!["Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście"](/sites/default/files/styles/pp_ksiazki_glowne_okladka_pion/public/201609/kukuczka2.jpg?itok=Awhu1ekv)
Jerzy Kukuczka, gdy otrzymał informację, że Messner zdobył Koronę Himalajów zapisał z ulgą: „skończyło się, możemy iść w górę” - mówią PAP współautorzy książki "Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście".
PAP: Jaki był punkt wyjścia do napisania tej książki: fascynacja wspinaczką górską, czy ludźmi, którzy się po nich wspinają?
Dariusz Kortko: Raczej fascynacja człowiekiem. Wszystko zaczęło się od wystawy historycznej niemającej nic wspólnego z himalaizmem. W 2015 r. w nowej siedzibie Muzeum Śląskiego została otwarta wystawa poświęcona historii Górnego Śląska. Jej narracja kończy się zdjęciem Jerzego Kukuczki. Zaczęliśmy sprawdzać czy po dwudziestu siedmiu latach od śmierci himalaisty można dowiedzieć się na jego temat czegoś więcej. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że nie powstała jeszcze żadna biografia Kukuczki. Stwierdziliśmy, że musimy napisać o nim książkę.
PAP: Wasza wiedza na jego temat była wówczas zupełnie standardowa?
Marcin Pietraszewski: Wiedzieliśmy tylko, że „wielkim Polakiem był” i zdobył Koronę Himalajów. Nie jesteśmy ludźmi ze środowiska alpinistycznego więc nie mieliśmy żadnej głębszej wiedzy…
Dariusz Kortko: …ale jesteśmy reporterami ze Śląska i naszym obowiązkiem jest przybliżanie takich postaci. Chcieliśmy pokazać człowieka, postać. Góry były dla nas drugorzędne.
PAP: A czym przedstawiciele środowiska alpinistycznego tłumaczyli brak takiej biografii?
Dariusz Kortko: Początkowo podchodzili do nas z rezerwą. Uważali, mówiąc po śląsku, że przyszły do nich „dwa synki” i trzeba będzie im wszystko tłumaczyć. Potem bardzo zapalali się do tego pomysłu i ku naszemu zadowoleniu chcieli nam opowiedzieć wszystko, również rzeczy których nie opowiedzieliby doświadczonemu himalaiście bo byłyby dla niego zbyt oczywiste.
PAP: Dla osób niepamiętających czasów PRL może być nieco zaskakujące, że w tamtej rzeczywistości można było pokusić się o organizowanie wypraw w Himalaje. Czy Jerzy Kukuczka był dobrym menedżerem takich wypraw?
Marcin Pietraszewski: Początkowo nie zajmował się organizacją wypraw, ponieważ zabiegał, aby to inni wzięli go na swoją wyprawę. Dopiero pod koniec życia, gdy miał na koncie kilkanaście ośmiotysięczników podejmował się organizowania wypraw i był ich kierownikiem i organizatorem. Przez większą część kariery był jednak człowiekiem „od brudnej roboty”. Jego zadaniem była wspinaczka, góry były jego miłością.
Dariusz Kortko: Góra była po to aby ją zdobyć i należało zrobić wszystko aby tego dokonać. Sprawy organizacyjne były dla niego drugorzędne i najczęściej pozostawiał je innym himalaistom. Tak zresztą jest do tej pory. Wyprawy organizują doświadczeni wspinacze, którzy znają lokalne uwarunkowania.
Marcin Pietraszewski: Podczas trzech ostatnich wypraw obowiązki organizatora wyprawy bardzo mu ciążyły. Miał świadomość, że nie jest dobry w załatwianiu formalności. Był szczęśliwy gdy w końcu mógł wyjść z bazy i ruszyć do góry.
PAP: Postacią zupełnie inną od Kukuczki był jego Reinhold Messner rywalizujący z nim o zdobycie Korony Himalajów. Obaj panowie zaprzeczali aby toczył się między nimi wyścig. Ale czy we wspomnieniach ówczesnych himalaistów można odnaleźć jednak dowody na to, że była to zażarta walka pomiędzy tymi wspinaczami?
Marcin Pietraszewski: Wszyscy używali określenia „wyścig”. Pojęcie to zakłada, że zawodnicy startują z jednego miejsca w jednym czasie. W tym wypadku tak nie było, ponieważ Messner rozpoczął zdobywanie Himalajów dziesięć lat przed Kukuczką. Dawało mu to ogromną przewagę. Miał też więcej pieniędzy i możliwości.
Kukuczka na początku nie postrzegał siebie i Messnera jako rywali. Po pewnym czasie jego podejście nieco się zmieniło ponieważ środowisko zaczęło zauważać, że Kukuczka może dogonić Messnera. W oficjalnych wypowiedziach polski wspinacz wzbraniał się przed nazywaniem tej sytuacji rywalizację. W swoich dziennikach można jednak zauważyć ducha rywalizacji. Po zwycięstwie Messnera czuł pewien żal. Z perspektywy czasu był jednak na straconej pozycji ze względu na przewagę Messnera.
PAP: Jego żal widać w dziennikach?
Dariusz Kortko: Jeśli ktoś zdobywa Koronę Himalajów i jest drugi to jednak musi czuć żal. Oczywiście nigdy nie wypowiedział tego wprost. Zresztą sam Messner nie krył satysfakcji. Po zdobyciu Korony wysłał do Kukuczki telegram, w którym napisał: „nie jesteś drugi, jesteś wielki”. Podkreślił więc pośrednio, że to on jest pierwszy.
Marcin Pietraszewski: Na Jurku jednak ciążyło pewne brzemię. Gdy otrzymał informację, że Messner zdobył Koronę zapisał z ulgą: „skończyło się, możemy iść w górę”.
Dariusz Kortko: Bardziej ciążyło mu nie to, że przegrał ten wyścig, ale że wszyscy oczekiwali od niego zwycięstwa i musiał się z tym zmierzyć. Wierzyło w niego nie tylko środowisko, ale również władze PRL. Pamiętajmy, że w latach osiemdziesiątych w Himalajach liczyli się tylko Polacy. Zaczęli dopiero pod koniec dekady lat siedemdziesiątych, ale wzięli je szturmem. Dla władz był to sygnał, że te sukcesy można wykorzystać propagandowo, aby odciągnąć uwagę społeczeństwa od coraz większej beznadziei w kraju.
PAP: Wśród himalaistów było wielu opozycjonistów. A w jaki sposób sam Kukuczka postrzegał stosunki z władzą?
Dariusz Kortko: Tak jak całe środowisko podejmował grę z władzą, która mogła pokrzyżować wszystkie plany himalaistów choćby poprzez niewydanie paszportów. Rozmawialiśmy z ówczesnym ministrem sportu Aleksandrem Kwaśniewskim, który podkreślał że himalaiści nie uciekali z kraju ponieważ oznaczałoby to odcięcie od gór, ponieważ nie znali oni zachodnich uwarunkowań i tamtejszych sposobów zdobywania funduszy. Pamiętajmy również, że w kraju zostawały ich rodziny. Poza tym jak powiedział Kwaśniewski: gdzie mieli uciekać? Do Katmandu?
Marcin Pietraszewski: To środowisko było bardzo pragmatyczne. Byli postrzegani jako niepokorni, ale działali tak jak prezes Polskiego Związku Alpinizmu Andrzej Paczkowski, który jak sam powiedział w kontaktach z władzą, gdy musiał starać się o fundusze chował poglądy do kieszeni.
PAP: Messner wspinał się dla siebie. Himalaizm nie był dla niego sportem, ale osobistym wyzwaniem. A dla kogo wspinał się Kukuczka?
Dariusz Kortko: Dla siebie. Chciał zdobywać himalajskie szczyty w inny sposób niż ci, którzy podejmowali się tego wcześniej. Wyznaczał nowe trudniejsze trasy lub wchodził zimą. Był to pomysł polskich himalaistów na osiągnięcie sukcesu. Polacy podołali temu wyznaniu, mimo że inni nie wierzyli w takie wspinaczki.
Dla Kukuczki najważniejsza była południowa ściana Lhotse. To jedna z najtrudniejszych ścian w Himalajach, ciągnąca się 3 kilometry w górę. Nikt wcześniej się nią nie wspiął. Po porażce wyprawy Messnera zdecydował się ją zdobyć. Nie znam odpowiedzi na pytanie dlaczego zdecydował się to zrobić. Być może zdecydował o tym gen rywalizacji lub pragnienie udowodnienia, że może wejść na szczyt trasą o której nikt wcześniej nie myślał aby udowodnić, że jest najlepszy.
PAP: Takie indywidualne podejście było powszechne wśród polskich himalaistów?
Marcin Pietraszewski: Każdy z nich pracował na swoje nazwisko. Nawet pomiędzy Polakami była wówczas ogromna rywalizacja.
Dariusz Kortko: Choć oczywiście były różne podejścia. W wielu sytuacjach Wojciech Kurtyka decydował się na rezygnację z próby zdobycia szczytu, ale Kukuczka uważał, że można iść. I czasami szedł.
PAP: Dlaczego na Śląsku było większe zainteresowanie himalaizmem niż w innych częściach Polski?
Marcin Pietraszewski: Działał tam najprężniejszy w PRL klub wysokogórski. Na Śląsku były największe możliwości finansowania wypraw. Himalaiści żyli z malowania kominów kopalń, hut, fabryk. Był to więc samonakręcający się mechanizm.
Dariusz Kortko: Na pomalowaniu jednego komina mogli zarobić 1-1,5 mln złotych. Fundusze te pozwalały na zakup prowiantu i sprzętu. Pamiętajmy, że oblężenie góry mogło trwać 60 dni i uczestniczyło w nim kilkunastu himalaistów i nawet kilkudziesięciu Szerpów.
Potrzeba było również dolarów. Dlatego w polskich wyprawach zawsze byli zagraniczni wspinacze, którzy musieli wpłacać wpisowe w dolarach i finansowało pozwolenie na wyprawę jakie trzeba było uzyskać od władz Pakistanu czy Nepalu.
PAP: Były też inne sposoby finansowania wypraw…
Marcin Pietraszewski: Himalaiści wywozili na wyprawę ogromną ilość pożądanych tam towarów: kryształów, zegarków, suszarek do włosów. Część z tak zarobionych pieniędzy przeznaczana była na finansowanie wyprawy, ale również dla samych himalaistów, aby ich rodziny mogły z czegoś żyć.
Sposoby na przemyt były bardzo różne: od upychania towarów do beczek ze sprzętem wspinaczkowym, aż po bardziej wyrafinowane. Przemycano zegarki w puszkach po zupie. Ważne było, aby dobrze oznaczyć taką puszkę. Mimo to zdarzały się błędy. Podczas jednej z wypraw na ośmiu tysiącach metrów wspinacze odkryli, że w ostatniej puszce zupy są nowe zegarki. Mimo wściekłości znieśli je do bazy, ponieważ warte były kilkaset dolarów.
PAP: Dlaczego środowisko himalaistów początkowo wam nie ufało?
Dariusz Kortko: Ponieważ obowiązuje w nim wewnętrzna solidarność. Wiele ze sobą przeszli i niechętnie dopuszczają osoby z zewnątrz.
Marcin Pietraszewski: Prace nad książką rozpoczynaliśmy, gdy żywa była dyskusja medialna o tragedii na Broad Peak w 2013 r. Środowisko było więc negatywnie nastawione do osób, które mogły oceniać ich działania. Na szczęście udało się przełamać tę nieufność.
PAP: Można powiedzieć, że himalaiści przyjmują zasadę według której to co dzieje się w górach pozostaje w górach i że nikt z zewnątrz nie może oceniać ich działań?
Dariusz Kortko: Uważają, że ten kto nigdy tego nie przeżył nie jest w stanie ocenić tych sytuacji. Wielu z nich nawet nie potrafi opowiadać o wspinaczce, ponieważ są to doznania zbyt ekstremalne. Na ośmiu tysiącach metrów ludzki mózg przestaje pracować racjonalnie. Nie wierzą, że możliwa jest uczciwa ocena ich decyzji przez osoby z zewnątrz. Zgadzają się na dyskusje wyłącznie we własnym gronie. Tak było pod koniec lat osiemdziesiątych, po śmierci Andrzeja Czoka. Mówili sobie wprost wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale nie obrażali się mimo bardzo poważnych zarzutów.
Marcin Pietraszewski: Naszym celem nie było jednak ocenianie Jurka Kukuczki i całego środowiska, ale opisanie tej postaci. Wnioski muszą wyciągnąć czytelnicy.
Dariusz Kortko: Z naszymi rozmówcami dyskutowaliśmy raczej o innym wymiarze tej historii; czasach gdy w Polsce panowała zupełna beznadzieja a w Himalajach Polacy byli panami tych gór. Inne wyprawy po przyjeździe Polaków stwierdzały, że w zasadzie nie ma tam dla nich miejsca, ponieważ im nie dorównają.
Nasza refleksja wynikająca z historii Jerzego Kukuczki jest taka, że nie mają racji młodzi ludzie, którzy dziś mówią, że nic się nie da zrobić i osiągnąć. Dziś można wszystko, bo świat jest otwarty. Wiele osób tego nie wykorzystuje.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
"Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście"
Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski
Wydawca: Agora SA Warszawa 2016