Publicznie zbrodnie na bezbronnej ludności Warszawy są uważane za jeden z najbardziej dramatycznych przejawów niemieckiej okupacji w czasie II wojny światowej. Zapisały się nie tylko w pamięci społecznej, ale również przestrzeni miasta, w której je upamiętniono.
Historyk Paweł Mrowiński postanowił podejść do dramatu sprzed osiemdziesięciu lat w całkowicie nowatorski sposób. Zauważa, że podejmowany przez okupantów terror miał na celu nie tylko odwiedzenie Polaków od poparcia dla Armii Krajowej i innych organizacji podziemia, ale również trwałe złamanie ich morale. „Miały na celu socjotechniczny wpływ na podbitą ludność” – zauważa autor. Jak dodaje, publiczna kaźń w przestrzeni miasta miała charakter widowiska, a tym samym upodobniała się do podobnych praktyk, znanych od tysięcy lat i stosowanych w czasie wojen lub wobec przeciwników władz. Co równie istotne, egzekucje na ludności cywilnej i przedstawicielach podziemia były dokonywane przez okupantów przy zachowaniu pozorów fikcji prawnej. Jak podkreśla Mrowiński, nazistowski totalitaryzm dążył do nadania swoim działaniom racjonalnych podstaw, m.in. cechy praworządności. „Ubierając swoje poczynania w szaty legalności, dążyli do legitymizacji prowadzonego przez siebie terroru” – zwraca uwagę. W tym kontekście nasuwa charakterystyczne dla większości niemieckich zbrodniarzy, sądzonych po II wojnie światowej, usprawiedliwienie, wedle którego „tylko wykonywali rozkazy” i byli wyłącznie trybikami w wielkiej machinie. Legitymizacja prawna terroru z pewnością sprzyjała budowaniu tego przekonania.
Czytelnika może zaskakiwać stosowanie do analizy niemieckich zbrodni teorii performatyki (performance studies) i innych gałęzi badań nad widowiskami publicznymi. Jak zaznaczał cytowany przez autora teoretyk teatru prof. Zbigniew Raszewski, „najbardziej przerażający bywa niemy widok”. Publicznym egzekucjom przyglądał się często „tłum oniemiały ze strachu”, często zmuszany do oglądania zbrodni przez niemieckich okupantów. Podczas największej fali terroru Niemcy „zarządzali” nie tylko samą egzekucją oraz publicznością, ale także miejscem organizowania „spektaklu”. Egzekucje odbywały się najczęściej w miejscach, w których wcześniej doszło do zamachu na przedstawicieli okupantów lub innych zdarzeń traktowanych przez Niemców jako akty sabotażu. „Ceremonia przebiegająca bez zakłóceń to prawdziwy triumf. Nie ma władzy, która w ten sposób nie chciałaby potwierdzić samej siebie” – zauważa też cytowany przez autora teatrolog prof. Dariusz Kosiński. Elementem procesu ujarzmiania Warszawy były także wspominane w zapiskach świadków epoki salwy słyszane w odległych od miejsc egzekucji dzielnicach miasta. „Każdy mógł być na miejscu skazanego, każdy odczuwał atmosferę terroru” – podkreśla autor.
Mrowiński wyróżnia kilka etapów egzekucji. Szczególnie wstrząsające są przytaczane przez autora różne sposoby odbierania skazanym podmiotowości i człowieczeństwa. Wyjątkowo brutalnie Niemcy zwalczali wszelkie próby wygłaszania przez skazanych ostatnich słów, które mogłyby podnosić morale widzów egzekucji. Więźniom zaklejano usta lub zasłaniano oczy, aby nie wiedzieli, czy wokół znajdują się obserwatorzy spektaklu, którzy również milczeli. „Widzowie chłonęli to wszystko w kompletnej ciszy. Strach mieszał się z nienawiścią, lecz nic nie wydostawało się na zewnątrz. Pozostawał niewymówiony u każdego z uczestników owych krwawych widowisk” – pisze autor. Po kilku godzinach od dokonanej zbrodni milczący obserwatorzy zdobywali się na akt odwagi, którym w okupowanym kraju było upamiętnienie zamordowanych przez złożenie kwiatów i zapalenie zniczy, a nawet zebranie krwi przy pomocy chusteczek. „Sceny krwawych przedstawień w krótkim czasie ulegały pewnej sakralizacji oraz stawały się swoistym miejscem upamiętnienia, zaś jakiekolwiek rzeczy (krew bądź kawałki ofiar) traktowano z najwyższą czcią niczym świeckie relikwie” – wyjaśnia Mrowiński. Nienawiść okupantów kierowała się także wobec składających kwiaty. Po egzekucji z 10 lutego 1944 r. przy ul. Senatorskiej zginęło ok. 10 osób upamiętniających zamordowanych kilka godzin wcześniej. Podziemna prasa informowała również o aresztowaniu księdza, który przeżegnał się, przechodząc obok miejsca egzekucji.
Historyk dokonuje też przeglądu postaw będących formą radzenia sobie z traumą wielkiego niemieckiego terroru. Wśród nich jest zarówno poszukiwanie oparcia wśród najbliższych, przez spisywanie swoich wspomnień lub twórczość artystyczną, aż po alkoholizm. Wyjątkową, widoczną do dziś w przestrzeni miasta, reakcją było budowanie kapliczek podwórkowych, służących do odprawiania nabożeństw po godzinie policyjnej.
Po zakończeniu wojny reżimy komunistyczne w krajach Europy Środkowej zdecydowały się na organizowanie publicznych egzekucji zbrodniarzy niemieckich i ich kolaborantów. Autor przytacza głosy krytyczne wobec tej praktyki, pojawiające się na łamach prasy posiadającej w 1945–1947 pewien zakres swobody. „W publicznych egzekucjach widzę wpływ zbiorowych mistyk, a pamiętajmy, że lata faszyzmu pokazały nam grozę mistyki, grozę odwoływania się do irracjonalnych popędów” – argumentował na łamach „Przekroju” Jan Kott. Jednak najważniejszą reakcją tych, którzy przeżyli wojnę, było upamiętnienie tych, którzy nie mieli tyle szczęścia. Autor apeluje o stałe ożywianie pamięci o ofiarach wielkiej fali niemieckiego terroru. „Ma to tym większe znaczenie, gdy uświadomimy sobie, że niemal każdego dnia, spacerując ulicami Warszawy, napotykamy (najczęściej nieświadomie) upamiętniania tamtych rozstrzeliwań w postaci tablic na warszawskich budynkach i murach” – podsumowuje Mrowiński.
Michał Szukała