Mogłaby to być kolejna, jakich wiele, książka o drugiej wojnie światowej. Jednak Elizabeth Letts postanawia wziąć na warsztat losy wojenne zupełnie kogoś nieoczywistego. Bo ilu z nas zastanawiało się nad wojennymi losami koni?
Autorka skupia się na trzech, jednocześnie toczących się wątkach – hodowli arabów w Stadninie w Janowie, losach lipicanów z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy w Wiedniu oraz na brawurowej akcji ratunkowej koni z Hostau przez amerykański oddział pod dowództwem pułkownika Hanka Reeda. Jak się okazuje, te wszystkie trzy wątki łączą się w jedna całość, a konie z Austrii i Polski znalazły się w hodowli Hostau uratowanej przez Amerykanów.
Stworzenie rasy konia doskonałego znalazło się w obszarze zainteresowania Trzeciej Rzeszy. Gustav Rau, chociaż w dziedzinie hodowli koni był całkowitym samoukiem, a jego teorie stanowiły mieszaninę intuicji, zasad utrwalonych przez tradycję i pseudonaukowych poglądów, stał się twarzą stworzenia „konia doskonałego” na potrzeby niemieckiego wojska.
„W opracowywanych planach okupacji [Polski – PAP] znalazło się miejsce dla +przebudowy polskiej hodowli konia+, aby mogła służyć +interesom niemieckiego narodu+. Do realizacji tego programu dowództwo Wehrmachtu powołało Gustava Raua” – pisze Letts.
Pierwsze dramatyczne chwile w czasie wojny stadnina w Janowie Podlaskim przeżyła we wrześniu 1939 r. Dopiero co odbudowana hodowla (hodowla poniosła straty w wyniku pierwszej wojny światowej oraz splądrowania stadniny przez bolszewickich maruderów) znalazła się dramatycznej sytuacji. W obawie przed zbliżającym się frontem dyrektor stadniny, Stanisław Pohoski, zarządził ewakuację całej stadniny wraz ze wszystkimi końmi. „Droga miała prowadzić na wschód przez Bug, a później na południe do Rumunii, gdzie spodziewano się znaleźć ocalenie – do pokonania było ponad 800 kilometrów” – pisze autorka.
Karawana wyruszyła rankiem 11 września, jednak nigdy nie dotarła do zaplanowanego celu. W czasie drogi uciekło kilka przerażonych koni. Na wieść, że 17 września Sowieci zaatakowali Polskę, postanowiono skierować się do Kowla. Gdy tylko uciekinierzy dotarli do miasta, zobaczyli płonące miasto. „Nie widząc innego wyjścia, Pohoski podjął bolesną decyzję: postanowił wracać do Janowa, zbierając po drodze pozostawione konie. (…) Po kilku dniach wychudzeni, kulejący i wycieńczeni, w zmniejszonym składzie dotarli do Janowa. Słaniając się na nogach, przekroczyli bramy swojego domu. Rozpoczął się pełen napięcia okres oczekiwania na najeźdźcę, który wkrótce miał się zjawić. (…) Czekanie skończyło się 25 września, gdy zobaczyli na horyzoncie sześć rosyjskich czołgów. Janów znalazł się pod sowiecką okupacją” – pisze Letts. Choć pierwotnie żołnierzy nie interesowały konie z Janowa, to ostatecznie Rosjanie splądrowali stadninę, na odchodne podpalili stajnie.
Po kilku tygodniach od wyjazdu Rosjan w październiku, w stadninie pojawił się nowy nieprzyjaciel. Z limuzyny, która zajechała na dziedziniec wysiadł Gustav Rau, który miał za zadanie odtworzyć polską hodowlę koni na chwałę Trzeciej Rzeszy. „Za okrutny paradoks losu można uznać fakt, że niemieccy najeźdźcy, którzy otwarcie deklarowali swoje zamiary wysiedlania, zniewalania, mordowania i wreszcie całkowitego unicestwienia ludzi zamieszkujących terytorium Polski, wysoko cenili rasowe polskie konie” – zauważa autorka.
Rau postanowił odnaleźć konie, które uciekły w czasie nieudanej ewakuacji we wrześniu 1939 r. „Wzdłuż całego szlaku ucieczki polscy patrioci, rozumiejący, że konie są skarbem narodowym, ukrywali odnalezionych uciekinierów w stodołach i szopach; smarowali im sierść błotem, by ukryć urodę i zamaskować znaki identyfikacyjne. Chłopi bali się jednak nowych niemieckich panów i wydawali konie, jeśli natrafiono na ich ślad. Mimo to aż osiemdziesiąt procent janowskich arabów przepadło na zawsze” – szacuje Letts.
Pod auspicjami Raua, paradoksalnie, życie w janowskiej stadninie zaczęło toczyć się normalnym trybem – przynajmniej koniom nie groziło niebezpieczeństwo. Rau, w obawie przed zbliżającym się frontem, wiosną 1944 r. postanowił ewakuować część koni ze stadniny w Janowie Podlaskim, w tym jednego z najcenniejszych źrebiąt – Witezia – do stadniny w Hostau. Pod koniec czerwca zapadła decyzja o ewakuacji całej stadniny, tym razem do Sohland. W lutym 1945 r. Sohland nie było już jednak bezpieczny miejscem i trzeba było przenieść się do Torgau – wielkiej stadniny remontów dla wojska. Polscy opiekunowie postanowili następnie ewakuować konie pieszo do Drezna, licząc na to, że alianci nie zbombardują historycznego miasta. Jak na ironię, jedna z grup uciekinierów dotarła do miasta nocą 13 lutego, kiedy alianci przeprowadzili największy z ataków lotniczych tej wojny. Jan Ziniewicz i Andrzej Krzyształowicz musieli pogodzić się z kolejną stratą koni, ale jednocześnie wiedzieli, że muszą się zająć ocalałymi okazami. W marcu wyruszyli do Nettlelau, gdzie pozostali do końca wojny.
W czasie wojny w Wiedniu również rozgrywała się walka o uratowanie koni. Alois Podhajsky – dyrektor Hiszpańskiej Szkoły starał się uratować lipicany. Ostatnia ewakuacja koni miała miejsce na wiosnę 1945 r., już w czasie bombardowań miasta.
Część arabów ze stadniny w Janowie oraz część austriackich lipicanów zostało przewiezionych do Hostau w Czechosłowacji – najlepiej chronionej stadniny Trzeciej Rzeszy, nad którą opiekę sprawował Hubert Rudofsky. To właśnie w Hostau miał się spełnić eksperyment Raua.
Obsesja Niemców, aby stworzyć rasę doskonałą wynikała z ich ideologii eugenicznej. „W języku niemieckim słowo +Rasse+ odnosi się zarówno do ludzi, jak i do zwierząt. Obmyślony przez Raua program wyprodukowania w Hostau czystej rasy białych koni kojarzy się z haniebnym projektem +hodowli+ rasy ludzkiej, rozwijanym w hitlerowskich Niemczech pod nazwą +Lebensborn+” – pisze Letts. Konie z Hostau, podobnie jak w przypadku ludzi, były poddawane specjalnemu rytuałowi – „na ciele każdego źrebaka wypalano literę H, którą nakłuwano sztyletem. Był to wyróżnik tworzonej przez Raua nowej czystej rasy białych koni” – dodaje autorka.
Kiedy wojna zbliżała się do końca, a Niemcy zdawali sobie sprawę z jej finału, zaczęto się zastanawiać, jak uchronić konie z Hostau. Wiedząc, że koniom grozi niebezpieczeństwo postanowiono zwrócić się o pomoc do armii… wroga. Konie z czechosłowackiej stadniny zostały ocalone w wyniku brawurowej akcji, której dokonano ponad politycznymi i wojennymi podziałami, aby uratować konie. Akcja została przeprowadzona przez 2. Pułk Kawalerii Stanów Zjednoczonych pod dowództwem pułkownika Hanka Reeda – znawcy i miłośnika koni.
Amerykanie wraz z generałem Pattonem przejęli również konie, które ukrywał w stajni w St. Martin w Austrii Alois Podhajsky.
Uratowane przez Amerykanów konie ostatecznie popłynęły statkiem „Stephen F. Austin” do Ameryki.
W powojennych losach koni radość z ocalenia przeplata się z żalem po stracie. Uratowane i wywiezione do Ameryki konie nie wróciły do krajów pochodzenia, chociaż Węgry, Polska i Jugosławia domagały się ich zwrotu.
Wiosną 1949 r. Witeź został wystawiony na aukcję. Jego nowi właściciele byli dla niego kochający – wyprawiali nawet dla niego przyjęcia urodzinowe z ciastem marchewkowym. Witeź jednak nigdy nie wrócił do ojczyzny, co smuciło wielu Polaków.
Chociaż hodowla arabów w Polsce została w wyniku wojny zdziesiątkowana, przepadło ok. 80 proc. koni, to stadninie w Janowie Podlaskim udało się jednak odrodzić. Przyrodnim braciom Witezia – Witrażowi i Wielkiemu Szlemowi – udało się przeżyć bombardowanie w Dreźnie. „Po wojnie wróciły do Polski i stworzyły zaczątek odbudowy polskiej hodowli arabów. Stadninę w Janowie otwarto ponownie jesienią 1950 roku” – pisze autorka. Nie zapomniano nigdy o Witeziu – jego wizerunkiem ozdobiono znaczek pocztowy.
„Witeź po prostu, jak wielu innych, urodził się w niewłaściwym miejscu i czasie. Był księciem z królewskim znakiem na łopatce, lecz jednocześnie uchodźcą. Może właśnie dlatego tak go kochano. Został wciągnięty w wir wydarzeń, za które nie ponosił odpowiedzialności i nad którymi nie miał władzy. Jak wielu innych w tych strasznych czasach musiał w nowym miejscu zaczynać od zera i jak wielu innych spotkał się z życzliwością, znalazł nowy dom pomiędzy obcymi. Może tak samo jak ludzie w podobnej sytuacji nigdy nie przestał tęsknić za rodzinnym krajem, choć w przybranej ojczyźnie wiodło mu się całkiem dobrze” – pisze Letts.
Książka „Koń doskonały. Ratując czempiony z rąk nazistów” Elizabeth Letts ukazuje wojenne losy ludzi, dla których konie były w życiu najważniejsze. To opowieść o ludziach, którzy z odwagą walczyli o uratowanie skarbu narodowego, jakim były konie. Wojenna historia janowskiej stadniny w niezwykle ciekawy sposób uzupełnia wiedzę o wojennych losach Polski.
Książka „Koń doskonały. Ratując czempiony z rąk nazistów” Elizabeth Letts ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Anna Kruszyńska (PAP)