Znajdujemy się w Muzeum Powstania Warszawskiego, którego jest Pan współtwórcą. Trochę więc zdziwiła mnie informacja, że wraz z Mariuszem Cieślikiem zdecydował się Pan na napisanie książki o postaci, która wydaje się stać w tak mocnej opozycji wobec etosu sierpnia 1944 r. Dlaczego zdecydował się Pan na napisanie biografii generała Jaruzelskiego?
To podstawowy problem, czy warto poświęcać czas dyktatorom, postaciom, o których nasza historia słusznie wydała negatywny wyrok. Na to nie ma prostej odpowiedzi. Myślę jednak, że pisanie o Jaruzelskim, Gomułce, Gierku to opowiadanie o ważnym kawałku polskiej historii, o ludziach mających realny wpływ na to jak żyli Polacy, jakie mieli nadzieje i jak je tracili. Warto pisać o tych ludziach nie ze względu na nich samych, ale wpływ jaki wywarli na życie milionów Polaków.
O Jaruzelskim warto pisać jeszcze z jednego powodu: jest on centralną postacią polskiej transformacji. Jest to proces, który mamy już - można powiedzieć – „zwizualizowany” w sferze polskich mitów narodowych za pomocą takich symboli jak Okrągły Stół, pierwsze częściowo wolne wybory z 4 czerwca 1989 r. Myślę jednak, że za kilka lat czeka nas pewna rewizja spojrzenia na historię transformacji i rolę komunistów w tym procesie. Przyjdzie takim moment, w którym przestaniemy patrzeć na transformację jako dzień radykalnej zmiany, a będziemy patrzeć na nią jako na proces, na którym wyraźne piętno odcisnęły intencje Moskwy i ludzi obozu władzy w Polsce. W tej książce również poświęcamy temu wiele miejsca, gdy piszemy o planie „zespołu trzech” polegającym na tym jak „oddać władzę ale się nie dać”. Choćby z tego względu jest ona warta przeczytania.
Zapadł prawomocny wyrok w procesie Czesława Kiszczaka. Jaruzelskiego nie udało się rozliczyć. Jak Pan myśli dlaczego?
Z wielu powodów. Były przyczyny polityczne. Nowe elity wciągnęły Jaruzelskiego w nowy system władzy. Panowała niemal powszechna zgoda przywódców solidarnościowej opozycji na takie funkcjonowanie Jaruzelskiego. Był to jedyny przywódca bloku komunistycznego, który przeszedł przez wszystkie fazy funkcjonowania komunizmu, ale też znalazł swoje miejsce w nowym systemie. Ta sztuka nie udała się nawet Gorbaczowowi, który przecież nie został prezydentem nowej Rosji.
Pozycja Jaruzelskiego w nowym systemie była efektem pewnego kompromisu. Poza tym ci, którzy z nim negocjowali, zachowywali się lojalnie wobec nieformalnie przyjętych ustaleń, według których Jaruzelski miał zostać prezydentem. Dużą rolę odegrał system prawny III RP określający pozycję byłych prezydentów. Kropkę nad „i” postawił w tej sprawie prezydent Aleksander Kwaśniewski w 1996 r., gdy prawnie uznał Jaruzelskiego za równego innym byłym prezydentom: Kaczorowskiemu i Wałęsie. Decyzja ta skutkowała traktowaniem początkowego etapu polskiej transformacji na równi z innymi okresami dziejów Rzeczypospolitej. Wreszcie, nie udało się rozliczyć Jaruzelskiego z powodu złego stanu polskiego wymiaru sprawiedliwości, który nie był w stanie we właściwy sposób przeprowadzić śledztwa i sformułować aktu oskarżenia czyniącego zadość ofiarom grudnia 1970 i stanu wojennego.
Pisanie o Jaruzelskim, Gomułce, Gierku to opowiadanie o ważnym kawałku polskiej historii, o ludziach mających realny wpływ na to jak żyli Polacy, jakie mieli nadzieje i jak je tracili. Warto pisać o tych ludziach nie ze względu na nich samych, ale wpływ jaki wywarli na życie milionów Polaków.
Przyczyn nierozliczenia Jaruzelskiego było więc sporo. Niezwykle istotna była lojalność innych uczestników Okrągłego Stołu. Nauka zna zjawisko powstawania lojalności obu stron negocjacji, które początkowo są konkurentami a nawet wrogami. Równie ważna była jednak słabość polskiego sądownictwa. Jest tylko jeden plus wyroku na Kiszczaka: to jednak sąd w imieniu Rzeczypospolitej pieczętuje kluczowe fakty: nie groziła interwencja radziecka w 1981 roku, stan wojenny był bezprawny także w kontekście ówczesnego prawa Itd.
Można więc zaryzykować stwierdzenie, że już przy Okrągłym Stole zapadła decyzja, że Jaruzelski będzie dyktatorem na spokojnej emeryturze?
Myślę, że decyzja w rozumieniu formalnym nie zapadła, ale nieformalnie ówczesne umowy do tego zmierzały. Duch porozumień okrągłostołowych był jednoznaczny: Jaruzelski miał zostać prezydentem. Nie jest tak, jak często przedstawia się to w idealistycznej polskiej historiografii, że Jaruzelski wspaniałomyślnie zdecydował się na przeprowadzenie transformacji. Rachunek wystawiony za tę decyzję miał bowiem również drugą stronę: zapewnienie mu swego rodzaju nietykalności.
W tym układzie była jednak też trzecia strona, czyli Wielki Brat w Moskwie. Wydaje się, że na życie Jaruzelskiego od 17 września 1939 r. pada cień Kremla, to jest źródło jego strachu. Czy to poczucie zadecydowało o opisywanej przez Pana radykalnej przemianie, jaką Jaruzelski przeszedł w 1945 r. Wchodzi on wówczas w nowe role, które doprowadzą go do służby w Informacji Wojskowej. Czy młody Jaruzelski uwierzył wówczas w nowy system, czy też o jego postawie zadecydowała mieszanina strachu i cynizmu obliczonego na budowanie kariery?
Było wiele czynników: strach przed Rosją, karierowiczostwo, które przejawiał już w szkole, za wszelką cenę chcąc być prymusem, był też niepokój o to, że ktoś może sobie przypomnieć o jego „obszarniczym” pochodzeniu. Pewną rolę odegrał również duch stalinizmu, któremu się poddał. Wszystko to razem „zagrało” na tyle, że ze starego przedwojennego Jaruzelskiego nie zostało nic.
To byłby dowód na skuteczność systemu stalinowskiego w którym „inżynierowie dusz” tak bardzo zmieniali charaktery.
Stalinizmu połączonego z zakorzenionym w obecnej u części Polaków kulturze strachu przed Imperium. Myślę, że dla Jaruzelskiego prawdziwą traumą była deportacja na Syberię i kontakt z pełnoformatowym stalinizmem i rosyjskim imperializmem.
Porównujecie Panowie Jaruzelskiego do Forresta Gumpa, który „przekolebał się przez historię, nie był ani mały ani wielki”. Czy rzeczywiście dyktator kierujący PRL przez niemal dekadę był aż tak bezwolny?
Nie był ani aż tak bezwolny ani mały. Takie oceny mogłyby prowadzić do pobłażliwości wobec jego polityki. On nie był wyjątkowy ale w jego psychice stale była potrzeba bycia kimś wyjątkowym. Po przyjrzeniu się jego życiorysowi można powiedzieć, że był dość banalnym, ale wyjątkowo zdolnym aparatczykiem pragnącym za wszelką cenę zrobić karierę i nie stracić swojej pozycji przy kolejnych zmianach na szczytach władzy.
Unikamy ostrych słów, pisząc o jego życiu, ponieważ nie chcemy się wpisywać w to, co on najbardziej lubił, czyli byciu centralną, najbardziej kontrowersyjną postacią. Z naszej książki oczywiście wynika jego negatywna ocena, ale pozostawiamy przestrzeń do dyskusji. Nie dajemy mu jednak satysfakcji bycia superkontrowersyjnym. Ocena historii jest jednak jasna: jego polityczna rola była jednoznacznie negatywna.
Mówiąc o jego bezwolności miałem na myśli opinie wielu komentatorów, często nastawionych liberalnie, którzy zarzucają Jaruzelskiemu nie to, że siłą zdobył władzę, ale to że nic z tą władzą dla dobra Polski nie zrobił.
Przytaczamy w książce te argumenty wysuwane również przez jego obóz. Jego towarzysze uważali, że nie wykorzystał stworzonych przez stan wojenny możliwości reformowania gospodarki. Są to jednak argumenty dość naiwne, ponieważ trudno powiedzieć, na ile w warunkach upadającego, komunistycznego totalitaryzmu można było reformować gospodarkę w duchu wolnorynkowym. Pytanie czy w tym okresie w uwarunkowaniach kulturowych Europy Środkowo-Wschodniej sprawdziłby się jakiś wariant modelu chińskiego. Wątpię więc, żeby w polskich warunkach i przy naszych doświadczeniach historycznych można było wprowadzić chiński model rozwoju gospodarczego. Nie sądzę też, aby Jaruzelski tego chciał, tym bardziej że nawet symboliczne zmiany polityczne w okresie 1981-1983 napotykały na opór ZSRS. Jaruzelski po prostu bał się Rosji. Wprowadził stan wojenny, bo się bał i z tego samego powodu nie reformował kraju.
To może wariant chilijski...
W Chile nie było totalitaryzmu, obowiązywał tam ostry system autorytarny. Nie występowała tam na przykład kwestia, czy można prowadzić działalność gospodarczą. System PRL, nawet osłabiony był tworem totalitarnym, co oznaczało, że państwo rościło sobie prawo do szczegółowego koncesjonowania działalności gospodarczej.
Prowadziło to Jaruzelskiego do powoływania instytucji tak absurdalnych jak Inspekcje Robotniczo-Chłopskie. Jednak w drugiej połowie lat 80 sytuacja w Polsce staje się na tyle beznadziejna, że pojawiają się koncepcje bardziej radykalnych reform. Skoro twierdzi Pan, że na Jaruzelskiego pada cień Kremla, to należy zapytać, na ile architektami pomysłu rozmów z opozycją był Jaruzelski a na ile jego otoczenie, ludzie tacy jak Stanisław Ciosek.
On nie był wyjątkowy ale w jego psychice stale była potrzeba bycia kimś wyjątkowym. Po przyjrzeniu się jego życiorysowi można powiedzieć, że był dość banalnym, ale wyjątkowo zdolnym aparatczykiem pragnącym za wszelką cenę zrobić karierę i nie stracić swojej pozycji przy kolejnych zmianach na szczytach władzy.
Trudno to oddzielić. Gdyby zapytał mnie Pan o jakąś dobrą cechę Jaruzelskiego to powiedziałbym, że była to zdolność do otaczania się bystrymi, inteligentnymi ludźmi. To oni podsuwali mu te koncepcje. On podejmował decyzje polityczne. Zresztą Jaruzelski i jego otoczenie mieli pewne kontakty z opozycją, z ideami, które kiełkowały w jej kręgu. Nawet jeśli nie rozmawiali z Adamem Michnikiem to czytali jego książkę „Takie czasy... Rzecz o kompromisie”, w której padały propozycje rozwiązań kompromisowych.
Trochę niesłusznie patrzymy na dzieje lat osiemdziesiątych jako na dwie historie. Traktujemy lata 1980-1981 w oderwaniu od okresu 1988-1989, gdy tymczasem jest to oczywista kontynuacja. Zaraz po stanie wojennym oczywiście nastąpiło zerwanie kontaktów, bohaterowie opozycji znaleźli się w więzieniach, byli internowani i prześladowani. Władza jednak stale próbowała nawiązywać jakiś kontakt i szybko pewne relacje zostały wznowione. Władza z całą pewnością interesowała się tym, co pisze się w podziemiu i na Zachodzie. Władze znały więc propozycje kompromisu, rodzące się wśród opozycji. Moim ulubionym przykładem takich tendencji jest właśnie książka Michnika, w której jasno zaproponował pewne rozwiązania ustrojowe, które w podobnej formie znajdziemy w notatkach ludzi władzy. W ich środowisku propozycje transformacji zostały sformułowane w pierwszym możliwym momencie, czyli zaraz po tym gdy zorientowali się, że Gorbaczow będzie na takie działania pozwalał. To był ich realny polityczny plan, który oczywiście nie polegał na przekazaniu władzy opozycji, ale na podzieleniu się z nią władzą, tak aby zachować wpływy gospodarcze. Opozycja miałaby wówczas wyłącznie iluzję posiadania władzy. To była istota tego, co rzeczywiście się wydarzyło.
Z dzisiejszej perspektywy wiele z pomysłów władzy można uznać za absurdalne. Na przykład powołanie Rady Konsultacyjnej, czy stworzenie Senatu w skład którego wszedłby Lech Wałęsa itp. Czy to nie pokazuje charakteru Jaruzelskiego i jego środowiska, przejawiającego się w kunktatorskich działaniach?
Tak to odczytuję, dlatego tak bardzo zdziwiły mnie niektóre głosy postrzegające naszą książkę jako afirmację koncepcji politycznych Jaruzelskiego. Jest dokładnie odwrotnie. Odczytujemy jego działania jako kolejne próby zrobienia w konia opozycji, czyli tak naprawdę obywateli, poprzez wysłanie im fałszywego sygnału na temat tego, czym jest system demokratyczny.
To szokujące, jak bardzo ludzie władzy nie potrafili odczytać rzeczywistych nastrojów społecznych. Zaskakuje, jak bardzo Jaruzelski bywał oderwany od rzeczywistości, mimo że wydaje się, iż posiadał całkiem dobry aparat informacyjny.
Do pewnego stopnia wiedzieli o zmieniających się nastrojach społecznych. Pamiętajmy jednak, że obowiązujący w Polsce system nie był wolnorynkowy, przez co ogromna część społeczeństwa była zawodowo uwikłana w kontakty z władzą poprzez pracę w aparacie urzędniczym lub na kierowniczych stanowiskach w firmach państwowych. Wydawało im się, że ten aparat ich w jakimś sensie popiera. Jeśli dodamy do tego wojsko i milicję to nietrudno zrozumieć zdziwienie władz w czerwcu 1989 r., gdy poznali wyniki głosowania wśród funkcjonariuszy. Do tego momentu byli pewni, że twardy powiązany z nimi elektorat ich poprze. Mieli w tym nieco racji. W ocenie ówczesnych wydarzeń mogą nas zmylić wyniki wyborów do Senatu. Pamiętajmy jednak, że głosowanie to było przeprowadzane prawie jak w systemie modnych ostatnio JOW-ów, czyli obowiązywała reguła większości w dwu lub trzymandatowych okręgach.
Bez szczegółowej analizy wyników nie widzimy skali poparcia dla komunistów, sięgającej kilkudziesięciu procent. Ich problemem było rozłożenie głosów w skali kraju w taki sposób, że nie dało im żadnego mandatu. Kandydaci Solidarności wygrali, ponieważ wszędzie mieli bezwzględną większość głosów, ale również dlatego, że druga strona w swojej pysze nie była w stanie wystawić po jednym kandydacie w każdym okręgu wyborczym. Jaruzelski miał więc prawo sądzić, że część społeczeństwa ich popiera. Gdyby wybory do Senatu były proporcjonalne, PZPR miałaby szansę na zdobycie kilkudziesięciu miejsc. Tym bardziej, że na ich listach było wielu jak byśmy dziś powiedzieli celebrytów, takich jak chociażby państwo Gucwińscy, którzy zapewniali pewien kapitał poparcia.
Cofnijmy się do 13 grudnia 1981 r. Pan i Mariusz Cieślik mocno skupiliście się na stylu słynnego przemówienia Jaruzelskiego. Zauważacie, że nie było tam żadnych odwołań do socjalizmu, które zastąpiła retoryka patriotyczna. Zachowując proporcje, przypomina mi to przemówienie radiowe Stalina z 3 lipca 1941 r., gdy zwrócił się do mieszkańców ZSRS słowami „bracia i siostry”, a potem odwoływał się do carskiej przeszłości kraju…
Ciekawe skojarzenie, szkoda że nie miałem go wcześniej.
Bez wątpienia jednak Stalin był ideologiem, wierzącym w świecką religię komunizmu. Czy Jaruzelski w 1981 r. wciąż wierzył w socjalizm?
Myślę, że tak, choć na pewno ta wiara słabła z biegiem lat osiemdziesiątych. W momencie wprowadzania stanu wojennego był przekonany, że jego życie wciąż nie zostało zakwestionowane. Oczywiście nie podejmował tej decyzji aby bronić socjalizmu, ale dlatego że bał się Rosjan, którzy kazali mu przeprowadzić zamach stanu. Kształt przemówienia nie jest determinowany jego wiarą w socjalizm. Było ono podyktowane, tak jak w pańskim porównaniu ze Stalinem, koniecznością konsolidacji wokół siebie jak najszerszego poparcia społecznego. Poszukiwał wraz ze swoimi doradcami, takimi jak Wiesław Górnicki, formuł retorycznych cieszących się jak największą akceptacją społeczną. Z tego wynikało podkreślanie, że zwraca się do obywateli „jako żołnierz”. Moim zdaniem to chyba najciekawszy element tego przemówienia.
To ze względu na wielki autorytet tej instytucji…
Dobrą cechą Jaruzelskiego była zdolność do otaczania się bystrymi, inteligentnymi ludźmi. To oni podsuwali mu te koncepcje. On podejmował decyzje polityczne.
Oraz legendę drugiej wojny światowej, cały bagaż ideowy tamtego pokolenia.
Zastanówmy się przy tej okazji czy ktoś inny mógł przeprowadzić coś takiego jak stan wojenny? Na przykład jakiś cywil wprowadzający stan wyjątkowy lub inną formę zamordyzmu ratującego system.
W tamtych warunkach „najbezpieczniejsze” było rozwiązanie wojskowe.
To ze względu na stopień podporządkowania armii Moskwie?
Występowało ryzyko, że armia mogła nie podporządkować się rozkazom cywilów. Mogły powstać ośrodki kwestionujące rozwiązania siłowe. Na czele tej operacji musiał stać wojskowy, ponieważ gdyby pojawiła się „braterska pomoc” ze strony armii sowieckiej to zmniejszyłby ryzyko, że część oddziałów opowie się przeciw Rosjanom. Już wówczas panowało przekonanie, że wojsko i służby specjalne to jedyne sprawnie funkcjonujące struktury, na które można liczyć. Administracja cywilna i partia były uważane za siły, które nie wystarczająco kontrolują rzeczywistość w kraju. Dlatego Breżniew wciąż nalegał aby zamach stanu przeprowadzili wojskowi. Gdy czyta się jego rozmowy z Jaruzelskim, to nalega on na militaryzację. Przerażony takim wariantem rozwiązania był Ceaușescu, który inaczej postrzegał układ sił w swoim kraju i nie chciał pojawienia się wojskowego precedensu. Jaruzelski zaś jest wewnętrznie przekonany, że główną rolę musi odegrać wojsko, ale zachowuje pozory podkreślając, że sytuacja w której to wojskowy jest premierem jest nadzwyczajna. Ma on poczucie, że przekracza pewną granicę choć sam występuje w tej roli.
Wspomniał Pan o Ceaușescu. Jakie było znaczenie nie tyle nacisków Moskwy co innych krajów bloku komunistycznych na Jaruzelskiego aby podjął on decyzję o rozwiązaniu siłowym?
Kluczowe było stanowisko Moskwy. Dla pozostałych krajów komunistycznych stan wojenny nie był rozwiązaniem idealnym, traktowany był jako zgniły kompromis z kontrrewolucją. Należy podkreślić, że Jaruzelski nie miał dobrej reputacji wśród innych przywódców komunistycznych, można wręcz powiedzieć, że nie był przez nich w pełni uznawany.
Dlaczego?
Ponieważ uważali, że stan wojenny jest dowodem słabości Jaruzelskiego. W ich opinii nie powinien dopuścić do tego, żeby ruch Solidarności trwał aż szesnaście miesięcy, że należało zareagować reagować dużo wcześniej. Z ich punktu widzenia 13 grudnia nie był wystarczającym rozwiązaniem.
Strach pomyśleć jakie rozwiązanie byłoby „wystarczające” dla komunistycznych genseków.
Dla nich oczywista była interwencja. W roku 1980 elity komunistyczne poszczególnych państw bloku miały w stosunkowo świeżej pamięci interwencję na Węgrzech sprzed ćwierć wieku i odległą o kilkanaście lat rozprawę z Czechosłowacją przez co uważali ten model rozwiązania problemu za najskuteczniejszy. Nie chcieli innych, bardziej ryzykownych rozwiązań ponieważ bali się, że zaraza rozniesie się na inne kraje. Jeśli w jednym kraju powstaje taki ruch jak Solidarność, to może on powstać również w innych krajach i będą musieli usiąść z nim do negocjacji.
Musieli zdawać sobie sprawę, tak jak niedołężny Breżniew, że będzie to interwencja na wzór Węgier 1956 a nie Czechosłowacji 1968 i to w jeszcze większej skali.
Breżniew chciał uniknąć awantury o interwencję w Polsce, ponieważ zdawał sobie sprawę z jej geopolitycznych skutków, włącznie z poważnym konfliktem z USA. Wszyscy na Kremlu chcieli tego uniknąć. W zgodnym przekonaniu historyków, o ile interwencja sowiecka groziła Polsce jeszcze jesienią 1980 r. i wiosną 1981 r., to później już nie. Lektura stenogramów KC KPZR każe wręcz zapytać, czy w miejsce doktryny Breżniewa nie pojawiła się doktryna Andropowa, w której mogło chodzić o to, że za wszelką cenę trzeba bronić socjalizmu w ZSRR a „nie rozdrabniać się” na interwencję w Polsce.
Słusznie sąd w komentarzu do wyroku na Kiszczaka stwierdza, że nie ma żadnych dowodów na rzekomą groźbę interwencji. Jako mistyfikację władz należy traktować twierdzenia o takim zagrożeniu jesienią 1981 r. Od momentu objęcia funkcji pierwszego sekretarza przez Jaruzelskiego było oczywiste, że jego głównym zadaniem jest rozprawienie się z Solidarnością.
Ludzie „z tamtej epoki” stojący po różnych stronach barykady podchodzą do Jaruzelskiego bardzo emocjonalnie. Młodsi nie prezentują już takich emocji, nawet jeśli mają bardzo krytyczne podejście do transformacji, uważają że jej kształt obniżył ich szanse na dobre funkcjonowanie. Nie mają jednak osobistego stosunku do tamtych wydarzeń, ponieważ ten mógłby wynikać tylko z ich bezpośredniego udziału.
Może na koniec pokuśmy się o szerszą refleksją. Nie tak dawno obchodziliśmy 150. rocznicę powstania styczniowego. Przy tej okazji wśród historyków odżył spór o margrabiego Wielopolskiego. Te dwie postaci: margrabia i generał były już wielokrotnie porównywane. Jak Pan myśli, czy spór o Jaruzelskiego z czasem wygaśnie, stanie się wyłącznie domeną historyków, czy też zawsze będzie raną w polskiej pamięci historycznej?
W jakimś sensie ten spór już dziś staje się nieco bladszy niż dziesięć, czy dwadzieścia lat temu. Jestem przywiązany do cezury generacyjnej dwudziestu pięciu lat. Właśnie tyle mija od utraty władzy przez Jaruzelskiego. Dziś na scenę publiczną wchodzi kompletnie nowe pokolenie dla którego całość epoki komunistycznej to wydarzenia w stu procentach historyczne, nie pokrywające się w żadnym stopniu z okresem ich życia. Wydarzenia lat osiemdziesiątych będą się więc nieuchronnie przesuwać w stronę myślenia o historii.
Obserwuję dyskusję wokół tej książki. Ludzie „z tamtej epoki” stojący po różnych stronach barykady podchodzą do Jaruzelskiego bardzo emocjonalnie. Młodsi nie prezentują już takich emocji, nawet jeśli mają bardzo krytyczne podejście do transformacji, uważają że jej kształt obniżył ich szanse na dobre funkcjonowanie. Nie mają jednak osobistego stosunku do tamtych wydarzeń, ponieważ ten mógłby wynikać tylko z ich bezpośredniego udziału.
Obserwując osoby z pokolenia dwudziestokilkulatków, zauważam, że mają bardzo negatywny stosunek do komunizmu i Jaruzelskiego, wynikający z ich poglądów na III RP.
Tak, ten proces będzie szedł w takim kierunku. Przy wzrastającym krytycyzmie wobec ostatniego ćwierć wieku Jaruzelski będzie coraz bardziej negatywnym bohaterem. Będzie to jednak zupełnie inny rodzaj emocji, niż emocje osobiste, budujące wokół Jaruzelskiego kontrowersje, które on sam tak bardzo kochał.
Teksty z portalu Dzieje.pl śledzą również profesjonalni historycy, którzy będą zainteresowani tym, w jaki sposób powstawała ta książka, do jakich źródeł Panowie sięgnęli rekonstruując życie Jaruzelskiego.
Biografia ma charakter popularnonaukowy, nie jest to książka wyłącznie dla historyków. Jest podsumowaniem moich badań naukowych. Jeśli ktoś jest głębiej zainteresowany postacią Jaruzelskiego, powinien sięgnąć do różnych pozycji umieszczonych w przypisach, ale przede wszystkim do mojej pracy „Koniec systemu władzy”. Była to baza do napisania dużej części biografii. Warto również zwrócić uwagę na absolutnie unikatowe źródło informacji, jakim jest prywatne archiwum Wiesława Górnickiego, adiutanta i doradcy Jaruzelskiego. Jego codzienne notatki prezentują nieznaną stronę Jaruzelskiego. Ważnym fundamentem książki było również kilkadziesiąt wywiadów przeprowadzonych z uczestnikami tamtych wydarzeń. Jednak najważniejsze były zbiory archiwalne: Archiwum Akt Nowych, Archiwum Sejmowe, archiwa Kancelarii Prezydenta i Premiera.
Jaka będzie pańska następna książka?
Będzie poświęcona współczesnej polityce wschodniej. Chciałbym jednak napisać też kolejną książkę o transformacji. Być może napiszę o polskich przemianach widzianych z punktu widzenia polityki międzynarodowej, albo o oligarchii jako zjawisku typowym dla Europy Środkowo-Wschodniej.
Rozmawiał Michał Szukała
Paweł Kowal – polski polityk, doktor politologii, historyk, publicysta, w latach 2005–2009 poseł na Sejm, od 2006 do 2007 sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, poseł do Parlamentu Europejskiego w latach 2009-2014. Współtwórca koncepcji Muzeum Powstania Warszawskiego, należy do Stowarzyszenia Wspólnota Polska, od 2005 jest członkiem nadzwyczajnym Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Książka Pawła Kowala i Mariusza Cieślika „Jaruzelski. Życie paradoksalne” ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.