliwe by to tak źle wyglądało, bicie nahajką w krocze itd. Jednak Hattowska przesłuchanie Humera opisała już w 1956 r., ono rzeczywiście tak wyglądało.
Sokołowski, Czerniawski i Zwinogrodzka zostali skazani na karę śmierci. Obaj oficerowie zostali szybko straceni, natomiast kara śmieci Zwinogrodzkiej została zamieniona na dożywocie. Na procesie I zarządu WiN prokurator zapytał Żuka: „Panie Żuk, czy pan wie, co się stało z kapitanem Sokołowskim, którego pan zwerbował? Rozstrzelany! Zdrajców się strzela!”.
PAP: Jak przebiegały dalsze aresztowania?
Jacek Czaputowicz: 7 marca aresztowano kpt. Zygmunta Sokołowskiego, a 8 marca Halinę Zwinogrodzką, następnie kilkanaście kolejnych osób. Wyprzedzając nieco wydarzenia powiedzmy, że Sokołowski, Czerniawski i Zwinogrodzka zostali skazani na karę śmierci. Obaj oficerowie zostali szybko straceni, natomiast kara śmieci Zwinogrodzkiej została zamieniona na dożywocie. Na procesie I zarządu WiN prokurator zapytał Żuka: „Panie Żuk, czy pan wie, co się stało z kapitanem Sokołowskim, którego pan zwerbował? Rozstrzelany! Zdrajców się strzela!”.
PAP: Czy doszli do Auszry?
Sadowska mogła się uratować tylko wtedy, gdyby wyjechała za granicę. Nie chciała jednak pozostawić swoich ludzi samych sobie.
Jacek Czaputowicz: Niestety tak. Karolkiewicz starał się lawirować, zeznał jednak, że Barbara mówiła mu, że ma zorganizowane placówki wywiadowcze w Wilnie, Kownie, Smoleńsku i Moskwie, skąd otrzymuje materiały przez kurierów. Postawiło to zapewne na baczność nie tylko śledczych w Warszawie, ale i w Moskwie. Żuk wspomina, że przesłuchiwał go wtedy sowiecki doradca płk. Nikołaczkin, któremu pomagał znany z brutalności Józef Dusza. Z protokołu przesłuchania z 15 marca wiemy, że dotyczyło ono kontaktów wileńskich, spotkania z „Pazurem”, przekazania instrukcji i pieniędzy. W wyniku aresztowań na Litwie skazano 70 osób, najczęściej na dziesięć lat obozu, a czasami, jak w wypadku księdza Bielawskiego, na 25 lat. Historia Auszry wymaga dalszych badań, miała ona bowiem osobne kontakty z tzw. „Okręgiem wileńskim” kierowanym przez Olechnowicza. W każdym razie w śledztwie Auszra była traktowana jako ekspozytura podległa warszawskiej centrali „Liceum” kierowanej przez Barbarę Sadowską.
PAP: Kiedy Sadowska dowiedziała się o aresztowaniach Karolkiewicza i jego grupy?
Jacek Czaputowicz: Stosunkowo szybko. Początkowo nie wiedziała, dlaczego zostali aresztowani, jednak szybko się to wyjaśniło. Dowiedziała się też, że „Stacha w śledztwie leją”. Zarządziła ewakuację Kwieków z Anina i do Łodzi. Wydała też rozkaz Alenowiczowi, by ruszył do Ankony z ostatnimi raportami i informacją o sytuacji, w jakiej się znaleźli. Świetnie zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji.
PAP: Jak wpadła sama Sadowska?
Jacek Czaputowicz: Pętla wokół Sadowskiej zaczęła się zaciskać już wcześniej. U Żuka znaleziono jej zdjęcie w mundurze porucznika zrobione we Włoszech. W styczniu 1946 r. Kozarzewski potwierdził na konfrontacji, że Żuk z kobietą ze zdjęcia przyjechali do Regensburga jako wysłannicy AK, po czym skontaktował ich z szefem wywiadu majorem „Mikołajem”. Na początku marca potwierdzili to też Jachimek i Żuk. Najważniejsze były zeznania kierowcy Czesława Atminisa, który podał adresy, na które woził „Barbarę”, podał rysopisy osób, z którymi się spotykała i o czym rozmawiali. Opisał m.in. drogę do Klarysewa i Anina, narysował, pod który dom przywoził ją do Łodzi. Z innych źródeł wiemy, że do mieszkania Rewkiewiczów w Warszawie weszło UB pod pretekstem komisji mieszkaniowej. Sadowska mogła się uratować tylko wtedy, gdyby wyjechała za granicę. Nie chciała jednak pozostawić swoich ludzi samych sobie.
PAP: Podobno wpadła, gdy nadawała paczkę dla Żuka.
Była przesłuchiwana niemal bez przerwy przez kilka dni, pozwalano jej wyjść do celi najwyżej na godzinę. Generalnie odpowiadała wymijająco, na wiele pytań odmawiała udzielenia odpowiedzi. Np. na przesłuchaniu 18 marca powiedziała, że nie poda struktury „Liceum”, „ponieważ prowadziłoby to do dekonspiracji ludzi tego wywiadu”.
Jacek Czaputowicz: Wpadła w zasadzkę zastawioną przez Humera. 12 marca wyjechała z Łodzi do Warszawy, nocowała u Heleny Dunin na Wilczej. Następnego dnia miała spotkania, po czym ok. południa poszła sprawdzić, czy paczka podana przez starszą panią dla Żuka została dostarczona. Po latach Humer mówił, że ponieważ Żuk był twardy i nic nie chciał powiedzieć, sprawdził, kto nadaje mu paczki. Okazało się, że była to 80-letnia kobieta, którą wyjaśniła, że prosiła ją o to młoda dziewczyna. Ulokował więc u niej por. Karpińskiego jako wnuczka. W krytycznym dniu Sadowska nie weszła do mieszkania, lecz wysłała małą dziewczynkę, by się dowiedziała o tę paczkę. Po chwili wybiegł z domu Karpiński i rzucił się w pogoń za uciekającą Sadowską. Gonił ją oddając dwa strzały i w końcu ją złapał.
PAP: Jak wyglądało śledztwo?
Jacek Czaputowicz: Była przesłuchiwana niemal bez przerwy przez kilka dni, pozwalano jej wyjść do celi najwyżej na godzinę. Generalnie odpowiadała wymijająco, na wiele pytań odmawiała udzielenia odpowiedzi. Np. na przesłuchaniu 18 marca powiedziała, że nie poda struktury „Liceum”, „ponieważ prowadziłoby to do dekonspiracji ludzi tego wywiadu”.
PAP: Wtedy też pisze swój słynny list do Różańskiego, w którym potwierdza, że była szefem „Liceum” „Robertem”.
Jacek Czaputowicz: By zrozumieć ten list trzeba znać stan śledztwa – wszystko wskazuje na to, że śledczy przedstawili jej zeznania innych zatrzymanych. Dotyczą one nie tylko kwestii, o których już mówiliśmy, jak rozeznanie w strukturze „Liceum”, osobach i adresach, ale i rzeczy nowych. Np. Oleksiak zeznał, że zabił żołnierza sowieckiego by zatrzeć ślady po skradzionym mu samochodzie, że okradali polskich oficerów, zatrzymywali przypadkowe samochody, okradali pasażerów z pieniędzy. Z kolei Karolkiewicz zeznał, że kierował napadem na placówkę w Wołowie, którego łupem padł spirytus i samochód. Robił to, ponieważ Sadowska nie dawała mu obiecanych pieniędzy, a miał zobowiązania.
PAP: To dlatego Sadowska pisze, że wszelkie wyroki i napady były zabronione, a powyższe akcje jej współpracowników były czynami indywidualnymi, o których nie była poinformowana i nie bierze za nie odpowiedzialności?
Sadowska bierze całą odpowiedzialność na siebie. Gdy śledczy zorientowali się, że szczególnie zależy jej na obronie ideowego charakteru zaangażowania, wymusili na Karolkiewiczu zeznanie, że to Sadowska nakazała mu dokonywanie napadów i taki zarzut zalazł się w akcie oskarżenia. Było to oczywiście niezgodne z prawdą i sam Karolkiewicz zeznania te na rozprawie odwołał.
Jacek Czaputowicz: Było to dla niej zupełnym zaskoczeniem. Gdy brakowało pieniędzy, sprzedawała rzeczy prywatne, o czym świadczą zeznania osób mieszkających z nią w Łodzi. Nakazała też Karolkiewiczowi sprzedanie samochodów. Śledczy powiedzieli jej, że działalność, którą prowadziło „Liceum” jest zagrożona karą śmierci lub wieloletniego więzienia. Sadowska prosi więc w liście o wydanie na nią kary śmierci, a uwolnienie lub najłagodniejszy wyrok dla jej współpracowników, którzy działali z pobudek ideowych i na skutek wywieranej przez nią moralnej presji. Sadowska bierze całą odpowiedzialność na siebie. Gdy śledczy zorientowali się, że szczególnie zależy jej na obronie ideowego charakteru zaangażowania, wymusili na Karolkiewiczu zeznanie, że to Sadowska nakazała mu dokonywanie napadów i taki zarzut zalazł się w akcie oskarżenia. Było to oczywiście niezgodne z prawdą i sam Karolkiewicz zeznania te na rozprawie odwołał.
PAP: Dlaczego Sadowska przyznała, że to ona jest „Robertem”?
Jacek Czaputowicz: Było to konsekwencją przyjęcia odpowiedzialność za innych. Nie mogła dalej udawać, że nie jest szefem „Liceum”, nie miałaby bowiem tytułu do jego obrony. Chciała też, by zaprzestano poszukiwania „Roberta”, co łączyło się z brutalnym wymuszaniem zeznań na innych. Napisała jednocześnie w liście, że honor i przyzwoitość nie pozwalają jej na wydawanie pracowników na śmierć lub długoletnie więzienie, a po jej aresztowaniu „Liceum” przestanie działać.
Przypadków konsekwentnej odmowy zeznań wtedy raczej nie było. Mogły co najwyżej być takie przypadki wśród tych, którzy nie doczekali procesu, ponieważ zostali zakatowani w śledztwie. Ujawnienie przez Sadowską i Żuka mieściło się w ciągu ujawnień dokonanych przez Rzepeckiego, Jachimka, Leskiego, a później przez Olechnowicza z „Okręgu Wileńskiego”, czy Cieplińskiego z IV Komendy „WiN”.
PAP: Co działo się dalej?
Jacek Czaputowicz: Została pozostawiona na jakiś czas w spokoju. Z relacji współwięźniarek wiemy, że trafiła do celi na Koszykowej z kapusiem. Na drugi dzień została przeniesiona do aresztu na Mokotowie, gdzie trafiła do celi z Emilią Malessą. Od Malessy dowiedziała się o szczegółach ujawnienia prowadzonego przez Rzepeckiego, w wyniku którego większość osób znalazła się na wolności. Różański zaproponował także jej ujawnienie, dzięki czemu członkowie „Liceum” mieli znaleźć się na wolności lub dostać mniejszą karę.
PAP: I zgodziła się?
Jacek Czaputowicz: Postawiła warunek, że może to zrobić jedynie z Żukiem, który jest jej szefem. Po długich targach Różański zgodził na ich spotkanie bez świadków. Sadowska przedstawiła Żukowi stan sprawy, po czym zadecydowali wspólnie, że trzeba ratować ludzi poprzez ujawnienie. Trwało to ponad miesiąc, Sadowska przedstawiła strukturę i obsadę Liceum na przesłuchaniu 16 kwietnia, natomiast Żuk strukturę „Pralni II” kilka dni później. Pamiętajmy, że większość informacji śledczy mieli już wcześniej, a kolejne osoby mogli aresztować jeżdżąc z Atminisem po adresach, które im wskazał, a na podstawie ich zeznań, aresztować dalsze osoby, jak to było choćby w przypadku „Cyrku”.
Jest wiele podobieństw w sprawach Sadowskiej i Pileckiego. Oboje podlegali bezpośrednio II Korpusowi we Włoszech i prowadzili analogiczną działalność. Pilecki – wiemy to z donosów agenta celnego – stwierdzał przerażeniem, że w jego sprawie aresztowano już dziesięć osób, a za kilka dni, że już dwadzieścia. Także Sadowska pisze w swoim raporcie, że straciła kontrolę nad procesem ujawnienia i rachubę, co do liczby aresztowanych osób.
PAP: Czyli w ujawnieniu nie chodziło o informacje?
Jacek Czaputowicz: Chodziło przede wszystkim o uzyskanie pewnej postawy, którą można wykorzystać na procesie. Generalnie były dwa modele zachowania w śledztwie. Pierwszy to zeznawanie bez żadnych warunków, czasami przy różnych „zachętach”, jak pobicia, wysyłanie do karceru, czy szantaż zatrzymaniem rodziny. Drugi to propozycja ujawnienia, którą oczywiście otrzymywali jedynie nieliczni. Za złożenie zeznań obiecywano zwolnienie czy też łagodniejsze potraktowanie aresztowanych. Przypadków konsekwentnej odmowy zeznań wtedy raczej nie było. Mogły co najwyżej być takie przypadki wśród tych, którzy nie doczekali procesu, ponieważ zostali zakatowani w śledztwie. Ujawnienie przez Sadowską i Żuka mieściło się w ciągu ujawnień dokonanych przez Rzepeckiego, Jachimka, Leskiego, a później przez Olechnowicza z „Okręgu Wileńskiego”, czy Cieplińskiego z IV Komendy „WiN”. O ile początkowo jakiś wymierny rezultat był możliwy, o tyle później było to niewykonalne. Olechnowicz i Ciepliński ujawnili swoich współpracowników, a i tak zostali skazani na karę śmierci razem z częścią tych, których ujawnili.
PAP: Jak aresztowano pozostałe osoby z „Liceum”?
Jacek Czaputowicz: Sadowska zdawała sobie sprawę, że władze bezpieczeństwa będą chciały wycofać się z porozumienia. Żądała spotkań z poszczególnymi osobami w celu poinformowania ich o warunkach ujawnienia. Na skutek tych nalegań śledczy zabrali ją do Kwieków do Anina, a także do Łodzi, gdzie w wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa spotkała się z Haliną Waszczuk. Z kilkoma osobami pozwolono jej spotkać się w więzieniu. Generalnie jednak Różański dążył do zatrzymania poszczególnych osób w tajemnicy przed Sadowską i ich samodzielnego rozpracowania.
PAP: Halina Waszczuk wydała archiwum, co ułatwiło dalsze prowadzenie śledztwa. Gdyby tego nie zrobiła może potoczyłoby się ono inaczej?
II Korpus został przekształcony w brytyjski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, a więc przestawał być instytucją polską. Nowe instrukcje przewidywały, by nie pisać już politycznych meldunków, tylko przysyłać dokumenty i skoncentrować się na dyslokacji wojsk sowieckich.
Jacek Czaputowicz: Pamiętajmy, że UB miało już meldunki „Pralni II” i „Portu”, które przekazał Żuk „Wojciechowi”. Meldunki zostały też znalezione u Karolkiewicza. Gdyby Waszczuk nie przekazała archiwum, skorzystaliby z kopii meldunków przekazanych przez Kwieka. A gdyby i Kwiek ich nie przekazał, mieli jeszcze meldunki znalezione u Alenowicza i Błaszkiewicza. Odmowa przekazania meldunków nie miałaby żadnego sensu i nie mieściła się w logice ujawnienia.
PAP: Było więc podobnie, jak w sprawie Pileckiego, który już na początku wskazał archiwum. Posłużyło ono do aresztowania kolejnych osób.
Jacek Czaputowicz: Jest wiele podobieństw w sprawach Sadowskiej i Pileckiego. Oboje podlegali bezpośrednio II Korpusowi we Włoszech i prowadzili analogiczną działalność. Pilecki – wiemy to z donosów agenta celnego – stwierdzał przerażeniem, że w jego sprawie aresztowano już dziesięć osób, a za kilka dni, że już dwadzieścia. Także Sadowska pisze w swoim raporcie, że straciła kontrolę nad procesem ujawnienia i rachubę, co do liczby aresztowanych osób. Nie mogło być jednak inaczej.
PAP: W raporcie Sadowska pisze, że nigdy nie chciała, by informacje przez nią zdobywane trafiały do obcych wywiadów, np. anglosaskich. Na procesie powiedziała też, że zgadza się z zarzutem prowadzenia wywiadu, ale nie zgadza się z zarzutem szpiegostwa.
Uważała, że trzeba stworzyć młodzieży AK-owskiej możliwość włączenia się w odbudowę kraju. Sama była w pewnym sensie symbolem tej młodzieży. Głośny wówczas artykuł pt. „Dzieje Anny” Jan Kott oparł na życiorysie Sadowskiej. Uważała, że gdyby nawet racje były po stronie konspiracji, w ówczesnych warunkach nie miała ona żadnych szans powodzenia. Poznała stopień przeniknięcia agenturą siatek kurierskich i struktur konspiracyjnych w kraju, a także konsekwencje wpadek.
Jacek Czaputowicz: Z perspektywy Sadowskiej i członków „Liceum” wywiad na rzecz polskich władz, które uznawali za legalne, nie był w żadnym wypadku szpiegostwem. Była to działalność informacyjna, naturalna kontynuacja konspiracji. Chodziło o dostarczanie polskim władzom argumentów do wykorzystania w walce o lepszą pozycję Polski. Zatrzymanie nastąpiło w momencie, gdy pojawiły się poważne wątpliwości co do sensu dalszej pracy. II Korpus został przekształcony w brytyjski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, a więc przestawał być instytucją polską. Nowe instrukcje przewidywały, by nie pisać już politycznych meldunków, tylko przysyłać dokumenty i skoncentrować się na dyslokacji wojsk sowieckich.
PAP: W raporcie z 1990 roku napisała, że Anders był bardzo dobrym dowódcą, ale czy był dobrym politykiem?
Jacek Czaputowicz: Początkowo zamierzała bronić gen. Andersa, jednak zdała sobie sprawę, że w ówczesnych realiach politycznych było to niewykonalne i mogło zaszkodzić współpracownikom. Anders powiedział Błaszkiewiczowi, żeby nie przejmować się faktem, że w nadchodzącej wojnie Sowieci będą początkowo zwyciężać. Zakładał też, że wojna na terytorium Polski może być nuklearna. Sadowska miała wątpliwości, czy to na pewno leży w interesie Polski. Inna wątpliwość dotyczyła polityki wobec ziem odzyskanych. Premier Tomasz Arciszewski mówił w głośnym wywiadzie: „nie chcemy Szczecina, nie chcemy Wrocławia”. Tymczasem Sadowska uważała, że warto jednak, by ziemie zachodnie były przyłączone do Polski. Również Żuk pisał wiosną 1947 r., że musimy być zjednoczeni wobec konferencji w Moskwie, na której decyduje się kwestia naszych ziem zachodnich.
PAP: Na procesie jednym z głównych wątków była krytyka kontynuacji konspiracji jako wywołującej demoralizację.
Jacek Czaputowicz: Sadowska miała dowody na demoralizujący wpływ konspiracji we własnej grupie. Twierdziła zarazem, że winę za to ponoszą także władze, które stosują politykę represji. Uważała, że trzeba stworzyć młodzieży AK-owskiej możliwość włączenia się w odbudowę kraju. Sama była w pewnym sensie symbolem tej młodzieży. Głośny wówczas artykuł pt. „Dzieje Anny” Jan Kott oparł na życiorysie Sadowskiej. Uważała, że gdyby nawet racje były po stronie konspiracji, w ówczesnych warunkach nie miała ona żadnych szans powodzenia. Poznała stopień przeniknięcia agenturą siatek kurierskich i struktur konspiracyjnych w kraju, a także konsekwencje wpadek. Świadomie dążyła do rozwiązania „Liceum”, by uniemożliwić dalsze prowokacje. Historia V Komendy WiN pokazuje, że zagrożenie takie było realne. Patriotyczne nastawieni członkowie WiN myśleli, że pracują na rzecz niepodległej Polski, tymczasem przyczynili się do skompromitowania państw demokratycznych i umocnienia komunistów, ponosząc przy tym ogromne ofiary. Trudno wyobrazić sobie większą tragedię.
Napisała w liście do Różańskiego: „Kajanie się jest dowodem braku jakiegokolwiek kośćca ideowego i może nastąpić tylko u ludzi zupełnie bezwartościowych, na skutek strachu o życie, presji lub przymusu, nigdy uczciwych przekonań”. I dodała, że w wypadku „Liceum” jest to niedopuszczalne, przekreślałoby bowiem pozytywną wymowę procesu.
PAP: Żuk został dołączony do procesu WiN i skazany na 12 lat, następnie na skutek amnestii jego kara została zmniejszona o połowę. Z kolei proces „Liceum” odbył się w lipcu 1947 r. Czy Sadowska wyszła pana zdaniem obronną ręką?
Jacek Czaputowicz: Jak najbardziej. Musimy pamiętać, że relacje gazetowe nie oddają prawdy o przebiegu procesów. Sadowska była szantażowana, by nie mówić o umowie z władzami bezpieczeństwa, ponieważ zaszkodzi to jej współpracownikom. Musiała też poddać krytyce dalsze utrzymywanie konspiracji i ówczesną politykę władz emigracyjnych, co było jednak, jak pokazaliśmy, uzasadnione i zgodne z jej poglądami. Różański oczekiwał pokajania się, jednak Sadowska zdecydowanie to odrzuciła. Napisała w liście do Różańskiego: „Kajanie się jest dowodem braku jakiegokolwiek kośćca ideowego i może nastąpić tylko u ludzi zupełnie bezwartościowych, na skutek strachu o życie, presji lub przymusu, nigdy uczciwych przekonań”. I dodała, że w wypadku „Liceum” jest to niedopuszczalne, przekreślałoby bowiem pozytywną wymowę procesu.
Z różnych relacji wiemy, że Sadowska wywarła duże wrażenie. Przemawiając jako pierwsza nadała ton całemu procesowi. Niesamowity był zwłaszcza kontrast między narzucanym przez propagandę obrazem szpiega a tym kim była ona w rzeczywistości, młodą dziewczyną, która niczym uczennica na egzaminie, w sposób spokojny przedstawia swoją drogę konspiracyjną i swoje racje.
PAP: Proces cieszył się wielkim zainteresowaniem, po pierwszych dniach zabrakło w Warszawie gazet.
Jacek Czaputowicz: Z różnych relacji wiemy, że Sadowska wywarła duże wrażenie. Przemawiając jako pierwsza nadała ton całemu procesowi. Niesamowity był zwłaszcza kontrast między narzucanym przez propagandę obrazem szpiega a tym kim była ona w rzeczywistości, młodą dziewczyną, która niczym uczennica na egzaminie, w sposób spokojny przedstawia swoją drogę konspiracyjną i swoje racje. Wszyscy zadawali sobie pytanie, jak to możliwe, by ta młoda dziewczyna, kierowała, takimi ludźmi, jak Zieleniewski, oficer wywiadu Łozicki, dyrektor Pacyński czy Karolkiewicz, którzy siedzieli za nią na ławie oskarżonych. Były oczywiście pokajania współpracowników, którzy w ten sposób walczyli o jak najkorzystniejszy wyrok, jednak pierwszego wrażenia nie udało się już zatrzeć. Interweniować musiał Roman Werfel, który 17 lipca w „Głosie Ludu” zarzucił oskarżonym, że przyznają się do winy jedynie powierzchownie, a winy ich są wielkie, dlatego ma nadzieje, że sąd to uwzględni. Mowa oskarżycielska prokuratora Lityńskiego była już w ostrym tonie. Sadowska została skazana na 9 lat więzienia, Karolkiewicz na 13 lat, inni oskarżeni między 5 a 7 lat, a trzem osobom kara została zawieszona.
PAP: Sadowska dalej prowadziła walkę o swych współpracowników. Na czym polegała ta walka?
Jacek Czaputowicz: Dążyła do wyegzekwowania realizacji umowy i uwolnienia jej współpracowników. Zdawała sobie jednak sprawę, że po wyroku jej możliwości oddziaływania zmniejszyły się radykalnie. Sposobem oddziaływania były protesty głodowe, które podejmowała już w areszcie. W wyniku pierwszego zostali zwolnieni Tadeusz Kwiek i jego siostra Maria Kwiekówna.
PAP: Druga głodówka dotyczyła Wacławy i Wiktorii Waszczuk. Wacława Waszczuk pisała: „Po każdym śledztwie kontaktuję się z Basią. 4-go dnia głodówki protestacyjnej Basia prosiła, żebym już jej nie wywoływała, ponieważ nie ma już siły wstać. Po tygodniu ruch na korytarzu, bieganina – z Basią bardzo źle – głodówki nie chce przerwać, a ubowcy tłumaczą, że płk Różański wyjechał, a bez niego nie mogą podjąć żadnej decyzji. W krytycznym momencie +wrócił+ Różański. Podpisanie nowych zobowiązań, Basia przegrywa głodówkę!”.
Miała na tyle silną wolę, że potrafiła postawić się na granicy życia i śmierci. I robiła to nie ze względu na własne sprawy, tylko ze względu na innych. Przypomnijmy, że Sands zmarł w wyniku głodówki, ponieważ w Irlandii nie można sztucznie dokarmiać. W komunistycznej Polsce więzień nie miał prawa wyboru, kiedy zakończy życie, o tym decydowały władze więzienne.
Jacek Czaputowicz: Tak to wyglądało. Trzeba pamiętać, że Sadowska nie przyjmowała żadnych płynów. Wiktoria i Wacława Waszczuk zostały zwolnione, o czym naczelnik poinformował je w obecności Sadowskiej.
PAP: Patrick Kenney w książce pt. „Dance in Chains” zestawia Sadowską z takimi więźniami politycznymi jak Bobby Sands czy Nelson Mandela. Na czym polegała wyjątkowość Sadowskiej?
Jacek Czaputowicz: Miała na tyle silną wolę, że potrafiła postawić się na granicy życia i śmierci. I robiła to nie ze względu na własne sprawy, tylko ze względu na innych. Przypomnijmy, że Sands zmarł w wyniku głodówki, ponieważ w Irlandii nie można sztucznie dokarmiać. W komunistycznej Polsce więzień nie miał prawa wyboru, kiedy zakończy życie, o tym decydowały władze więzienne. Ruta Czaplińska wspominała jej inną głodówkę: „Basia nie jadła i nie piła. Głodówki nie zgłaszała, bo chciała się znaleźć na krawędzi życia i śmierci, żeby w ten sposób wymóc na UB realizację swoich żądań... Osłanialiśmy Basię przed okiem władz i współtowarzyszek z lewej strony celi. Po kilku dniach – już nie pamiętam czy to by piąty, czy nawet szósty dzień głodówki – Basia była rozpalona, buchało od niej acetonem. Wtedy dopiero zgłosiła głodówkę. Zabrano ja natychmiast do szpitala”.
PAP: Czy te głodówki były skuteczne?
Jacek Czaputowicz: Częściowo były. Kilka osób uwolniono, inne postały wyroki w zawieszeniu i wyszły po procesie. MBP przyjęło też metodę, że członków „Liceum” zwalniano na przerwę w odbywaniu kary. Takie przerwy udzielono kilkukrotnie Alenowiczowi, Błaszkiewiczowi, Helenie i Lechowi Duninom, Pacyńskiemu i Zieleniewskiemu. Gdy jednak Sadowska zorientowała się, że oni wrócili do więzienia, ogłaszała kolejną głodówkę. Miała taką niezłomną postawę, że władze bezpieczeństwa nie miały wpływu na jej działanie.
PAP: Kiedy wyszła na wolność?
Latem 1953 r. przywieziono ją do Warszawy, gdzie spotkał się z nią Różański i kazał opisać warunki panujące w więzieniu. Napisała bardzo krytycznie, została izolowana i była przekonana, że będzie mała przedłużony wyrok. Zmieniła się jednak sytuacja polityczna i na mocy decyzji Rady Państwa została w listopadzie 1953 r. zwolniona.
Jacek Czaputowicz: Po śmierci Stalina w marcu 1953 r. władze MBP chciały już ją zwolnić, jednak przepisy nie pozwalały na zwalnianie osób z zarzutem szpiegostwa, chyba że przemawiały za tym „względy operacyjne”. Do więzienia w Fordonie został wysłany oficer Szymanek, który w raporcie napisał, że Sadowska nie tylko nie godzi się na współpracę, ale w ogóle nie widzi powodu, żeby wyjść na wolność, skoro siedzą inni. Latem 1953 r. przywieziono ją do Warszawy, gdzie spotkał się z nią Różański i kazał opisać warunki panujące w więzieniu. Napisała bardzo krytycznie, została izolowana i była przekonana, że będzie mała przedłużony wyrok. Zmieniła się jednak sytuacja polityczna i na mocy decyzji Rady Państwa została w listopadzie 1953 r. zwolniona.
PAP: Co robiła po zwolnieniu?
Jacek Czaputowicz: Pracowała krótko w Czytelniku, napisała kilka artykułów, później została tłumaczem literatury angielskiej i utrzymywała się z nauczania języka angielskiego. Jej mąż Michał Sadowski, który po czterech latach pobytu w Archangielsku wrócił do Polski, po październiku 1956 zaangażował się w Związek Młodzieży Demokratycznej, a później trafił do Stronnictwa Demokratycznego, pracował w Interpressie i na SGPiS. Zmarł w 1978 roku. Henryk Żuk wyszedł przed Barbarą, poznał jej młodszą siostrę – Teresę Rewkiewicz, z którą wziął ślub i miał dwójkę dzieci. W czerwcu 1956 r. Barbara Sadowska urodziła jedyną córkę Magdalenę, która ćwierć wieku później została moją żoną. Znałem więc ją także od strony rodzinnej, jest bowiem moją teściową i babcią moich córek. Zmarła w 1991 r., jest pochowana na Powązkach Wojskowych u boku swego męża.
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)