„Dziwny to był obraz. Pomieszanie zmęczonych, zabłąkanych żołnierzy i dezerterów ze świeżo upieczonymi wojakami z inteligencji, mundury, które stroiły nawet takich cywilów jak Kornel Makuszyński i Antoni Słonimski. [...] Pochody bab, które tłukły okna w kawiarniach, wysyłając wszystkich na front, piękne panie z przepaskami Czerwonego Krzyża w lekkich jak obłoki, muślinowych sukienkach, świeżo sprowadzonych z Paryża, który wprowadził modę właśnie na przejrzyste letnie materiały i na krótkie spódnice” – opisywał lato 1920 roku Jarosław Iwaszkiewicz.
„Cud nad Wisłą”, jak ocenia Joanna Rolińska, stanie się dla miasta początkiem jego dwudziestowiecznej tożsamości i wiary w siebie, zalążkiem dumy, bohaterstwa, wydarzeniem konsolidującym, wyznaczającym standardy solidarności i więzi społecznych. „Poskutkuje oczekiwaniem, znacznie bardziej żarliwym i silnym, na podobny cud we wrześniu 1939 roku. I nadzieją na szczęśliwe rozwiązanie w sierpniu roku 1944” – czytamy.
Książka Joanny Rolińskiej to opowieść o warszawskiej ulicy roku 1920. Jak jednak ocenia autorka, „Warszawa roku 1920 nie miała jednej twarzy, tak jak nie miała jednej twarzy armia ochotnicza, do której zaciągali się przedstawiciele wszystkich stanów: +Nasza kompania łączności była prawdziwym curiosum. Kilkunastu profesorów Politechniki, wśród nich parę znakomitości światowych, sporo inżynierów, matematyków i fizyków, młodzież uniwersytecka i szkolna oraz niewielka, ale barwna grupa podwarszawskich mętów+”.
Autorka dzień po dniu opisuje nastroje, obawy, a także codzienne wydarzenia, jakie miały miejsce w Warszawie od czerwca do sierpnia. Pod datą 20 lipca możemy chociażby przeczytać ogłoszenie umieszczone na pierwszej stronie „Kurjera Warszawskiego”: „Matki Polki! Czyście spełniły swój święty obowiązek? Czy wysłałyście synów na front? Czy piętnujecie tchórzostwo i ospalstwo mężczyzn, uchylających się od wojska?”
Natomiast w środę 11 sierpnia gazety wydrukowały obwieszczenie gen. Franciszka Latinika, gubernatora wojskowego Warszawy o stanie oblężenia, w którym czytamy: „1. Na mocy decyzji Rady Obrony Państwa [...] ustanowiony został w mieście stołecznym i w powiatach stan oblężenia, 2. Władza wykonawcza została przekazana mnie, 3. Wszystkie władze miejscowe zostają podporządkowane mnie, 4. Wzywam ludność podległego mi terytorium do bezwzględnego posłuszeństwa rozkazom moim, uprzedzając, że osoby uchylające się od ścisłego przestrzegania rozporządzeń moich, będą karane z całą surowością prawa, aż do kary śmierci włącznie, przez sądy doraźne”.
Tego dnia dzienniki podały również ogłoszenie Franciszka Anusza, komisarza rządu na m.st. Warszawę. „[…] Na wniosek gubernatora m. st. Warszawy i okolic [...] zarządzam, co następuje: 1. Ruch publiczny na ulicach m.st. Warszawy od g 10 wieczorem do g 4 rano jest wzbroniony, 2. Winni karani będą aresztem na czas do 3 miesięcy lub grzywną do 3000 mk. Rozporządzenie obowiązuje od dnia ogłoszenia” – czytamy w jego treści.
W książce znajdują się jednak nie tylko fragmenty gazet, ale także wspomnienia świadków wydarzeń. Chociażby Zofia Kirkor-Kiedroniowa, nauczycielka i działaczka społeczna, tak wspominała dzień 15 sierpnia: „W piękny świąteczny dzień (Święto Matki Boskiej) pojechałam na Ochotę, by odwiedzić moją bratową […]. Kiedy wracając szłam do przystanku tramwajowego, zaskoczył mnie widok, który zatrzymał mnie w przerażeniu na miejscu: ulicą Grójecką ciągnęły z Warszawy ciężkie armaty i skrzynie z amunicją. Co to ma znaczyć? Czyżby zamierzano oddać Warszawę? Z trudem powlokłam się dalej. A przejeżdżając tramwajem przez żydowską dzielnicę, ze zgrozą i gniewem patrzyłam w tłumy Żydów, rozprawiających w podnieceniu, nie maskujących bynajmniej radości. Od placu Zygmunta do Ordynackiej poszłam pieszo. Krakowskie Przedmieście było, jak zwykle w świąteczne popołudnie, pełne spacerowiczów – strojnych, spokojnych, wesołych. […] Mąż mój, który od robót fortyfikacyjnych wrócił później niż ja z Ochoty, powiedział, że pierwszą linię obronną na Grochowie obsadziła Legia Kobieca, a w zestawieniu z tym widok rozbawionej publiki na Krakowskim Przedmieściu zrobił na nim podobne wrażenie, jakiego ja doznałam. Czy taka postawa Warszawy, a raczej +Warszawki+, oznaczała lekkomyślność lub obojętność? Sądzę, że nie, że «ulica» nie zdawała sobie sprawy z grozy sytuacji”.
Z kolei 18 sierpnia możemy w „Przeglądzie Wieczornym” zapoznać się z rozmową z Borysem Sawinkowem: „Pod Warszawą [...] ważą się losy świata. Gdyby bolszewicy wygrali nad Wisłą, następna rozprawa z nimi mogłaby być już tylko nad Renem. Niemcy połączyliby się z bolszewikami, aby zgnieść Francję, a to byłoby początkiem katastrofy światowej” - czytamy.
Książka „Lato 1920” Joanny Rolińskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Bellona.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/